Tumgik
#niekochana
takajednaniekochana · 10 months
Text
Najpierw rozpierdolą ci psychikę, a potem zapytają się czemu chcesz uciec na drugi koniec kraju
11 notes · View notes
1n0r5xxiaa · 3 months
Text
Ostatnio zastanawiałam się dlaczego mała ja aż tak nienawidziła swojej rodziny, ale już rozumiem. Gdy jesteśmy razem często mnie ignorują, nie odpowiadają nawet na moje pytania. Czuję się wtedy niechciana, niekochana, samotna i mam wrażenie, że biorą mnie za dziwaka, głupka. Zawsze dobrze się dogadują, rozmawiają, śmieją się, a ja siedzę cicho i zastanawiam się co jest ze mną nie tak. Dlaczego to tak wygląda? Jestem inna? Gorsza? Czasami mam ochotę wybuchnąć, nakrzyczeć na nich.
Już rozumiem.
35 notes · View notes
motylkowaporazka · 7 months
Text
Jesteśmy słabe
Zamiast chudnąć ciągle,stoimy w miejscu.Zataczamy kółka i wracamy na sam początek.Po co to wszystko?Nie chcesz być piekna?chuda? Jakie masz chude nadgarstki! Wystające żebra! Nie chcesz, żeby każdy ci zazdrościł i podziwiał? Ja też chce, wszyscy chcemy.To po co jesz? Znowu wejdziesz na wagę i zamiast w dół, cyferki pójdą w górę? Tego właśnie chcesz? Całe życie być niekochana i nieatrakcyjna i niekochana? Oczywiście, że nie.Nie udało Ci się dziś? Dobrze, odłóż to. Jesteś głodna? To znak, że podążasz dobrą drogą. Burczy ci w brzuchu? To krzyk twojego tłuszczu. Pomyśl sobie jak będziesz wyglądać, jak dojdziesz do swojej wymarzonej wagi. Co wygląda pięknie, prawda? Wiem, że w siebie wątpisz, rozumiem to. Pokaż sobie i całemu światu, że nie jesteś słaba. Jesteś silna, nigdy nie rezygnuj. Nigdy
24 notes · View notes
krysztal-gorski · 17 days
Text
Boże czuje sie tak zle, zmowu leze calymi dniami w lozku i albo spie ciagle albo wcale, czuje sie niekochana, czuje sie chujowo, chce znowu siegnac po uxywki ale wtedy zostawi mnie odoba na ktorej mi tak bardzo zalezy. Nie zdalam klasy mam 4 zagrozenia z poprzedniego polrocza a w tym juz 6, nie wiem co ze sobs zrobic i jak sobie poradzic, od tylu lat trzymam wszystko w sobie i nie mowie nic nikomu bo nie ufam ludxiom, trace apetyt chociaz nie chce nie jesc, chce byc zdrowa wyleczyc sie z depresji,
7 notes · View notes
skinnyasnatsuki · 11 days
Text
JAKKOLWIEK TO BRZMI
Pomysły na filmy gacha żeby zająć się czymś i nie jeść:
- gay story playboy i kawaii boy
- historia do piosenki melanie "dollhouse"
- rutyna moja w dni szkolne
- rutyna w wolnr
- filmik o ed
- fat=>skinny transformation
- dzieci skradzione przy porodzie
- niekochana corkw
- nerd w szkole
(Oprócz pierwszego) wszystkie historie bd o mnie tak właściwie
4 notes · View notes
proanablogsworld · 6 months
Text
Lol czuje się niekochana przez niego
2 notes · View notes
batka-maratka · 7 months
Text
Moja mama już ze mną nie gada ale za to z moim bratem ciągle, chyba go kocha dużo bardziej niż mnie i to nie tylko moje wyobrażenie bo tak jest od kilku lat nawet mój tata go kochał bardziej czuję się niekochana przez nikogo
2 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Mam helikopter w głowie.
ZA DUŻO informacji i jakiegoś takiego STRACHU. Jeszcze nie wiem co czuję. 
Chociaż pisząc powyższe słowa poczułam: jest we mnie dużo rozedrgania, bo wciąż czuję, że NIE PASUJĘ i nie jestem akceptowana.
Do tego dochodzi wiele spraw, które nie były ode mnie zależne, a które się działy wbrew planom, na ostatnią chwilę.
1
Mój chłopak zachorował (i teraz się zastanawiam czy to nie jest somatyka - podświadomy strach/stres przed spotkaniem z moją rodziną, szczególnie siostrą, która zdążyła mu się przedstawić już z różnych stron): obudzony z neonowo-czerwonymi białkami oczu twierdził, że jest lepiej z nim niż poprzedniego wieczoru -_- taaaa (u niego te czerwone białka oczu to pierwszy objaw gorączki - potwierdziła mi to jego mama, miał tak od dziecka), a ja się czułam dobrze. Ze względu na siostrę (tj. na dobro siostrzeńca i synka kuzynki) pojechałam sama (pociągiem) z rzeczami, które mieliśmy rozłożone do niesienia na dwie osoby. Z perspektywy czasu myślę, że lepiej byłoby się spakować w walizkę, ale z drugiej strony rano w sobotę na było ku temu czasu nawet. Dlatego w poczuciu, że to ok, że jestem niezależna i ogarnę wszystko, bo w zasadzie wcześniej wszystko przygotowałam w piątek rano, przed pracą. Rano tylko dopakowała się (dumna jestem z organizacji - udało mi się to wszystko dobrze przygotować) i pojechałam. Plecak 40l. wypchany, w jednej ręce torba z planszówkami i drobiazgami dla dzieci, a w drugiej mój szczeniaczek. I dawaj! Lecę! I poleciałam. Mała się bardzo bała widząc, że idziemy na tramwaj, cała się trzęsła. Jednak ten wypadek tramwajowy sprzed 2 dni wywarł na niej spore wrażenie, co zrozumiałe, ale też martwi. Ale w samym tramwaju była po prostu ciekawa. Podobnie w pociągu, chociaż tam było mi po prostu ciężko by ogarnąć rozbieranie się, przestraszonego nowym otoczeniem pieska, odkładanie plecaka, wyciąganie dokumentów. Jednak przywykłam przez te 1,5 roku do podróżowania w tandemie. Naprawdę: bycie w związku ułatwia tak wiele zwykłych, drobnych sytuacji. Mogę to podsumować jednym, dającym do myślenia w sumie nad poziomem mojego wcześniejszego osamotnienia zdanie: tak dobrze móc na kogoś liczyć.  
I tak go brakuje w niektórych sytuacjach... I może to dobrze? Jak czegoś lub kogoś brakuje czasem, łatwiej nam docenić to, co mamy. 
Inna sprawa to fakt, że przez ostatnie kilka tygodni nabywaliśmy naprawdę baaaardzo emocjonujące doświadczenia, wiele obowiązków, wiele nauki, pośpiechu i strachu. Mój punkt wytrzymałości przekroczyło to wszystko w już tydzień temu, w pon i wtorek wzięłam “wolne” od życia i poszłam zająć się sobą, podczas, gdy mój chłopak nadal “stał na warcie”, długo, bez przerwy od 3 tygodni. Mogło go to przytłoczyć i stres zwyczajnie obniżył odporność? Mogło go też przewiać podczas tej szaleńczej szarży po wodę utlenioną, gdy nie-do-ubierany wybiegł nocą z mieszkania by ratować psiecku życie? Dlatego nawet cieszę się, że miał dzień taki tylko dla siebie. Cały dzień grał w ulubioną gierkę, nie umył naczyń, nie rozwiesił prania, nie gotował. Po prostu zrobił sobie wolne, nic nie musiał. Odespał, jego chód odzyskał sprężystość. Cieszę się, że mogliśmy to zorganizować w ten sposób i że w kontraście do moich wcześniejszych doświadczeń nie czułam się samotna, pominięta, niewybrana, odrzucona samym faktem, że na spotkanie mojej osobistej rodziny jadę solo, chociaż wszyscy będą w parach i będą pewnie pewne oczekiwania, że będą pytania o mojego partnera. Kiedyś (w poprzednim związku) był we mnie strach w takich chwilach, że ta samotność na imprezie rodzinnej jest niemal profetyczna, że naprawdę COŚ musi w moim związku być nie tak jeżeli nie towarzyszy mi mój facet, że jestem niekochana (a ta myśl była okropna, przerażająca i bolesna tak bardzo), bo gdyby mnie kochał, to byłby ze mną. A tym czasem teraz pojechałam sama i było super i to na kilku polach: bo ja odbyłam spotkanie z rodziną i jednocześnie zapewniłam “wolne” od rutyny życia mojemu partnerowi, który tego nie tylko potrzebował, ale też na to zasługiwał. I nie czułam się przy tym niekochana - nie uzależniam się tak od interpretacji cudzego zachowania. To jest jego, cokolwiek się stało. I to niech on to zgłębi somatycznie...
Czuję, że fajny z nas team, taki „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Bardzo to cenię i cieszę się, że on czuje, że też może na mnie liczyć w swoich chwilach słabości.
A naczynia pomył przed snem :P
2
Moi rodzice: tata odebrał mnie z dworca. Niby okay. Ale jak to tato, zero uważności. Chciałam delikatnie odstawić na siedzenie pasażera psiecko, odłożyć torbę, ściągnąć plecak, wziąć maleństwo na kolana. Ale ojciec zacząl mnie pośpieszać, chwycił za torbę w której transportowałam małą, podniósł ją i niemal wysypał mi ją na kolana. Przy tym tak niefortunnie unosząc jej smycz, że niemal mi ją powiesił! Musiałam wsiadać do auta jak najszybciej z tym wielkim plecakiem by ratować mojego maluszka! Nim zapięłam pasy tata ruszył. I to z kopyta. W drodze zatrzaskiwałam auto. Było mi niekomfotowo, byłam zestresowana. Pytałam go “co ty wyprawiasz!?”, prosiłam by natychmiast stanął, bo muszę psinkę jak najszybciej włożyć do bezpiecznej dla niej, znajomej torby! Byłam przestraszona, wkurzona, poza streą komfortu i czując, że STRACIŁAM kontrolę nad swoim życiem! A on jedynie zwolnił śmiejąc się z tych niepotrzebnie wielkich emocji, które stworzył. Okropne to było. Tato się bardzo cieszył pieskiem, ale w ogóle nie był dla niej delikatny. To niesamowite, bo ma TYLE LAT doświadczenia w obcowaniu z psami, a zachowywał się tak idiotycznie! Widział w samochodzie i słyszał wcześniej, że mała jest strachliwa, że musi nabrać do moich rodziców zaufania, a on - potem tłumaczył, że zachęcony filmikami z tygodnia z tego, jak się z maleństwem bawiłam (bo nas już się nie boi! Nam już ufa!) - od razu do przestraszonego, wyrywającego się w przeciwnym kierunku pieska z takimi “pieszczotami” jak do Lucyny, która od szczeniaka podgryzała pierwsza: od razu pyszczek zamknął jej w dłoni, wygłaskał tak, by uszy się ruszały na boki. PRZERAŻONY szczeniak próbował wywierzgać się z torby i po prostu ZWIAĆ! No po prostu... musiałam na ojca warczeć “Co robisz!? Chcesz, żeby się ciebie bała!?” próbując się zapiąć pasami i jednocześnie ochronić szczeniaka! A! Bo tato uskuteczniał te “pieszczoty” po omacku, jedną ręką, z drugą nie kierownicy i wzrokiem skupionym na drodze.
[Płakać mi się chce jak to opisuję, bo TO była niepotrzebna, nieświadomie przemocowa dawka stresu z którą dorastałam. Stwarzanie atmosfery pośpiechu, chaosu, powodujące stres, panikę i poczucie, że nad niczym nie mam kontroli i NIC nie mogę, nie mogę na nic w swoim życiu wpłynąć, bo ktoś inny trzyma stery! To powoduje taką panikę i strach! Nie znoszę tego! W jakim to jest kontraście do tego, jak się mówi, że powinno być przewidywalne żyćko dla dzieci wysokowrażliwych i jak korzystnie rutyna wpływa na osoby z ADHD... nie mam jeszcze diagnozy. Ale im więcej o tym słucham i czytam rośnie we mnie przeświadczenie, że KURWA, ja też tak mam. Dokładnie TAK.  Myślałam, że nie pasuję, bo coś ze mną jest nie tak, a okazuje się, że masę kobiet miało podobnie, a są na to specjalne techniki i specjalne sposoby leczenia farmakologicznego. Zresztą zachowanie mojego taty to też ADHD - był tak podekscytowany szczeniakiem, że nie poradził sobie z emocjami i gnał na łeb na szyje do domu by ją wytulić poza samochodem... Tą przypadłość się dziedziczy!!! Ale w tamtej chwili nie myślałam o tym by to wytłumaczenie mogło stłumić mój zawód i złość - za niekomfortowe powitanie jakie zafundował mi i psince]
Po przyjeździe na podjazd przed domem tata wziął ode mnie plecak i planszówki, mijając mnie w drzwiach skorzystał i wytulał maleństwo (znowu przerażając przy tym psinkę, ale tym razem była już mocno wtulona we mnie i się nie mała), a następnie zaprosił mnie do domu. Mama czekała już w oknie podekscytowana szczeniaczkiem od kiedy zaparkowaliśmy i przywitała nas w drzwiach. W domu rodzinnym oczywiście malutka nie odstępowała mnie na krok. Poszłam zrobić kawę - pies był przy nodze, poszłam do kibla - też. Czułam się, jak mama kaczka i tak szczerze mówiąc podobało mi się to, było rozczulające. <3 Fajnie, że mi już ufa na tyle. 
Mama zabezpieczyła wszystkie kable w całym mieszkaniu - naprawdę zdobyła się na wielki wysiłek, bo nawet niektóre miejsca okryła specjalnie przyciętym kartonem. Ale nie puściła robota sprzątającego przez co w całym mieszkaniu po podłodze walały się różne paprochy po remoncie - bo tata odremontował od grudnia już całe mieszkanie, ALE mama wciąż pali wewnątrz i ZNOWU zapach świeżości zaczyna być przykryty smrodem dymu papierosowego... dokładnie jak jej matka, tak pamiętam pokoje babci: śmierdzące i z pożółkłymi tapetami, nawet po remoncie. Cieszę się, że do palenia nie ciągnie ani mnie, ani sis... A szkoda pracy taty...
Tata usiadł przed telewizorem, do oglądania dokumentu o Alfonsie Musze (bardzo ciekawy dokument, muszę gdzieś go odnaleźć w sieci - sporo ciekawych spostrzeżeń i do tego wspomnienia Johna Muchy, syna artysty). To oczywiście we mnie uruchomiło wspomnienia o niedanym pobycie w Pradze - opowiadałam rodzicom jak było, jak mój chłopak to wszystko zorganizował itp. Tato zażyczył sobie “daj mi jej legowisko, będzie ze mną oglądać telewizję” - wyścieliłam jej kocyk (zdecydowałam się wziąć tylko kocyk ze względu na i tak duży gabaryt mojego bagażu) obok taty, obłożyłam jej zabawkami i zachęciłam tatę by pokazał jej, że nie tylko jest STRASZNY i SZORSTKI, ale też FAJNY. xD Tato wtedy wyznał, że oglądał te filmiki na których mała biega za piłką i myślał, że ona będzie taka, jak na filmach ode mnie, a nie taka wystraszona, z podkulonym ogonkiem... no i będzie! Jak ją nauczy, że nie ma powodów do bania się ^^’ 
Mała bała się mojej mamy. Generalnie ona boi się osób i piesków, które jeżdżą na wózkach inwalidzkich (mamy takiego rozmerdańca słodkiego na osiedlu, świetnie sobie na wózku radzi :D), ale też osób poruszających się o kulach lub kulejących/o nierównym chodzie. Mama wprawdzie nie chodzi już od roku o kulach, ale krok ma nierówny. Dlatego mała warczała na mamę i spieprzała ze strachu jak najdalej. Druga sprawa to papierosy - swąd fajek, jaki się ciągnie za mamą jest nie do zniesienia dla mnie, a co dopiero dla psa. Gdy mama odpaliła fajkę w kuchni psina WYSTRZELIŁA do dużego pokoju. Ale TAK wystrzeliła, że myślałam, że coś złego się stało! Takiej pogoni u niej jeszcze nie widziałam! A to fajki. No i dobrze, też tego smrodu nie znoszę. Mama oczywiście, jak każdy palacz, twierdzi, że NIC NIE CZUĆ. Ale jest jej przykro z powodu uwag o smrodzie jej nałogu - a uwagę czyni mój pies, ja, tata, moja siostra w kontekście zostawiania swojego dziecka z babcią i dziadkiem.
Kiedy wraz z mamą rozmawiałam rzucałyśmy do siebie piłeczką - mała trochę biegała, aportowała (sprytna cholera jednak OGARNIA, że piłeczkę trzeba zwrócić do ręki, a w domu to różnie z tym oddawaniem bywa) ale do mamy nie chciała podejść. Dopiero szarpak skrócił dystans i obudził jej ogonek. Coraz mniej się bała. Przytuliłam też rodziców serdecznie - pies oglądał to zaciekawiony, coraz bardziej przekonany, że można podchodzić do nowych ludzi. Mama poszła zafajczyć w kuchni, tata zapowiadał, że zmierzy ciśnienie w pokoju dziennym mając oko na pieska, a ja poszłam do ubikacji. Wracam, a tam taki widok: tata ŚPI, pies gryzie kabelki jego skomplikowanego ciśnieniomierza, a mama w kuchni w książce. Podniosłam panikę, uważność rodziców wróciła do mnie i do szczeniaka. Oczywiście szczeniak ani myślał by zostawić gryzalne kabelki ciśnieniomierza, trzeba było jej powtarzać “zły piesek” i “zostaw!” kilkanaście razy. Pytam się rodziców z wyrzutem “CZEMU!? Nie było mnie chwilę, tylko chwilę na powolne zdobywanie jej i mojego zaufania!? CZEMU?” - no czemu? Zawiedli mnie. Tak mi było przykro... Tata zaczął wypierać się, że przecież nic się nie stało. Pokazałam mu, że stało się: pies prawie mu zniszczył urządzenie, które jest mu potrzebne, a przy okazji niemal sama została ofiarą, bo przecież to-to jest podpięte do prądu. Narażają życie mojego pieska! Tato na to, że piesek przecież jest mądry i tego nie zje. Ręce opadają! To szczeniak! ONA NIE WIE! Ją trzeba chronić, do cholery! Mama pokłóciła się z tatem o ten ciśnieniomierz, o bak odpowiedzialności. Odwrócili w całej sytuacji uwagę od sedna... ech. BAŁAM się zostawić z nimi mała. Serio... Bałam się. I kilka godzin próżniej moja siostra przyznała, że też ją odstręcza myśl o tym by w przyszłości zostawiać dziecko pod opieką rodziców. Jednak obydwoje są po urazach mózgu i czasem im coś nie styka...
Zaznaczę, że przyjechałam na godzinę wcześniej przed imprezą do rodziców by dopilnować, że moja psiunia będzie się czuła komfortowo, będzie dobrze traktowana na te kilka godzin, kiedy wyjdę. By nauczyć rodziców jakie ma nawyki, jak ją traktować. A byłam pełna wątpliwości...
Po imprezie poprosiłam tatę by po mnie przyjechał za 15min - padało, a musiałam z pieskiem trafić na dworzec. Zapomniał. Przeprosił, bardzo. Ale zapomniał. Musiałam zadzwonić do niego raz jeszcze.... I smutna w tym wszytskim rzecz jest taka, że dzwoniąc za pierwszym razem umówiłam się od razu tak, by mieć duży zapas na wypadek, gdyby zapomniał.
Czułam się bardzo zawiedziona moimi rodzicami wczoraj.
Jeszcze jedna sytuacja miała miejsce: moja siostra przycisnęła kuzynkę i okazało się, że... ech ten wczorajszy spęd rodzinny był zorganizowany po to by oświadczyć całej rodzinie, że sis i jej mąż spodziewają się potomka, i wiadomo, żeby się spotkać :P Ja i rodzice wiedzieliśmy wcześniej o ciąży i zostaliśmy poproszeni by NIKOMU o tym nie mówić, że oni sami chcą, kiedy będą pewni. A okazało się, że w ciągu tego miesiąca “wymsknęła” im się tajemnica u rodziny najstarszego brata taty. Ech... No siostra jest tym zawiedziona... Ja też.
Po powrocie do domu poryczałam się, a O. przypomniał mi, że 2 tygodnie temu tata był ze wszystkim punktualnie, bez problemu, zapewni nam paliwo itp, a potem kosztem swojego umówionego spotkania (na hali, z drużyną z którą gra) bez zawahania wybrał odwiedź nas ze szczeniaczkiem do domu. Prawda, racja. Wczoraj po prostu za dużo się wydarzyło, mam chaos w głowie, nie mogę spać, piszę tę notkę od 3 w nocy.
3
Szwagier: kiedy z ciężkim sercem rozważałam czy mogę zostawić rodzicom szczeniaka na dogsitting, na który byliśmy umówieni zadzwonił Szwagier informując mnie “zmiana planów, do dziadków jedzie Lucyna, a ty zabierasz małą do nas”. O kurde. Okazało się, że podekscytowana Lucynka, która dawno nie miała gości tak bardzo się cieszyła, że musiała temu szczęściu dać upust wokalny. O ile w normalnych okolicznościach pozwalamy jej poszczekać chwilę i wyrzucić te wszystkie wielkie psie emocje, o tyle to nie do końca jest fair wobec kuzynki, jej męża i przede wszystkim jej synka, który przy każdym Lucynkowym skoku i każdym szczeknięciu wybuchał po prostu płaczem. Szkoda malucha. I jego panicznie unikających skoków radosnej Lucynki rodziców. Więc zamiana - Lucy jedzie do dziadków, a moja psiunia do cioci i wujka. I trochę szok... bo z perspektywy mojego strachliwego maluch czym innym jest poznać NAGLE dwoje obcych ludzi, a czym innym rodzinnego pieska i 7 nowych ludzi (bo 2 pozostałych zna)... Plan jeszcze wczoraj zakładał, że zostawiamy psiunię u rodziców, jadę do siostry, a potem z siostrą i Szwagrem idziemy na długi spacer z ich pieskiem, odbieramy nasze maleństwo od rodziców i dziewczynki spotykają się na neutralnym gruncie w parku.  
Po przedyskutowaniu tego z O. - stwierdził, że też chce przy tym być. To znaczy przy poznawaniu się dziewczynek. Jednocześnie tym razem użył niepełnej serii szczepień jako argumentu przeciw spotkaniu dziewczynek. Przypomniałam mu, że wczoraj wet nam przez tel dał na to zielone światło - nie pamiętał, że w ogóle rozmawiałam z weterynarzem (źle się wtedy czuł). Ech. Zgodziłam się, że póki co maleńką czeka poznawanie kolejnego nowego domu, po tym jak poznała 2 nowych ludzi, a w nowym domu czeka ją 7 kolejnych nowych osób, więc może faktycznie to nie jest najlepszy pomysł, by jeszcze ogarniać psio-psie kontakty. Tym bardziej, że z neutralnym gruntem byłoby problematycznie, bo padało (obydwie psiule długowłose i z wodowstrętem :P). Dodatkowo nie dogadałam się ze Szwagrem - on za “domyśle” wejście uznał to od strony ulicy, reprezentatywny front kamienicy ze schodami, a ja za “spotykamy się pod wejściem” uznałam wyjście na parking skąd mogę szybko i bez przemoknięcia wskoczyć do samochodu. Czyli nie planując płynnie wymieniliśmy psy u dziadków (lol). Gdy wsiadałam do auta Szwagra z niunią na rękach obserwowała nas z parapetu kuchni mieszkania rodziców Lucynka - wygląda obecnie na dwa razy taką w rzeczywistości jaka jest w swojej zimowej odsłonie futra, jak taki naprawdę DUŻY, puchaty wilczur z uszkami rysia, naprawdę spory owczarek pikardyjski - miała TAKĄ ZDRADĘ W OCZACH! Tak mnie gromiła spojrzeniem! Taki żal! :(  Nawet ogonem nie zamachała! :( :( :( Tak mi smutno, ja ją tak bardzo uwielbiam! 
Szwagier wprowadził mnie w sytuację, w to jak był rozdarty między ochroną swojego pieska, a zapewnieniem komfortu gościom w tym niemowlaczkowi. Powiedział też, że gdy wszedł z Lucynką do rodziców to odpaliło jej się TAKIE TROPIENIE! Ona wiedziała, że ktoś w tym mieszkanku już był! I pewnie też wyczuła mnie... Pewnie jest jej przykro... Ech...
4
Spotkanie z kuzynkami: oh boy!
Przez to spać nie mogę. 
Czułam ZNOWU, że TAK BARDZO nie pasuję! 
Nagle wszystkie kuzynki i sis mają dzieci.
Autentycznie teraz mamy pokolenie pełne chłopców: kuzynowi nr 3 urodził się synek w 2020, gdy ten malec miał 9 miesięcy w ciążę zaszła kuzynka nr 4, gdy jej syn się urodził w 2021, a potem skończył 9 miesięcy w ciążę zaszła kuzynka nr 2, a potem urodziła w 2022, a gdy jej dziecko miało 9 miesięcy w ciąże zaszła moja siostra, która urodzi w 2023.
I im na zdrowie. Mają co chcieli, co wybrali. Cieszę się, że są szczęśliwi.
Przykro mi, że pytają “co u ciebie?” i nie są tym zainteresowani. Odpowiadam, a oni uciekają, zmieniają temat, zagłuszają mnie, albo przekierowują uwagę na kogoś innego. Albo pytanie jest pretekstem do powiedzenia “bo u mnie to...”. Bardzo to dla mnie przykre było. Na przykład słuchając narzekań na teściów dwójki moich krewnych (siostry i jednej z kuzynek -  obydwie są z teściami na noże), leci tekst, że “wszyscy teściowie są tacy sami! Coś sobie wymyślą i potem cisną” pomyślałam odruchowo o swoim teściu i przypomniało mi się co mi powiedział te kilka tygodni temu: jakie to urocze i wzruszające, jakie PEŁNE akceptacji dla mnie i moich wyborów. I jakie to było dowcipne! Podzieliłam się tym w formie anegdoty, a NIKT nie zaczaił sedna (chociaż przecież wiedzą, że nie chcę mieć dzieci, że co najwyżej jest otwarta na taką możliwość), nie zrozumieli tej akceptacji która mnie wzruszyła. Zaczęli czepiać się słów przytoczonych słów teścia “chcę, żebyś była moją synową przynajmniej póki żyję”, że to niestosowne i przykre, że złośliwe i bardzo nieodpowiedzialne, bo zakłada, że mogę się rozejść z jego synem, a dla mnie wręcz przeciwnie: bardzo realistyczne i optymistyczne, bo NIGDY NIC NIE WIADOMO (i życie mnie i teścia tego boleśnie nauczyło), a to co powiedział mi to najwięcej akceptacji jakie mogę dostać w zdrowej relacji z teściami. To jest piękne i odbieram to jako “bardzo cię lubię i chcę Cię w mojej rodzinie tak długo, jak z moim synem też będziecie tego chcieli” - to jest fantastycznie zdrowe i nie widzę w tym nic złowieszczego. Dzielę się tym, bo jestem szczęśliwa i tym, że on akceptuje tak z dobrodziejstwem inwentarza, że nie chcę mieć dzieci - tylko mąż jednej z kuzynek pokiwał głową ze zrozumiem i przyznał, że to godne pozazdroszczenia i mało spotykane pokoleniu naszych rodziców. Mam wrażenie, że to co powiedziałam i że się z tego cieszę wydało się niezręczne (?)
Albo taka sytuacja: kuzynka nr 4 proponuje, że zorganizuje ognisko rodzinne w przyszłym miesiącu, że zaprasza. Super! Ale wolałabym się ustawić na kwiecień, bo wszystkie weekendy w marcu mam zajęte. Sis też przyznaje, że lepiej kwiecień, bo mają w marcu jakieś urodziny u Szwagra w rodzinie i ona nie chce się forsować. Że brakuje jej jeżdżenia w góry, więc weekendy nie są już tak napakowane wyjazdami jak wcześniej, ale organizm chce by odsypiała. Najstarsza z kuzynek krążąc wokół stołu, nosząc synka na rękach również upiera się, że lepiej kwiecień, bo będzie zwyczajnie cieplej i znośniej dla dzieci. Na co kuzynka nr 4 pyta mnie “a ty coś robisz w weekendy w marcu?” trochę tonem zagajania rozmowy, takiego “ej, co tam?”, trochę tonem kpiny. Pokrywa wszystko śmiechem. Odpowiadam niezrażona, że owszem, że każdy weekend mam zajęty póki co. Na to kuzynka kieruje kolejne zapytanie do mojej siostry “a co ona robi tak naprawdę?”, a na to siostra wzrusza ramionami i przyznaje, że ciągle jestem w rozjazdach, jak nie Praga, to Śląsk, Warszawa, Kraków, Poznań, góry, jakieś zaległe sylwestry itp itd Na co zapada cisza. Taka niezręczna cisza... ja się czuję idiotycznie, bo czuję się jak... dziecko, o którym się mówi w jego obecności, zakładając w ogóle, że to dziecko ściemnia. 0_0 JPDL. Jestem wkurwiona i tego nie ukrywam, piorunuję kuzynkę przez stół spojrzeniem, które wyrażało “co ty odpierdalasz?”, rozkładam ręcę w geście zapytania, a kuzynka zdumiona patrzy to na mnie, to na moją siostrę, jakby szukając oznak czy nie ściemniamy i w końcu zwraca się do siostry z wyższością “takiej to dobrze, nie? Nie ma dzieci, nie wie co to brak czasu!”. I zapada jeszcze bardziej niezręczna cisza... ale mam wrażenie, że ze strony krewnych z innego powodu niż u mnie. Ja miałam krindź do kwadratu, bo tak, kurwa, nie mam dzieci, bo nie chce mieć dzieci, o czym ona i reszta członków rodziny dobrze wie (ale mam wrażenie, że tego nie przyjmują do wiadomości), a jestem na świetnym etapie życia o którym bym im opowiedziała z przyjemnością: o jedzeniu, które jadłam, o podróżach, które przeżyłam, o tym, że jestem w końcu w zdrowym, świetnym związku, jestem kochana i kocham, o mieszkaniu, które urządzam, o ogródku, o decyzjach, o szkoleniach, które realizuję... ale to wszystko zagłuszają, nie chcą o tym słyszeć... I jeszcze sprowadzają mój rozwój i rozkwit do “bo nie ma dzieci” - no kurwa, tak wybrałam, ale to nie umniejsza niczemu czego dokonałam! 
Tym czasem mam wrażenie, że ten komentarz dla reszty dziewczyn byłby bolesny, bo one bardzo dzieci mieć chciały i bardzo się o nie starały. Więc być może one i ich partnerzy odebrali ten komentarz na innym poziomie - tak, jakby mnie jeszcze 1,5 roku temu zranił komentarz o tym np: że jestem sama i nie mam w swoim życiu nikogo wyjątkowego u boku. Po prostu mam wrażenie, że wszyscy zamarli czekając na moją reakcję po jebnięciu mnie w “szczepionkę”, a ja mam zupełnie inne “szczepionki” w innych miejscach i rozumiejąc kontekst po prostu było mi przykro dostrzegając głębię braku porozumienia: psuję im (no, nie im, a kuzynce nr4) krajobraz, nie pasuję do reszty, odstaję, więc teraz będą pojawiały się teksty o moją bezdzietność i brak zrozumienia dla moich decyzji. To przykre. I nie mam na to wpływu.
Mam wrażenie, że czasem gonię za akceptacją mojej rodziny, i gonię, i nadążam, ale różne rzeczy doświadczam w innym czasie w wyniku czego zawsze odstaję. I tylko momentami dostaję akceptację, wieczne FOMO, wieczne “co ja robię źle?” I jestem ciekawa na ile to jest coś mojego, a na ile jest to komunikat podświadomy, niewerbalny w mojej rodzinie. Na ile wszyscy z nas to czują?
Kuzynka nr 4 to też jedyna kuzynka, która nie poznała się jeszcze z moim chłopakiem. I kiedy zostałyśmy przy stole w pewnym momencie we dwie nagle wystrzeliła pytaniem “jak tam tobie z tym twoim tym, no, eeee, chłopakiem?”, ale też zadała to pytanie tonem hymmm... podpuszczania, zacierając ręce czekając na sensację. Co jest zrozumiałe w kontekście naszego wspólnego przed kilku lat przeżywania radzenia sobie z odpuszczaniem toksycznej relacji (ona wróciła do typa, a ja sprawdziłam, potwierdziłam, że nie ma tam dla mnie miejsca i odeszłam definitywnie). Tyle, że ja mogę opowiadać o moim O. bardzo, bardzo, bardzo dużo, ale ekscytujące przy nim jest to co ZUPEŁNIE nie jest ekscytujące dla osób będących w związku toksycznym (jak ona teraz) lub dla osób szukających sensacyjnych anegdotek (co mogło być powodem zadania tego pytania, bo w sumie przez lata takie opowieści dostawała ode mnie). Ekscytujące jest to, że to mój PARTNER (rozpływam się nad tym słowem i znaczeniem, które ze sobą niesie), że jest nam pewnie, stabilnie, zdrowo, że rozwijamy się. Że jest super. Mogłabym opowiadać anegdotki o tym, jak adoptowaliśmy pieska, o wakacjach w Chorwacji, o wspólnym jedzonku, o koncertach, o górkach, o remoncie mieszkania... ale to nie było ciekawe dla niej. Po prostu weszła mi w zdanie pytając “wszystko w porządku z tym młodym?”, odparłam, że tak, a ona wymieniła sceptyczne spojrzenia ze swoim partnerem (nota bene młodszym od niej o 5 lat, w moim wieku). I tyle. Zmiana tematu. A jak próbowałam co odpowiedzieć zrobił się UL, nagle przez siebie prowadzono kilka konwersacji, dziecko płakało, piesek się bał... Ech. Więc odebrałam to tak, że albo kuzynka zakłada, że musi być u mnie chujowo, a to zatajam (że chociaż nie zna mojego chłopaka to ma już na jego temat opinię i szereg założeń), albo po prostu ciekawią ją tylko sensacyjne historie o spieprzonych relacjach. Tak czy owak chujowo, bo czuję, że moje szczęście po prostu ją albo wkurwia (bo świat dotychczas nie był tak poukładany), albo jej własne doświadczenia nie pozwalają jej wyjść poza schemat i przyjąć, że jest okay, a za tym wspierać mnie (okazać zainteresowanie, akceptację) kiedy bywa w moim życiu szczęśliwie... Jakiś taki niesmak. Pewnie wiele z tego to jej emocje i jej problemy, ale nie mogę odnieść wrażenia, że tutaj był brak chęci komunikacji.
Inny przykład: kuzynka nr 2 cieszyła się jak rozbrykany tygrysek, że w końcu wyszła do ludzi! Że kiedyś nie rozumiała tych matek, które wariowały ze szczęścia widząc SAMYCH DOROSŁYCH na DOROSŁEJ imprezie :D - że wydawało jej się, że to rozumie, ale doświadczenie pokazało, że nie rozumiała :D Zarażała szczęściem. Miło się było z nią zobaczyć. Miło było jej słuchać. Opowiadała nam o porodzie, o synku, o jego relacji z dziadkami, o tym jak udaje się jej i mężowi łączyć pracę z opieką nad maleństwem itp itd. Super! Bez ściemniania - jest trudno, ale tyle lat czekała na tego malucha, że cieszy się każdym dniem. I to mnie totalnie przyprawia o radość - nie trudno cieszyć się z jej szczęścia. :D
W pewnym momencie zadała mi pytanie, a potem natychmiast sama zaczęła odpowiadać na to co u niej w tym pytanym temacie. Po prostu słowa jej wyrywały z gardła jak czkawka, nie mogła ich poskromić. Okay. I zarazem weszła na temat ukończonej przez siebie terapii, której jest obecnie instruktorką o czym kiedyś pisałam. Że jej powychodziły różne takie-i-owakie rzeczy w wyniku których doszła do różnych wniosków, a to dało jej pole do zauważania zachowań, a następnie ich zmiany. No i super! Ma swoją wersję terapii, która u niej działa (terapia u psychologa nie jest dla niej, bo nie potrafi nikomu oddać na tyle kontroli by pozwolić tej osobie na grzebanie we własnej głowie - ona musi mieć kontrolę, wie o tym i pracuje nad puszczaniem kontroli, ale jest ciężko), więc HEY!, cieszę się i na zdrowie! :D
Zaczęła coś mówić o diagnozowaniu i o sile podświadomości, o naszych ojcach, o zachowaniach, które obserwuje w komórce rodzinnej w kontekście pojawienia się nowego pokolenia itp. To zawsze jest ciekawe. Ona ma bardzo ciekawe spostrzeżenia. I to mnie naturalnie pchnęło do moich uwag: mój tata ma na 100% ADHD! Ona słysząc to natychmiast walnęła “mój na pewno też! Też o tym ostatnio myślałam! Tylko trzeba pamiętać, że ADHD to spectrum i nie ma silnych objawów tylko lekkie, jest na tej granicy ADHD bliżej normy!”. Zaczęłyśmy się zastanawiać czy może być to dziedziczone bardziej po stronie naszego dziadka czy od strony babci. Ona wciąż powtarzała tak jakby obronnie, że “to spektrum, ojcowie mają takie delikatne objawy”, a ja na to “ale mają i to totalnie widać!”. Ja wówczas jej wyznałam, że w poniedziałek idę na test - będę diagnozować ADHD i jest taka tym podjarana! Taka szczęśliwa! NIE WIEM czy mam ADHD, ale im więcej o czym czytam i słucham tym bardziej jestem pewna, że to co zawsze słyszałam jako “czujesz bardziej” lub “przeżywasz bardziej” lub “jesteś nadwrażliwa” to właśnie ADHD. Słucham podcastów min “Atypowe” i przy niektórych odcinkach mam takie “O kurde! Faktycznie, ja też tak mam!”. W ostatnim odcinku prowadząca opowiadała, że wypełniała wstępny test z mamą. Pytała mamę o swoje dzieciństwo, a mama cierpliwie odpowiadała “tak kochanie, ale to normalne, każdy tak czasami ma, ty na pewno nie masz ADHD” a ona z uśmiechem zrozumienia w końcu mogła powiedzieć “tak, to normalne, każdy tak ma, ale ja mam częściej i to oznacza, że mam objawy ADHD” - i się poryczałam jak tego słuchałam. Bo ja MAM BARDZIEJ. Tak, że teraz siedzię od 3 nocy i piszę, bo przeżywam emocje i rozkminy tak silne, że nie mogę spać, że chcę BIEGAĆ i MOWIC i być WYSŁUCHANA! 
Bo kuzynka nr 2 na informację o mojej wytęsknionej, wyczekiwanej wizycie diagnostycznej zaczęła mi wyjaśniać, że nie ma sensu, że niektórzy tak mają, że to jest normalne, że nasi ojcowie mają tylko lekkie ADHD itp itd. Wróciła znowu do opowieści o swojej terapii, o tym, że je mąż też dużo tym wie. W pewnym momencie złapałam się na tym, że bardzo spokojnie i kulturalnie rozmawiałyśmy o plusach akceptacji, że mam jak mam. Że ona chce mnie odwieźć od wizyty u psychiatry, bardzo delikatnie, wciąż powtarzając o spectrum. W końcu, widząc, że mnie nie przekonała zapytała retorycznie, z humorem, trochę z kpiną “VILL, CZY TY CHCESZ MNIEĆ ADHD STWIERDZONE, CZY CO!?” - uśmiechała się przy tym sympatycznie, po prostu nie mogła pojąć tego absurdu (jej zdaniem) i chciała mi zarysować tym pytaniem jakie to jest absurdalne! A ja jej walnęłam z uśmiechem szerokim, z takim zmęczeniem tym niezrozumieniem w rozmowie “TAK! Albo przynajmniej potwierdzić czy to jest ADHD!?”. Ba! Ja mam coraz większą pewność, że MAM ADHD! Chcę to potwierdzić lub wykluczyć.
To kuzynkę zbiło z pantałyku. Totalnie wstrząśnięta zapytała “A po co!?”.
A mnie to znowu zaskoczyło tak, że zapomniałam jak używać języka, bo przecież dopiero co to wyjaśniałam! Powiedziałam jej, że być może dostanę leki pozwalające na poprawę jakości mojego życia! Coś, co pomoże mi się skoncentrować, ukończyć rzeczy, które zaczynam, przeskoczyć opór, który na wielu polach czuję, że mnie blokuje, a potem sobie wyrzucam, że czegoś nie robię - suprice, suprice! To JEST OBJAW ADHD! Tu terapia, łajanie się, praktykowanie łagodności nie pomoże! To, że przytłaczają mnie myśli, to że o masie spraw zapominam (w trakcie ich robienia)... że bywam hiperactiv i nagle markotnieję (przecież lata temu chcieli mi dawać leki na dwubiegunówkę, tylko dziwiło ich, że tak nie do końca tą manię mam, bo nie wydaję kompulsywnie pieniędzy i nie bzykam się z każdym chętnym... Mówili, że to naturalny stan, a ja wiedziałam, że to jest nienaturalne, to jest przegięcie...). I chcę poznać techniki radzenia sobie z ADHD! Bo wiem, że są! Ale chcę wiedzieć czy to jest TO!? Czy może faktycznie “tylko” anemia, “taka moja uroda” itp? Wiedza jest lepsza niż niewiedza!
Kuzynka kręciła głową z niedowierzaniem... W sumie nie powiedziała tego na głos, ale to jej powtarzanie niczym usprawiedliwienie “ADHD to spectrum” chyba mogę odczytać jako “uważam, że ta dysfunkcja to ułomność”, a to moim zdaniem jest atypowość. I tyle. W dodatku leczona skutecznie lekami podnoszącymi uważność.
Mąż kuzynki z synkiem na rękach włączył się swoim kojącym tonem w naszą dyskusję zauważając, że “dowiesz się czegoś nowego o sobie i dobrze, będziesz mogła się rozwijać dalej” - podziękowałam mu dodając, że właśnie takie mam podejście do tematu! :D
Po czym znowu zmieniono temat, na jakiś “weselszy” i tak zmieniano tematy i zmieniano, każdy mówił o czymś innym, jakby w trakcie wymiany zdań nagle zapomniano o czym mówił rozmówca i odpowiadano bez związku z tym. Dziewczyny nawet czasem przyznawały, że zapomniały o czym rozmawialiśmy spędzając to na hormony i łapały inny wątek. Czułam się tym zmęczona i dotarło do mnie, że to, że wszyscy mamy taki deficyt uwagi MOŻE być wskazówką, że mamy wszystkie ADHD... Bo suprice, suprice, szansa na dziedziczenie tego zaburzenia wynosi 50%, a wszystkie spokrewnione jesteśmy przez ojców, braci, mamy wspólnych dziadków. A jak wynika z obserwacji i podcastów często okazuje się, że ADHD u dziewczynek jest niezauważalne właśnie dlatego, że funkcjonują pośród grona kobiet z podobnie zbudowanymi mózgami i cechy będące objawami po prostu rozmywają się niezauważone w tym, co jest “normą” w danej rodzinie.
Ech.To jest fascynujący temat! 
Ale przykro mi było... dla mnie to jest taka pełna nadziei na ulgę perspektywa ten test jutro. Dzieliłam się tym z taką samą radością jak moja kuznka sprawami około-synkowymi, a jednak spotkało mnie takie głębokie niezrozumienie ze strony bliskich... 
Jeszcze z kuzynka nr 4 po wyjściu trójki z dzieckiem znowu rozpoczęła temat tej terapii, którą praktykuje kuzynka nr 2. Tego co pozwala zachować kontrolę i jednocześnie zgłębić psychikę. Zaznaczę - co na nie działa jest ok, ja też tego spróbowałam i uważam, że to fajne uzupełnienie do psychoterapii z psycholożką.  No więc kuzynka nr 4 była na sesji u koleżanki kuzynki nr 2 (ooo! tak się zaczął temat ADHD, już pamiętam! Kuzynka mówiła, że lubi u tej dziewczyny sesje, bo ona ma ADHD i z tego powodu jest szybka, oszczędna w słowach i konkretna) po pierwszej i po drugiej ciąży. Za każdym razem coś jej się tam leczyło. I nagle odkryła somatykę! Wiem, że somantyka to nie wróżenie z fusów, że ciało czasem mówi szybciej o naszych granicach lub potrzebach/deficytach niż nasza świadomość. Wiem to doskonale. I jakieś 2-3 lata temu nie raz sama o tym mówiłam kuzynce. A ona z jakiegoś powodu się upierała, że je nie mogę wiedzieć (tj. że ona wie, że mi sie tylko wydaje, że wiem, że tak naprawdę nie mam pojęcia o skali tego co może komunikować ciało somatycznie). Potem, gdy wyjaśniłam jej, że WIEM, między innymi tym zajmowałam się na terapii - to ją odpaliło na maksa i weszło “nie mogłaś tego przerabiać na terapii, bo to są rzeczy zakodowane w podświadomości do których nie masz dostępu!” - jeszcze raz jej tłumaczyłam, że WIEM, jak to działa świadomość, podświadomość, nadświadomość. Że nigdy nie mamy dostępu do wszystkiego, nawet czasem w świadomości xD, że wiele, ale to wieeeeeeele schematów wyciągnęłam z podświadomości na terapii z pomocą mojej psycholog, z wieloma nieuświadomionymi schematami i przekonaniami się mierzyłam, WIEM jak to działa, obecnie nie czuję bym na tym polu miała coś więcej do pracy (ale na pewno będzie, tak wygląda życie), póki co muszę poukładać klocki, które mam już wysypane w świadomość i jeszcze mi się nie mieszczą :P, muszę zrobić miejsce i przestrzeń na NOWE. Na to kuzynka z wyższością “żadna terapia z psychologiem nie da tobie wglądu do podświadomości, ja już ich znam! Psycholog pracuje wyłącznie ze świadomością!” i spierałam się z nią dobre 10 minut, że to nie jest prawda.  No kurde, przecież nawet kilka lat temu byłam na tej ich (kuzynek) terapii i wyszły mi tam bardzo ciekawe rzeczy, ale nic zaskakującego, a wszystko przerobiłam z moją psychoterapeutką i sprawdzałyśmy co mam we łbie. Ja tej kobiecie BARDZO ufałam i ufam. Ba! O tym z kuzynką nr 4 kilka lat temu rozmawiałam... a ona najwidoczniej nie pamięta. No wkurwiłam się.
Bo doszło do tego, że na mnie krzyczała, że ja NIE MOGĘ WIEDZIEĆ CO CZUJĘ, albo jakie jest moje PRAWDZIWE podejście do jakiegoś tak tematu. Że to tego potrzeba tej “ich terapii”, że to się robi wyłącznie między jawą, a snem, w transie. No kurwa. 
I najlepsze jest to, że jej teorie to coś co nota bene moja psycholog mi cudownie, zrozumiale, obrazo tłumaczyła na terapii - miałam wrażenie, że ja mówię o jakiejś przebadanej, pokładanej i potwierdzonej badaniami tezie astronomicznej, a moja kuzynka upiera się to wszystko jest niemożliwe to zbadania, bo ziemia jest płaska i ma na to dowody ze swojego życia! 
 Ech...
Zmęczyłam się tym. 
Stwierdziłam, że nie chce mi się tłumaczyć - kuzynka ma założenie na mój temat: że nie wiem i chuj, przestrzeni na dialog nie ma, więc pa.
I więcej było takich tematów, ale nie mam siły 
4
Nadal kuzynki, ale inny temat: kuzynka nr 4 opowiadała z takim przejęciem o tym, jak dużo na siebie bierze przy jednoczesnym byciu matką dwójki maluchów (to jest ta kuzynka, która od pierwszej wizyty u gina słyszała, że nigdy nie będzie w stanie zajść w ciąże w inny sposób niż przez in vitro ze względu na jej budowę wewnętrzną, która układała sobie latami, do ponad 30stki życie szczęśliwej singielki, a która niespodziewanie dla siebie i innych wpadła nagle, metodą naturalną i postanowiła urodzić). Narzekała na teściów, na własną mamę, na to, że będą mieli niższy dochód jak weźmie opiekuńczy itp. I zarazem chwaliła się tym, że rozpoczęła właśnie 5 studia. Tak. 5 studia. Trochę w weekendy, trochę wieczorowo, bo liczy na to, że w tym zawodzie będzie mniej pracować, a więcej zarabiać. Na co jej partner rzucił z pogardą “a kiedy ty ostatnio pracę widziałaś!?” i tu też mnie zaskoczyła: zawsze tak przedstawia w opowieści swoją organizację w czasie, że miałam wrażenie, że między ciążami była w pracy. A okazuje się, że od niemal 5 lat nie wróciła do biura. No ok, jest mamą z dziećmi w domu i jednocześnie robi studia. I narzeka na mamę, której nie może w dowolnym dla siebie czasie podrzucić dzieci, bo mieszkają w innych miejscowościach. Nie oceniam jej, pewnie jej problemy są faktycznie dla niej problematyczne. Po prostu trochę inny obraz kuzynki miałam w głowie, inną siebie mi kreowała, nagle trochę odciążyła się przestrzeń obowiązków, które na siebie bierze. Nagle widzę możliwości jakie życie jej dało. Fajnie.
I jednocześnie to mnie sprowadza do myśli dwóch. 
Po pierwsze ja nie powinnam czuć się winna, że teraz zacznę studia. To jest okay. Nawet wzięcie kredytu na czesne jest okay - a to mnie przeraża i hamuje, bo jednak inwestuję w siebie, w swój rozwój i wreszcie w potencjał finansowy na przyszłość.
Po drugie kuzynka korzysta jak może ze wszystkich przywilejów, wyszarpuje jak najwięcej czasu dla siebie i pieniędzy (500+ tp) i realizuje ten czas sama ze sobą i z dziećmi. Totalnie wygodnie. Totalnie bez pracy ponad normę w pocie czoła (chociaż ona lubi tak to przestawiać - tj ile to ona ma na głowie i jak dobrze tym żągluje), stawiając na siebie. Zdrowy egoizm jest super. Zazdroszczę tego braku poczucia winy i lęku, że czegoś nie wolno, albo coś to za dużo...
Po trzecie: dziewczyny zaczęły narzekać na pracę. Siostra i kuzynka nr 4 nie znoszą pracy w ustalonym przedziale godzinowym... No i ja w takich chwilach rzeczywiście czuję się szczęściarą, bo jaki by mój szef zjebany nie był, to jednak mogę w poniedziałek w godzinach pracy wyskoczyć na test na ADHD, kiedy chcę pracuję z domu, a kiedy potrzebuję mam wyposażone biuro do dyspozyji. Są plusy tej mojej pracy, które warto deceniać, chociaż perspektyw tu żadnych nie ma.
5
Kuzyn nie przyjechał na spęd rodzinny z tych samych powodów co mój chłopak: bo był chory.
A to były jego urodziny... zrobiłyśmy z siostrą dla niego tort urodzinowy. W rezultacie zrobiliśmy połaczenie na telekonferencji. Śpiewaliśmy mu stolat, zdmuchiwałam świeczkę jak pomyślał życzenie. Było tak uroczo i tak kochanie, że się wzruszyłam. 
To chyba wszystko na teraz. Gdy to z siebie wyrzuciłam zrobiło mi się lepiej.
Muszę to jeszcze sobie poukładać.
Bo czuję się źle...
10 notes · View notes
chicago-geniza · 2 years
Text
hey do you ever remember that the two books bruno schulz's "sanatorium pod klepsydrą" was competing against in the final round for the 1938 wiadomości prize were rudnicki's "niekochana" & STEFANIA ZAHORSKA'S DEBUT NOVEL "KORZENIE." schulz's & stefania's entries aren't even the same species. they are broadly the same genus which i guess is "prose, po polsku, written by an author z żydowskiego pochodzenia, with some jewish themes," but it's like saying an ostrich & an elephant are both made of meat lol
7 notes · View notes
takajednaniekochana · 2 years
Text
Boje się, że pewnego dnia znajdziesz kogoś lepszego niż ja...
48 notes · View notes
m0tylsworld · 2 years
Text
Czuje się okropnie z tym co robie i z ciągłymi regułami przez które kam dość życia i świata moja szkoła jeszcze mnie dobija coraz bardziej czuje się niekochana oraz niepotrzebna moja mama ma mnie w dupie pisze z nią codziennie ale i tak dupa nie odpisuje na połowe moich wiadomości a jeśli odpisze to słowami ,,Tak’ ,,Nie moge gadać” „Nie mam czasu” jedyny czas jak się mną interesuje to wyedy kiedy dzwonie pyta sie co robie itp ale i tak nasza rozmowa nie trwa więcej niż minute. A ona dalej ma mnie w dupie. Ostatnio zobaczyła moje pocięte nogi zapytała się co się stało z moimi nogami zmyśliłam że się drapię w nocy i dlatego. Nawet się mocniej nie przyjrzała brakuje mi jej jutro mam zamiar zacząć dietę żeby czuć się spełniona ale wiem że mu się nie uda bo mam słabą wole ale chcę spróbować żeby się przekonać nawet jak mi się nie uda to zawsze moge to naprawić na rozpoczęcie roku chce ważyć 45kg długa i ciężka praca przede mną ale wierze że mi się uda postaram się teraz aktywniej prowadzić tego bloga ale nie gniewajcie się jak nie wstawię posta lub czegoś bo nie mam po prostu czasu. Wątpię że ktoś będzie chciał obserwować osobę która ponosi tylko porażki w życiu ale chcę spróbować
Ps. Dziękuje za 22 obserwujących❤️❤️
2 notes · View notes
pluszaczeq · 5 hours
Text
24.4.24
O Chryste Panie, jakże mam dość życia, jakże nim kurwa RZYGAM... Znowu dzięki komuś, kto zamiast uwolnić mnie od bólu, tylko mi go dokłada. Co mi dałaś poza panicznym strachem przed życiem? Co znajomość to coraz to nowe krzywdy, coraz to nowe, niezmierzone pokłady bólu i rany, cios nadchodzi zawsze nie z tej strony, z której mogłabym się spodziewać.
Tumblr media
Jestem sama.... Taki los... Niekochana...
Bo mnie nie kochał nigdy kurwa nikt‼️ nigdy już się nie nabiore... Na ściemy, na chłam... Bo...
"Miłość to chłam, przeliczany na ilość ran... Ran, które zadam i ran, które mam."
Dobranoc, giebl wchodzi powoli... Dobranoc, to nic nie boli....
Dowiedziałam się dziś bardzo ważnej rzeczy. Nie muszę mieć zawsze zapasu giebla przy sobie. Wystarczy.... Koda. Przedawkowanie paraliżuje ośrodek oddechowy i po prostu się usypia. Tak, jak kocham najbardziej.
Wiem, karetka nie przyjedzie.... Flaszka pękła, a to pech.
Nienawidze. Serio, kurwa. Z całego, zepsutego, jebanego, złamanego, zdeptanego, zniszczonego serca.
1 note · View note
skinnylivvia · 21 days
Text
jak patrze na siebie chce mi się ryczec gruba tlusta glupia niekochana
0 notes
niechciaana · 2 months
Text
Ej girl posłuchaj:
Nie dąż do perfekcji, nie staraj się na siłę o relację, nie wymuszaj rozmów, zmyj ten makijaż załóż dres, zrób sobie ulubioną kawę, włącz serial i chilluj. Odpuść. Naprawdę.
Nie analizuj, nie sprawdzaj, odłóż telefon.
Wiem, że zbyt często się przejmujesz tym co było, czasami żałujesz, że skończyło się coś co miało nigdy się nie skończyć. Wiem, że boli. Wiem, że płaczesz. Wiem, że dzień jest zbyt długi a noc jest za krótka. Jesteś sama. Odczuwasz chłód bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czujesz się samotnie. Czujesz się niekochana. Czujesz, że nie dajesz rady, kiedy wokół widzisz, że wszyscy się spełniają i są szczęśliwi. Nie są. W twojej wyobraźni może i tak, ale w realnym życiu daleko im do tego. Bądź dla siebie wsparciem bo masz tylko siebie. Życie to jedna wielka sinusoida, więc pamiętaj, jest źle więc musi być i dobrze.
0 notes
areyoueverythingforme · 4 months
Text
Byłeś tą jedną z niewielu osób u której potrzebowałam wsparcia, poczucia bycia kochaną. Zniknąłeś... a wraz z Tobą poczucie, że mogę być kochana. Przez Ciebie wątpię w to, że można mnie kochać, że kiedykolwiek będę i zasługuje na bycie kochana. Jako ojciec powinieś mnie chronić, kochać a nie sprawiać, że czuje się niekochana. Zniszczyłeś mnie w każdy możliwy sposób
0 notes
rozpierdol · 6 months
Text
Docenisz prawdziwą wartość kobiety, gdy ją stracisz.
Dziś masz ją u swojego boku. Dzieli z Tobą swój piękny uśmiech, jej oczy błyszczą, gdy patrzą na Ciebie, dokładnie tak, jakby widziała w Tobie cały swój wszechświat. Nie masz wątpliwości, ta kobieta Cię kocha całym sercem. Ofiarowała Ci wszystko, czego inne kobiety przed nią nie mogły Ci dać. Na dodatek jest gotowa, aby ofiarować Ci znacznie więcej, kochającą się rodzinę, w której miłość funkcjonuję jak na dawnych fotografiach Twoich dziadków.
Jesteś dla niej idealny, pomimo problemów, które miewa każdy. Idealny, nawet ze swoimi niedoskonałościami. Sam wiesz, jak czasami trudno Cię kochać. Ile cierpliwości i zrozumienia potrzeba, aby odpuścić, usiąść obok Ciebie i móc Cię przytulić, tak po prostu bez zbędnych słów. Twoja dziewczyna jest wyjątkowa i to wystarczający powód do tego, abyś o nią dbał każdego dnia – dokładnie tak jak ona dba o Ciebie. Wystarczający powód, bo wiesz, że nie da się jej zastąpić. Czasami w nerwach mówisz jej, że droga wolna. Że jak się jej nie podoba to może odejść, o każdej porze dnia i nocy. Przysięgasz, że nie będziesz płakał, że na jej miejsce znajdziesz dziesięć innych kobiet. Mówisz jej w nerwach te wszystkie bolesne rzeczy, aby wygrać kolejną sprzeczkę. Chcesz postawić na swoich, choć doskonale wiesz, że te dziesięć innych, to nic więcej niż puste dziewczyny bez duszy, które jedyne co mogłyby Ci zaoferować to swoje grzeszne ciało.
Mówisz jej te wszystkie przykre rzeczy, bo czujesz się panem sytuacji. Bo wydaje Ci się, że jak kobieta kocha to nigdy nie odejdzie. Muszę Cię zmartwić, kobieta owszem jest w stanie znieść i wybaczyć wiele, ale nie kosztem szacunku do samej siebie. Zraniona kobieta potrafi kierować się sercem, ale najczęściej podczas tej drogi, walczy również z rozumem. Jeśli nie będziesz jej szanował, doceniał, dbał o nią i poświęcał jej czasu, możesz być pewny, że jej głowa zdecyduje się na to, czego nie potrafi znieść serce.
I nagle obudzisz się sam. Samotny i pusty jak wrak, który ugrzązł na dnie. I w tym cichym, opustoszałym mieszaniu zrozumiesz ile ta jedyna, wyjątkowa, drobna dusza, wnosiła do Twojego życia. Wtedy zrozumiesz, że te dziesięć kobiet, nigdy nie będzie mogło być lepsze od tej jednej, wyjątkowej. Zdasz sobie sprawę, że nikt nie rozumiał i znosił Cię lepiej niż ona. Nikt bardziej nie kochał, lepiej nie całować i szczerzej nie rozmawiał, jak ona. Staniesz przed gorzką refleksją, że ona dawała Ci nieustannie czas, abyś się zmienił. Że wystarczyło poprawić tylko kilka drobnych rzeczy, ale nie chciałeś słuchać… nie chciałeś, bo byłeś pewny, że nigdy Cię nie zostawi.
Kobieta może kochać tak bardzo, że nigdy się nie podda. Jednak kiedy czuje się niekochana, może odejść, jakby nigdy nie kochała.
I to właśnie w takich chwilach, mężczyzna zaczyna rozumieć prawdziwą wartość kobiety, którą właśnie stracił.
- Kobus - z fragment z najnowszej książki To (nie)miłość
1 note · View note