Było - i jest nadal - ze mną wczoraj źle. Wydaje mi się, że dopiero dzisiejsza perspektywa pozwala mi na to spojrzeć bardziej realnie. Bardzo mną ten opóźniony o miesiąc okres wstrząsnął.
Poprzedniej nocy nie mogłam spać, a dziś spałam tak słaba i tak spowolniona jakbym w letarg zapadła. Dopiero po śniadaniu, w pracy, zaczęły do mnie wracać fragmenty snów i fakt, że od 5:30 do 7:40 próbowałam się obudzić przesuwanym o 10 min alarmem i chociaż byłam przebudzona, to w jakimś takim stanie nieprzytomności nie miałam siły wstać. Wszystko docierało do mnie jak spod wody. Byłam nieprzytomna i czułam się winna, że to "tylko okres", a ja przeżywam go jak chorobę.
Tym czasem chyba miałam serio-serio poważny krwotok i sprawiłam masę krwi.
Dopiero około 10 rano, sklejając kolejne fragmenty snów i rozumiejąc co moja świadomość prawdopodobnie analizowała załapałam, że takie szalone, intensywne, barwne, bogate w wydarzenia powodujące strach, skoki emocji, przebudzenia z zaskoczenia, ale też męczące, bolesne i połączone z dreszczami, z zimnymi potami sny są bardziej charakterystyczne dla objawów wysokiej gorączki - przynajmniej u mnie tak to się objawia: organizm jednocześnie potrzebuje snu tak rozpaczliwie, że nie pozwala w pełni na wybudzenie, a zarazem produkuje we śnie obrazy tak niepokojące, że trudno pozostać w śnie i wypocząć.
Śniło mi się, że okradziono mnie. Dwa razy. Podczas jednej nocy. Raz na 1000zł, a potem na 780zł. I Bałam się jak ja teraz mam żyć?! Za co!?
Śniło mi się, że jestem z moim chłopakiem na jakiejś wycieczce, w pałacach o architekturze typowej dla klasycyzmu, romantyzującej styl Imperium Rzymskiego, a jednocześnie już ufikuśnionym gzymsami, arrasami i absurdalną ilością upiększeń (noszącą po prostu znamiona poprzedniej epoki baroku). Całowaliśmy pod pergolą z białymi różami. Rozmawiałam z nim o tym, że ma fryzurę jak David Beckham (wczoraj oglądałam w chorobie z pieskiem ten dokument o Beckhamach na Netflix).
Potem coś było, coś z szyciem, albo z uczestniczeniem w jakimś głośnym wydarzeniu i mam wrażenie, że to jakoś było związane z wycinaniem wykrojów garsonek. W grupie kobiet, przy wielkich stołach. Śledziłam kontury wykrojów tak, jak w dzieciństwie widywałam, że robiła to moja babcia: wąską, woskową kostką wiodłam po materiale, a potem cięłam grubą wełnę wzdłuż jasnej, woskowej (a może mydlanej?) linii. Obok mnie to samo robiła bardzo szczupła kobieta, z brązowymi włosami ułożonymi w fale typowymi dla lat 30, ubrana w gustowną garsonkę, z papierosem w ustach - to była moja babcia, Gertruda, ale młodsza niż mogłabym ją pamiętać. Taką ją znam tylko ze zdjęć. Młodszą. Ale ruchy, ich pewność i delikatność, milczenie i elegancja wpisaną w jej sylwetkę poznaję wszędzie. Tak różna od mojej mamy, a tak podobna. Zastygłam: w skupieniu obserwowałam ją. Nie rozmawiała z nikim, nie uczestniczyła w gwarnej rozmowie. W milczeniu i skupieniu pochylała się nad stołem, łączyła wycięte materiały, oceniała czy których element nie wymaga docięcia. Była fascynująca w pracy. Specjalistka skupiona na robocie... Miałam dreszcze i czułam się onieśmielona jej pewnością siebie, jej autorytetem. Wracały do mnie słowa kuzyna "babcię zawsze rozpoznałem z daleka - NIKT nie wyglądał jak ona, zawsze najlepiej ubrana i zawsze wyprostowana". Czułam się onieśmielona respektem jaki czułam wobec tej młodej kobiety, której życie się potoczyło tak bardzo inaczej niż by na to wskazywało jej urodzenie...
A potem okazało się, że ktoś ukradł moją torebkę. I szukałam tej torebki po ogrodach pałacowych, między tłumami ludzi i budkami z jedzeniem, pośród wrzawy i hałasu, w końcu ktoś mi ją zwrócił, jakiś ochroniarz eventu, prosił, abym zajrzała do środka i sprawdziła czy wszystko jest: nagle moja torebka była moim plecaczkiem (!), a w środku był kalendarz (który dopiero zamierzam kupić) oraz moja lustrzanka (która fizycznie nie mogłaby się zmieścić w środku, ale to był sen, więc się zmieściła, ach well, pieprzyć logikę), ale brakowało portfela - co jest o tyle dziwne, że TEGO portfela, który byłam przekonana, że brakuje nie używam od jakiś 25 lat i nie mam pojęcia czy on nadal w ogóle istnieje! Dostałam go na gwiazdkę jako dziecko, w podstawówce od cioci. Malutki, aksamitny, zielony portfel z haftowanym smokiem. Ale śnie WIEDZIAŁAM, że miałam w nim 1000zł. I że zaginął!
I wpadłam w panikę. Serce biło mi jak głupie. Bałam się jak ja mam wrócić do domu!? Za co!? Ten event mnie przytłaczał, zapomiałam o babci, o moim chłopaku, czułam się taka zagubiona i bezbronna.
Potem jeszcze robiłam coś ceramicznego. Nie pamiętam. Tylko urywki wracają: jak wkładam ceramikę do pieca i jestem dzięki temu spokojna i szczęśliwa. Od pieca bije ciepło. Ja oglądam pod światło gotowe odlewy z porcelany - są tak piękne i delikatne, napawają mnie dumą i spokojem...
Potem chyba był fragment w którym było mi bardzo mrocznie, bezradnie, bardzo beznadziejnie i czułam olbrzymie poczucie winy, bezsilność, ból, samotność i przygniecenie: siostra mi wyrzucała przez telefon, że miałam robić grafiki na tablecie, a zamiast uczyć się tabletu choruję i martwię się brakiem pracy, stabilnością finansową i jeszcze do cholery chorym psem! Że ona przecież ma synka małego i zasiłek śmiesznej wysokości (wciąż to więcej niż ja dostaję), a znajduje czas na naukę! A ja zamiast tego wpadam w doła, wymyślam sobie ADHD i do tego depresję. Że muszę się wziąć w garść! A ja nie mam siły i czuję się jak najgorszy, nieporadny i nic nie warty człowiek na świecie...
Potem śniła mi się karta "Głupiec" z Wielkich Arkanów- tylko, że karta przedstawiała mnie. Myślałam o tym przed snem, by to narysować. A w nocy mi się to śniło - że ten rysunek, który wieczorem miałam przed oczami ożywa i że spadam w przepaść. Kilka razy pod rząd. I się oczywiście w tych momentach budziłam z tego snu. I zaczynałam w połowie kolejnego snu. I wracał ten "Głupiec" i wracał. A ja raz za razem spadałam... Budziłam się w swoim łóżku i nie miałam sił na wstanie, na strach, bo tak mnie bolało, bo docierało do mnie, że jest ciemna noc i że potrzebuję się wyspać.
Potem śniło mi się, że mam na sobie renesansową suknię. Tę, którą kiedyś nosiłam w ramach przedstawień szkolnych. Zrobiła ją ciocia dla swoich starszych córek - kiedyś one je nosiły, a ja je podziwiałam. To była piękna, bufiasta, pełna szczegółów, łososiowo-różowa suknia z aksamitu lub atłasu. Z wełnianą suknią pod spodem, którą ciocia przecudownie przetkała złotą (imitującą złoto) nicią w piękny wzór. Piękna rzecz. Czułam się w niej tak w tym śnie, jak się czułam mając 9 lat i pierwszy raz tę suknię na sobie: piękna i pewna siebie.
A potem tańczyłam w tej sukni... I to było przyjemne... a potem usiadłam we wnęce przy zamku, w moim rodzinnym mieście, odpaliłam na komórce kamerkę i rozmawiałam z moją młodszą siostrą: pokazywała mi do telefonu (tj. rozmawiałyśmy z wizją) swojego synka, mojego pieknęgo siostrzeńca. A ja się głaskałam po brzuchu wyznając jej, że ja też jestem w ciąży, tyle, że spożywczej i własnie rodzę - że wypływa ze mnie teraz potok krwi i nie mogę się doczekać kiedy to się skończy... I czułam jak w tym śnie nazwanie tego przynosi mnie spokój, ale jednocześnie nie mam siły dalej na rozmowę i zasypiam. Tak: śniło mi się, że jestem tak zmęczona i wykończona utratą krwi, że zasypiam we śnie. Śniło mi się, że jest mi przyjemnie zasypiać w środku dnia, czując na twarzy promienie gorącego słońca w ogrodach zamku w rodzinnym mieście. W tym śnie, jak zasnęłam, śniła mi się karta "Głupiec", jak dotychczas: spadałam i obudziłam się. Odkryłam, że mój chłopak w tym ogrodzie siedzi za mną, też w przebraniu, ale rycerza. Że mówi, żebym spała, że przecież tak źle się czuję i źle wyglądam, że muszę spać, że nie muszę się o nic martwić, że on bedzie czuwał jak śpię...
Nie wiem co było dalej.
Śniło mi się coś z yuoutuberami... że uczesnicze w ich publicznym linczu i szuję się zniesmaczona tym wszystkim.
Śniło mi się, że czuję się chujowo z wiedzą, że nie mam swojego mieszkania...
Śniło mi się, że ktoś próbuje otruć mojego pieska i pędzę z nią na pogotowie (nie pisałam o tym tutaj, ale w weekend dostaliśmy anonimowe pogróżki w stronę pieska i naszą. Jesteśmy tym bardzo przejęci).
Śniło mi się, że wymiotuje - jakbym odtwarzała w pamięci wydarzenia poprzedniej nocy.
Śniło mi się, że obozuję w górach, na innym kontynencie i jestem tym podekscytowana.
Śniło mi się, że wykłócam się z komisją wyborczą, że nie odnotowali, że nie chcę brać udziału w referendum.
Śniło mi się, że mój chłopak miał wypadek samochodowy i serce mi pękło... Płakałam... ale całe szczęście obudziłam się, bo akurat mnie przytulał przez sen. Sam - bezwiednie - mnie obudził i byłam taka za to wdzięczna.
Śniło mi się, że sprzedaję wszystkie rzeczy na Vinted - tj. że to co wystawiłam sprzedało się. Zupełnie wszystko! I dzięki temu nie muszę się martwić już kradzieżą tych 1000 i 780 zł.
Śniło mi się, że jestem eksmitowana na ulicę, bo nie stać mnie na kret na kupno mieszkania...
Śniło mi się, że mama mówi, że mnie nie kocha i to BOLI.
Śniło mi się, że uprawiam namiętny seks i czuję się tak, jakby dzięki temu moje poczucie winy (bo ostatnio w ogóle nie mam ochoty na seks) zelżało, jakbym tym jakoś "zadośćuczyniła" za wszystko co mam sobie do zarzucenia...
Śniło mi się, że urządzam mieszkanie na wynajem i czuję się tym zainspirowana tak zawodowo - czuję to jako wyzwanie, jako kreatywną, pochłaniającą mnie pracę, a zarazem czuję lęk: czy to mieszkanie na wynajem w ogóle przyniesie mi jakiś zysk? Czy nie powinnam uciekać stąd?
Śniło mi się, że jestem na jakichś warsztatach jogi w ciepłych krajach, że z grupą ćwiczę na macie nad morzem, w zieleni. I jestem taka... pełna ulgi...
12 notes
·
View notes