Tumgik
#dzeikobb
dzeikobb · 2 years
Text
14.07.2022
Do I have a life or am I just living?
Twarz O. ginęła w mroku, tłumiły ją światła wydobywające z nocy abstrakcyjną rzeźbę, fontannę, krawędzie ławek i zakrzywione kontury wieżowca MBanku, którego lobby wiele miesięcy później miał okupować Piotr Ikonowicz z grupą odważnych zoomersów w proteście przeciw bezprawnemu zwolnieniu założyciela związku zawodowego. Ja już mam dość Warszawy, mówił O. Warszawa mnie męczy, mam wrażenie, że Polacy upodabniają się do Niemców, są coraz bliżej (ludzie Północy bardziej już niż Wschodu?, próbowałem pytać), wszystko rozpatrują w kategoriach inwestycji, poświęcania komuś czasu, kalkulują, ile komu minut uwagi przysługuje, do nikogo nie można już napisać i powiedzieć "hej, chcesz się zaraz spotkać?" i po prostu poleżeć razem na łóżku albo na kanapie, z nikim nie da się zrobić nic spontanicznego, wszyscy są wiecznie zajęci i wszystko muszą mieć z góry opłacone, wyliczone i zaplanowane. A w Warszawie jest z tym najgorzej, mówił wpatrując się w przestrzeń pomiędzy cichymi wieżami Ronda ONZ a jeszcze nieotworzoną dla publiczności Fabryką Norblina.
Mądrzy są ci, którzy milczą. Którzy nie dają się sprowokować. Mądrze przeżyją życie nie odzywając się, zostaną po nich geny w dzieciach i tabliczki nagrobne. Znikną w nieprzebranym stosie milczących kont z jednym, enigmatycznie uśmiechniętym (każdy człowiek po śmierci jest enigmatycznie uśmiechnięty) zdjęciem profilowym. Mądrze rozpłyną się w nicości. Roztropni, nieistotni i zapomniani. To z pyłu po ich kościach złożony jest świat, to z prochu po ich skórze wypiętrzyły się góry, to z rozsypanych atomów ich milczących ust wzniesiono kolumny wszystkich naszych gmachów. A ci, co gadają? Co piszą i mówią? To oni niszczą i stwarzają światy, od nich i cierpienie, i postęp, i zmiana i pomoc i ulga, to oni decydują, co całą resztę spotka.
Należało teraz połączyć się z bazą. Na dole w niebieskim świetle otwierały się i zamykały drzwi do kabin telefonicznych. Weszliśmy do jednej z nich, wrzuciliśmy monetę, wykręciliśmy numer na staromodnej tarczy i czekaliśmy na połączenie, trzy niebieskie twarze nachylone nad bakelitową słuchawką. Wolę łączyć się przez aplikację, mruknął D. Mimo tego połączenia w starym stylu okazywały się najstabilniejsze. 
Nienawidzę swojego ciała. To nie oznacza, że nienawidzę siebie. Jestem więcej niż swoim ciałem. Aktem woli wykraczam poza granice fizyczności. Rozistniam się, rozpraszam, rozsypuję, rozwiewam, rozpościeram na wszystkie strony i kierunki czasu. Jestem możliwościami, potencjałami, przypuszczeniami, ulotnymi momentami kiedy jest Inaczej. Nie dam się zamknąć, nie pozwolę się uwięzić w ujednostkowionej biologii jednorazowego użytku. Migruję na inne nośniki. Zarażam sobą. Kopiuję, skanuję, powielam, zakorzeniam. Rozprowadzam zarodniki. Nie pozwolę się zmonadyzować. Będzie mnie trochę we wszystkim. Rozpuszczę się w kranówce. Osadzę na ścianach. Przesiąkną mną ubrania. Zmieszam się z Tymi Drugimi i wspólnie syntetyzować będziemy egzotyczne związki, tworzyć nieprawdopodobne połączenia, mutować, próbować, unieważniać/wstępować na następny poziom/wnosić się/anulować/uchylać/przechowywać. Zrobię to w sposób znacznie bardziej etyczny i nieszkodliwy od tych, którzy wykraczają poza jednostkową cielesność przez zawsze-gwałtem, zawsze niekonsensualne powołanie do istnienia życia przechowującego ich geny.
Barbarzyńca. M. ze mną kończy. Kończę ze studiami przez prawo Unii. Umawiam się z T. Przez niego znajduje mnie G. Piszemy. Jestem na wylocie, jestem zdesperowany, jestem otwarty na możliwości; jestem zauroczony i uwiedziony przez G. Decyduję się najpierw na tydzień, a potem całe wakacje. Kupuję bilet w dniu ogłoszenia wyników referendum brexitowego. Idę do Blokbaru w dzień przed przyjazdem do domu po walizkę. Pierwszy raz wciągam, piję żubrówkę z sokiem jabłkowym, ląduję w darkroomie, urywa mi się film. Mama robi mi znak krzyża na czole przed wyjazdem. Białe wiatraki na niebieskich polach. G. pyta, od kiedy czułem, że miałem fetysze. Przypominam sobie, jak wujek był na studiach, miał dwadzieścia parę lat, przyjeżdżał z Rzeszowa, pachniało kanapkami z cebulą, puszczał trance, oglądał telewizję, a ja przynosiłem mu bandaże, którymi mnie wiązał i turlał po podłodze nogami w grubych białych skarpetach. Pewnego dnia odbieram telefon, dzwoni ten właśnie wujek, który jest teraz kierowcą tirów, dowiedział się od mamy, jaki jest adres G., podjechał pod sam dom sprawdzić co u mnie, zabiera mnie na wycieczkę. Robi mi wyrzuty, że nie zadzwoniłem, że kuzynka G. skarży się, że nie wpadłem do niej chociaż na herbatę. Robi mi wycieczkę, wozi po Warwickshire, zabiera do zamku Warwick i Stratford-upon-Avon, czuje smród moich starych butów, wyrzuca je na parkingu i od razu kupuje mi nowe, potem jedziemy do niego do Rugby, w dziwnym ciasnym domku wyciąga butelkę whisky, pijemy całą noc. Zastanawiam się, czy go nie zapytać, czy pamięta, jak mnie wiązał piętnaście lat wcześniej, ale się powstrzymuję, boję się, że sam nagle wyciągnie znienacka bandaże i ukarze mnie za niekontaktowanie się z rodziną. Zamiast tego oglądamy przez wiele godzin nieśmieszne polskie kabarety na youtube, aż zasypiam i następnego dnia odwozi mnie do Londynu.
2 notes · View notes
dzeikobb · 2 years
Text
21.06.2022
Wydaje mi się, że moja pamięć najskrupulatniej przechowuje wydarzenia, w których poczułem jakiś wstyd, sytuacje, które mi coś uświadomiły na temat mnie samego.
Rozmowa o nazwiskach na lekcji edukacji regionalnej, kiedy nie ukryłem zadowolenia ze szlacheckiego brzmienia mojego nazwiska i spojrzenie, które rzuciła mi A. L., która powiedziała potem A. K. "my to jesteśmy chłopki". Moja deklaracja na nabrzeżu jeziora w Lidzbarku Welskim, że zawsze chciałem zostać hipsterem i pełna niedowierzania, sarkastyczna reakcja młodych warszawiaków na moje tak niezdarnie ujawnione, drobnomieszczańskie ambicje.
Niemiecki zwiedzający w jasnej koszuli i starszym wieku pośliznął się na glazurze Museu Cau Ferrat. Delikatna głowa uderzyła w twarde ścianki zagłębionej w podłodze nieczynnej fontanny, a na białych włosach i niebieskich płytkach pojawiła się krew.  
Siedzieliśmy na białych krzesełkach przy białym stoliku, zwróceni twarzami do środka kwadratowego placu, a z każdego roku patrzyli na nas zwróceni twarzami do środka placu faceci i mężczyźni, hunki i guye, twinki i ottery. To był plac do patrzenia się na siebie nawzajem. Chciałem się tam cały wieczór popisywać, założyłem oczojebne, wyczyszczone białe buty, zamówiłem drogiego drinka z zieloną słomką, mrużyłem oczy w przekonaniu, że doda mi to zajebistości. L był bardzo niezadowolony, czuł się wyraźnie nieswojo, nie podobało mu się na tym targowisku próżności, czuł się odsłonięty, czuł, że nie jest sobą i że ja nie jestem sobą. Chciał stamtąd jak najszybciej iść. Byłem pijany. Wyczułem, jak rozpada się nastrój; że właściwie nie było żadnego nastroju odkąd tylko zażyczyłem sobie, żebyśmy tutaj przyszli. Obudziły się we mnie znienacka dziwne podejrzenia, jakaś pewność we mnie została nagle zachwiana, rosło we mnie poczucie czegoś strasznego, zaczynałem sobie zdawać sprawę, że czuję się obrażony, więcej, docierało do mnie ze zgrozą coś, co do niedawna nie przyszłoby mi do głowy, coś absurdalnego, a jednak nagle oczywistego - że L nie chce się ze mną tutaj pokazywać, że nie chce uczestniczyć w teatrze bycia parą, popisywaniu się sobą, L nie chce się do mnie przyznawać, nie chce publicznie potwierdzać, że jesteśmy parą. Zimne osłupienie wypełniło mi gardło i rozeszło po nerwach. Zerwałem się i wstałem, L ruszył za mną, wyszliśmy szybko z placu.
Od świateł miasta, od gwaru bulwaru zszedłem na ciemną plażę, żeby ukryć się w hałasie niewidocznych fal. Usiadłem i płakałem, białymi butami ryłem w piasku, głowę ukryłem w ramionach.
Myślisz, że za sto lat będą wciąż stać te domy, czy ludzie będą opalać się na tej plaży, chodzić tym nabrzeżem? pytałem, kiedy wracaliśmy powoli niosąc zakupy na obiad. Podniesie się poziom morza. Zmieni się klimat. Rozrosną miasta. Może zbudują ogromny mur, żeby nie dopuścić rosnącego morza. Może nanotechnologie pomogą konserwatorom wymieniać kruszącą się tkankę coraz silniej rozgrzanych białych willi. Może my tu się jeszcze kiedyś przespacerujemy, starzy, oparci o balkoniki czy na lewitujących suspensorach. Byłem w stanie sobie to wyobrazić, a nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego, że za dwa lata ten ironicznie patrzący na mnie, zgrzany, zmęczony ale zadowolony człowiek na zawsze zniknie z mojego życia.
Zabawne, że ludzie, którzy głosują na partie faszystowskie lub populistyczne nigdy się do tego nie przyznają. Większość ich politycznego czasu to gniewne milczenie. Ludzie głosujący na lewicę nie mają problemu z przyznaniem się, na kogo głosują. Oczywiście liberałowie też. Czego się wstydzą głosujący na faszystów i populistów?
Próbowałem wytłumaczyć M. moją ideę powieści o zwyczajnych ludziach - opartą na trzech latach związku mojego i L. - która również zwróciłaby uwagi na przemiany Łodzi w latach 2018-2020. M. mnie rozumiał, sam był chętny zrobić coś podobnego, choć na ogół interesują go znacznie wyższe poziomy abstrakcji. Zmęczył się mną szybko i na następnym afterze tylko na mnie zerkał, milcząc, kiedy wykonywałem w jego kierunku desperackie, dość żałosne gesty, żeby go zachęcić do zadania mi jakiegoś pytania lub powiedzenia czegoś ciekawego. Uznałem, że muszę z nim zacząć rozmawiać o czymś bardziej przyziemnym, o muzyce, o nim samym, chyba że chodzi o to, że on na aftery przychodzi dokładnie po to, żeby potańczyć w milczeniu i nie musieć gadać chociaż raz na tydzień. Czułem tę przepaść wynikającą z braku dobrze zorganizowanego i wyczyszczonego aparatu pojęciowego w mojej głowie. Rozmawiać ze mną dla niego musiało być jak rozmawiać z narzucającym się uczniakiem. Wystrzelałem się zbyt szybko ze wszystkich punktów zaczepienia i tematów, w których cokolwiek wiedziałem i które w jakikolwiek sposób mogłyby mu przynieść coś oryginalnego.
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
23.06.2022
Ode mnie nie można niczego oczekiwać, bo jeśli ktokolwiek czegokolwiek ode mnie oczekuje albo poprosi o coś, to ja tego nie zrobię, choćbym bardzo chciał, albo zrobię to tak późno i po czasie, że nie będzie to miało już sensu. Jestem w stanie robić cokolwiek tylko z własnej inicjatywy. Jestem mistrzem wszechświata w marnowaniu czasu.
Może ja już jestem duchem, skoro całe dnie spędzam, niefizyczny, niewidzialny, przemieszczając się zaklętymi w momencie ulicami Drezna, Lipska i Berlina sprzed czternastu lat.
Ten nieskończony after na Olimpie S., kiedy zalewało nas słońce, grał A. S., K., a ja nie byłem w stanie mówić, miałem niesamowitą dysocjację, nie byłem w stanie myśleć, mogłem tylko tańczyć i się uśmiechać. Ten after trwał miliony lat, góry wypiętrzały się i erodowały, oceany zalewały Warszawę, potem ustępowały i budowano ją na nowo, zrzucano na nią bomby i ginęła, odbudowywano ją, stawiano i burzono wieże w różnych stylach. A my trwaliśmy w tej wieży z kości słoniowej na ostatnim piętrze, nieśmiertelni, niewzruszeni, nieumyci, niejedzący, z oczami zakrytymi okularami przeciwko rosnącemu w siłę słońcu. Przeżyłem już tyle nieb, tyle edenów, tyle królestw niebieskich, tańczyłem nieśmiertelny w tylu złotych jerozolimach na końcu czasów. Przychodziły wciąż nowe i nowe, nie mogą przestać, ich źródło nie może się wyczerpać. Kiedy będę wiedział, że trafiłem w te prawdziwe zaświaty, których wszyscy się tak boimy w naszych słabnących z każdym rokiem ciałach?
Będę stawać się tylko coraz bardziej zmęczony, wszystko stawać się będzie coraz bardziej powtarzalne, coraz słabiej będę odróżniać poranek od poranka, taniec od tańca, twarz od twarzy, after od afteru. Aż wszystkie przyspieszą, zwielokrotnią się i zamienią w niezrozumiałą samopodobną nieskończoną i przytłaczającą pętlę, w której przepadnie wszelka radość, którą mógłbym odczuwać. Czy tak odbywa się proces nastawania piekła?
Kiedy usiedliśmy z G. przy winie i serze, wykąpani, wymęczeni, w przeczuciu upalnego dnia (wciąż zaczepiałem przypadkiem o jego kolana kolanem i starałem się zrobić wszystko, żeby nie naruszać jego przestrzeni osobistej), to stwierdziliśmy - G. pierwszy, a ja przytaknąłem, bo uważam tak od dawna - że my już naprawdę wszędzie byliśmy i wszystko widzieliśmy, że przeżyliśmy już wszystko, co można w życiu przeżyć. To było podsumowanie rozmowy, która trwała od Baru Studio, od miejsca, gdzie się zjeżdża na parking podziemny przy budowie muzeum, a gdzie stanęliśmy, starając się wyglądać niewinnie przed niedalekim wozem policyjnym, a gdzie stwierdziliśmy, że ten brak seksu i brak ochoty na seks w naszym życiu to musi być zeitgeist.
Imprezowanie miało sens w latach dziewięćdziesiątych, kiedy upadł stary świat i oczekiwano nowego, niestety nigdy nie przyszedł. Potem imprezowano, bo się zaczął nowy wiek, bo był chwilowy boom wzrostu i globalizacji, potem imprezowano, bo nie zrozumiano wagi pierwszego kryzysu, potem imprezowano, żeby wyrzucić go z głowy, a potem, bo nastała Ostatnia Belle Epoque, złote lata 2012-2020, następnie była przerwa, ale już zaraz imprezowano na złość i przekór covidowi i ograniczeniom pandemicznym, a potem imprezowano ciesząc się ze stopniowego ograniczeń zniesienia. W którymś momencie warto byłoby przestać, bo świat w kryzysie i katastrofa klimatyczna, ale wybuchła wojna i teraz wszyscy imprezują, żeby wyprzeć, imprezują, bo zaraz będzie koniec świata.
psychosomatic you look back at me
i gave you love i gave you love ayayay you sucked it up you suck me up you fucked it up you suck
tomu tomu nata
this is the part where i tell you i'm fine when i'm not sometimes i don't know how to say
i walk i track i gallop
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
28.06.2022
Jak długo może trwać młodość? Ale taka pełna: cielesna, emocjonalna i intelektualna. Moja trwa już jakieś dziesięć lat lub dłużej. Jak długo będę mógł czuć się jeszcze młody pod każdym względem? Dopóki coś z ciałem się nie stanie, coś z rodziną, z bliskimi, coś z głową.
Nieustannie oglądam się w tył, oglądam się wgłąb i czytam z książki własnego życia, zamiast mądrości nabierać wpatrując się w oczy i życia innych ludzi. Rzadko kiedy patrzę komu w oczy.
Elegia mieszkaniu na Bitwy Warszawskiej. Ukochałem każdy kolor twoich ścian. Każdą poluzowaną klamkę, każdy kłębek kurzu. Byłoś mi schronieniem, snem i czuwaniem, ochroną przed strachem, ciemnością i gorącym dniem. Byłoś cydrem oszronionym na lustrzanym blacie, kojącym milczeniem łazienki pośrodku nocy, kiedy cukrowe rybiki wychodzą spod prysznica by życzliwie zjadać resztki papieru z podłogi. Blatem stołu, co rozprysł się na miriadę kryształków, pękniętą ramą łóżka opartą na podręcznikach do prawa cywilnego. Krzykami jerzyków nad widokiem z okna. Ciepłym światłem lampki na dziecinnej zasłonce, na której psy jadą w kolorowych samochodach. Bliskie, spokojne, wygodne. Dom prawdziwy i stały w szaleństwach życia stołecznego. Piłem tequilę z solą, słuchałem funku, tańczyłem do lustra, odpalałem nad ranem papierosy od palnika na starej kuchence, nad tym samym palnikiem piekłem marshmallowy od brata z Chicago.
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
05.07.2022
Wszyscy byliśmy lekko zboczeni. Pogubiliśmy kursy. Powyplątywaliśmy się z dotychczasowych tkanin. I jakoś tak, tajemnym kursem, niecodziennym trafem - powpadaliśmy na siebie. Poznaliśmy się na techno.
Algorytmy są zaprojektowane, by utrzymać nas w pragnieniu nieskończoności. Nie ma końca podsunięć, nigdy nie skończą się następne propozycje, nawet jeśli ta nieskończoność to taka, co zatacza koła, nawet jeśli to jedynie ruch w zaciśniętej pętli.
Zauważyłem, że z wiekiem ludzie przestają być dla ciebie mili. Im jesteś starszy, tym mniej wysiłku sobie zadają, żeby być dla ciebie miłymi. Bo też człowiek przestaje być przyjemny, przestaje być interesujący, przestaje być wartościową inwestycją gestów i uprzejmości: ciało się starzeje, zaczyna śmierdzieć i brzydko wygląda, kolejne możliwości i potencjały w nas gasną, stajemy się zastygłą skorupą, która nie wyda z siebie niczego świeżego. Z czystego poczucia dobrego smaku należałoby usuwać się z tego świata po trzydziestce, a może nawet po dwudziestce piątce.
Lata 2006-2008 to były lata ostatnich złudzeń. Time powiedział mi, że jestem człowiekiem roku (a raczej TY było człowiekiem roku), zachwycałem się wyspami-palmami w Dubaju i nową galerią handlową w Lublinie, śledziłem budowę Burdż Chalifa, otwarcie igrzysk w Pekinie zrobiło na mnie ogromne wrażenie, wszyscy wmawiali millenialsom, że zmienią świat, że pokolenie ja, że Internet dwa zero, że wszyscy będziemy ze wszystkim połączeni, że wszystko się będzie rozwijać, rozwijać, rozwijać... Śliczne, płytkie i lśniące iluzje, plastikowe i opływowe jak scenografia ceremonii otwarcia w Turynie.
Kiedyś szukałem w miastach ulic z najdroższymi sklepami. Jakiś czas - eleganckich kawiarni. Potem - gejowskich barów. Następnie klubów techno. Teraz nie wiem już, czego w miastach szukać. Patrzę, gdzie są zwężone ulice, gdzie ulice z odnowionymi kamienicami z dziewiętnastego wieku, gdzie można siedzieć i przyglądać się życiu. Myślę, w którym z miast mógłbym zamieszkać. Myślę, dla którego porzucić Warszawę.
Kiedyś skserowałem plan Warszawy z atlasu samochodowego z 2003 r i na czarno-białych przestrzeniach zajętych przez modernistyczną zabudowę wyznaczałem fioletowym flamastrem kwartały wymarzonych kamienic, będąc przekonanym, że przynoszę stolicy dziejową sprawiedliwość. Co za ironia losu! Jakiż naiwny byłem. Oburzały mnie nienawistne wobec burżuazyjnych kamienic z drugiej połowy dziewiętnastego wieku pasaże na koniec czwartego tomu Historii sztuki wydanej w ZSRR, którą dostałem kiedyś od dziadka. Zrozumiałem dopiero po wielu latach i wystawach, po Trzynastu piętrach i Paryżach Innej Europy.
Skończyć studia z historii sztuki za granicą. W Berlinie albo we Włoszech. Chcę zająć się historią architektury. To wraca do mnie przez całe życie. Napisać: -Flis -Barbarzyńca na wyspie -Koniec Pięknych Lat -Najlepszą -Esej o google earth, google maps, google streetview, podążaniu za kolorowymi liniami metra, przemieszczaniu się jako bezcielesny duch po zapisach nieistniejących już teraźniejszości, przemieszczaniu się w czasie kiedy przełączam między zdjęciami ze streetview z kolejnych map, Berlinie i Lipsku zastygłymi na zawsze w 2008 r -Elegia dla mieszkania na Bitwy Warszawskiej, najdroższym sercu domu ze wszystkich domów w których żyłem, o burzy którą oglądałem w ostatnią noc na Bitwy, o piorunie który złapałem o północy z 1 na 2 lipca, o oparciu czoła o okno na dziewiątym piętrze, o tym jak blisko byłem otworzenia okna i zniknięcia w burzy -Eseje na sety: Alicji Aksamit, AnD -Opowiadanie o byciu młodym w latach końca historii, o przełomie lat 90 i 2000, o tamtym trance -Opowiadanie w stylu Borgesa z paradoksami doświadczanymi po deentropince (zagubienie w potęgujących się wymiarach, utrata tożsamości, przestawienie kierunków, wymazywanie wymiarów) Koniec Pięknych Lat. Nigdy nie piszcie do byłych po pijaku. W ogóle nie piszcie do byłych. Ja się najebałem w Sylwestra '19/20, pisałem do byłego, skończyło się pandemią, wojną i następnym byłym.
Najlepsza. Wykręcone, osiadłe na chwilę w białych krzesłach na tarasach nad Wisłą, wśród świateł rozciągniętych wzdłuż rzeki, wśród rzeźb i pałaców. Wizyta na Wyścigach, w zielonych i niebieskich ciasnych sukniach wychylają się, przyciskając lornetki do policzków, zaróżowiony trzydziestolatek w szarym cylindrze spogląda znad malutkich czarnych przeciwsłonecznych okularów. (Le corse al Bois de Boulogne. Nella tribuna; accanto alla stufa; sulla seggiola Giuseppe De Nittis), (Piazza San Marco, Michele Cammarano), z National Gallery of Modern and Contemporary Art, Rome
Cała Najlepsza to historia elit kierujących historią w interesach swojej grupy, klasy, kraju. Akurat w tej wersji historii Polska jest Najlepsza. Rzecz w tym, żeby przerwać te cyniczne zagrywki, przełamać koło fortuny, wyjść z zaklętego kręgu, wyzwolić wszystkich i całość.
Barbarzyńca. Wyspa była zasiedlana na nowo. Opowieść Marlowa zatoczyłaby koło: to znów były dzikie brzegi, na które z nieba spadali dzikusi z nieskończonych wschodnich pól. Grzegorz przybył tam z Norbertem, wpłynęli do Miasta na powodziowej fali, osadziło ich w kącie jakiegoś bogatego domu. Grzegorz był w stanie wytrzymać, chodził na sprzątanie, ale Norbert nie mógł znieść Wyspy i wrócił na Dzikie Pola. Tam przeżył próbę samobójczą, a potem dostał pracę w którymś z back-serwisów korporacji zarządzanej z centrali z Londynu i zarabiał dziesięć razy lepiej od Grzegorza, który w mieście head office'ów ostatecznie wylądował w call centre. Różni mężczyźni, z którymi miałem styczność w Mieście: Grzegorz, ten, który mnie tam ściągnął. Wujo, od którego wszystko się zaczęło tyle lat temu i który z podejrzliwości zwabił mnie do siebie, by miec na mnie oko. Dobry menadżer Dominik, który pomógł mi się szybko wdrożyć w pracę, ale który musiał odejść. Tych dwóch obcych, którzy mnie molestowali, jede w metrze, drugi na ulicy pod domem nad ranem. Łagodny Jay z innego świata, który mówił do mnie kojąco w trakcie wypadu do Cambridge i który natychmiast po tym weekendzie o mnie zapomniał. Młody rodzony londyńczyk, który odwiózł nas po jednej z imprez, jedyny etniczny Brytyjczyk, którego poznałem na Wyspie, z którym spotkaliśmy się raz, my dwaj bystrzy, sprytni i skomplikowani ludzie wschodu, rozgadani, narzucający się, nerwowi i gniewni na siebie, a on okazał się prosty, cichy, bezproblemowy, uczynny i miły jak piesek, którym był, choć sam fakt jego urodzenia się w tym mieście sprawiał, że byłby szlachetniejszy w swej prostocie od nas, nawet jeślibyśmy byli w prostej linii od Piastów i wychowali się na salonach Saskiej Kępy. Kostyczny Daniel, który zastąpił mnie Grzegorzowi i któremu brakowało tego, co miałem w sobie ja, niemogący się nadziwić po latach, że wciąż są ze sobą.
Herbert, de Quincey, historia Londynu, zainteresowanie Grzegorza modernistyczną architekturą, technoprzeszłość Grzegorza w Warszawie, muzea, geje, fetysze, bdsm, imigracja, praca, przemoc, napaść seksualna, ADHD, konflikt charakterów, samotność, fatalne zauroczenie i rozczarowanie. Pisać w trzeciej osobie, kiedy Obiekt wchodzi w subspace - w trakcie zabaw oraz w trakcie pracy.
Infatuated with a volatile journalist-turned-immigrant, a young college dropout from Warsaw travels to London for summer holidays to find himself entangled in a violent S/M relationship. A Polish gay romance in a vibrant though chaotic London of the summer of the Brexit referendum. An intricate tale of modern male-on-male romance, violence and identity.  
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
06.07.2022
Każdego dnia boję się, że na Warszawę spadnie bomba atomowa i że będzie mnie bardzo boleć, kiedy będę umierać w płomieniach.
Każdego dnia płaczę z bólu podrapanych pleców, ran na głowie, łokciach i stopach. Tak obsesyjnie bronię granic swojego ciała, zamykam okna, zatykam wszelkie szczeliny by nie dopuścić do siebie much, komarów, kleszczy, a potem sam własnoręcznie te granice przekraczam, rozwalam i topię we krwi. Wszystkie poszewki na poduszki, wszystkie kołdry, wszystkie koszulki, swetry i koszule mam w plamach od krwi. 
W pracy wszystko mnie rozprasza. Nie mogę się skupić. Jeśli się nie spóźniam, to za mało piszę maili. Czekolada i kawa rozpryskują mi głowę, uwaga rozchodzi się na wszystkie strony, przełączam się między mapami, streetview, książką, mixem, podcastem, audiobookiem, facebookiem, twitterem, instagramem. Widziałem taki mem: I must consume 10 types of media all at once all the time to prevent a chance of thought occurring. U mnie jest odwrotnie: thoughts occurr only during increased consumption of media. Przynajmniej myśli kreatywne. Wkurwia mnie miliard najdrobniejszych rzeczy, od kabla od słuchawek przez glitche refund portalu po kanciasty kształt baterii którą tata zamontował w wannie. Chce mi się wyć i wkurwiać innych ludzi w tym obrzydliwym bloku o ścianach cienkich jak papier. Frustruję się, gdy czas zbyt wolno płynie, dostaję lęku kiedy płynie zbyt szybko. Rozregulowałem się, nie mogę wejść w homeostazę. Jestem sam, sam sam sam przez cały dzień. Sam w pustym małym mieszkaniu. Jednak kiedy byli rodzice, to nie mogłem znieść ich obecności. Nienawidzę się za to, ale to było silniejsze ode mnie, to było fizyczne, odruchowe, nieintencjonalne, hejmatyczne. Jak mogę pisać fikcję, jak mogę wymyślać postaci, pisać o innych ludziach skoro i tak ostatecznie zaludnię tekst tylko odbiciami siebie? Czy każda pisząca osoba ma z tym problem?
Nie oczekuję pocieszenia. Po prostu to mówię. Każdego dnia, kiedy wpatruję się w ekran komputera w pracy, kiedy się kąpię i kiedy pustym, tępym wzrokiem patrzę w telefon jadąc metrem lub zasypiając w pustym mieszkaniu tkwię w świadomości tego, że w każdej chwili może mi się coś stać, że nadejdzie chwila niewyobrażalnego bólu, a potem zniknę, a razem ze mną cała pamięć o mnie i wszystko co mi drogie, od rysunków w brudnopisach z gimnazjum, księgozbioru BUWu, wszystkich moich przyjaciół i kolumny Zygmunta, po parkiet na Mrocznej, wszystkie butelki prosecco od Wilczej do Świętokrzyskiej, blask wieżowców, możliwość doznania zachwytu, niezwiedzone muzea, cień platanów na Szczęśliwickiej i Pałac Kultury.
Zaproponować Dukajowi i Wydawnictwu Literackiemu zangielszczenie Linii Oporu.
Przez lata byłem technologicznie wykluczony. Aż znalazłem w sobie wolę i znalazłem ludzi, którzy mnie podłączyli do rozszerzonej rzeczywistości. W ciasnym kubiku toalety Mrocznej pomogli mi założyć soczewki, dopasować wtyczkę, zaktualizować system. Deentropinka ściągana na telefon: aplikacja porządkująca rzeczywistość. Określa, kształtuje, mapuje, wkłada sensy. Estetynka dodaje kolorów, harmonizuje dźwięki, bezwysiłkowo wprowadza Gesammtkunstwerk w twoje otoczenie. Cuda inżynierii doznań, najnowsze osiągnięcia w dziedzinie oprogramowania emocjonalnego, społecznego i epistemicznego. I wcale nie były takie drogie i niedostępne, jak mi się było zdawało! Wszystko sprowadza się do połączeń, do gęstości twoich konstelacji.
Tylko ludzie, tylko od ludzi i przez ludzi, tylko z ludźmi.
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
07.07.2022
Ręce głowa uda stopy, plecy barki szyja dłonie, łydki łokcie uszy oczy
Taniec został dla biednych. Bogaci nie tańczą, mają inne zajęcia.
Należę do pierwszego - jedynego - i ostatniego pokolenia, które urodziło się w Polsce w czasach pokoju i wolności, które miało warunki do spokojnego, szczęśliwego dzieciństwa w dobrobycie i na rosnącym poziomie cywilizacyjnym. Żadne pokolenie przed moim i żadne po moim nie miało i nie będzie mieć tak luksusowych warunków do dorastania, jakie miało moje. I co z nas wyrosło? Szkoda gadać.
Inni uczyli się, pisali prace, zdawali egzaminy, bronili się, otrzymywali dyplomy, składali CV, przychodzili na rozmowy, dostawali prace, awansowali, zarabiali, oszczędzali, kupowali mieszkania, żenili się i wychodzili za mąż. A ja - spływałem dryfując, a ja - kołowałem ku spienionemu centrum wiru pełnego szumowin. Odkładałem, przesypiałem, wyrzucałem z głowy. Minimalizowałem stres, a tak naprawdę gromadziłem go na później. Czas, który zmarnowałem, trzeba by mierzyć w epokach geologicznych.
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
11.07.2022
Borges warszawski, Proust polski i dwudziestopierwszowieczny. Proustem byłem na domówkach i afterach od 2013 r, Borgesem bywałem w Bibliotece Uniwersyteckiej lat 2013-2017. Nie było nigdy Borgesa w Buenos Aires, nie było nigdy Prousta w Paryżu. Byli tylko w Warszawie.
N. nauczyła się grać. Widziałem ją za didżejką na imprezie w Walencji. Sama wrzuca zdjęcia z plaż, klifów, gór wokół miasta. Nie mam siły. Nie mam energii. Potrzebuję czasu. Potrzebuję odpoczynku i nicnierobienia. Potrzebuję niekonieczności. Chcę wpatrywać się w nieskończoność w fasady średniowiecznych kościołów. Chcę siedzieć przy piwie na tarasach owiewany wiatrem, dopóki nie zmarznę i nie ścierpną mi członki. Może powinienem zawrócić, popłynąć pod prąd. Wyskoczyć z wiru. Powrócić do źródła. Może powinienem wrócić do Hejmatowa, żeby zdążyć je uchwycić, opisać. Unieśmiertelnić babcię, dziadka, rodziców, ciocię, zanim ich ciała przestaną funkcjonować.
Boję się starości. Boję się być starym, brzydkim, niezdarnym, śmierdzącym i odrażającym.
Najlepsza. Miasto musi trwać. Rzym tu upadnie, ale tam wyrośnie nowy. Rzym musi trwać. Nie ma życia bez miasta. Syrena, Wanda, Świtezianka. Babcia Stasia, która w innym życiu nigdy nie opuściła Hejmatowa, a w Najlepszej wyjechała do Warsy, której nigdy nie doświadczyła wojna, poszła do szkoły i na uniwersytet i dzięki temu ojciec Władysława i Władysław mogli zostać architektami.
Spisek nacjonalistyczny: rodziny Najlepszej nie dopuściły do powstania narodu niemieckiego, narodu rosyjskiego.
Wnętrza pałacu Ceaucescu w Bukareszcie. Krużganki i schody sanktuarium w Wambierzycach. Sala plenarna siedziby Francuskiej Partii Komunistycznej w Paryżu. Ciasne pokoiki Musee Carnavalet. Kręcone schody na szczyt Łuku Triumfalnego.
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
13.07.2022
Rzeka jest naraz wszędzie. U źródła i u ujścia. Istnieje dla niej tylko chwila obecna. Życie tak jak rzeka.
Zatraciłem luz, który nabyłem w Londynie roku szesnastego, kiedy chodziłem po mieście z B. w roku dziewiętnastym. Stresowałem się, kiedy B. odpalał zioło na Embankment i na nabrzeżu Greenwich, nie chciałem dłużej zostawać późnym wieczorem na Soho i Camden Town. Ulice zdawały mi się bardziej zaśmiecone, ludzie głośniejsi, niektórzy z nich agresywni. Przestałem ufać Londynowi.  
Twarz S. wyglądała na zmartwioną. Często widziałem ją później zmartwioną, bo okres od kwietnia do lipca i dalej okazał się dla S. jednym z najbardziej wymagających w całym jego życiu.
Chcę zebrać wszystkie momenty, w których przebywałem poza koszmarem zwanym Polską. Momenty wyrwania się z symulacji piekła w ojczystym języku. Boże, jak ja nienawidzę swojego ciała. Nienawidzę paznokci, które rosną tylko po to, żeby rozorać moje plecy. Nienawidzę ust, które są tylko po to, żeby być suche, nienawidzę włosów, które są tylko po to, żeby siwieć i strząsać z siebie łupież.
Sytuacje, w których zostałem fizycznie skonfrontowany z obrazem Fridy Kahlo, Petera Breughla, Hieronima Boscha. Byłem tak blisko od powierzchni płótna, mój nos i usta zaledwie centymetry od farby, którą kilkaset lat wcześniej w innym miejscu i okolicznościach nałożyła dłoń tego czy innego sławnego malarza. Tak blisko byłem od ruchu TAMTEJ dłoni, układu ścięgien, kostek i żyłek, które zapracowały na to lub tamto pociągnięcie pędzla.
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
29.04.2022. O tym, jak to jest nie pójść do pracy bez żadnego powodu przez szereg dni w latach dwudziestych w Warszawie.
Spędziłem najpiękniejszy tydzień kwietnia w domu sam ze sobą. Nie poszedłem do pracy od poniedziałku do piątku, mimo że w grafiku codziennie miałem zmianę. Nie zadzwoniłem, nie zgłosiłem. Nikt nie napisał, nie zadzwonił do mnie. Mało się działo. Zastanawiałem się, czy nie przychodząc, idę im na rękę, bo pytali ostatnio przecież, czy ktoś chce wyjść wcześniej albo mieć dzień wolny, czy też w ostateczny sposób potwierdzam swoją bezwartościowość i kiedy się już pojawię, to czekać na mnie będzie tylko wypowiedzenie. Nie wychodziłem z pokoju. Mało jadłem. Mało piłem, a jeśli już, to orzechową soplicę z mlekiem. Nie odsuwałem zasłon. Jeden większy posiłek na dobę gotowałem około północy.
Czytałem "Uwięzioną" Prousta z telefonu twarz opierając na nieupranej poduszce. Kiedy się zbyt pociłem pod kołdrą, siadałem przy biurku i oglądałem "Mandaloriana", wiadomości na Deutsche Welle, wideoeseje o polityce i filozofii, vlogi Ukraińców, którzy uciekli przed wojną i zamieszkali w Polsce. Nie miałem żadnego powodu, żeby nie iść do pracy. Każdego dnia przyrzekałem sobie, że wstanę rano i pójdę. Nastawiałem dwadzieścia budzików. Budziłem się o odpowiedniej porze, miałem wystarczająco czasu żeby się zebrać i nie spóźnić do pracy, wiedziałem, że potrzebuję pieniędzy, że w pracy będzie mi dobrze, że wszystkie najgorsze momenty mojego życia to te, w których się poddawałem i zostawałem w domu, a jednak, wiedząc to wszystko, wyłączałem budziki i kładłem się z powrotem, sprawdzając, jak mija dziesiąta, jedenasta, dwunasta, obiecując sobie, że pójdę na trzynastą i zrobię te dziesięć godzin, a potem mijała trzynasta, czternasta i przerażała mnie myśl o tym, że menadżer zawoła mnie do swojego pokoju, kiedy będę przemykać obok, spóźniony i zawstydzony. Nie miałem dla siebie żadnej wymówki, żadnego usprawiedliwienia. Tylko czysty wstyd, tylko czysty strach (ale przed czym?), tylko czysta niemoc, brak woli. Zanurzałem się w mętne, wymuszone sny, zrzucałem z siebie świadomość jak drapiący, zakurzony sweter, naciągałem na siebie upokarzające nolensum.
Patrzyłem, jak szympansy, goryle i lamparty oglądają siebie w lustrze postawionym na skraju drogi w dżungli w Gabonie. Niektóre z naczelnych uznawały swoje odbicie za intruza, rywala i próbowały z nim walczyć lub odpędzić biciem w ziemię, rzucaniem patyków lub przeciąganiem zerwanych lian. Lampart zdawał się być narcystycznie zakochany. Słonie nie zwróciły na siebie uwagi. Tylko parę samic goryli zrozumiało po dłuższym kontakcie z odbiciem, że przedstawia ono je same i zaczęły stroić miny lub sprawdzać w nim swoje okolice intymne.
Wisiało nade mną potężniejące z dnia na dzień poczucie winy, czytałem ściągnięty z sieci "Kapitalizm inwigilacji" Shoshany Zuboff i lekko pijany wstawiałem wpisy na stories na temat tego, że nie powinniśmy zbyt wiele pracować, że pozwalamy sobie wchodzić na głowę, że Keynes przewidywał, że w XXI w pracować będziemy 15 godzin w tygodniu, że kapitalizm to i kapitalizm tamto. W głębi ducha tęskniłem za biurem, tęskniłem za pracą, za klepaniem maili i słuchaniem muzyki, bardzo chciałem siedzieć przed monitorem w spokojnym, znanym, klimatyzowanym pokoju i wściekły byłem na własny masochizm, na własny żałosny brak kontroli nad sobą, na wstyd, który trzymał mnie zamkniętego w pokoju. Czułem się jak hipokryta, czułem się jak oszust, choć równie dobrze mógł być to zwykły syndrom sztokholmski wobec miejsca pracy.
Raz nie wytrzymałem, wykąpałem się, wyszedłem i pojechałem drugą linią nad Wisłę, wszedłem do Elektrowni, poszedłem na food court, zamówiłem adanę we wrapie za 27 zł oraz belgijskie ipa za 21 zł, usiadłem na wysokim krześle tyłem do sali i kątem oka popatrywałem na stołeczną klasę średnią rozpoczynającą czwarteczek.
Innego dnia odczekałem do szesnastej, wyszedłem z zamiarem zjawienia się w biurze po siedemnastej, tak, żeby minąć się z menadżerem i nie spotkać go. Na Patelni zobaczyłem wozy policji i straży pożarnej, zamknięte wejścia do stacji na obydwu kierunkach, grupki ludzi czekających na ponowne otworzenie, próbujących ustalić, co się wydarzyło.
Skorygowałem natychmiast kurs i minąwszy sprzedawców kwiatów, minąwszy dziewczynę rozdającą ulotki, ze wszystkich sił starającą się przestawić na polski akcent, ruszyłem przejściem pod Rondem Praw Kobiet ku Domom Towarowym Centrum, do wejścia do drugiej linii, żeby dostać się na bulwary.
Nagle Warszawa stała się miastem dwóch i pół miliona, a jeśli uwzględnić wszystkich przybywających z sieci okolicznych miast, przedmieść i po-wsi, pracujących, robiących zakupy - to co najmniej trzy miliony dusz parło, gadało, dążyłu ku swym celom wokół mnie, nagle Aleje z Marszałkowską nareszcie nasycone były ludem do takiego stopnia, do jakiego je projektowano. Mijałem nowe przejścia - jeszcze ogrodzone siatką, z wyłączonymi światłami - wytyczone tam, gdzie od dawna powinny już być, otwierały się nowe szlaki, wydłużały nieskończenie perspektywy. Od Widoku do Varso, od Bagna do Poznańskiej. Kwiaty schły, brązowiały wokół blednących zdjęć ofiar rosyjskiej inwazji. Wojna gdzieś za ścianą, wojna za chmurami wisiała, potężniała niema tak jak poszerzał się Pałac Kultury, nagle zagrożony wielką zwartą białą bryłą nowego muzeum. Gęstniała, uliczniła się ulica Marszałkowska, zyskawszy pierwszy element nowej, zachodniej pierzei. Tym bardziej miejski stawał się popołudniowy korek, tym bardziej metropolitalne były buńczuczne dzwonki tramwajów.
Próbowałem robić zdjęcia kawie, butom, rzece, potem pierwsze od dawna selfie na tarasie kawiarni na bulwarach. Było mi głupio, czułem się idiotycznie, było mi przykro, byłem sam, czułem się jak ci samotni mężczyźni przed czterdziestką wstawiający desperacko naiwne zdjęcia na tindera, na widok których chce się tylko płakać ze współczucia.
Nie chciałem tego wszystkiego robić, nie chciałem tych wagarów, spacerów bez celu w godzinach pracy, zanurzenia się w mieście tak ukochanym przeze mnie kiedyś, nie chciałem bezsensownego wydawania pieniędzy na jedzenie i picie w lokalach i food courtach, zwłaszcza w obliczu tak skromnej wypłaty, którą sam sobie fundowałem opuszczając połowę z 200 zadeklarowanych do wyrobienia w kwietniu godzin. Nie mogłem zrozumieć tego milczącego okrucieństwa, które sam sobie dzień w dzień od poniedziałku zadawałem. Chciałem iść do pracy! Chciałem pisać maile! Zarabiać pieniądze! Być grzeczny, nie sprawiać zawodu team leaderom, menadżerom, przecież nic mi nie zawinili, wszystko bez sensu, wszystko bez powodu. Na co mi te bunty, te raskolnikowskie eskapady i męki, co ja sobie w ten sposób próbuję udowodnić?
0 notes
dzeikobb · 2 years
Text
28.03.2022
Po co nam dziś science fiction? Nie znoszę, kiedy intelektualiści używają słowa "dowiozła". Nauka "dowiozła", co za obrzydliwa kalka z angielszczyzny.
Przyszłość już jest, tylko jest nierówno rozdystrybuowana. Są ludzie, którzy turystycznie latają sobie w kosmos, a obok nas są tacy, którzy nie mają w domu toalety. Co to za ludzkość? Co to za cywilizacja? Co to za państwo? Co to za NARÓD, który pozwala ludziom na to, żeby nie mieli w domu toalety? Żeby zamiast państwa i narodu jakaś Dowbor musiała upokarzać ludzi w telewizji po to, żeby jakaś firma mogła zasponsorować jednej biednej rodzinie toaletę w zamian za reklamę?
Jesteśmy dobrzy w reagowaniu na tygrysa - na to, co jest tu i teraz. Natomiast konsekwencje naszych działań za 10-15 lat - już nie.
Pozostaną po nas Zatopione Miasta. Zmiatanie z powierzchni ziemi dzieje się tu i teraz.
Ludzie budowali katedry, bo była jakaś opowieść, która budowanie tej katedry im usensowniła. Dziewica Wniebowstępująca.
Warszawa jest jak piasek. Nie lubię piasku. Jest szorstki i drażniący. Wszędzie się wciska.
Algorytm świadomie rozprasza naszą uwagę. Pokazuje nam coś, ale zwraca uwagę na jakiś detal, proponuje coś związanego z tym detalem, a potem zabiera nas w zupełnie inne rejony niż te, w których zaczęliśmy, aż zapominany, po co w ogóle tu przyszliśmy i czego chcieliśmy. Więc podążamy tylko za nowymi, wzajemnie wykluczającymi się atrakcjami, bo każda kolejna propozycja jest nowa, ciekawa i interesująca. Algorytm rozciąga naszą ciekawość do nieskończoności. I'll be the dreamer and you'll be the sleeper. Mind-controller-mind-controller.
Chcę być Joycem warszawskim i Proustem dwudziestopierwszowiecznym. Joyce wymaga zmapowania pamięciowego Warszawy, które odbyć się może wzdłuż linii transportu publicznego; Proust z kolei wymaga zrozumienia mechanizmów pamięci w świecie pamięci outsource'owanej. Obydwaj wymagają nowego spojrzenia na obecność, przy nowym wachlarzu sposobów obecności przez technologicznie zapośredniczone manifestacje; obydwaj wymagają nowego spojrzenia na sposoby konstruowania tożsamości i zmieniające się hierarchie elementów tożsamości; obydwaj wymagają zbadania, co się w człowieku i świecie zmieniło, a co pozostało takie same. Z obydwoma dialogować można naszymi różnymi doświadczeniami odpowiadających nam Pięknych Lat. Do obydwu odnieść można moje nowe kategorie Warsy i Hejmu.
Hejmatów i rodzice to doświadczenie Hejmu, pierwotnego wzrostu, tożsamości domyślnej. Ł. i Łódź to doświadczenie miłości i prawdziwego życia. Warszawa to doświadczenie tożsamości skonstruowanej świadomie i intencjonalnie. Warszawa to ostatecznie doświadczenie rozpadu tożsamości i tożsamości rozpadu.
Modelowy żywot milenialsa (tego, co z międzywiecza). Historia kształtowania (zewnętrznego i intencjonalnego) poglądów politycznych, doświadczenia i tożsamości seksualnej, odmiennych stanów świadomości, uczenia się (samodzielnego i w ramach instytucji), wolności (niepracowania) i pracy. Wszystkie one rosną wzwyż zaplatając się na siebie. Moje sposoby przeżywania/porządkowania/oswajania czasu, moje sposoby przeżywania/porządkowania/oswajania przestrzeni. To wszystko w ramach powolnych obrotów, paralaks, przemian towarzyskich konstelacji. Metoda autobiograficzna. Celem: ostrzeżenie (cautionary tale). Zachęta dla wszystkich, by zrobili to samo (sproblematyzowali historię swojego życia, podzielili na kategorie, wpisali w szersze procesy, zrozumieli coś o samych sobie).
Wymaga to całkowitej szczerości. Bez pomijania niczego. Szczerość ta wyraża się także w błędach pamięci, odsłonieniu tego, jak pamięć przekształca, zbija, estetyzuje i syntetyzuje (parada efektów Mandeli).
Dopiero po wykonaniu tej ogromnej autobiograficznej pracy będę w stanie zacząć pisać o ludziach innych niż ja. Bardzo możliwe, że tego momentu nie dożyję. Dochodzi do tego jeszcze moje przeświadczenie, że o sobie bezpieczniej jest pisać niż o innych. Na sobie samym mogę bez problemów dokonywać brutalnych eksperymentów i okrutnych ocen. Robienie tego innym nie oddaje im pełni sprawiedliwości, nie jestem w stanie oddać danej osobie należnego jej szacunku, który wymaga pełnego, sprawiedliwego, bezstronnego uwzględniającego wszystkie niuanse opisu. Zawsze pisząc o innej osobie od razu czuję, że zamieniam ją w kukłę, w mem, w symulakr, w papierową postać, w powierzchowny tv trope. Nie chcę tego innym robić.
Życie w Pięknych Latach można zapamiętać jako niekończący się ciąg imprez i spotkań towarzystkich - coś, co w poprzedniej Belle Epoque byłoby dostępne tylko ziemianom i burżuazji, w XXI w uspołeczniło się na tyle, że mogłem brać udział w tym jako przedstawiciel drobnomieszczaństwa. Romeo i Julia - parodia filmu nakręcona na urodzinach Weroniki B. Nosferatu - parodia filmu nakręcona na moich dwunastych urodzinach. Mój pierwszy, krótki raz w klubie - w Planecie w R. Moja wystawna osiemnastka. Pożegnanie A. w Stalowej z udziałem Amareny. Mój jedyny raz na parkiecie podczas imprezy na Molu z M. Moje dwudzieste urodziny nad Wisłą. Królowa w Hejmatowie. Londyński fetish week w lśniącej czarnej z G. Pożegnanie BlokBaru z Królową, B. i synem właściciela Zerkadeł w stroju dinozaura. Kilka Oscur z A, raz w Odessie. Czarowne noce dekadenckie, bellepokowe na schodach i przy kontuarach Baru Studio z P. Ten jeden, jedyny raz na parkiecie Spatifu z Ł. Gaspar Noe i Climax na Jasnej. Pierwsza Mroczna z D. i S. Wisłoujście. Ta jedna paranoiczna noc i przedpołudnie w Zerkadle. Wniebowstąpienie na afterze po Undercity. Dziewiątki grudniowe. Słynny pierwszy ketkafter u A. Poczwórne urodziny w Willi Ruczaj ze zmartwychwstaniem Jezusa. Parapetówka A. Psychonauci Północnej Pragi u K. Noc w piwnicy skłotu, gdy D. grała na barze. Nie byłem jeszcze ani razu w jakimkolwiek berlińskim klubie.
Po Dubyshkinie na patio siedziały przede mną dwie osoby zoomerskie. Opierały się o siebie, przelewały się sobie wzajem przez ręce, uśmiechały się w pustkę, ledwo konstruowały zdania. Ich drobne, miękkie twarze ginęły w zalewie gęstych i puszystych włosów. Mówiły, że przyjechały z Poznania. Że są pierwszy raz na Mrocznej. I że pierwszy raz wzięły m. Trochę się zmartwiłem, a trochę ojcowałem. Przyznały się, że obydwie wzięły po całej na raz. Matkowałem od razu, że przecież nie wolno, dzieci drogie, że tak się nie robi, wołałem, śmiejąc się w duchu z samego siebie, który półtora roku wcześniej sam ledwo trzymałem się na nogach wziąwszy całą na raz.
Mieszkanie podzieliło się na trzy strefy. Strefa żółta, strefa śmiechu, która obejmowała kuchnię, gdzie większość czasu spędzała D., A. i P. i dokąd A. chodziła na długie sesje palenia przy oknie. Strefa niebieska, czyli duży pokój, w którym większość czasu spędziłem ja, T. i K., wreszcie strefa zielona, strefa uciszona, chłodna, mała sypialnia we wnęce, gdzie A. z Ł. ułożyli się do baśniowego snu. Zarzuciłem na siebie szarozielony koc. Chodziłem w nim po pokoju raz jak w todze, raz jak w chitonie, raz jak w peruwiańskim ponczu. Szukałem zjawisk wzrokowych, czasami zastygałem w pół kroku, lekko nachylony, zawieszony na rosnącym z tyłu głowy uczuciu ekstytacji i odrealnienia.
Moje oko zamieniło się w jaskinię o czarnych ścianach. Patrzyłem ku jej wylotowi. Pośrodku niego, zawieszona daleko po drugiej stronie pokoju (całe kilometry od punktu, w którym się znajdowałem), fioletowo-czarna półka ze światełkami zmieniała się w zawieszony lekko i płynnie w przestrzeni, zdający się minimalnie dryfować obiekt żywy o kilkunastu nibynóżkach. Nie mogłem nic zrobić, choć byłem świadomy. Mogłem tylko patrzeć.
A. mówiła mi, że w Tajlandii zauważyła, jak pływają pod nią rekiny. To było w marcu dwudziestego roku. Ledwo im się udało z Ł. wrócić do Polski. Śmiałem się, że ja histeryzuję, kiedy widzę małą rybkę pływającą obok mnie w morzu. Co dopiero musiałoby być przy rekinie! Choć dwa razy rekiny przepływały mi nad głową, kiedy szedłem tunelem w oceanarium w Barcelonie, a potem w Afrykarium we Wrocławiu.
Och tak, całe lata sześćdziesiąte to było tylko opisywanie tripów, całe piętro w Macbie w Barcelonie jest temu poświęcone, mówiłem, szliśmy Francuską. Dzisiaj to już passe, to cringe. Oczywiście ja sam opisuję swoje tripy co tydzień na instagramie, no ale ja nie roszczę sobie pretensji do bycia wystawianym w Macbie.
0 notes
dzeikobb · 3 years
Text
30.06.2021
Capitalism not only organises the production process, but also organises the process of reproduction of life and everyday life, subjecting it entirely to the law of profit and the commodity form and making it the object of a new industry: an idea that was retrieved by theorists of the mass consumption and the alienation of social needs that it generates. An absolute control exercised by capital on the life of citizens. The complete incorporation of the labour power in its own reproduction process. A quasi-totalitarian biopolitics of capital becoming the social norm.
3 ideas: Standard scenario: expropriation of expropriators (optimisitic, messianic) Political scenario of "indefinite social war" Nihilistic scenario of "total subjection" (odpodmiotowienie) - this is what is happening today due to the total domination of global capitalism as a planetary system and a total lack of class conscioussness
Today's capitalism is more than ever subjected to the "logic" of endless accumulation and the maximization of profit. It is in this regard deeply inhuman: humans are simply just other means to maximize profits. Profits become abstract and have no use for actual living humans.
Since Marx's times capitalism has been: a. globalized b. financialized (radically modifying the mechanism of crises, although not suppressing them) c. has benefited from socialist experiences for its own modernisation
It might appear unsurpassable and invincible (as it is post-colonial and post-socialist) because it has dissolved the forms and classical representations of the class struggle around which such themes as expropriation of expropriators were built and which served to imagine a revolutionary social tranformation. This doesn't mean it's stable or peaceful, on the contrary, it's ultra-violent, involving wars, brutal segregations of humans educated and non-educated, sedentary and migrant, efficient and non-adapted, useful and disposable, a Hobbesian competition of everyone against everyone.
A new term for the dominant social, economical and organisational structure/system: absolute capitalism
Colonisation is a way to postpone the revolution. Globalisation and offsourcing are ways of postponing too.
1917 Revolution: a Revolution against Capital (pun intended) by Gramsci World-economy: Immanuel Wallerstein and Giovanni Arrighi post-socialist absolute capitalism
2 notes · View notes
dzeikobb · 3 years
Text
04.06.2021
Przepracowuję się, tygodnie biegną bardzo szybko. Słuchałem wczoraj, jak Dukaj mówi, że żyjemy w rzeczywistości zapośredniczonej, że nie ma powrotu do świata niezapośredniczonych doczuć. Rano rozładował mi się telefon i nie miałem czasu go naładować (nie miałem siły i czasu też posprzątać mimo próśb A., pralka zacięła się w połowie prania, mokrych ubrań nie zdążyłem rozwiesić, mogłem je tylko położyć na krawędzi wanny, na grzejnikach i na parapecie), jechałem więc do pracy bez możliwości patrzenia w telefon. Założyłem słuchawki i podpiąłem je, udając, że słucham muzyki, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Jazda metrem bez zanurzenia w duchu była znacznie dłuższa - na znacznie więcej zjawisk zwracałem uwagę - znacznie więcej myśli przepływało mi przez głowę. Patrzyłem na udającą drewno okładzinę ścian wagonu, na schemat metra nad drzwiami, na twarze i wystające sponad masek nosy kobiet, które jechały ze mną. Zastanawiałem się, jak uratować się przed nieuchronną i nieograniczoną władzą zautomatyzowanych cenzorów, jaka szerzy się w duchu. Czy jedynym wyjściem jest pozbawienie się dostępu do ducha? W dzisiejszych czasach to jak skazanie się na niepełnosprawność i społeczne wykluczenie.
Spłynęliśmy do Warsy jak resztki piw, win i wódek, które wylewasz z rana do zlewu po domówce spływają do okrągłego otworu i znikają w nieznanych, by za jakiś czas połączyć się z Wisłą.
Na after u mnie w piątek wieczór dotarł tylko Ar. Na zakupy w Biedronce wydałem ostatnie pieniądze na koncie - zostało z szesnaście złotych. W domu zdecydowałem, że trzeba zerwać lokatę, choć do jej zakończenia zostały tylko cztery dni. Kliknąłem na "zerwij lokatę" - i aplikacja powiedziała, że można to zrobić tylko w dni robocze od 8:00 do 20:00. Zamurowało mnie. Zdałem sobie sprawę, że nie dam rady zapłacić nawet za wejście na Mroczną. Sprawdziłem, ile mam gotówki w portfelu - początkowo nie mogłem doliczyć się nawet czterdziestu złotych. Stałem osłupiały pośrodku pokoju, a potem zacząłem z niedowierzaniem na głos mówić o sobie, jakim idiotą jestem. Doliczyłem się po chwili czterdziestu złotych w portfelu - w dwóch banknotach i pięciozłotówkach, ale to starczyło tylko na wejście, na napoje czy taksówkę nie zostało już nic. Zacząłem się śmiać z absurdalności sytuacji i mojego zupełnego braku planowania. Szybko myślałem, co robić - prosić kogoś o pożyczenie pieniędzy, obiecać, że zwrócę za taksówkę potem, zapłacić za wejście i nic nie kupować na barze - jednocześnie otwierałem szuflady i pudełka, futerały na okulary - nic nie było. Przewracałem zakurzone papiery na biurku. Mój wzrok padł na stary telegon huawei - nagła intuicja - zajrzałem do kieszonki: w środku tkwiło dwieście złotych w gotówce. Nie mogłem uwierzyć w szczęście głupiego, jakie mi się trafiło. Wydałem prawie wszystko tamtej nocy.
Siedzieliśmy w salonie, piliśmy - on jagermeistera z sokiem pomarańczowym, ja soplicę wiśnia w czekoladzie. Zjedliśmy pizzę. Znowu zacząłem od książek, pokazałem mu Księgi Jakubowe, ale potem się zreflektowałem i przeprosiłem, że zawsze mnie znosi na te same tematy. Powiedział mi, że za dużo przepraszam. Zacząłem zadawać mu pytania. Dowiedziałem się więcej o jego życiu - że studiował ekonomię, zamienił na informatykę, że przed techno słuchał metalu, grunge'u i rapu, jak zaczął chodzić na Mroczną. Mieszka w Warszawie od 2012 - dłużej ode mnie! Studiował na Vistuli. Mówił, że ekonomia była zbyt abstrakcyjna, że nie miała związku z rzeczywistością, że musiał wkuwać nic nie mówiące nikomu modele i teorie. Informatyka i programowanie znacznie bardziej mu odpowiadało, bo mógł nabywać konkretnych umiejętności, zrobić konkretne rzeczy - zrobić stronę, napisać program. Siedziałem na podłodze, on na sofie. Wciąż pytałem go, co sobie życzy, czego potrzebuje, czy chce coś jeszcze zjeść. Patrzyłem na tatuaże na jego nogach, na czapeczkę z płaskim daszkiem, na ostre rysy twarzy pod czarną bródką.
Około północy dotarliśmy na Mroczną. Nie było kolejki, ale ochroniarze kazali nam chwilę poczekać. Zapytali Ar, co go dzisiaj sprowadza. Odparł, że Parallx. Mnie zapytali o dowód. Gdy sprawdzali plecak Ar, odkryli młynek do zioła. Nie przejęli się tym jednak zbytnio, oddali mu i pozwolili nam iść. W szatni spotkaliśmy J. Ar opowiadał mu z entuzjazmem o swojej przygodzie na wejściu.
Mój umysł był znacznie jaśniejszy tamtej nocy. Noc dzięki temu trwała dłużej i pamiętam więcej. Wpadłem na patio na L i M. Były zaaferowane, z plecaka L zniknęła paczka tytoniu, usiłowały ją znaleźć lub ustalić, czy ktoś jej nie ukradł. Sprawdzaliśmy na dziedzińcu-palarni, ludzie patrzyli na nas rozbawieni - nie było. L była zdruzgotana. Próbowałem uspokoić sytuację. Ostatecznie zdecydowały, że pójdą do domu.
W którymś momencie podążyłem za Ar do czerwonego pokoju z poduszkami, na kanapę na antresolce nad schodami na dół. Ar był tam wyjątkowo uprzejmy i podzielił się ze mną. Dziękowałem mu, bardzo tym poruszony, bo sam mówił wcześniej, że ma niewiele i że obiecał już kilku osobom.
Zdaje się, że zmienili lokalizację DJ-ki. Jest teraz w połowie dłuższej ściany prostokątnej sali, wcześniej była pod krótszą ścianą, na końcu sali, co nadawało jej wrażenie podziemnej świątyni. Teraz proporcje - także dzięki zmianie kolorystyki świateł - uległy zmianie, sala zmniejszyła się, nabrała bardziej realnych wymiarów, jest bliżej tego świata, bliżej rzeczywistości. Podszedłem tak blisko DJ-ki w momencie największego uniesienia, że uwiesiłem się prawie na jej ściance. Pod szybką ludzie stawiali wodę i butelki piwa. Unosiłem ręce, wyrzucałem w powietrze zaciśniętą lewą pięść. Raz - dwa - trzy - cztery - pięć - sześć - siedem - osiem. Już niczego więcej nie chcę, tylko móc tańczyć tak w zachwycie do końca wszystkich światów.
Wszedłem do łazienki. Zamknąłem się w kabinie. Zobaczyłem, resztki czego leżą na metalowej półce ponad sedesem. Niewiele myśląc odkręciłem czapkę daszkiem na tył, pochyliłem się i przystawiłem tam nos. Wstrząsało mnie potem ze zgrozy, że zrobiłem coś tak niehignienicznego, że zdolny byłbym wywołać następną pandemię. Mogłem tylko zawierzyć w skrupulatność sprzątających Mroczną i siłę odporności mojego organizmu.
Spędziłem trochę czasu na patio. Padał drobny deszcz. Tańczyłem w tym deszczu, ciesząc się ochłodzeniem. Pojawili się D, S, K. "O, cześć Indica Jones!", zawołałem podając K rękę. Potem zdałem sobie sprawę, że mogłem go pomylić z najlepszym przyjacielem S.
Odnalezienie królestwa niebieskiego
Nastąpiło w Warszawie, w piątek czwartego czerwca roku pańskiego 2021. Odnalazłem je w twarzy młodego mężczyzny tańczącego na patio.
Mroczna jest modelem i próbką królestwa niebieskiego. Inne warszawskie kluby próbowały osiągnąć podobny efekt - nazywając się Niebem, Miłością, Nową Jerozolimą - ale to Mrocznej się udało. To miejsce po czasie i historii. To miejsce, gdzie człowiek nie ma już żadnych potrzeb, żadnych celów, żadnych żądz. To miejsce, gdzie spełniły się już wszystkie marzenia. Na tym patio, o trzeciej nad ranem, w lekkim deszczu na mokrych deskach tańczyłem - a ze mną na podestach, na scenach, wśród kwiatów i świateł tańczyli moi bracia i siostry, wszyscy piękni, wszyscy młodzi, wszyscy uśmiechnięci, spełnieni, odnalezieni, wieczni. Nie byli starzy, nie byli bogaci, nie byli zepsuci, nie odziedziczyli majątku, nie popełnili żadnych zbrodni, nie zniszczyli sobie ani nikomu innemu jeszcze życia. Zasłużyli na to wielkie piękno. Dzieci tego kraju. Dzieci tego miasta. Niewinne i bez historycznej odpowiedzialności. Łagodni i łagodne. Szczęśliwi. Szczęśliwe. Osobliwa fabryka powszechnej szczęśliwości. Nie dla każdego. Nie dla każdej.
Wśród tamtych ścian, pod tamtym kawałkiem jaśniejącego z wolna nieba wypełnił się boski plan, dokonało się przeznaczenie świata. Mroczna to zbawienie obiecane przez proroków, Mroczna to niebo, które sami sobie zbudowaliśmy. Już nie da się piękniej, lepiej, przyjemniej. Nie da się bardziej po ludzku. Na Mrocznej doświadczyliśmy najwyższej godności.
Być może odnalazło niebo jeszcze kilka innych osób - w Berlinie, w Tbilisi, na jakiejś nadbałtyckiej plaży. Myślę jednak, że wszyscy oni znaleźli po prostu przypadkiem zagubiony w zielonych cieniach dopływ Mrocznej. Ja, który doświadczyłem piekła (piekło znajduje się na granicy skóry), tym lepiej wiedziałem, kiedy znajdywałem królestwo niebieskie, obszar doczuć najwyższej wartości dzielonych w najpiękniejszy sposób z Tymi Obok Mnie.
Moja wdzięczność wobec tego miejsca i tego, co było dane mi tam doświadczyć, jest tak wielka, że podejrzewam, że nie doceniliby jej ani menadżerowie, ani właściciele, ani żaden z grających tam artystów, zostałbym raczej wyśmiany za bycie naiwnym, dziecinnym i pretensjonalnym, tak samo jakbym wdzięczność tę ubrał słowa i spróbował gdziekolwiek opublikować, komukolwiek opowiedzieć, nawet gdybym spisał ją na kartce i wcisnął w kopercie w skrzynkę pocztową Mrocznej 38. Każdy zredukowałby to do prostego "naćpał się i pierdoli od rzeczy". W Polsce nie docenia się wdzięczności, w Polsce wdzięczność jest z założenia podejrzana i godna wyśmiania, w Polsce za każdym wyrazem wdzięczności widzi się czyiś interes, w Polsce żadne uczucie nie ma prawa być bezinteresowne.
Co jakiś czas wracałem do szatni, otwierałem szafkę i psikałem się dezodorantem. Za którymś razem zdjąłem bluzę i chodziłem już tylko w samej czarnej koszulce Levi's. Moje dresowe spodnie były nieco za grube jak na tak ciepłą noc.
Pod koniec światła pociemniały, migały szybciej, ledwo mogliśmy odnaleźć się w ciemnościach i tym migotaniu. A. uwiesił się na mnie, ubrany w jasną płócienną koszulę całkowicie odpływał, przymykając oczy. Uściskałem go, poszedłem kupić wodę, wróciłem, podałem mu butelkę, wypił całą, napełniłem ją na nowo w łazience, wróciłem do niego, znowu wypił. Podziękował mi.
Na after zgarnęła mnie nowopoznana A. Poznałem ją przez Ar. Pojechaliśmy do mieszkania niejakiego M, który próbował dostać się na Mroczną około czwartej, ale go nie wpuścili. Miałem wrażenie, że pojechaliśmy na Bródno, a potem zorientowałem się, że jesteśmy na Sielcach. Niezwykle uprzejmi wobec sprzedawcy kupiliśmy sobie po parę piw, niektórzy po soku, po czekoladzie. W mieszkaniu poznałem niejaką K, która wyglądała, jakby wyszła prosto z obozowiska dzieci-kwiatów w 1971 i nieustannie dostawała ataków nieopanowanego śmiechu, sarkastycznego Polaka-Francuza o spojrzeniu jastrzębia oraz G, Gruzina z Tbilisi o czarnych włosach i orlim nosie, który, jak się okazało, spotkał D. na imprezie w Tbilisi w kwietniu. Jaki ten świat mały!
Siedzieliśmy w niemal pustym pokoju, w którym były tylko dwa głośniki, stolik, dwa krzesła i parę kocy, kołder i poduszek na podłodze. Podano mi srebrną tackę; upuściłem ją; węgorze się rozsypały, część poleciała mi na koszulkę; przepraszałem i zacząłem układać je na nowo. Ar stwierdził, że stracił na Mrocznej kartę na ściankę wspinaczkową. Zebrani zaczęli opowiadać o swoich przygodach z kartami; M kiedyś wyciągnął przy płaceniu w sklepie swoją kartę, całą na biało, A przypadkowo dała swoją do zapłacenia mamie, ktoś inny białym pyłem pokryty dowód osobisty czy kartę miejską wyjęli nieopatrznie w metrze czy autobusie. Polecali, by nigdy nie używać w klubach dowodu czy karty płatniczej, zamiast tego: karty lojalnościowe sieci sklepów, okolicznościowe karty podarunkowe, takie, które rzadko wyjmuje się z portfela. Wcześniej rozmowa krążyła wokół wnoszenia różnych rzeczy w różne miejsca. A mówiła, ile może jej się zmieścić w staniku. M opowiadał, jak z kolegą wchodzili na pewien festiwal z majtkami pełnymi blantów. Zdawało im się, że wypadały im ze spodni, ale kiedy sprawdzili, okazało się, że ich blanty są bezpieczne, to innym ludziom wypadały, takie ilości były wnoszone.
Próbowałem mówić do Polaka-Francuza po francusku. Powiedziałem, że j'ai visite Paris apres d'incendie d'Notre Dame. A chodziło mi, że odwiedziłem po pożarze. Powiedziałem, że uwielbiam Prousta i Flauberta. Pochwalił mnie, mówiąc, że wystarczyłoby mi tylko parę lekcji z ćwiczeniami i dobrze bym mówił. Ze zjadliwym uśmiechem nie okazał litości katedrze Notre Dame, przywołując fakt, że na jej odbudowę znaleźli miliardy, a na mieszkania dla tysięcy bezdomnych już nie. Musiałem przyznać mu rację, że coś tu jest nie tak.
Mój nastrój zmieniał się, najpierw żywo i z otwartością opowiadałem M. o sobie i o Hejmatowie, kiedy dowiedziałem się, że on sam jest z okolic Roztocza. Później, kiedy rozmawiał z A., patrzyłem na nich, siedząc po turecku pod ścianą i starałem się nie zasnąć.
Gdy paliliśmy w słońcu na balkonie, Ar dzielił się z wolna swoimi refleksjami na temat ludzi spotykanych na Mrocznej. Że większość z nich to okropni ludzie jednak. Mówił z M., że teraz to już nie to, co jeszcze parę lat temu, że teraz wpuszczają każdego jak leci. Zastanawiałem się, których z gości obecnych na afterze Ar. zaliczyłby jako okropnych ludzi.
Usta, które otwarte były do krzyku, zaciskają się w szczękościsku i przeżuwają gumę. Oczy, które z determinacją zwrócone były w tysiącach w jedną stronę, zamykają się teraz, skupione ku wnętrzu. Pięści, które miały dosięgnąć najwyższych pięter każdego ministerstwa i każdego biura, teraz mogą musnąć co najwyżej betonowy, skroplony z potu sufit i opaść w rozgrzany, nieobecny tłum. Energia młodych ciał, która mogła rozerwać złącza wszystkich systemów, która przez tydzień zamieniła stare ulice w nowy świat, sama zagoniła się w piwnice i rozprasza się w cieple wydechów, w zgięciach kolan, w napięciu ud, w uderzeniach stóp. I żeby nie było wątpliwości - ja jestem wśród nich, wśród tych stóp, pod tymi sufitami. Sam nie wrócę na ulice przecież.
1 note · View note
dzeikobb · 3 years
Text
20.01.2021
Leo Bersani - Homos
Monique Witting
Judith Butler
Michael Warner
Andre Gide, Jean Genet, Proust
desire for the same and desire for the lack
anticommunitarian impulses they discover in homosexual desire
The Immoralist, Sodome et Gomorrhe, Funeral Rites
how desire for the same can free us from oppresive psychology of desire as lack (a psychology that grounds sociality in trauma and castration)
a salutary devalorizing of difference
difference not as a trauma to overcome (it nourishes antagonistic relations between the sexes), but rather as a nonthreatening supplement to sameness
"Once we agreed to be seen, we also agreed to be policed"
a traditional sanctification of state authority
The Archaeology of Late Antique 'Paganism' edited by Luke Lavan, Michael Mulryan
Constructing Postmodernism By Brian McHale
reading modernistically - paranoiacally
New Criticism, New Critical institutionalization of modernism
paranoid reading is assumed to be the appropriate norm of reading
then postmodernist texts appear which assume and anticipate paranoid reading-habits
they incorporate representations of (fictional) paranoid interpretations (conspiracy theories) or paranoid reading practices, or they thematise paranoia itself, reflecting, anticipating, perhaps pre-empting actual readers' paranoid readings.
La Jalousie, Pale Fire, The Crying of Lot 49, De Lillo Running Dog/The Names/Libra, The Name of the Rose and Foucault's Pendulum
"the idea is not to discover the secret, but to construct it"
no longer an epistemological quest, but an enterprise unconstrained by criteria of truth and evidence (world-building?)
an experiment in self-conscious world-making, a cosmological matter (novel-writing enterprise is one as well)
one projects (calls into being) an entity, anticipating a response
Masons, Illuminati, Rosicrucians, Gender-LGBT
"he declares that the league exists so that people will then create it"
St Anselm ontological proof of God's existence
confusing existence in thought with existence in reality
but: they project into reality the non-existent entities
inventing nonsenses, but the public will want to pursue them if they hear of them
"we've shown the necessity of the impossible"
"we invented a non-existent Plan, and they not only believed it was real but convicted themselves that they had been part of it for ages, or rather they identified fragments of their muddled mythology as moments of our Plan"
ontological side effects of world-making: the projected world has begun to contaminate the real world
there might come a time when the projected world will supplant the real world
Frederick Jameson: Postmodernism, or The Cultural Logic of Late Capitalism
symptomatic works and diagnostic works
reflections or expressions of late-capitalist social and economic relations
diagnostic works aspire to produce some image/figure/representation of the unrepresentably complex multinational world-system in which we live
Kevin Andrew Lynch was an American urban planner and author. He is known for his work on the perceptual form of urban environments and was an early proponent of mental mapping.
cognitive mapping
Conspiracy paranoia is a recurrent cultural phenomenon especially in American political life, with successive waves of anti-Masonism, anti-Catholicism, anti-Communism etc
Hypothesis: Whenever the complexity of the social-economic system outstrips our capacity to represent it to ourselves, conspiracy theory arises to fill the gap as the "poor person's cognitive mapping"
The recurrence of crises of cognitive mapping
responses to successive crises of society's self-imagining
"fossilized" attempts at the cognitive mapping (reminds me of Deleuze and geology - paranoic geology of the psyche?)
late-capitalist high-tech versions of conspiracy and the postmodernist resurgence of traditional conspiracy theories
Constructivism's basic epistemological principle is that all our cognitive operations, including (or especially) perception itself, are theory-dependent. This means, first of all, that data do not exist independently of a theory that constitutes them as data.
Granted the theory-dependency of "facts", it follows that faithfulness to objective "truth" cannot be a criterion for evaluating versions of reality (since the truth will have been produced by the version that is being evaluated by its faithfulness to the truth, and so on, circularly). The appropriate criteria for evaluation now are, for instance, the explicitness of the version, its intersubjective accessibility, its "empirical-mindedness", i.e. its aspiration to be as empirical as possible, where empiricism is not a method but a horizon to be approached only asymptotically; and above all, the adequacy of the version to its intended purpose. In other words, constructions, or what I have been calling versions of reality, are strategic in nature, that is, designed with particular purposes in view.
cities constructed, not given or found
or are they?
Parisian structuralist narratology - Barthes, Bremond, Genette, Greimas, Todorov
21.20.2020
I have been watching protest of the Women's Strike. On my phone, at my desk, at home, later from bed. I have been unable to attend due to my deteriorating mental health condition. How to describe the feeling and the atmosphere of this protest? I will juxtapose the following:
Hierarchy - Presence - Genital - Narrative - Metaphysics - Determinacy - Construction of a world-model - Ontological certainty [modernism]
Anarchy - Absence - Polymorphous - Anti-narrative - Irony - Indeterminacy - Deconstruction of a world-model - Ontological uncertainty [postmodernism]
What I saw leads me to believe that I should associate my perception of protests with the latter column.
A plot: events arranged in temporal sequence, a causal motivation for the sequence
modernism and postmodernism not as period styles, one of them current and the other outdated, more like alternative stylistic options between which contemporary writers are free to choose without that choice necessarily identifying them as either avant-garde or arriere-garde.
The dissolution of the library and the world
And then collecting the fragments (relics) of the burned library
What if the library does not burn, but is flooded?
What if it dissolves into a flood of meaningless text
An overflow of meanings leading to the ultimate loss of all meaning
An overabundance of points and places in the map causing the map to become illegible
Alain Robbe-Grillet: Instead of having to deal with a series of scenes which are connected by causal links, one has the impression that the same scene is constantly repeating itself, but with variations"
"narrative as a systematic application of the logical fallacy denounced by scholasticism under the formula post hoc, ergo propter hoc"
"a complex web of responses to and repetitions of earlier works, visual and textual, creative and critical" (isn't any text/work such a web?)
Gradiva - Novel by Wilhelm Jensen
Topologie d'un cite phantome Robber-Grillet
"a narrative which has abandoned any sense of progress and explores the past as a set of variations on a split and dispersed present"
Vigo-Atlantis on the connecting point of three continents-islands
it is inundated in never-stopping rain
Ruins of Warsaw after World War 2 turned into a closed-off monument and after the fall of communism, into a "tragedy-amusement park", somewhat like Westerplatte
a participant of the Warsaw Uprising and a young Jew-Robinson (a descendant of other Robinsons) who survived hiding in ruins until present time both emerge and react differently: the insurgent tries to kill tourists thinking they are Germans and is killed by security himself and the Robinson goes back to hiding, understanding that the world has experienced an apocalypse and a new world has emerged, in which there is no place for him.
22.01.2020
Właśnie przechodzę przez kolejny nawrót depresji, nie stać mnie na terapię, nie jestem w stanie z kimkolwiek rozmawiać, nienawidzę stanu, w którym jest moja skóra i ciało, za bardzo się wstydzę, by naprzykrzać się komukolwiek opowiadaniem o moich problemach, mam za mało pieniędzy, prawie nie mam pracy, nie mam dokąd uciec, nie mogę nawet wyjechać za granicę, rzuciłem studia po raz piąty w życiu i ignoruję te kilka osób, którym jeszcze choć trochę na mnie zależy.
2 notes · View notes
dzeikobb · 4 years
Text
20.08.2020
Białorusini i Białorusinki, nasi sąsiedzi, nasi bracia i siostry cierpią. Walczą o wolność, walczą przeciw dyktatorskiej przemocy, walczą o lepsze jutro, tak jak nasi bracia i siostry w Ukrainie w niekończącej się wojnie na wschodzie. Wzywam do wyrażania solidarności, wzywam do aktywnego wspierania, wzywam do wpłacania składek na rzecz pomocy prześladowanym. Obserwując przemoc państwa wobec obywateli Białorusi, pamiętajmy, że może się to zdarzyć w każdym kraju. Przemoc państwa JUŻ zdarzała się w naszym kraju. Nie możemy NIGDY WIĘCEJ dopuścić, by takie rzeczy stały się w Polsce. Szanujmy naszą wolność. Rozliczajmy naszych przedstawicieli na każdym szczeblu władzy! Oto co opresyjne służby dyktatorskiej władzy Aleksandra Łukaszenki (OMON) robią w aresztach z naszymi braćmi i siostrami, teraz, w tym momencie, w 2020 roku:
1. Biją. Biją do nieprzytomności. Biją w nogi. W ręce. Uszkadzają organy wewnętrzne. Uszkadzają kręgosłup. Rozbijają głowę.
2. Oznaczają twarze markerem. Czarny - bij do nieprzytomności. Zielony - bij mniej.
3. 40-50 ludzi w celi dla 4 osób. Nie można usiąść. Nie wyłączają świateł. Ludzie próbują spać na stojąco.
4. Bijąc wymuszają, żeby nazywać ich pseudonimami. Śmieją się, bijąc. Wymuszają hasła do telefonów. Oglądają prywatne zdjęcia, czytają wiadomości. Śmieją się.
5. Nie wzywają karetki, nawet jeśli wyraźnie widać rany i jeśli ktoś krwawi.
6. Nie pozwalają pić, jeść i spać. Przyciskają twarz do ziemi i nie pozwalają jej podnieść. Nie pozwalają nawet podnieść oczu. Za każdą próbę podniesienia twarzy - biją bez litości.
7. Mężczyźni i kobiety są przeszukiwani razem, rozbierani do naga. Przeszukania kobiet prowadzone są przez mężczyzn.
8. Nie przekazują żadnych wiadomości rodzinie i krewnym.
9. Torturują prądem. Torturują ogniem. Torturami wymuszają fałszywe zeznania.
10. Cynizm. Okrucieństwo. Zwierzęca nienawiść. Odczuwają przyjemność z torturowania ludzi. Śmieją się z tych, którzy wiją się z bólu.
11. Nie robią żadnych ulg dla kobiet w ciąży, nie dają żadnych produktów higienicznych kobietom, które mają miesiączkę.
12. Ręce związane są plastikowymi kablami, które rozcinają skórę do krwi.
13. Biją w nocy, żeby krzyki bitych nie dawały spać innym.
14. Nie wpuszczają lekarzy.
To wszystko dzieje się teraz, to wszystko dzieje się naprawdę. Nie możemy odwracać wzroku. Nie możemy dopuścić, by kiedykolwiek więcej w Polsce doszło do podobnego okrucieństwa.
1 note · View note
dzeikobb · 3 years
Text
5.11.2020
Pandemia musi na nowo uświadomić nam, z czym i o co walczymy.
Walczymy ze śmiercią.
Śmierć jest ostatecznym wrogiem, który musimy pokonać.
Nie ludzie. Nie ideologie. Śmierć jest ostatecznym wrogiem.
Musimy stworzyć świat oparty o zasadę niekonieczności śmierci.
demokracja umiera w ciszy
prawa kobiet umarły w ciszy gdy siedziałem pod pomnikiem Chopina, milczącym, bez koncertów
prawa człowieka umierają w ciszy
władza chce powoli wygaszać protesty
władza błaga, ale nie chce rozmawiać
władza zdenerwowała własnych wyborców w tym jakie ma priorytety
zamiast zajmować się ludźmi którzy mają pozamykane procesy, zajmuje się aborcją
widać teraz wyraźnie, jakie ma priorytety
i zmusza obywateli do wychodzenia na ulicę
a my nie mamy darmowych testów jak funkcjonariusze Pisu
młodzież wyłapywana na obrzeżach strajków, straszona
kuratorzy mają polecenia by robić listy młodzieży która protestuje poza godzinami lekcyjnymi.
budują armię donosicieli
psychiczne problemy Jarosława Kaczyńskiego przekładają się na nas wszystkich
obnaża się tu bezsilność tego państwa
rozważamy strajk generalny
trwają rozmowy ze związkami zawodowymi
coraz więcej ludzi rozumie, że Polska nie działa, wali nam się na głowę
idziemy po dymisję rządu
jeżeli rząd się nie weźmie do roboty, skoro ludzie umierają w karetkach, to niech odda pieniądze i idzie do dymisji
demontaża urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich, próbują go wygasić przez atrapę TK
blokują kandydatkę popartą przez 200 organizacji
pomijają procedurę powołania, Sejm przesuwa obrady, Sejm stchórzył
chcemy żyć w kraju, w którym jest zgoda na to, że ludzie są różni, mają różne doświadczenia,
chcemy żyć w kraju w którym państwo nie przeszkadza obywatelowi.
chcemy zostać w tym kraju, bo chcemy się czuć u siebie
należy DOKŁADNIE patrzyć, na kogo się głosuje, dokładnie sprawdzić kim jest
z naszych podatków płacimy za politycznie motywowane działania policji
1 note · View note