Słoń (2022). Recenzja
Słoń | 2022 | Polska | scenariusz i reżyseria: Kamil Krawczycki
Ten film jest tak pięknie symboliczny. Ta myśl pojawiła się w mojej głowie już w pierwszych minutach filmu. Tym, co wciąga mnie w fabułę jest poczucie, że żadna scena nie znalazła się tu przypadkowo. Kolekcjonuję więc obrazy niczym puzzle i rozochocona daję się nieść sennym, zamglonym pejzażom. Przypominają one snucie się pomiędzy tym, co realne, a tym, co kłębi się w sercu. Nakreślają nam charakter głównego bohatera, Bartka.
To marzyciel z krwi i kości. Jego delikatna uroda, usposobienie i postura harmonijnie współgrają z oniryczno-baśniowymi scenami, w których pędzi konno. Wolność.
Nie dajmy się jednak zwieść. Sceny beztroski zostają zestawione z przytłaczającą monotonią dnia codziennego. Dni Bartka wypełniają bowiem obowiązki: sprzątanie stajni, praca w barze, a pomiędzy nimi doglądanie matki. Kobiety, która nie podniosła się po odejściu męża. Całymi dniami podsypia, a kiedy nie śpi, wyczekuje czegoś bliżej nieokreślonego na zmianę z zatracaniem się w migawkach z czasów, które już nie wrócą.
Bartka otaczają głównie ludzie w wieku średnim lub starsi. Odczuwalny jest brak bratniej duszy, kogoś w podobnym wieku, z kim mógłby porozmawiać i kto posiadałaby tak wrażliwą duszę, jak on sam. Nie dziwi więc, że Bartek wyrywa się z propozycją odebrania z dworca tajemniczego Dawida. Chociaż poznajemy go jeszcze pojawi się w kadrze i to od najgorszej możliwej strony. Społeczność wie o nim więcej niż prawdopodobnie on sam o sobie. Oto on, syn marnotrawny, który porzucił ojca, a teraz wraca na wieść o jego śmierci, aby zająć się czystymi formalnościami.
Ta sytuacja pozwala jeszcze dosadniej odczuć małomiasteczkową mentalność, a co za tym idzie, wyostrza się granica między Bartkiem, a społecznością, w której egzystuje. On bowiem zdaje się być zupełnie niewzruszony plotkami. I pozostanie w tym konsekwentny.
Dla Bartka zjawienie się Dawida jest pomocną dłonią od losu. Nie wystarczy jednak, że sięgnie po nią i mocno ją ściśnie. Z Dawidem wprawdzie wzniesie się na szczyty (także dosłownie, podczas wędrówki), a oczami wyobraźni ujrzy siebie na tle skandynawskich krajobrazów. Jednak ta dłoń poprowadzi go tylko przez chwilę, nakreśli kierunek. Dalszą część drogi musi przebyć sam, w głąb siebie.
Po drodze musi zmierzyć się z innymi rękoma, które próbują sprowadzić go do poziomu szarej egzystencji. Jednak to nie ta walka okaże się najtrudniejsza. To nie presja na bycie "normalnym", nie zastraszanie, nie wyzwiska. Będzie to pojedynek z samym sobą, gdyż klucz do kajdan tkwi w nim samym.
Przepięknie ujmuje to scena, w której Bartek staje przed lustrem i przygląda się własnemu odbiciu, płucząc przy tym skaleczony palec. Chwilę wcześniej wrócił do domu i zaczął sprzątać stłuczone przez matkę szkło. Wtedy usłyszał, że niczym nie różni się od ojca. To jest ta właściwa, niezagojona rana na jego psychice: trudna przeszłość, poczucie obowiązku, że powinien opiekować się samotną matką i dobytkiem, żeby nie powielić schematu z własnym ojcem. Jest to blokada, która nie pozwala mu myśleć o wyjeździe, o samym sobie bez kontekstu, który go zniewala. Stanowi ona bazę, od której rozrasta się cała sieć zależności.
Moją uwagę zwróciła również występująca trzykrotnie, mocno symboliczna scena. Na początku filmu bohater spogląda w kierunku drogi za rzeką. Obraz nie zostaje jednak wyostrzony, co wzbudza niepokój. Zamysłu domyślam się podczas powrotu do tej sceny. Myślę, że nie tylko my, widzowie, nie wiemy co znajduje się po drugiej stronie. Sam bohater tego nie wie. Jest to metafora jego przyszłości. Fabuła ukaże nam jakie podejmie decyzje i odpowie na pytanie: czy widzi siebie tam, po drugiej stronie?
Scena z wejściem do wody pod koniec filmu, przebrnięcie przez rzekę i znalezienie się na drugim brzegu jest niczym ulga, wyczekany moment spełnienia zarówno dla bohatera, jak i dla widza. Bohater przytula się do konia, który jawi się jako symbol marzeń. Marzeń, które udało mu się spełnić. Przypomina się scena, gdy matka straszyła Bartka koniecznością sprzedania konia; utrzymywanie zwierzęcia kosztowało, a nie przynosił żadnych widocznych zysków. To był moment, gdy chłopak musiał podjąć walkę o własne marzenia, czyli notabene, o samego siebie.
Co ciekawe, dopiero zdaję sobie sprawę, że nie odniosłam się jeszcze do relacji bohaterów. Moim zdaniem jest to świadectwo dojrzałości filmu i jego uniwersalnego przekazu, a więc i posiadania silnych fundamentów. Mógłby on równie dobrze poruszać inne tematy z zakresu podejmowania autonomicznych decyzji w niesprzyjającym środowisku i wyplątywania się z utartych schematów.
Pragnę wskazać dwie sceny, które najbardziej mnie ujęły: symboliczny dotyk dłoni przy przekazywaniu trawy oraz skomplementowanie zapachu. Jeśli dobrze pamiętam: - Ładnie pachniesz. - Ale ja nie mam perfum. - No właśnie. Tak niewiele słów, a jak dosadna treść! Czuć wręcz namacalnie jak bohater się rozkochuje. To dodatkowy atut, że film nie jest przegadany, a jego cichość uważam za wielki plus.
Zbliżając się powoli do końca, pewnie nie jestem jedyną osobą, którą tytuł frapował w kontekście podjętej tematyki. Z czym kojarzy się słoń? Choć jest to sympatyczny ssak, na myśl przychodzi coś ciężkiego, kłopotliwego, nieporadnego (słoń na ucho ci nadepnął, słoń w składzie porcelany). Słonik od pani Danuty to zagranie na nosie schematycznemu myśleniu. Chodzi o nic innego, jak o uroczego, porcelanowego słonika - na szczęście!
Czy umiem podsumować trudną dla naszego społeczeństwa tematykę, którą porusza film? Z pomocą przyjdzie mi następująca scena. Kiedy Bartek przyznaje się, że lubi chłopaków, starsza pani w ujmujący szczerością i prostotą sposób odpowiada: I tak trzymać! Zawsze byłeś w porządku.
Czy nie tyle (i aż tyle) wystarczyłoby nam do oceny drugiej osoby?
Nerise Medetai
instagram.com/nerimede
2 notes
·
View notes
imagine being someone at new rome university and not knowing percy is the same guy as “percy jackson, son of poseidon, two-time hero of olympus, former praetor” because the thought doesn’t even cross your mind. like… he’s percy. he’s a total frat boy. on a normal night, he walks into a party, refers to everyone as bro or dude, socializes with every living (and not-living) person in the room, makes at least 50 sarcastic comments, plays 12 rounds of beer pong, drinks way too much, and then skates around campus on his skateboard yelling “I LOVE NEW YORK” (which makes no sense, because they’re in california) until someone calls his girlfriend to come get him.
and then one day there’s an attack, and frat boy percy is all of a sudden a fighting machine. he’s yelling battle cries alongside the praetors frank zhang and hazel levesque as they lead everyone into battle. (why is he with the praetors? and why…. why in the world do the praetors seem to be following his lead?) his sword slashes through armies of monsters faster than you’ve ever seen. he’s controlling the entire river surrounding the camp, creating huge waves as tall as skyscrapers that crash down all around him, wiping out monsters and causing mass destruction to his enemies’ ranks. the sky is suddenly dark above you, ice-cold water droplets are slashing through the air, and the wind is blowing so aggressively that it’s making it hard to stand up steadily. because he’s somehow created a hurricane.
and he looks terrifying. you can feel the power radiating off of him. he’s like a god. or maybe a monster. it’s hard to tell. you’re a little scared of him, to be honest. but also in total awe, because it’s extraordinary. he’s extraordinary.
frat boy percy is not who you thought he was.
21K notes
·
View notes