Aloha
Pamiętacie jak mówiłam, że pewnie wyjadę w czwartek bo mi w poniedziałek nic nie pisali o robocie? XDDD
We wtorek rano zabraliśmy się całą rodzinką oglądać wanny oraz płytki do łazienki. Wjeżdżam na obwodnicę Łodzi a tu telefon z roboty.
Cześć! Daleko masz na bazę?
Niespecjalnie daleko a co?
A bo roboty ci szukam.
Co????
Noo szef mówił, że możesz dziś wyjechać…
Taaak, ale nie było powiedziane, że dziś jadę w trasę. Skoro się wczoraj nie odzywaliście zakładałam, że wyjadę z środy na czwartek! Przecież ja teraz jadę na groby. Prędzej, niż o 15 nie ma opcji bym z domu wyjechała
Ahaaa… no okej to szukam ci czegoś na popołudnie
🤯🤯🤯
No i wkurwiona wpadam do Łodzi w międzyczasie dostałam smsa z grafikiem. Załadunek w łódzkim amazonie o 21. No dobra mamy czas.
Wybraliśmy wannę, która mi rozmiarowo pasuje (będzie zarówno prysznic jak i wanna). Zamówię ją w grudniu przez internet dzięki czemu prawie dwa tysie zostaną mi w kieszeni w porównaniu do cen w Castoramie. Pojechaliśmy też wybrać płytki. Złożyłam zamówienie na 50m2 płytek i luzik. Zakup materiałów na łazienkę praktycznie ogarnięty. Wracając wpadłam jeszcze do spożywczego zrobić zapasy jedzenia w trasę (głównie wafle ryżowe i trochę proteinowego nabiału). Wracam do domu, mijam Sieradz i dzwoni tym razem szef 🙄🙄🙄
Dzień dobry pani Kasiu!
Dobry…
O której ma pani zamiar być na bazie?
O 20
Wyrobi się pani?
Jasne, że tak. Załadunek jest o 21
Bo widzi pani Borysa jeszcze nie rozładowali. Może przyjechałaby pani po naczepę do Rawy?
Nie ma takiej opcji
I to ostateczna decyzja?
Tak. Właśnie wracam z grobów (była 15). Jeszcze muszę zrobić zakupy i zabrać swoje rzeczy. No nie ma takiej opcji
Aha…
W ogóle informujcie mnie dzień wcześniej, że jadę w trasę! Skoro się wczoraj nie odzywaliście byłam przekonana, że wyjeżdżam dopiero w czwartek. Macie szczęście, że nie pojechałam dziś do Szczecina na groby
*dramatyczna cisza* no tak. Dobra, dobra nie było tematu. Przepnie się zatem pani z Borysem pod amazonem
🤯🤯🤯
Ja naprawdę nie wiem co za procesy myślowe zachodzą tam w biurze. Nie jestem wyposażeniem firmy do cholery 🙄🙄🙄
No i po powrocie na luzie się wykąpałam, spakowałam, zjadłam trochę sushi, które zrobiłam dzień wcześniej.
Później już poszło z górki. Załadunek w Łodzi, rozładunek w Poznaniu. Później od 3:30 stałam na drodze przy magazynie ponad dobę bo był zakaz ruchu dla pojazdów ciężarowych…
Dziś rano załadunek w Szczecinie. Teraz stoję sobie na płatnym parkingu gdzie zostawiłam naczepę bo ktoś inny pojedzie z towarem do Holandii. Mi naczepę zaś przytarga ktoś jutro koło 23 i również będę jechała do Holandii… Kolejny dzień stania. Why kurwa not? Czy jadę, czy stoję kasa jest taka sama zatem mam wywalone. Kiedyś by mnie szlag trafił, ale teraz jestem na tyle zrównoważona, że nie przeszkadza mi siedzenie i patrzenie się w sufit.
W ogóle miałam dziś wizytę u pani psychiatry. Bardzo się ucieszyła, gdy zdałam jej relacje z postępów na terapii. Tak samo jak z tego, że nie nawiedzają mnie koszmary czy złe myśli. Ograniczeniem spożycia keterlu, który biorę na sen również rokuje dobrze :)
Ogólnie byłam zirytowana we wtorek, środę praktycznie całą przespałam a dziś? A dziś jest spoko 😎
Jedzeniowo?
Wtorek: rolka vege sushi
Środa: proteinowy Müller bananowy
Czwartek: Czerwony grejpfrut
21 notes
·
View notes
you meet me in a very strange time of my life
Fightclub
2 czerwca 2023r.
Jestem znowu bardzo zmęczona. Cieszę się, że dziś piątek.
Wczoraj było trochę rozkmin. Trochę dużo. ADHD nie pomaga, wbiłam się hiperfokus na przekminianiu "CZY JA DOBRZE ROBIĘ?" i jednoczesne ogarnianie wielu innych tematów.
Trochę to uporządkuję.
Studia - e-mail
Studia - pomysł
Dzień Matki
Dzień Dziecka
Bejbiszałer
Wizyta u Psychiatry
Wizyta u weterynarza
Wdanie się w dyskusję w poczekalni u psychiatry
Bycie oparciem dla przyjaciółki
Bycie wsparciem dla partnera
Planowanie Wakacji
1
Studia:
W tym tygodniu jestem na hiperfokusie nakierowanym na rozwój. Chciałam po prostu uczestniczyć w szkoleniach, sprawdzić czy w czymś jest opcja odnalezienia szansy dla siebie. Dlatego te szkolenia. I jestem zadowolona z jednego z pośród całej siódemki na której w tym tygodniu byłam. Z perspektywy piątku inaczej patrzę na cały poprzedni tydzień. To chyba jest też szansa/opcja na znalezienia odpowiedzi co jest dla mnie dobre. Z drugiej strony czy próba 7 szkoleń to dobra próba by decydować o ważących sprawach? No właśnie nie wiem.
Napisałam e-mail do tej prowadzącej, której zajęcia mi się podobały, by mi poradziła co według niej jest ważniejsze obecnie na rynku pracy: doświadczenie czy papierek z uczelni. Wyjaśniłam jej też, że to jest bądź co bądź ważna dla mnie decyzja, bo miałam turbo-trudny start w dorosłość, mam bogate doświadczenie, a jednak tkwię w pracy z wynagrodzeniem poniżej swoich oczekiwań i RIGCZu. Do tego zdrowie mi się sypie, mam chorych rodziców i zero oszczędności.
Odpisała mi bardzo wyczerpująco dziś rano: kursy i podyplomówki mają sens. Tylko nie można robić podyplomówki bez dyplomu xD, więc tu mam zamkniętą drogę, muszę polegać na bazie kursów. Albo zrobić jakieś studia I stopnia by docelowo realizować podyplomówki (chociaż jej zdaniem na to szkoda czasu). Odradza też uczelnie inne niż prywatne, z młodą kardą, bo znajdę tam jedynie powód do frustracji. No właśnie.
Napisałam też do przyjaciół z prośbą o poradę, bo od wczoraj gryzę tynk z stresu.
Co mam robić?
Pantokreatorka oczywiście w kilku zdaniach ujęła esencję tego, jakie są korzyści z kursów, a jakie ze studiów (kocham Cię mordo za to! Wyławiaczka esencji!). No i na tej podstawie to... ech, zarządzanie jest okay, ale na myśl o uczestniczeniu w wykładach z zarządzania 3 lata to mi jest niedobrze. To jest szeroki temat, który dla mnie mógłby się zawęzić do tej działki, która mnie interesuje. Wolałabym poszerzyć swoją ogólną wiedzę na poziomie sztuki, bo to mnie interesuje po prostu. Grafika. Czesne porównywalne. A podyplomówkę robić z zarządzania. Z drugiej strony - czy mi się chce jeszcze wjebać w kolejny rok? A chuj, chce! Chcę!
J. poradziła mi, żeby olać studia i robić kursy. Z kursów można wynieść sensowną wiedzę, a jak wykłady mają żenujący poziom jak te na uczelniach państwowych, lanie wody i pompowanie ego, to można żądać zwrotu kosztów. Czas przepadnie, ale kasę mogę przesunąć w takim wypadku w kierunku innej inwestycji na kurs. Racja.
Mam dlatego pomysł: wybiorę się na tę uczelnię na którą się zapisałam (prywatną, z młodą kadrą - tak obiecuje ich komunikacja w social media), obwącham teren, pogadam z dziekanem, z dziekanatem, wejdę do sal, do studentów i sprawdzę jaka panuje tam atmosfera, czy rzeczywiście mają podejście bardziej partnerskie czy bardziej pierdololo, kontrola i hierarchia władzy. Zobaczę na żywo co oferują. I tyle. Może się przepiszę jeszcze w tym tygodniu, zmienię kierunek na bardziej artystyczny jeżeli będzie mi się podobać? Albo upewnię się czy to ich zarządzanie na które się zapisałam to faktycznie bardziej praca z kreatywnością i mało excela, a więcej komunikacji - tak opisywali to na stronie i bardzo mi się to podobało. Ciekawe czy tak faktycznie jest.
I wtedy podejmę decyzję.
I tyle.
2
Dzień Matki:
Chyba dałam dupy.
Wczoraj starsi członkowie rodziny mojego chłopaka dzwonili składać mi życzenia z okazji dnia dziecka. No i ok, przyznaję, że było mi miło, uroczo. I zaskakująco. Doceniam! No i automatycznie wyskoczyłam z "wzajemnie" i takim powziętym z terapii, że życzę im rozpieszczenia wewnętrznego dziecka.
Moja mama też dzwoniła, też składała życia mi i pieskowi, a potem zadzwoniła do mojego partnera.
Potem toczyło się bardzo szybkim tempem życie, a po pracy, jadać do weterynarza mój chłopak w samochodzie wyznał z takim rozczuleniem, że dzwoniła do niego teściowa z życzeniami. Miłe nie?
Opowiedziałam mu, że jego mama i babcia też do mnie dzwoniły, że jakoś tak automatycznie również złożyłam im życzenia, jakby nagle podczas tych rozmów poszerzyła mi się koncepcja tego czym jest i może być dzień dziecka. I potem właśnie myślałam, że to takie święto wszystkich ludzi na świecie, bo wszyscy jesteśmy czyimiś dziećmi. I idąc tym tropem zaczęłam się zastanawiać czy nie powinnam była złożyć wszystkim dzieciatym koleżanką, kuzynką i jego mamie życzeń na Dzień Matki, bo przecież to fajna okazja do uczczenia tego, że ta osoba zrobiła coś niesamowitego w swoim organizmie: upiekła człowieka i została mamą. :D
A na to mój O. wytrzeszcza oczy i wstrząśnięty wyznaje "No wiadomo! Ale ja do Twojej mamy dzwoniłem z życzeniami na Dzień Matki!"
Fuck.
Dla mnie Dzień Matki to takie intymne święto wewnątrz rodziny. Dzień uczczenia mojej więzi z moją mamą. Nie pomyślałam o tym szerzej w piątek tydzień temu. Wtopiłam.
Muszę dziś zadzwonić do teściowej i to wyjaśnić.
Ech...
Na swoje usprawiedliwienie mam, że w moim poprzednim związku Dzień Matki nie był obchodzony przez mamę exa - obchodziła za to bardzo poważnie jakieś rocznice i imieniny, o których znowu ja miałam problem by wiedzieć. Ech.
Mam po prostu za małe doświadczenie związkowe. Uczę się.
3
Dzień Dziecka:
Z okazji dnia dziecka zjedliśmy lody, ubrałam się w sukienkę, nasz piesek dostał order dzielnej pacjentki, bo nie szczekała u weta (a ja dostałam pochwałę taką, że spuchłam z dumy - że piesek robi postępy behawioralne, że widać progres i że super z nią pracujemy).
Poza tym jestem spompowana z energii, łeb mi pulsował wczoraj i pulsuje do dziś, mam alergię i chyba zrobię sobie szereg badań w labolatorium na dole z okazji dnia Dziecka jak tylko dostanę wypłatę xD
4
Bejbiszałer;
JPDL. W środę, w trakcie szkolenia napisała do mnie MLS z prośbą, aby odczytała wiadomości na FB. Nie logowałam się tam od wieków. Okazało się, że przyjaciółki mojej siostry robią jej bejbiszałer - w teorii wiedziałam, ale nie było twardych dat, godzin, ustaleń. I sobie dziewczyny ustaliły, że zrobią ten bejbiszałer akurat w dniu w którym przyjeżdża do mnie przyjaciółka, a byłyśmy ustawione na jej przyjazd od marca xD. Mamy zarezerwowane korty (bo będzie aktywnie) i warsztaty manualne wspólnie. No więc raczej na 90% odpadam. szkoda trochę. Z drugiej strony to jest bliskie grono mojej siostry, ona się będzie czuła ok z nimi. Ja wpadnę - tak jesteśmy ustawione wstępnie, ale w poniedziałek mamy "naradę" na timsach xD - w piątek pomóc przy przygotowaniach.
Na tym chatcie jest bardzo wesoło, bardzo sarkastycznie i niedorzecznie na maksa. I to bardzo doceniam xD. Lubię ten klimat i zawsze zazdrościłam siostrze takich fajnych babskich relacji. Cieszę się, że je ma. :D
Laski się podzieliły na dwa obozy: obóz brokat i wszystko na niebiesko oraz ekologiczny-brokat i wszystko z motywem lasu. Bawi mnie, że wszystkie uważają, że moja siostra lubi brokat xD i musi mieć go wokół dużo - ja bym powiedziała, że lamparcie cętki w dodatkach i kolor różowy, ale to one ją częściej widują xD, więc będę miała z sis polewkę na święta. :P
Wspieram obóz "motyw lasu" - nie rozumiem jak mógł im umknąć fakt, że moja sis wszystko co od kwietnia maluje to liski, grzyby, las, góry i króliczki. I wróżki na grzybach. To znaczy takie małe fairies śpiące na borowikach, nie jakieś naćpane twory. :P
Ja jestem w team króliczki, sis upiera się, że liski (liski są moje osobiste, króliczkami się podzielę).
Anyway - straszny tam panuje chaos w konwersacji, więc wrócimy do tematu w poniedziałek na timsach xD
Będzie na pewno śmiesznie. :P
5
Wizyta u psychiary:
Przede wszystkim muszę napisać, że ja tego typa TAK BARDZO LUBIĘ. To jest mój człowiek! Trafiłam do niego z przypadku, a to coś niesamowitego jak bardzo na podobnych falach nadajemy.
Wychodzi na to, że po latach trafiania na złych specjalistów od zdrowia psychicznego to jednak od dłuższego czasu mam szczęście docierać do SWOICH ludzi, takich, którzy rezonują ze mną.
Przegadałam z nim wszystko. Dokumentnie. Wszystkie wrażenia, wszystkie zauważenia, skończyło się na tym, że powinnam bardziej - o dziwo - dbać o dietę. I mam zrobić sobie badanie lipidogramu.
Zajebiście jest usłyszeć od lekarza, że po wywiadzie ze mną i na podstawie wyników badań wynika, że po pierwsze dzięki świadomości, a po drugie dzięki służącym mi nawykom wypracowanym na terapii naprawdę dobrze dbam o swój organizm jak na osobę w moim wieku. Przed chorobami i starzeniem z którego wszelkie mutacje i przecieki wynikają się nie uchronię, ale bardzo sobie sama WŁASNYMI WYBORAMI pomagam dobrze żyć. Lepiej żyć. I zdrowo żyć.
To banał, ale fajnie coś takiego usłyszeć od lekarza.
Facet nie obiecuje mi mrzonek, nie mydli oczu, odnosi się do faktów, statystyk, do poziomu świadomości naszego społeczeństwa w kwestii zdrowia. I łączenia zdrowia psychicznego z higieną snu, balansu życia prywatnego z pracą, z tym czym karmimy ciało.
Ech.
Dlatego czuję, że chociaż wybaczam sobie tą pizzę, słodką bułeczkę i jeszcze inne góry glutenu, które wciągnęłam w poniedziałek (a może to był wtorek? Wszystko mi się zlewa w jedno, za dużo się ostatnio u mnie dzieje) fajnie słuchać swojego organizmu. A mój organizm woła od kilku dni o świeże warzywa. O witaminy.
Dużo rozmawialiśmy o diecie i jej wpływie na życie tak ogólnie, szczególnie przy wzmożonym stresie, w kontekście mojego zaburzenia kompulsywnego objadania się i leczonego obecnie ADHD.
Fascynująca rozmowa.
Hahaha to nie było szkolenie xD, ale to drugi lektor w tym tygodniu, którego mogłabym słuchać i słuchać. :D
Tym bardziej, że później przeskoczyliśmy do rozmowy o Włoszech i Toskanii - hahaha xD przyznał mi, że nie lubi Florencji, ale kocha Sienę. xD I gadaliśmy o legendach dotyczących Sieny, wrażeniach. No po prostu mój człowiek. :D
Ale wracając do meritum: przepisał mi w zeszłym miesiącu na próbę lek, w małej dawce, aby sprawdzić jak mój organizm na niego reaguje. Dlatego wywiad teraz, po miesiącu był tak istotny. Na jego podstawie dobierzemy dogodny dla mnie sposób leczenia.
Okazało się, że to normalne, że po pierwszym zetknięciu z tym lekiem wrażenia są natychmiastowe, bo potem organizm się adaptuje i przestaje tak wyraźnie reagować na lek. To się zgadza z moimi odczuciami: do czasu urlopu przez 2 tygodni czułam działanie leku, a na urlopie wzięłam tabsę dwa razy jedynie, wróciłam do brania leku dopiero po rozpoczęciu regularnej pracy biurowej. I wtedy zniknęły objawy, które w tym pierwszym okresie zgładzałam jako przeszkadzające czyli hiperfokus, ale z drugiej strony zniknęła też uważność. Lekarz zapytał czy po tym, jak ze mnie schodziło działanie substancji aktywnej odczuwałam zmęczenie, senność. I w sumie nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć: bo cały mój poprzedni miesiąc był bardziej niż zazwyczaj aktywny, brakowało mi weekendów na regenerację, wciąż się musiałam odnajdywać w nowych sytuacjach i wciąż byłam zmęczona. No tak było. To co faktycznie zauważyłam, że czuję to rozdrażnienie, gdy nagle lek przestawał działać i bodźce z którymi nie musiałam przez ostatnie 8h się bujać NAGLE wracały, bombardowały mnie. A z nimi wracała konieczność dostosowania się. Tyle, że ja wówczas po tej 16 zaczynałam faktycznie ŻYĆ żyćkiem, które lubię, więc miałam mieszane uczucia w pracy będąc oazą spokoju, a po pracy, z partnerem, z przyjaciółmi byłam kłębkiem nerwów przez jakieś 2h zanim się jakoś wygodnie ułożyłam z nadmiarem bodźców i myśli. Również wtedy zauważyłam u siebie coś, co mi się wydawało nie być moim kawałkiem oznak ADHD, a takim o którym mowa w licznych opracowaniach tj. nadwrażliwość na dotyk. Jedziemy gdzieś, mój partner czułe muska mnie w ramię, a ja odskakuję nieproporcjonalnie do sytuacji zirytowana i żądam, aby mnie nie dotykał. I sama nie wiem dlaczego!? Bo chcę, aby mnie dotykał przecież! Lubię jego dotyk, nie przeszkadza mi jako jeden z niewielu jakie w życiu zaznałam, kocham tego człowieka, a moja instynktowna reakcja MOŻE być wręcz odczytana jako odrzucenie! :(
Ciężko mi po tym, jak lek przestaje działać, bardziej niż w dni kiedy nie biorę leku - wtedy to jest mój stan wyjściowy, podstawowy. Pod wpływem działania leku mam czasen ten hiperfokus (który nie jest moim zdaniem dobry), ale też ciszę w głowie. To jest fajne. Nie znałam tego w kontekście pracy, zwykle potrzebuję do uzyskania takiego stanu dużo aktywności fizycznej połączonej z przyjemnością np: smażeniu się w 100*C w saunie. A okazuje się, że to można uzyskać dzięki działaniu leku. Wow.
Opowiedziałam mu o jelitach - uznał, że chemicznie ten lek sam w sobie nie musi tak działać, ale faktycznie warto o tym wspomnień proktologowi, bo może być to znaczące w stawianiu diagnozy.
Mówiłam mu też o apetycie - właśnie potwierdził, że w moim przypadku zaburzenie kompulsywnego objadania się MOŻE jak najbardziej wynikać z ADHD (wywołującego min. napięcie) i cech behawioralnych, które mnie zaprogramowały na ten sposób odreagowywania napięcia. Nie ma ponoć na to jeszcze badań. A szkoda, bo to tuuuurbo ciekawy temat. Anyway - lek obniża apetyt i z tym określeniem miałam problem, nie zgadzał mi się z tym, co przeżyłam w depresji, a co lekarz nazywali "obniżonym apetytem" powiązanym też z właśnie innym moim zaburzeniem: napadami kompulsywnego objadania się - jak mam taki napad czuję to samo co przy depresji, tj. jedzenie nie sprawia mi przyjemności, jem by gryźć, jem by bolało, do krwawienia z dziąseł, ale nie czuję nawet smaku. Robię to szybko i automatycznie, bezmyślnie. Zaś teraz na lekach na ADHD po prostu rzadziej mnie ciągnie do zakupu jakieś smakołyku czy banana poza rozpiską posiłków na dany dzień. Po prostu jem mniej i rezygnacja z batonika nie jest wyrzeczeniem. Nie czuje się głodna w pracy, nie mam tego bodźca, tego wysptępującego w moim zdrowym organizmie (nie mówię teraz o czymś związanym z depresją czy kompulsywnym objadaniem się, tylko takim stanem podstawowym, zdrowego organizmu) który mówi mi "idź do lodówki/sklepu i coś wciągnij, bo nie wytrzymiem, kiszki marsza mi grają". Bo jedzenie oczywiście uruchamia wyrzut dopaminy - czyli jest jest ze sposobów osób z ADHD na regulacje swojej energii i nastroju. :D A jednak mimo braku tego ssania wciąż mam w głowie myśl o tym, że niedługo powinnam zjeść pyszne drugie śniadanie, myśl o nadchodzącym posiłku mnie cieszy, jem je ze smakiem. I to jest fajne. To jest zdrowe. Myślałam, że tego nie będzie po ostatniej wizycie u psychiatry i jego zapowiedzi "obniżenia apetytu". Myślałam, że będzie jak w depresji. Ale nie. Po prostu jest zdrowiej. :D Bardzo mi się to podoba.
[I właśnie z tej rozmowy o apetycie weszliśmy w rozmowę o globalnym spojrzeniu na żywienie i na nasze zapotrzebowanie na jedzenie - super to było]
Doktor oczywiście potwierdził i zaprzeczył moje domniemanie jednocześnie. Fakt, że borykam się z kompulsywnym objadaniem się jest prawdopodobnie wynikiem tego, że mam ADHD, które we mnie istniało od zawsze. Jednak nie jest tak, że lecząc ADHD wykluczam leczenie na kompulsywne objadanie się, bo to jedynie objaw i wynik ADHD. Nope. To zaburzenie współistniejące, do którego wykształcenia potrzebne były czynniki behawioralne, bo jako osoba z ADHD mam na pewno serię chorób i zaburzeń współistniejących. Ale to jest fajne! Jak ja kocham naukę! :D
Lekarz narysował mi (OMG uwielbiam to, że wyciągnął kartkę i zaczął mi rysować na niej w jaki sposób działa lek i w których momentach można odczuwać skutki uboczne - ON WIE do kogo mówi i wie jak komunikować informację by dotarła, albo sam też jest wzrokowcem lub ADHDziarzem) jak działa lek, którego używałam.
Narysował mi też jak będą wyglądały możliwości dalszego leczenia.
Jak działają leki w porównaniu do siebie.
WOW.
Razem rozmawialiśmy o możliwościach, moich potrzebach, stylu pracy, odczuciach i wybraliśmy na następne dwa miesiące inny lek.
I chociaż myślałam, że moje "w pracy jest okay, ale życie prywatne cierpi" nie spotka się ze zrozumieniem to lekarz przepisał mi lek o krótkim działaniu, który mogę wziąć po pracy, gdy potrzebuję się silnie skupić na czymś co się wydarza wieczorem np: szkolenie, film, rozmowa. W przyszłości - studia lub kursy.
Jestem... zamykam oczy by odnaleźć słowa na opisanie tego pluszowego zestawu uczuć. Trudne.
Czuję się super, zaopiekowana, rozumiana, zaproszona do partnerskiej rozmowy o faktach - z szacunkiem i bez mansplaningu.
I naprawdę potrzebuję tygodnia urlopu by jakoś się odnaleźć w moim pędzącym życiu.
Od lekarza wyszłam znacznie spokojniejsza (a szłam do gabinety myśląc o tym czy właśnie nie przestrzelam ogromu kasy zapisując się na te studia), znacznie bardziej osadzona w tu i teraz (autentycznie po wizycie usiadłam na balkonie przygodni by po prostu otrzepać się z poczucia przytłoczenia obowiązkami - to było super)...
I tak BTW lekarz dawał mi w ogóle vibe mojego chłopaka, tylko takiego o 20 lat starszego. To bardzo dobry vibe. Potem podzieliłam się ta uwagą z moim O., a on zażartował, że ma nadzieję, że się w swoim psychiatrze nie zakocham xD No właśnie nie w ten sposób! Ja mu opowiadałam, że byłam na urlopie z partnerem, a on - z partnerką. I tak sobie mówiliśmy, jak to fajnie każde z nas ze swoim wspólnikiem odkrywał Toskanię. :D
6
Wizyta u weterynarza:
Główny koszt jaki się wiąże ze zmianą weterynarza to ulga dla portfela i niedostatek czasu. Pani specjalistka pracuje daleko od nas, ale ona się ZNA. Ona kocha zwierzęta. Wolę jak lekarz mówi "nie wiem co się waszemu psu dzieje. To może być X, Y, Z i jeszcze cały zestaw W, A, D i innych G, ale póki co chcę, żebyśmy leczyli to, to, to i to, aby sprawdzić jak dzieciak zareaguje. Za dwa dni się widzimy, jak nie zadziała to inwestujemy w grube badania na to i tamto."
To jest taka fantastyczna babeczka!
Mega się jaram!
Ale ten czas na dojazd. W poniedziałek (a może to był wtorek?) jechałam z małą tramwajem. To była rzeźnia. Reakcje ludzi skrajne, piesek przerażony. Byłam cała podrapana. Wczoraj jechaliśmy samochodem od razu z zapasem czasu, żeby dojechać... no i przyjechaliśmy 45 min przed czasem xD Dla kontrastu, gdy jechaliśmy samochodem 2 tygodnie temu jechaliśmy zgodnie z nawigacją (bez kwadransa czasu w zapasie) i dojechaliśmy spóźnieni prawie pół godziny czy coś koło tego. Przemieszanie się po miejsce w godzinach szczytu to rosyjska ruletka. Ech.
Piesek nadal jest chory - ma 39,7*C stopni gorączki (lepiej niż kilka dni temu, ale ciągle masakra). Nadal załatwia się bezwiednie. Nadal ma wilczy apetyt co jest podobno nietypowe przy takiej temperaturze. I nadal ma srakę.
Leczymy holistycznie - dostaliśmy zastrzyki do robienia jej raz dziennie do poniedziałku. Wtedy kontrola.
Ech...
Plusy takie, że pani wet pochwaliła psiunię za postępy w socjalizacji i behawioralne. Serce mi rosło z dumy.
W drodze powrotnej wykończona psica zasnęła mi na rękach. No jest słodziutka. Kocham szkraba...
7
Wdałam się w dyskusję w poczekalni u psychiatry.
xD
Brzmi jakby była drama. Ale w sumie nie było dramy tylko serio dyskusja, która skończyła się tym, że... chyba jedna taka pani będzie robić ze mną wywiad.
I kurcze... podoba mi się to. Sprawdzę się. Najwyżej powiem głupoty xD
Jak będę znała więcej szczegółów to będę się cieszyć, póki co to taki temat rzucony w eter. Miłe to w rezultacie.
8
Ostatnio tak jestem zajęta sobą, że po pierwszę kiszę się w smrodzie własnych myśli, a po drugie mam poczucie, że zaniedbuję rolę przyjaciółki. Mam poczucie winy, że moje intensywne życie tak mnie absorbuje, że nie mam w sobie przestrzeni (i to prawda) i uważności na bycie oparciem dla bliskich, którzy też miewają teraz trudniejsze okresy. Ech. Ciężkie to.
Czuję, że zawodzę.
Mam do odpisania kilku bliskim osobą i przenoszę to na co raz to dalszy termin.
A wczoraj zadzwoniła J. prosząc o "spojrzenie z boku". Dałam jej spojrzenie z boku, a ona mi na mój temat studiów (o czym pisałam powyżej). Doceniam i mi tez było miło się oderwać od własnych problemów.
Od miesiąca żongluję tematem lepszego zarządzania czasem na siebie, na związek, na wszystkich członków rodzin (mojej i O.), na przyjaciół (moich, O. i wspólnych), na rozwój, na pracę, na podróże, na sport i na opiekę nad psem. Czuję, że mam za mało czasu na to wszystko i za dużo obowiązków by w satysfakcjonującym dla innych tempie te wypełniać. Ja potrzebuję to lepiej rozłożyć w czasie.
:(
Jestem bardzo zmęczona
9
Mój chopak jest absolutnie zachwycony i zajarany studiami, które on sam wybrał - to stopień II, dotyczy pracy kreatywnej. Jest fajny.
Ma sam masę przemyśleń, wątpliwości, tym bardziej, że musi w ramach rekrutacji zaprezentować swoje portfolio i to dla niego jest niestety bardzo stresującym wyzwaniem. A mnie to cieszy, bo piękne rzeczy robi manualnie.
Z jednej strony sama ważę w kontekście swoich wyborów, że studiowanie na uniwerku jest do dupy. A jednocześnie szukam tego pozytywnego spojrzenia by wesprzeć osobę, którą kocham, że jeżeli całe serce mu się do tego kierunku rwie - to niech idzie na niego!
A jeszcze innej strony czuję, że temat studiów jest dla mnie trudny. Z jednej strony ta hierarchiczna zależność mnie wkurwia, a z drugiej kocham się uczyć, poszerzać horyzonty. Szczególnie jeżeli dziedzina jest kreatywna, przyszłościowa i wymaga częstego zmieniania optyki na temat - to są idealne środowiska dla mnie i dla O., osób z ADHD.
Niech idzie i ja mu pomogę złożyć to portfolio. Jest świetnym człowiekiem! Zdolnym, autentycznym, z zajafką do tematu.
Ale nie zmienia to faktu, że nie potrafię z nim teraz skakać ze szczęścia, bo jestem przygnieciona wagą decyzji, która zdeterminuje lub nie NASZE najbliższe 3 lata... :(
Boję się jak cholera.
I czuję, że zawodzę go, partnera, nie nie potrafię w 100% skupić się na wspieraniu jego radości przez kotłujące się we mnie wątpliwości i napięcie przez które nie śpię po nocach i gryzę tynk ze ścian...
Nie wiem co robić.
Potrzebuję urlopu...
10
Urlop.
Myślę niestety, że będzie dopiero we wrześniu. Skisnę zanim dotrzymam.
Bardzo chcemy lecieć do Grecji albo do Czarnogóry, ale niestety nie ma tanich lotów TERAZ... :(
Chcę na południe, jak najbardziej na południe. I z daleka od miast.
Przyjmę porady gdzie i jak szukać tanich lotów.
8 notes
·
View notes