Tumgik
#Nić (Nic między nami)
krainapotepionych · 3 years
Text
Obudzony przez motyla
Na skraju życia pragnę wyjść na prostą, teraz moje życie bywa żałosne jakiś czas temu jedną nogą w grobie w świecie realnym nie chorobie, znienawidzony przez wszystkich pragnę iść dalej, tym co przeżyłem przejmuje się trwale. Zniszczone życie powodem do chluby, bo z czego się cieszyć jak nie mych małych triumfów a porażką samotność. Myślę i wciąż rozpamiętuje kobiety które kochałem, myślę o szczęściu choć nie było ono trwałe, każdy dołożył w mym życiu cegiełkę i odszedł dalej, jedynie pani H się zreflektowała chciała mi pomóc, lecz jej pomoc nic nie dała. W szpitalu spotkałem swą byłą dziewczynę kiedyś, kochała lecz teraz myślała że zginę, nie była to ta z którą miałem zamiar ułożyć sobie życie, ponoć tamta trafiła gdzie jej miejsce, mam taką nadzieję skrycie. Kwiatów nie kupiłem nie było dla kogo, ten oto rok potraktował mnie srogo, lecz żyję i tęsknię chwytając urywki wspomnień lat minionych w wszelkich próbach spełnienia marzeń przez nikogo nieuchwyconych. mała iskra pamięci przez trudy życia przytlona jeszcze się iskrzy lekko płonąc przypominając o łzach tęsknoty i kwintesencji ludzkiej zawiści i głupoty. Można mieć wszystko i szybko to stracić, można mieć miłość lecz zawsze ktoś na to patrzy, można brnąć dalej mimo trudności, tak łatwo się potknąć z czyjejś zazdrości. Odchodząc z tego świata ujrzałem swe oblicze śmierci, czarną martwą pustę a w niej ja przeklęty, śmierć kliniczna wyryła na mnie swe oblicze, nie było to me najgorsze przeżycie, gdy się obudziłem ujrzałem swe kochanie, tam mogłem z nią być lecz nie tu, jest poprostu za młoda lecz pociąga mnie jej charakter i uroda. Dwa lata temu w nędzy umysłowej po urazie mózgu bo spadłem na głowę, spotkałem bliskie mi niewiasty, przyprowadziły też ją czas poprostu zastygł. W uniesieniu miłości i wspólnych spojrzeniach pożegnaliśmy się w cieniu cierpienia, wiem że wyświadczyłem jej przysługę, z mojej strony to było szczere lecz o intencjach kobiet nie wiem za wiele, szczęście między ludzkimi możemy odnaleźć w samotności w jakiejś leśnej kniei gdzie nikt między nami nie zagości. Przyrzekła mi jedno że kiedyś mnie dopadnie, tęsknię i czekam a zarazem widzę to marnie, nie postrzeżenie mija rok za rokiem nie wiem gdzie jej szukać, chodzę pewnym krokiem, przez ludzkie gadanie straciłem to co miałem. Żyje i jestem w kręgu wstrętnej obłudy przełknąwszy me przeminione trudy, tęsknię za tym by ktoś się do mnie tak odnosił, tęsknię za kobietą i nabiera to dla mnie znaczenia, lecz nic to nie zmienia. W mgle odległych wspomnieni błądzę zawieszony pod sklepieniem widzę zegar ludzi cienie, widzę łóżka drzwi, pielęgniarkę ktoś umiera bym mógł źyć, tym oto sposobem przerwała się zakłamania nić, ktoś poniósł karę za swe występki, miałem szanse ułożyć sobie na nowo życie, lecz może się ziści poczuć smak kobiety leżąc pośród liści, tańczyć z niedźwiedziem w obecności kobiety, kąpiąc się w potoku nie stroniąc od niczego, szczęście swe odnalazłem ale mało było tego. życie młodzieńcze było zwaloryzowane lecz nam tak żyć nie było dane, kocham wspominać te piękne chwile las zwierzęta kobiety i motyle. Najpiękniejszy motyl był u mnie w szpitalu mam trochę żalu ze względu na mój stan zdrowia i nie dysponowana była ma głowa. obudzony przez motyla.
2 notes · View notes
wrazliwy-ktos · 4 years
Text
“Nie pytaj, kim Ona jest dla mnie. Sam niewiele rozumiem, ale moje serce nagle wypala się bez ognia, gdy w snach Ją obejmuję.
Nie pytaj, co w Niej znalazłem, prawdopodobnie nie będę w stanie Ci odpowiedzieć, po prostu dała mi dwa skrzydła i stała się droższa niż ktokolwiek na tym świecie.
Nie pytaj, czy trudno jest kochać, gdy jest między nami odległa przepaść, przepłynę przez nią jak niewidzialny cień i powiem, że nie ma nic bardziej upragnionego niż miłość do Ciebie.
Nie pytaj, czy można zapomnieć, ponieważ my, podobnie jak dwie winorośle, przeplatamy się jak jej gałęzie, a cienka nić nie zdoła się przerwać, ta, która dusza pielęgnuje od stuleci.
Nie pytaj, co nas czeka. Lata miną, a czas pokaże, a teraz mieszkasz gdzieś we mnie głęboko, a reszta... To wszystko nie ma znaczenia. Niech mówią, że uczucia są pułapką. Ale... Bez nich słońce nie świeci.
Nie pytaj, kim Ona jest dla mnie, prawdopodobnie nie mogę Ci odpowiedzieć...”
W sieci uczuć
7 notes · View notes
atom--split · 6 years
Audio
7 notes · View notes
babiebluehes · 6 years
Text
Miss You One Shot
Tumblr media
Tytuł: Miss You
Parring: Larry Stylinson
Autorka: pinkyrosehes(ja)
Ilość słów: ok. 3,8k.
Opis: To właśnie ten moment, w którym Louis powoli się zatraca. Szuka on ratunku, jednak nie może, powoli tonąc. Pragnie on rozpaczliwie znowu go dosięgnąć, złapać, a co najważniejsze... Nie pozwolić mu odejść na zawsze. Czy uda mu się znowu zapoczątkować tę historię? Louis Tomlinson i... No właśnie... I kto?
Louis Tomlinson
“Drogi Harry, W dzisiejszych czasach zatracamy się we wszystkim. Próbujemy przekonać samych siebie, że robienie rzeczy niezgodnych z naszą naturą jest w porządku. Łatwo jest oszukać mózg. Wystarczą nam złudzenia, które możemy w prosty sposób wykorzystać. Odrobinę gorzej jest z duszą. Ona odczuwa wszystko mocniej. Ona sprawia, że czujemy. Poniekąd jest to coś niezwykłego, ponieważ wszystkie uczucia są piękne, nawet te najgorsze.
To właśnie Ty zawsze mi to powtarzałeś. Wtedy leżeliśmy na czystym prześcieradle, była noc, a czas płynął tak powoli.. Był leniwy, zupełnie jak nasze pocałunki. Rozmawialiśmy tamtej nocy o wszystkim. O tych najmniejszych rzeczach i tych największych. Jak mogłem być takim głupcem i nie dostrzec piękna tej sytuacji? Byliśmy tacy młodzi..
Pewnie zapytasz, dlaczego zdecydowałem się do Ciebie napisać.. Otóż ja sam nie wiem. Poczułem potrzebę opowiedzenia Ci wszystkiego. Chcę, abyś to przeczytał, ponieważ tylko tak mogę z Tobą porozmawiać, mój ukochany.
Co tak bardzo chciałbym Ci powiedzieć na początku? Może zacznę od tego, że w tej monotonii życia, zatraciłem siebie. Naprawdę nie wiem, jak się to stało, ale teraz jestem tylko pustym naczyniem, które wykonuje wszystkie czynności niemalże automatycznie. Zawsze mnie to śmieszy, gdy moje myśli biją się same z sobą, ale tak to już jest. Nikomu nie mówię o tym, co między nami było. Oni pytają. Nawet ci najbliżsi.. Ale ja nie mówię. Myślę, że nie jestem w stanie mówić o tym, czując taki ból w miejscu, gdzie powinna być dusza i te wszystkie uczucia. Czy to znaczy, że już nie czuje? Nie wiem. Coś mi jednak mówi, że nie byłem w stanie czuć od zawsze. Nie wiem, jak Tobie się to udało.. Wiesz, piszę to i mam na ustach uśmiech. Ty sprawiasz, że się uśmiecham.. Tylko zdradź mi, dlaczego zdałem sobie sprawę z tego tak późno, gdy już nie jestem w stanie Cię złapać?
Muszę odetchnąć, Harry, ponieważ pisanie tego sprawia, iż muszę zapalić papierosa.
Wiesz, co jest zabawne? To, że prawdopodobnie nigdy tego nie przeczytasz. Ja tutaj wylewam siebie. Całego. Wylewam resztki emocji, które pozostały w tej mojej zniszczonej duszy, na nic. Ponieważ będę takim tchórzem i nie wyślę tego nigdy.. Ale cieszę się, że to robię.. Wiesz, jestem teraz w trakcie pisania piosenki, a tak właściwie to albumu. Ale.. Ale najbardziej jestem akurat dumny z tej jednej piosenki. Pewnie wiesz, o której mówię. Zawsze wiedziałeś, że nie jestem pewny w tym co robię. Uważałem, że mój głos nie był wystarczająco dobry, że moja twórczość była do bani.. Ale teraz się zmieniłem. Zacząłem doceniać siebie, ze względu na to, iż pragnę zwrócić Twoją uwagę. Powiedz mi, jak żałosne to jest? Wymagam od Ciebie czegoś, co prawdopodobnie jest niemożliwe, tylko dlatego, że już dawno zapomniałeś..
Przecież to ja opuściłem Ciebie, mój kochany..”
Przebiegłem palcami przez swoje włosy. Byłem zdziwiony, ponieważ podczas pisania tego listu nie uroniłem ani jednej łzy. Oblizałem swoje spierzchnięte usta, a potem wstałem od biurka, na którym leżała kartka papieru i czarny długopis. Otworzyłem okno, a potem odpaliłem papierosa, który pozwolił mi na odrobinę odprężenia. Właściwie to nie wiedziałem, dlaczego zdecydowałem się na napisanie tego listu.. Był właśnie grudzień. Londyn o tej porze lekko przysłonił śnieg, ale tylko trochę. Lubiłem taką pogodę. Na ulicach było pusto, ze względu na to, iż paliłem tego papierosa w oknie około godziny trzeciej nad ranem. Nie potrafiłem spać, tak, jak zawsze. Miałem z tym okropne problemy od dłuższego czasu. Było we mnie coś.. Co niepokoiło moich najbliższych. Mianowicie pewnego rodzaju uczucie, którego nie mogłem wyzbyć się od jakiegoś czasu. Śmiesznie byłoby powiedzieć, iż zmagałem się z nim od pierwszego dnia, w którym go ujrzałem. To uczucie było zabijające, a ja zmagałem się z nim codziennie. Ale co mogłem na to poradzić? Mijał właśnie szósty miesiąc, odkąd Harry odszedł. Myślałem o tym każdego dnia. Każdego, pieprzonego, dnia. Moja relacja z tym chłopakiem od początku była znacząca. Już pierwszego dnia, gdy go ujrzałem, poczułem, że będzie bliski memu sercu. Ponieważ jak mogłem oprzeć się tym lokowanym włosom, które skręcały się dookoła jego pięknej, dziecinnej buzi? Kiedy zacząłem coś czuć do Harry’ego, on był jeszcze dzieckiem. Mimo to pozwoliłem sobie na wprowadzenie go w ten dorosły świat uczuć. I dzisiejszego dnia wiem, że był to największy błąd mojego życia. Stawaliśmy się sławni, ja ciągnąłem go za sobą w uczucia, ponieważ byłem samolubny.. Jednak to, co do niego czułem ,przewyższało wszystko. Sława sprawiła, że poznałem drugą stronę medalu. Przez te wszystkie lata, które wypełnione były samymi przykrościami, zagubiłem siebie. Nie byłem już tym samym Louis’em Tomlinson’em, który przyszedł do X-Factora. Mianowicie chodziło tutaj o to, iż pozwalałem na wszystko, co związane było z dobrym wizerunkiem zespołu oraz moim. Wiązało się to z ustawkami, dramatami związanymi z moją osobą, samotnymi nocami i głupotą. To wszystko wpłynęło na mnie, ale także na Harry’ego, którego zniszczyłem. On zawsze nie mówił nic. On zawsze czuł, zupełnie tak, jak ja. To wszystko zaczęło psuć się po tym, jak go zdradziłem. Od zawsze byłem człowiekiem, który uważał zdradę za coś niewybaczalnego. Traktowałem to jako zdradę nie tylko osoby, którą kocha się całym swym sercem, ale także zdradę samego siebie. Było to coś okropnego, ponieważ te uczucia były bardzo złudne. Najpierw przyjemność wypełnia twoje ciało, powoli rozkoszujesz się uczuciem błogości, ale potem przychodzi coś, o czym zapominamy podczas zdrady. Potem przychodzi następny dzień. Wstajemy rano z łóżka, a w naszym organizmie nie ma już alkoholu. Jest tylko pustka i uczucie odrazy do samego siebie. Rzeczywistość uderza nas w policzek, rozkoszując się naszym cierpieniem. Tak właśnie było w moim przypadku. Zdradziłem Harry’ego po jednej z naszych kłótni. Kłótnia ta była chyba naszą najpoważniejszą i ja wmawiałem sobie, że próbuję tylko zapomnieć. Koniec końców wylądowałem w łóżku z dziewczyną. Nie zabezpieczaliśmy się, skutkiem czego rok później miałem syna. Harry to przemilczał. Akceptował mojego syna. Zajęło mu to trochę czasu, aby to wszystko stało się takie... Naturalne. Bawił się z nim, okazywał mu miłość, co było najważniejsze. Traktował go niemalże jak swojego syna. On wiedział, że głęboko żałuję, jednak od tamtego czasu ta nić porozumienia między nami zaczęła zanikać, co przyczyniło się bardzo do jego odejścia. Harry ufał mi całym sercem, on ofiarował mi swoje całe serce na dłoni, a ja je zabrałem i zgniotłem. Od tamtego czasu, brzydziłem się sobą, ponieważ to ja byłem tym, który po świńsku zdradza i nie myśli o konsekwencjach, związanych z utratą osoby, którą kocha najbardziej w całym życiu. Był to dla mnie cios, ale także wielka nauczka, ponieważ przyczyniło się też to do mojej wewnętrznej zmiany, gdyż stałem się ostrożniejszy. Mimo takiego trybu życia, jaki prowadziłem, zwracałem uwagę na wiele maleńkich szczegółów dookoła mnie. Chciałem wyłapać wszystko, aby już nigdy nie popełnić tego samego błędu. Również przez zdradę zacząłem uważać, iż Harry na mnie nie zasługuje. Był on nieskazitelny, a ja byłem dotknięty grzechem. Nie mogłem zarazić go swoją nieczystością, dlatego też to ja sam zacząłem się od niego odsuwać, nie wiedząc do,  czego się przyczyniam. Gdyby wtedy ktoś podszedł do mnie i powiedziałby mi, iż za kilka miesięcy ten rozkoszny mężczyzna o intensywnie zielonych tęczówkach mnie opuści, nie uwierzyłbym. Nadal w to nie wierzę, ale to już inna bajka.
Pokręciłem głową, a potem zgasiłem papierosa o parapet, ponieważ te wszystkie myśli sprawiały, iż chciałem skoczyć z tego pieprzonego okna. Zamknąłem je czym prędzej, ponieważ zamarzałem, będąc tylko w bokserkach i jego bluzie. Gdy już je zamknąłem, sięgnąłem po szklankę z alkoholem, mianowicie z whiskey i upiłem łyk, czując, jak palący trunek poznaje moje gardło.
Po papierosie i łyku alkoholu wróciłem do pisania.
“Właśnie byłem na papierosie. Wiesz, że jestem od tego tak cholernie uzależniony i to mnie niszczy. Byłem... A może jestem tak samo uzależniony od Ciebie, od Twojego zapachu i uśmiechu. Pamiętam, jak powtarzałeś mi, że mam to rzucić, ponieważ pewnego dnia mnie to zabije. Papierosy jeszcze mnie nie zabiły, ale Ty zrobiłeś to i zdaje mi się, że nawet lepiej od nich.
Harry... Ja nie jestem w stanie powiedzieć, jak to się stało, że w tak krótkim czasie, niemalże z dnia na dzień staliśmy się dla siebie zupełnie obcymi osobami. Było to takie nagłe. Kiedy oznajmiłeś mi, że odchodzisz, nie wierzyłem w to. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero jakiś czas później. Przyszło to do mnie podczas jednej imprezy. Wiesz, zatracałem się w muzyce i alkoholu, ale już pod koniec, gdy słońce zaczęło wznosić się do góry, a wszystko wokół mnie ucichło, zdałem sobie sprawę, że czegoś mi brakuje. Jakiegoś ważnego fragmentu w moim życiu, który sklejał je w całość, przez co powstawała idealna układanka. Zdałem sobie sprawę, że brakuje mi Ciebie i ta tęsknota jest nie do zniesienia. Czułem, jakbyś mówił do mnie przez wiatr, który delikatnie łaskotał mnie w policzki i wołał „Dlaczego?“. Takie proste, ale w jednym momencie takie bolesne. Mimo to jakoś przywykłem do takiego bólu w sercu. Nie mogłem nic na to poradzić, gdyż wtedy byłem zbyt słaby na jakąkolwiek walkę, co czyniło mnie tchórzem. Wstydziłem się tego, nawet bardzo, ponieważ moja mama zawsze uczyła mnie, iż należy walczyć o osoby, które kochamy. Nawet jeśli nie potrafimy, musimy nieustannie próbować....
Każdego wieczoru ognia mnie ta nostalgia. Tęsknie za tym wszystkim, czego nie mogę mieć. Mógłbym napisać, że jest to piękne, ta cała tęsknota. Jest to coś, co czuje prawie każda osoba na świecie, to uczucie jest tak niszczycielsko piękne.. I w tym momencie, po prostu zabijające. Szczególnie mnie. Ponieważ nie ma chwili, w której tęsknota mnie nie zabija. Ostatnio kręciłem teledysk. Napisałem tę piosenkę o Tobie i jestem z niej dumny, Harry. Wspominałem już o tym wcześniej, więc nie będę się powtarzał. Wylewam w tym liście wszystko, dosłownie wszystko.
Wiem, że zamknąłeś ten rozdział, ale ja nie. Na początku byłem zły. Na ciebie oczywiście.. Gniew wypełniał każdą, nawet najmniejszą część mojego ciała, a ja chcąc zapomnieć o tym obrzydliwym uczuciu, pragnąłem utonąć w świecie używek i złudnie dobrej zabawy. Pragnąłem poznawać świat, ale z innej strony, jednak zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że zniszczy mnie to jeszcze bardziej. Mimo to, podczas imprez, zażywania różnych świństw, Ty znikałeś.. A ja mogłem rozkoszować się tym, iż nie nawiedzałeś mnie w snach..
Harry, gdybym mógł oddać ci wszystko, zrobiłbym to.. Ale przykre jest to, iż zdałem sobie sprawę z tego tak późno, nie będąc w stanie już nic zrobić.
Nie wiem, ile chcę jeszcze pisać, ale na dzisiaj to już chyba koniec. Jestem zmęczony, psychicznie, a także fizycznie.. Na koniec jednak chciałbym jeszcze dodać, iż Cię kocham. Kocham Cię taką czystą miłością, która płynie prosto z serca i chcę, abyś zapamiętał to na zawsze..”
I właśnie tymi słowami zakończyłem ten list. Złożyłem go starannie, wcześniej podpisując się jako L. Włożyłem go do koperty i zaadresowałem właściwie.. To było zabawne, ponieważ kto w tych czasach pisze listy? Pokręciłem tylko głową i włożyłem go do dolnej szuflady, a następnie ruszyłem na łóżko. Położyłem się, a koc nasunąłem na swoje ramiona i owinąłem się nim, ponieważ przeszły mnie dreszcze. Zamknąłem na chwilę oczy, odrzucając od siebie wszystkie myśli, które sprawiały, iż ciężar na moich barkach zdawał się być jeszcze cięższy niż zazwyczaj i uspokoiłem oddech. Będąc szczerym, czułem się wrakiem.. Nie przyznawałem się do tego, ale to czułem. Byłem tak wielkim tchórzem, że nawet nie potrafiłem się do tego przyznać przed samym sobą. Nawet gdy stawałem przed lustrem i patrzyłem sobie prosto w oczy, nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnych słów. Patrzyłem tylko na swoje odbicie, to odrażające odbicie. Moje oczy były podkrążone i to dosyć solidnie, oczy bez tego błysku, który był w nich przez większą część mojego życia. Na szczęce i policzkach miałem dwudniowy zarost, którego nie chciało mi się nawet ogolić, a moje włosy były raczej wyblakłym odcienie koloru brązowego. Tak wyglądałem.. Ściśle mówiąc, jak jedna, wielka porażka. Nie myśląc już później o niczym, odpłynąłem w sen. Był on raczej niespokojny jak zawsze z resztą.. Mimo tego niespokojnego snu, tej nocy marzyłem o tych zielonych tęczówkach, które przyciągały mnie tym hipnotyzującym spojrzeniem i o tych malinowych wargach w kształcie serca, które miały intensywnie malinowy kolor i pragnęły być przeciwko moim wargom.. Obudziłem się wcześnie rano, ponieważ ze snu wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Warknąłem tylko pod nosem, czując się jak gówno i ruszyłem pod prysznic. Omijając swoje odbicie, wziąłem długą i relaksującą kąpiel, a następnie ubrałem się w zwykłe jeansy i czarną koszulkę. Zapaliłem papierosa, mając w tylnej kieszeni pozginany list i telefon. Paliłem, przechadzając się przez pustą kuchnię, a potem nastawiłem na kawę i przejrzałem listę swoich kontaktów. Dzwonił do mnie dwa razy Jeff, mój manager. Chciał mi pewnie przypomnieć o dzisiejszym wywiadzie, który odbywał się o godzinie dwunastej. Tchnąłem tylko niechętnie pod nosem i gdy zaparzyłem sobie mocną, czarną kawę, wyrzuciłem peta do zlewu i usiadłem na krzesełku przy wysepce. To mieszkanie wydawało się takie puste. Zupełnie tak, jak ja... Przeszkadzało mi to, nawet bardzo. Te same szare ściany, gdzieniegdzie porozrzucane dziecięce zabawki, a także jakieś drobiazgi moich sióstr. Było czuć w tym wnętrzu coś rodzinnego, ale nadal brakowało jednej rzeczy.. A może raczej osoby, która sprawiała, iż ta atmosfera była zdecydowanie jeszcze bardziej domowa. Podczas tego rozmyślania, wszedłem na twittera, aby zobaczyć co nowego słychać w tym dennym świecie. Na moją twarz wpłynął uśmiech, ponieważ widziałem, że fanki cieszyły się z mojej nowej twórczości. To sprawiało, że na moim sercu rozlewała się fala ciepła, które towarzyszyło mi zawsze, gdy ktokolwiek komplementował moją muzykę. Zmarszczyłem jednak brwi, ponieważ.. Coś przemknęło mi przez oczy. Wszedłem więc na jego profil. Tak.. Zrobiłem to. Znowu. Nic nie mogłem poradzić na to, iż było to silniejsze ode mnie. Zagryzłem swoją dolną wargę, klikając polubione tweety. Nie wiem dlaczego, ale moje serce zaczęło momentalnie bić ekstremalnie szybko, ponieważ pierwszy polubiony tweet był mój. Wziąłem naprawdę głęboki oddech, analizując całą sytuację. Dlaczego Harry miałby lubić mojego tweeta? Och, w porządku, czyli to oznacza, że chłopak śledził mnie na twitterze. Ta wiadomość zdecydowanie sprawiła, iż na mojej twarzy pojawił się niekontrolowany, mały uśmieszek. Było to miłe, ponieważ tweet ten był tytułem mojej nowej piosenki, która była tak właściwie o nim. Byłem przez to taki szczęśliwy.. To był taki najmniejszy drobiazg, ale to właśnie on sprawił, iż zacząłem Myślec o wysłaniu tego listu. Automatycznie wyjąłem go z tylnej kieszeni i wyprostowałem, ponieważ był on zgięty w pół. Czy to byłoby dobre? Czy te wszystkie uczucia, które były we mnie przez te kilka miesięcy powinny ujrzeć światło dzienne? Nie wiedziałem, ale zacząłem to rozważać.. Wiedziałem, że nie porozmawiam o tym z nikim, ponieważ ta decyzja należała w stu procentach do mnie, ale tylko dobry Bóg wie jak ciężkie to było.. Była godzina czwarta po południu. Wiał lekki wiatr, a na zewnątrz było stosunkowo zimno, ale adekwatnie do pory roku. Ja stałem na parkingu, ponieważ paliłem papierosa. To był właśnie ten moment, w którym zdecydowałem się, że wyślę swój list Harry’emu. Sytuacja z dzisiejszego poranka utwierdziła mnie w przekonaniu, iż chłopak tak naprawdę ma mnie jeszcze gdzieś z tyłu głowy. Nawet jeśli nie, to przypomnę mu o sobie, robiąc to w bardzo emocjonalny i gwałtowny sposób. Prawda była taka, że nigdy nie rozmawiałem aż tak głęboko z Harrym. List ten był pewnego rodzaju wyznacznikiem, iż moja osoba całkowicie uległa zmianie. Zmieniałem się tak naprawdę od śmierci Jay, mojej mamy. Bardzo się to na mnie odbiło, ale ja starałem się to dobrze maskować, bo w końcu byłem dobrym kłamcą, gdyż okłamywałem prawie każdego na każdym kroku. Kłamstwo stało się dla mnie czymś na porządku dziennym. -Louis, czy czujesz się w porządku? -Oczywiście, że tak. Miło mi, iż zapytałeś. Tak mniej więcej to wyglądało. Podobno, gdy wmawiasz sobie jakieś kłamstwo, to po jakimś czasie zaczynasz w nie głęboko wierzyć. Tak właśnie da się oszukać nasz mózg. Cóż, na swoim przykładzie mogłem powiedzieć, że była to prawda. Każdego dnia wmawiałem sobie, że nie czuje do Harryego Stylesa czystej i prawdziwej miłości, która jest i była niczym szlachetne złoto. Było to raczej toksyczne, ale ja przywykłem do rzeczy, które sprawiały mi ból psychiczny i drażniły mnie każdej nocy, przychodząc w postaci okropnych koszmarów. Rozmyślając tak, wypaliłem trzy papierosy pod rząd. Owszem, było to niezdrowe, ale miałem to gdzieś. Skierowałem się po skończonych papierosach z powrotem do studia. Nagrałem wywiad, zrobiłem zdjęcia i teraz mogłem już wrócić do domu. Miałem teraz raczej dużo wolnego czasu, nie licząc oczywiście okazyjnych występów czy nagrywania teledysków, dlatego, gdy wróciłem do środka, zaczepiłem swoją znajomą asystentkę, która była bardzo miłą dziewczyną. -Hey, Brie -zacząłem, zatrzymując dziewczynę, ponieważ akurat gdzieś podążała, mając w dłoniach niebieską teczkę -Czy mógłbym mieć do ciebie prośbę? -Louis, witaj, no pewnie. Wiesz, że od tego tutaj jestem -Odparła dziewczyna, posyłając mi lekki uśmiech. Naprawdę ją lubiłem, ponieważ dało się z nią zwyczajnie porozmawiać, co bardzo ceniłem. -Czy mogłabyś załatwić mi książkę Oscar’a Wilde’a „Portret Doriana Graya“? -Zapytałem, unosząc delikatnie brwi w górę. Widziałem zdziwione spojrzenie dziewczyny, co było chyba normalne, bo kto normalny prosi ot tak o taką książkę? -Och ja.. Oczywiście. Zobaczę, co da się zrobić i jak już to załatwię to prześlę ci ją przez kogoś. I po tych słowach najzwyczajniej odeszła. Byłem jej wdzięczny, ponieważ nie zadawała pytań. Dlaczego akurat ta książka? Ponieważ była to ulubiona książka Stylesa. Zawsze przyrzekałem przed nim, że kiedyś sprawię mu nowy egzemplarz, taki specjalnie ode mnie, aby mógł patrzeć na nią i mieć w głowie moją osobę.. Cóż, nie zrobiłem tego wcześniej, ale czułem, że teraz jest odpowiedni moment. Skierowałem się do swojej garderoby, a potem usiadłem na kanapie i wyjąłem list, który towarzyszył mi przez ten cały czas. Wpatrywałem się w niego niczym w obraz, który znajdował się na mojej ulubionej wystawie dzieł sztuki. Czułem się tak, jakbym oddał tam cząstkę swojej rozerwanej na strzępy duszy, co sprawiało, że było to jeszcze cięższe. Nie wiedziałem, czy Harry kiedykolwiek będzie w stanie się do mnie odezwać.. Dlatego rozważałem dwie opcje.. Pierwsza była na moją korzyść.. Ponieważ wmawiałem sobie, że po rozpakowaniu niespodzianki, chłopak przeczyta list i będzie w stanie odezwać się do mnie. Miałem nadzieję, że wtedy moglibyśmy porozmawiać, ja usłyszałbym ponownie barwę jego pięknego i głębokiego głosu, zatonął w nim po raz kolejny, co spowodowałoby to, że trudniej byłoby mi przeprosić. Ale zrobiłbym to, ze względu na uczucia, jakimi darzyłem tego, o włosach poskręcanych niczym sprężynki. Druga opcja była opcją, która łamała mi serce i dobijała, dlatego nie myślałem o niej zbyt wiele.. Wyobrażałem sobie, iż Harry po przeczytaniu listu, już nigdy w życiu nie wypowie do mnie ani jednego słowa. Schowa jego treść w najgłębszych zakamarkach umysłu, tak, by mógł wyrzucić mnie ze swojego życia w stu procentach. W tym scenariuszu chłopak zacząłby myśleć, iż mój list jest przepełniony kłamstwem, skutkiem czego nie dopuściłby mnie do siebie już nigdy więcej. To dlatego ta opcja łamała mi serce. Bałem się odrzucenia ze strony Harryego, mimomimo iż to on opuścił mnie jakiś czas temu. Harry był arcydziełem, którego mogłem zasmakować, ale sprawiło to jego uszkodzenie. Nie chciałem, aby robił on coś wbrew sobie, dlatego wziąłem kilka głębokich oddechów, które pozwoliły trochę opanować rytm mojego serca i drżenie rąk. Jeżeli miał on wybrać dobrą decyzję, zrobi to. Jego dedycje zawsze były dobre, ponieważ on zawsze widział więcej niż inni. On zawsze czuł więcej niż inni, co sprawiało, że był wyjątkową osobą, którą pokochałem całym sercem.
Brie przyniosła mi książkę, a ja siedziałem i spoglądałem na pierwszą stronę, mając w dłoniach czarny długopis, ponieważ tylko nim pisałem. Przygryzałem swoją dolną wargę mocno, przez co po dłuższej chwili poczułem w ustach metaliczny posmak krwi, który niespecjalnie mi przeszkadzał. Moja dłoń drżała, jakbym miał zaraz napisać coś, co uśmierci mnie na milion sposobów. Łapałem gorączkowo oddechy, powtarzając sobie w głowie ten cytat, który tak idealnie wpasowywał się w tę sytuację. W tym momencie nie byłem tchórzem. Powoli i starannie zacząłem pisać cytat Shakespeare’a, który znaczył dla mnie wiele. Gdy już skończyłem, zamknąłem książkę, wsuwając do niej list. Starannie owinąłem ją w brązowy papier, a następnie go podpisałem. Po jeszcze kilku głębszych wdechach i wypiciu szkockiej odnalazłem kogoś z mojej ekipy i wręczyłem mu pakunek, mówiąc niemalże szeptem odbiorcę.  
Harry Styles
Gdy dostałem paczkę od jakieś tajemniczej osoby, byłem w domu. Siedziałem przed kominkiem, pisząc coś w swoim dzienniku. Wieczór był zimny, a śnieg zaczynał delikatnie prószyć, co podbiło moje serce. W skupieniu zacząłem rozpakowywać prezent. Podejrzewałem, że jest to książka. Uniosłem zdziwiony brwi, widząc, iż jest to książka Oscar’a Wilde’a, która była moją ulubioną. Nigdzie nie było napisane, kto jest nadawcą, dlatego bardzo powoli otworzyłem ją i poczułem... Poczułem, jakby ktoś przyłożył mi w twarz. Był tam ten cytat. Ten, który mu przeczytałem, tego jednego wieczoru. Brzmiał on następująco:
„Niech smutek będzie dla nas kiedyś miłym wspomnieniem.“
William Shakespeare był naszym twórcą. Czytałem mu jego dzieła, zachwycając się każdym słowem, nawet tym najbardziej błahym, ponieważ był on idealnie dobrany do zaistniałej sytuacji. Właśnie w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, iż list pochodzi od Louis’a. Od Louis’a Tomlinson’a. Od mojego Louis’a. Gula w moim gardle zaczęła się zwiększać, gdy zauważyłem wystającą kopertę. A więc list.. Nie oddychając, odłożyłem książkę, mając mokre oczy. Powoli otworzyłem pożółkłą kopertę i wyjąłem z niej pozwijany papier. Gdy zauważyłem to znane mi tak dobrze pismo, łza spłynęła na podpis, rozmazując literkę L. Wypuściłem więc drżący oddech i z trzęsącymi się dłońmi, zacząłem czytać jego list. Jak niedorzeczne było to, iż Louis wyraził mi tak wiele? Ja.. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Poczułem wyrzuty sumienia, które były jeszcze większe niż na co dzień. Śmieszne było to, jak jedna rzecz mogła zmienić całe twoje życie. Prawda była taka, iż ten mężczyzna ściągnął mnie na dno, ale pozwolił i pomógł mi się od niego odbić, sprawiając, iż zacząłem widzieć i czuć więcej niż zazwyczaj. Pozwalałem sobie na przypatrywanie się i wysuwanie wniosków, które czasem doprowadzały mnie do szału. Uważałem się za dobrego obserwatora, ale w momencie, w którym dowiedziałem się co on.. Co on czuł i czuje, poczułem się źle. To nie on zniszczył mnie, tylko ja to zrobiłem, opuszczając go. Zachowałem się niczym egoista, który zwraca uwagę tylko na własne dobra. Moje własne ja sprawiło, iż go straciłem, ale teraz.. Moja nadzieja zaczęła powoli się odradzać w mym sercu. Zacząłem uwielbiać świadomość, iż mam możliwość odzyskania miłości mojego życia. Zabawne jest to, jak łatwo możemy coś stracić. Żyjemy zwyczajnie, niczego nieświadomi, aż pewnego dnia przychodzi ten kluczowy moment, w którym nasze życie odwraca się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie jesteśmy w stanie odnaleźć się w nowej sytuacji, dlatego zatracamy się w życiu codziennym, próbując znaleźć nowy sens naszej egzystencji. To właśnie sprawia, iż musimy myśleć zawsze o tym, co jest teraz, ponieważ chwile są ulotne jak jesienne liście na wietrze. W jednym momencie są u naszych stóp, a zaś w drugim przemieszczają się, popychane delikatnie przez wiatr, opuszczając nas. To, iż do nas wrócą, jest niemalże w stu procentach niemożliwe, dlatego powinniśmy żyć dalej ze świadomością, że straciliśmy grunt pod nogami.. Jednak czasem dostajemy szansę.. Szansę, która zdarza się jedna na milion i daje nam zdolność odnalezienia tego jednego lista, który sprawia, że nasze serce bije mocniej, oddech staje się bardziej płytki a myśli krążą wokół wszystkiego.. To właśnie sprawia, iż nasze życie jest takie piękne. Świadomość drugiej szansy, oddania, a także miłości, która.. Cóż.. Również może być ulotna.
11 notes · View notes
Text
Zapięci na ostatni guzik
czyli spotkanie z dwoma pokoleniami muzyków dawnej Orkiestry Dętej Murcki. Moimi rozmówcami są: Agnieszka Noras - absolwentka szkoły muzycznej, w orkiestrach dętych w latach 2000-2010, dziś, jak sama o sobie mówi "muzyk domowy" oraz Andrzej Wodarz - tata Agnieszki, muzyk samouk, grający w orkiestrach od 1967 r., aktualnie emerytowany górnik. Dziś część pierwsza zapisu tego doskonałego spotkania.
Tumblr media
Zdjęcie ze zbiorów prywatnych Agnieszki Noras 
AM: Jak w Pańskim życiu pojawiła się orkiestra? O ile w przypadku Agnieszki to jest blank oczywiste, o tyle w Pańskim przypadku już nie do końca. Tradycja domowa?
Andrzej Wodarz: Po prostu podobało mi się jak orkiestra chodziła po Murckach grając capsztyki albo do ognisk w parku. Do tego tata mojego kolegi był dyrygentem tej orkiestry i kolega mając dziesięć lat się do niej zapisał. Kiedy się o tym dowiedziałem prosiłem tatę, żeby zapisał i mnie. Za bajtla na Murckach granie w orkiestrze to był zaszczyt, nie gańba. Nie było wtedy telewizji, internetu…Jedyne, co można było robić to grać w bala albo biegać po lesie więc dzieci w orkiestrze było dużo – około pięćdziesięciu. Zresztą połowa Murckowioków tam chyba wówczas grała. Ja zacząłem od werbla. Werblistów było dziesięciu i tak w dziesiątkę z tymi werblami graliśmy w różnych pochodach, na przykład z okazji 1 Maja. Kiedy byliśmy już trochę starsi musieliśmy wybrać główny instrument, na którym chcieliśmy grać. Ja wybrałem tenor, ale potem spodobał mi się klarnet więc wybrałem klarnet. Mieliśmy nauczycieli muzyki, którzy się nami zajmowali i tak to poszło. W tym roku mija pięćdziesiąt lat mojego grania choć orkiestry jako tako nie ma. Gramy na telefon – dyrygent dzwoni, wyciągamy instrumenty i jedziemy grać.
AM: Ciebie do orkiestry na pewno wciągnął tata?
Agnieszka Noras: Nie, jak miałam sześć lat to zaczęłam się uczyć grać na pianinie, a właściwie na organach bo w domu miejsca na pianino nie było…
AW:  Miałem kolegę, z którym graliśmy w kapeli purpurkowej więc poprosiłem go, żeby nauczył Agnieszkę grać, zresztą na lekcje do niego chodziło więcej dzieci z Murcek.
 AN: …potem jak miałam już lat czternaście, mój kolega Łukasz bardzo chciał grać na saksofonie i zaczął mnie wyciągać na próby orkiestry, która ćwiczyła wtedy w Domu Kultury na Kostuchnie. Raz mówi „Aga, pódź tyż się zapisz”, a ja na to „dej mi pokój, na to trzeba mieć czas, trzeba ćwiczyć, jo niy chca”. No i skończyło się tak, że ja grałam wiele lat, a on nie wytrzymał nawet trzech miesięcy.
AW: No ale gry na saksofonie uczyłem Cię już trochę wcześniej, w domu.
AN: No ja. Mój pierwszy saksofon kupiłam w Stanach, gdzie spędzałam wakacje u rodziny. Kiedyś były takie przepisy, że trzeba było umieć grać, żeby nie zapłacić cła….
AW: …więc w pięć minut przed wyjazdem nauczyłem ją grać na saksofonie „Sto lat”, bo celnicy mieli prawo sprawdzić, czy ktoś rzeczywiście umie grać, uczy się, czy tylko kupuje instrument, żeby go potem sprzedać drożej w Polsce.
AN:  No i tak się to granie powoli rodziło, aż się w końcu urodziło.
AM: Przyznasz, że granie w orkiestrze nie było typowym zajęciem, które czternastoletnia dziewczyna ma w czasie wolnym?
AN: Ale grał tata, grał wujek – brat taty, więc grało się w rodzinie. Można powiedzieć, że w orkiestrze stworzyliśmy swój saksofonowy klan, bo wszyscy grali na saksofonach – wujek na tenorze, a my z tatą na altach.
AW: Brata, który jest ode mnie młodszy o pięć lat do orkiestry też wciągnąłem ja. Uczyłem go w domu grać trochę na gitarze, ale do domu przynosiłem klarnet. No i brat zaczął mi ten klarnet podbierać. W końcu godom mu „kurde, jak chcesz się nauczyć grać na klarnecie to pódź ze mnon, a skończ mi podbiyrać instrument”. Poszliśmy więc do orkiestry, w której dyrygentem był wtedy nasz sąsiad z bloku naprzeciwko. Dyrygent wręczył mu klarnet i tak się zaczęło jego granie. Za naukę w orkiestrze nie musieliśmy nić płacić, ale jak graliśmy w jakimś koncercie to pieniądze z tego naszego grania szły właśnie do nauczycieli. Nawet jak się fyrlało na klarnecie na przykład na jakichś pogrzebach to pieniądze też nie szły do nas, tylko właśnie do nauczycieli. Mój miał skończoną wyższą szkołę muzyczną i był dyrygentem na „Wujku”, z którego specjalnie przyjeżdżał, żeby nas szkolić.
AM: Dzięki orkiestrze ludzie trzymali się jakoś razem…
AW: Tak, połowa rodziny grała, druga połowa, babcie, ciotki, wujkowie przychodziła na koncerty żeby na przykład zobaczyć jak Agnieszka gro.
AN: Było całkiem inaczej. Brat taty, mój wujek mieszka na Giszowcu, my po ślubie zamieszkaliśmy na Kostuchnie, tata na Murckach, ale gdzie byśmy nie grali, wszyscy jechali z nami i tak się spotykaliśmy. Myśmy grali, a oni mieli czas se pogodać. Ja grałam do narodzin mojego syna Karola. Jak Karolek przyszedł na świat, dyrygent wziął na moje miejsce kogoś innego i miejsce się przyblokowało. Z babą w orkiestrze jest tak, że jak zajdzie w ciążę to praktycznie od razu kończy się granie. Powietrze musisz brać do przepony, a przepona jest za blisko narządów, które mają wpływ na dziecko więc od razu kończysz grę. Saksofonów też nie możesz mieć w orkiestrze dziesięciu tylko trzy, cztery, więc tego miejsca nie było za dużo. Do tego były to dobre lata orkiestry. Jeździliśmy na Węgry, do Niemiec więc obsada musiała być i nikt nie mógł na mnie czekać.
AM: Właściwie nigdy się nie zastanawiałem dlaczego w orkiestrach jest tak mało kobiet, a teraz zdałem sobie sprawę z tego dlaczego tak jest…
AW: Jest mało. Dziewczyna przyjdzie, zajdzie w ciążę, musisz się troszczyć o dom, pracę, dzieci i tak to się kończy. Z muzyki ciężko wyżyć, nie jest to łatwy kawałek chleba.
AM: Ale w końcu w orkiestrach nie grało się po to, żeby z nich żyć.
AW: Żyć nie, ale tego pieniądza zawsze trochę z muzykowania było, choćby jako dodatek na benzynę. Kiedyś kopalnia finansowała autobusy, a potem przyszły takie czasy, że trzeba było odpalić swój samochód i jechać.
AM: No właśnie, jak te realia orkiestry wyglądają z perspektywy dwóch pokoleń, jak to się w waszych oczach zmieniało, zmienia?
AW: Przede wszystkim za moich czasów w orkiestrze było dużo więcej dzieci, czterdzieścioro i więcej. Uczyli też Ci, którzy w orkiestrze grali, zwykłe chopy. Teraz w orkiestrach gra wielu, czasem większość, zawodowców.
AN: Orkiestra górnicza miała, co do zasady składać się z górników, czyli być orkiestrą amatorską. Wiadomo, że kilku ludzi bardziej muzycznie wykształconych, po szkołach musiało być żeby prowadzić, żeby wszystko jakoś się razem trzymało i równo szło. Musiał być ktoś, kto dobrze czyta nuty. Za moich czasów około siedemdziesiąt procent składu stanowili uczniowie szkół muzycznych, a nawet profesorowie z tych szkół. Prawdziwych górników można było policzyć na palcach dwóch rąk. Nawet mnie dyrygent w końcu też wysłał do szkoły muzycznej.
AW: Takich amatorów jak ja zostało już tylko paru. Zaczęło to się chyba zmieniać wraz ze zmianą repertuaru, który wymagał już trochę sztuki. Kiedyś wystarczyło zagrać „Szła dzieweczka”, polki, marsze, walczyki…ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Poziom był coraz wyższy, jeździło się na konkursy, pierwszy lepszy amator już nie był w stanie tego zagrać tak, żeby brzmiało wystarczająco pięknie.
AN: Na międzynarodowych konkursach trzeba było już naprawdę dawać czadu. Zajmowaliśmy często pierwsze, drugie miejsca. Jak się zajęło miejsce trzecie to już była gańba…
AW: Ja, to już krzywo patrzyli…
AN:  Ale wtedy to już tylko z nazwy była orkiestra kopalni Murcki, a już na pewno nie górnicza. Zatraciło to swój charakter, ale poziom wzrósł. Z drugiej strony ludziom też się bardziej podobało jak graliśmy rzeczy nowoczesne. Jak graliśmy Jacksona, Abbę, Whitney Houston czy YMCA to wszyscy się bawili, jak zaczęliśmy „Szła dzieweczka…” to od razu wszyscy szli na piwo.
AW: Ale starsi nie. Ci narzekali „jeronie, co wy to grocie, jakieś takie śpiywki, nie wiadomo co, kto to widzioł, żeby orkiestra grała takie coś”. Nawet nie wiedzieli, że to jakiś Jackson czy Abba, woleli zicpolki. No więc się grało tak, żeby podobało się wszystkim. Trochę starego, trochę nowego, żeby wszystkich zadowolić.
AN: To samo było na koncertach kolędowych. Trochę tradycji i trochę kolęd zagranicznych – amerykańskich, szwedzkich, duńskich. Graliśmy też nasze piękne kolędy, ale w nowoczesnych aranżacjach. Jak był okres kolędowy, to co tydzień gdzieś graliśmy.
Tumblr media
Zdjęcie ze zbiorów prywatnych Agnieszki Noras
AW: Nawet i dwa razy w tygodniu. Zawsze w kościele były brawa, a graliśmy po całym Śląsku, Tychy, Murcki, Podlesie, Kostuchna. Ludziom się podobało. Ale wtedy jeszcze działała kopalnia i wszystko miało ręce i nogi. W Murckach w ogóle graliśmy we wszystkie święta Kościelne.
AN:… i nie tylko. Podczas majówki zawsze był przemarsz z Rynku do parku i tam dawaliśmy koncert. W każdy festyn była orkiestra, cokolwiek związanego z Murckami, była orkiestra, Dni Murcek, też byliśmy. Nawet w szkole, przedszkolu, gdziekolwiek była jakaś rocznica. Zawsze wszystko odbywało się z orkiestrą, nawet nie trzeba było się zastanawiać czy będziemy, czy nie. My byliśmy zawsze na czele i prowadziliśmy wszystkie korowody. Potem capsztyki przed pierwszym maja i granie w parku znikły na jakiś czas, po czym wróciły, a teraz znowu nic.
AM: Czy w Waszej orkiestrze też był ten typowy wojskowy rygor z kapelmeistrem- generałem, który wszystko trzyma twardą ręką?
AW: Jasne, dyscyplina w orkiestrze musi być. Przy pięćdziesięciu i więcej muzykach inaczej się nie da. Mój dyrygent prowadził kiedyś właśnie orkiestrę wojskową, więc to był dopiero sztrynk – pałki musiały iść równiutko, białe rękawiczki, do dziś nigdzie takiego sztrynku nie ma. My werbliści, zanim zaczęliśmy wszystko dobrze i równo grać chodziliśmy się na boisko i ćwiczyliśmy musztrę. Na tych dziesięciu bajtli na przedzie ludzie patrzyli w pierwszej kolejności więc wszystko musiało być równiutko. Później też, zwłaszcza kiedy zbliżał się jakiś konkurs to chodziliśmy z dyrygentem ćwiczyć do lasu.
AN:… a dyrygent między nami i tylko przesuwał „Agnieszka dwa centymetry, pięć centymetrów, ty tu, tu tam”.
AM: No dobrze, ale dlaczego do lasu?
AN: No bo nie ma kaj. Ale to tak się tylko mówiło, że do lasu. W rzeczywistości chodziło się gdzieś tam między domami, za garażami, tam, gdzie nie było ruchu ulicznego. Generalnie pod lasem, no ale gdzieś trzeba było się nauczyć tego maszerowania na raz.
AW: Ja jeszcze grałem dwadzieścia lat na Wesołej i tam było to samo. Jak zbliżał się wyjazd na jakiś konkurs na przykład do Włoch to chodziliśmy po parę godzin po Wesołej, koło gruby.
AN: To samo było na Rudzie, na kopalni Pokój. Dyrygent tylko sprawdzał czy równo, czy nie równo, chodził między nami z batutą i chlast. Wszystko musiało być na piko belo, od wykonania po prezentację. Ale najgorzej było zimą w Barbórkę. Nie dość, że koszula, obowiązkowo męska, nawet my, zapięta na ostatni guzik, mundur na haftka, bo oprócz knefli na samym wierchu jest jeszcze haftka, a na to ciężki mantel. I człowiek wyglądał jak bałwan. Czapki… wszyscy szaliki…
AW: A z gruby do kościoła jest kawał drogi i jeszcze pod górkę, to było co zapierdzielać. Mundur trzeba było pod spodem mieć  bo potem graliśmy jeszcze na Sali i trzeba się było z tego wszystkiego rozebrać. Przemarsz zaczynało się z szybu Stanisław, spod lasu, więc trzeba było przejść całe osiedle. A w ogóle to orkiestrę się wtedy dzieliło na pół, a czasem i na cztery, bo graliśmy w kilku różnych miejscach, na Murckach, na Kostuchnie itp.   
AN: Ale najwcześniej zaczynaliśmy o 4:00 pobudką u dyrektora. Ręce odpadały, zimno jak pieron, saksofon zamarzał, jak tu grać jak pół saksofonu nie gra? Dyrektor z kolei musiał się odwdzięczyć, choć nie każdy chciał żeby mu grano, bo niejeden się wolał wyspać. Ale mi się trafiali ci, co akurat chcieli. Jak z chałupy wylazła torba to wszyscy się zbierali i szybko do autobusu.
AW: Grało się tak długo, aż torba wycisł. Ja już ją wycisł to się zabierało, ale pić tego dnia i tak nie można było, bo trzeba było grać. Potem na jakiejś próbie się trochę pograło i robiło się imprezę. Wtedy MY mieli Barbórka.
AN: Ale to nie był jeden dyrektor, bo tych dyrektorów od różnych spraw było sporo. Potem o wpół do siódmej była zbiórka, za moich czasów już na Rynku, bo już nie było Stanisława.
AW: Wtedy to już było fajnie bo szło się tylko koncek z Rynku do kościoła na drugą stronę ulicy.
AN: Potem wymyślili coś takiego, że najpierw graliśmy w Kostuchnie – szło się z cechhauzu do kościoła, potem o wpół do dziesiątej gibko do aut i jechało się na Murcki. W Murckach w kościele robiliśmy całą mszę i potem można było iść do domu się ogrzać.
AM: Czy ten mróz i pęd pozwalał Wam też się jakoś cieszyć tą Barbórką?
AN: To było święto! Jak by nie było także i nasze. Ludzie są różni, ale dla mnie to, że nosiłam ten mundur to był zaszczyt. Dzięki niemu też czułam się trochę górnikiem.
Tumblr media
Zdjęcie ze zbiorów prywatnych Agnieszki Noras
AM: Co Wam właśnie, poza poczuciem dumy, spotkaniami z ludźmi dawała orkiestra?
AW: Uciechę i satysfakcję. Poza tym grało się też z zawodowcami i trzeba było im dorównać. Mówiłem sobie „gorzyj niż oni nie moga zagrać, bo mie wyciepnom”. Trzeba było się starać, chociaż za słabe granie tak od razu nie wyciepywali. Trzeba było nabroić, na przykład na wycieczce zdarzało się, że czegoś tam było za dużo. Do tego potem taki jeden z drugim powadził się z dyrygentem i już. No ale jak powiedział „przepraszam” to dyrygent przebaczył. A jak ktoś za długo obstawał przy swoim to było „dziękuję” i „do widzenia”.
AN: To była przede wszystkim robota. Nawet jak jeździliśmy gdzieś na tydzień, na dwa, nawet jak bywało wesoło, to dalej było się w robocie i trzeba było mieć tę myśl z tyłu głowy. Trzeba wstać rano, nie raz o szóstej lub siódmej i grać, więc nie można sobie pozwalać. Kiedyś jechaliśmy dwanaście godzin autobusem i ledwo z niego wyszliśmy, przybiegł organizator i mówi, że za pół godziny mamy być gotowi na przemarsz konkursowy. I na takie rzeczy trzeba było być przygotowanym.
AW: To było wyzwanie. Jak jeździliśmy z Wesołą do Włoch, to co chwila było granie, wstawanie rano, do tego graliśmy pod Monte Cassino i miał przyjechać prezydent. Każdy musiał jakoś wyglądać. Czasem przychodził dyrygent i mówił „Jutro niy gromy” więc był dzień wolny i wtedy dopiero można było sobie pozwolić. To była odpowiedzialność każdego za wszystkich. Jakby jeden szedł zygzakiem to jak by wszyscy wyglądali?
AN: Za granicą nie tylko reprezentujesz orkiestrę, ale również kraj. Rzadko się zdarzało żeby na jednym konkursie były dwie orkiestry z Polski więc zaraz patrzyli na nas jak na Poloków, a nie na pierwszą lepszą orkiestrę z Polski. Gdyby ktoś wypadł z szeregu, spadł ze stołka czy zagrał w pauzie to byłaby gańba.
CDN.....
0 notes
Quote
Wiem że różni nas wiele, łączy prawie nic ale między nami widzę nić.
0 notes