Tumgik
#zobojętnienie
8hotoke8 · 2 years
Text
Znieczulica
Słuchałam wypowiedzi psychiatry, który powiedział „Samobójcy często realny powód swojego cierpienia zostawiają dla siebie, nie mówią o tym nikomu i przez to dochodzi do tragedii”.
Do cholory, mogę powiedzieć o tym co boli mnie realnie, co wywraca mnie od środka od lat, ale co mnie to da? Ludzie mają gdzieś twoje cierpienie, ból. Powiesz im co Cie boli, a oni zmienią temat, albo powiedzą „Nie wiem co mogę Ci powiedzieć”. Ludziom brakuje empatii, cholerna znieczulica. Można iść do specjalisty, który Cie wysłucha, ale zarozumienie, wsparcie od obcego człowieka nie równa się temu od bliskich Ci osób.
Depresja to jedna wielka walka, czy się powiesisz, czy nie, szanse są wyrównane. Rosyjska ruletka, walka z częścią Ciebie, która trzyma nóż przy twoim gardle. Dobra są leki, pomagają, ale wciąż jest ciężko, one nie wyciągają Cie z bagna. Nic Cie z niego nie wyciąga, ale ludzie nie rozumieją, że depresja to choroba, która zabija 6 tysięcy ludzi co roku w Polce. No, ale przecież jesteś po prostu leniwy, jesteś niedojdą, symulantem, nic Ci nie dolega.
Jedyne co Ci w takiej sytuacji zostaje to jazda solo. Trzymanie się na powierzchni resztką sił, nie widząc sensu, wymyślając sobie coś na poczekaniu, żeby żyć z dnia na dzień z tym samym ścieram w środku. Wierząc naiwnie, że twoje starania się opłacają.
~ Hotoke 25.05.2022
82 notes · View notes
tearsincoffe · 28 days
Text
Dobry wieczór moje miłe Motylki! 🦋
[28.03.2024]
Powoli wychodzę z pampersów, całe szczęście bo jeszcze chwila w bagnistej strefie komfortu odparzyłaby mi kość ogonową. Miałam ściąć końcówki a skończyłam z najmniejszą długością jaka zawitała moją głowę kiedykolwiek. Od dzieciaka wmówiono mi włosy jako największy atut. Może nawet jedyny zważywszy na bardzo wczesne problemy z nadwagą. Dlatego trzymałam się uporczywie swej jedynej pozytywnej cechy... aż do czasu. Dzieci bywają okrutne, to już wiemy. Parę słów kolegów z klasy wystarczyło aby moja jedyna chluba osiadła smutno na dnie worka wraz z innymi odpadami. Oni dziś tego nie pamiętają lecz ze mną to zostanie. Słowa ostrzejsze niż nożyczki po które sięgnęłam wróciwszy do domu z trzęsącą brodą i zamglonymi oczami. Wtedy również odkryłam brak talentów fryzjerskich więc niespełna godzinę później mama prowadziła zakapturzonego smarkacza z kapturem na głowie który zakrywał wyjątkowo paskudne szlaczki. Dzisiaj było inaczej. Farbowania doszczętnie zrujnowały moją kondycję włosa więc bez mrugnięcia okiem pozwoliłam odciąc zakażony "organ". Tym razem obyło się bez łez, chęci zdehumanizowania siebie, skrzywdzenia przez oszpecenie. Oczyściłam się. Odrzucając zepsucie które uporczywie na sobie dźwigałam uzyskałam nowy, zdrowszy wygląd. Może brak przywiązania do spraw tak trywialnych wiąże się również z chemią mamy która straciła na pewien czas swe "upierzenie"? Jedno jest pewne, od ostatniego cięcia dorosłam. Nie fizycznie gdyż to żadna sztuka, rzecz nieuchronna. Dojrzałam mentalnie i pokładam nadzieję, że dzisiejsza zmiana będzie metaforą terapii której unikałam, podobnie jak zmiany fryzury, zbyt długo.
Odnoszę wrażenie jakobym ostatnio więcej rzeczy brała z dystansem. Nawet motylkową dietę. Okropna ze mnie kłamczucha. Realia nowonabytego dystansu malują się jako zobojętnienie zaś logiki próżno szukać w masochistycznych głodówkach. Inaczej wróciłabym do sprawdzonej, zdrowej diety której podświadomie lękam się jak diabeł wody święconej. Oznaczałoby to utracenie kontroli w braku kontroli. "Przecież podniosłam limity aby umożliwić sobie promocję do następnej klasy" - zawrotne wzrośnięcie z 200kcal do 300kcal zapewne uczyni ze mnie orła. O ile w ogóle zdecyduję się na wykorzystanie limitu dziennego. Możliwe, że zachodzicie w głowę czemu jestem Motylkiem skoro tak mi źle? Pytanie powinno brzmieć kiedy Ty, drogi czytelniku zyskasz samoświadomość. Życie w wiecznej jaskrze to najmniejsza linia oporu, gdzieś za mgłą widzę siebie - osobę która uzależnia powodzenie od ilości przeposzczonych godzin, internetowe zombie błądzące między tumblrem a składankami z chorymi na otyłość ludźmi prowadzących do samozagłady za pomocą popularnych sieci restauracyjnych, zazdrosnego potwora nie potrafiącego rozmawiać z najmilszą dziewczyną z klasy ponieważ jest szczuplejsza. A gdy ta wizja mnie przerasta zapadam w sen snując mary o obżarstwie, przebudzona płaczę jakby wyimaginowane kalorie spłynęły do mojego brzucha który nigdy nie będzie wystarczająco płaskim. Świadomość męczy ale otwiera pewne furtki. Mianowicie mówię tu o rozmowie, dopiero nazywając głośno swoje problemy zaczynam odzyskiwać znajomych. Tłumaczenie im zawiłości mojego EDa Sheerana to droga od której dzielą mnie świetlne mile więc piszę to Wam, ale niemoc do wstania z łóżka, odpisania na trywialną wiadomość to rzeczy które odganiałam miotłą niby kosmatego pająka. Żałuję. Teraz wiem, że nie dostawałam wsparcia za którym ryczałam niby pies ponieważ sama go nie chciałam. Podobnie z motylkowaniem, niszczę się na własne życzenie. Chwilowa samokontrola pójdzie się kochać przysyłając obżarstwo jako zamiennika i błędny cykl będzie trwał aż do następnego "cięcia".
SPOŻYTE: Okcal/0kcal
SPALONE: 185kcal
BILANS: -185kcal
Dzisiaj odbiegłam od tumblrowego dekalogu lecz nie zamierzam czarować nikogo słowami których nie mam na myśli. Pamiętajcie, mówimy o zaburzeniu, skrajności. W głębi duszy pragniemy zdrowia ale wyniszczanie siebie wydaję się być bardziej pociągającą wizją. Powyższy podniosły monolog może Cię co najwyżej skłonić do refleksji lecz nie zamierzam nikogo umoralniać gdy sama tonę we własnych ambiwalencjach. To po prostu kolejna porcja moich dziennych przemyśleń które przepadłyby w otchłani zapomnienia gdyby nie ten blog.
Chudej nocy Motylki! 🦋
43 notes · View notes
Text
Nie chcę zasypiać, by się obudzić. Choć po to właśnie jest sen, aby po ponownym rozwarciu powiek, wypoczętym przywitać nowy dzień. Wolę noc, ciemność sprawia, że czuję się komfortowo, bezpiecznie. Światłość dnia budzi we mnie niepokój. Przewijający się ludzie, tłumy - każdemu znany marsz robotów. Chciałbym pozostać anonimowy, równocześnie będąc rozpoznawalnym jak każdy. To znaczy, że nie chcę się bać rzeczywistości. Być może dziś nie usnę, będę tak leżeć. A może już nie wstanę, pozostając w krainie snu na zawsze? Miękka poduszka. Ludzie, którzy zniknęli, zapadli w wieczną drzemkę. Widzę ich przed oczami, poruszają ustami bezgłośnie. Czy dobrego dokonali wyboru? Czekają na mnie cierpliwie, za każdym razem rozkładając ramiona, gdy patrzę w przepaść, chyląc się ku martwej materii. Obumiera dusza, ciało jeszcze walczy. Staczam się, trzymając głowę dość wysoko. Promieniuje we mnie wyborów piętno. Niespełnione cele. Tarzam się w gęstym dymie, ochlapując otoczenie myśli swoich ciężarem. Dziwny posmak w ustach, to chyba zobojętnienie wprawione w ruch, przesiąka wszystko wokół. Wygodna kołdra, a ja w nią owinięty. Poczuj wraz ze mną wygodę łóżka. To słodycz, w gorzkich momentach życia. Uchodzą opary sił witalnych, pozytywnego myślenia. Mimo wszystko trzeba iść, jeszcze trochę. Być może za zakrętem czeka pętla, która rozwikła zagadkę istnienia, przeznaczenie dobiegnie końca. Czas płynie, sunę wraz z nim, choć nie zawsze udolnie. Schorzenie w postaci mojej osoby. Odcień szarości z przebłyskami kolorów. Reset.
13 notes · View notes
myslodsiewniav · 8 months
Text
6-09-2023
Wczoraj miałam dobry dzień.
Byłam u lekarza psychiatry - mam leki. Zaczną działać za jakiś czas. To leki tzw "adaptacyjne": obniżające poczucie lęku i chroniące mnie (i moje neurony?) przed skutkami stresu. Nie są to leki powodujące zobojętnienie lub obniżające odczuwanie silnych emocji, które również się stosuje w depresji, bo podczas wywiadu dałam lekarzowi znać, że NIE JEST tak źle, jak pamiętam, że MOŻE być, ale już czuję początki stanu organizmu, który mnie niepokoi. Mogę je brać z lekami na ADHD. Trochę się cieszę, a trochę stresuję. Lekarz jak ZAWSZE był fantastyczny: narysował mi wszystko na kartce, pokazał zależności miedzy działaniem leków, odpowiedział na milion pytań zadanych z ciekawości, rozwiał niepokój... I bardzo fajne było to, że powiedział mi coś oczywistego, ale sposób w jaki to mówił, jak to było dobitne: że w sytuacji życiowej w której obecnie jestem MUSZĘ DZIAŁAĆ pomimo lęku (jak moja Ania: "Bój się i rób") dlatego właśnie nie przepisuje mi nic zobojętniającego stricte "na depresję" tylko właśnie leki adaptacyjne, bo potrzebuję odczuwać emocje, w tym silne (jak chęć przetrwania) by samą siebie zagrzewać do działania. Anyway: PODKREŚLIŁ dobitnie, że w mojej obecnej sytuacji, szczególnie mierząc się z wyzwaniem poszukiwania pracy i najbliższymi miesiącami bardzo wątłego dochodu, ze strachem czy będę w stanie się utrzymać, ale już świadoma tego, że mam ADHD, MUSZĘ wiedzieć, że mierzenie się z szukaniem nowej pracy (tj. on tu wyszczególnił to na etapy: 1- rozsyłaniem CV, 2- chodzeniem na rozmowy kwalfikacyjne, a w tym byciem wciąż ocenianą, czasami też odrzucaną, a ostatecznie 3 - z pierwszymi tygodniami w nowej pracy) przy jednoczesnym odczuwaniu CHRONICZNEGO zmęczenia, że to wszystko u osób z ADHD wywołuje znacznie większy stres niż u neronormatywnych, a w wyniku tego powoduje "zastygnięcie" tj. nie tylko "jest mi trudno", nie tylko mam zrozumiałe prawo odczuwać, że "nie mam siły", ale do tego mój mózg MOŻE HAMOWAĆ 🤯krzesanie z siebie tej teraz NIEZBĘDNEJ energii do działania w celu ochrony mojej psychiki - tj. to jest atawistyczne i w tym świecie, w tych warunkach, i w realiach zagrożeń jakie niesie współczesność (tj. jak nie będę miała siły do pracy i działania to nie będę miała za co się utrzymać i czym tego opłacić) to jest po prostu autosabotaż na poziomie nieświadomym, taki od ciała: "JEST NIEBEZPIECZNIE, WIĘC ZASTYGNIJ, PRZECZEKAJ, AŻ NIEBEZPIECZEŃSTWO MINIE".
Fascynujące są nasze mózgi!
Porozmawiałam z nim też o tym, że podzieliłam się doświadczeniem z osobą z internetu, a kuzynem itp. Mówiłam mu o książkach, podcastach. On też się uruchomił - też miał fun z fantazjowania o tym, jak możnaby w końcu pomagać i uświadamiać osoby z ADHD. Fajna wizyta. Ale na początku wizyty było też trochę oschle, bo... się spóźniłam... ^^' No nie lubię się spóźniać, głupia sprawa. Lubię mojego doktora... Trochę mi przykro i wstyd, że z jednej strony on nie ma wyrozumiałości na najbardziej ADHDową rzecz, a z drugiej: że nie musi mieć tej wyrozumiałości, bo to niedopuszczalne by się spóźniać i strasznie mi z tego powodu głupio...
Byłam na przejażdżce rowerowej. (Dlatego się spóźniłam)
Zrobiłam nowe zdjęcia (a dziś je obrobiłam, zrzuciłam i posegregowałam na foldery) kolejnym ciuchom do wystawienia na vinted. Jak polecała ziomeczka ma :* (dziękuję Ch. :* bardzo) - przeredagowałam nieco treści. Czekam, aż ktoś coś kupi :P
Rozwiesiłam pranie.
Zniosłam dużo białego prania - będziemy prać. Czekam, aż dziś przyjdą zamówione z sieci płyny do prania i wybielacze: samych ciuchów mam na 2 tury prania nie mówiąc o pościeli.
I najważniejsze: przeglądnęłam WSZYSTKO na jednej półce w szafie i trochę w nadziei, że znajdę przy okazji gdzieś zagubiony dysk zewnętrzny, a trochę w poczuciu, że po prostu już TRZEBA to zrobić, ech, zrobiłam gruntowne porządki. Po prostu wypieprzyłam wszystko na łóżko... jak mój chłopak wrócił do domu i zobaczył w co się wjebałam (bo to robota na wiele godzin) to tylko jęczał "jestem zmęczony, ja nie chcę!" xD No przecież cię człowieku do niczego nie zmuszam, żyj jak chcesz na swoich półkach xD Sprzątałam TYLKO JEDNĄ (ale bardzo głęboką i pojemną) półkę przez około 4h. Ale jest zrobione! Bardzo się cieszę! Ciuchy posegregowane na te zimowo-górskie wełenki, na bluzeczki przejściowe i T-shirty oraz podkoszulki. Letnie bluzeczki schowałam do drugiej szafy, tam, gdzie "zimują" ulubione stroje.
Mam do posprzątania jeszcze jedno miejsce, istne bagno. Miałam to zrobić dziś, ale chyba odłożę na później - dziś nie jest mój dzień. Dziś się czuję źle.
Wczoraj jeszcze - z okazji istnie letniego słońca, którego wciąż jestem głodna (a już czuję, że idzie jesień) - przygotowałam uroczysty obiadek dla nas na balkonie, w ciepełku. Była "zupka" sos hoisin (w środku krojone w grubą kostkę: cukinia, grzyby, tofu, orzechy i dymka), były pierogi ruskie, ryż z przyprawą curry i papryką, zapiekane pulpeciki (te z porcji z poniedziałku: mięso mielone połączone ze szpinakiem i passattą paprykową) , gotowana kolba kukurydzy i sałatka ze świeżego pomidora, ogóraska i dymki. Jedzone pałeczkami. Było tak nieziemsko pyyyyyszneeee! Naprawdę ambrozja. Absolutnie cudowne połączenie smaków i zarazem udana niespodzianka - mój chłopak się tego nie spodziewał. Zmęczony O. tylko na widok obiadu się ożywił, potem na całe popołudnie odpadł.
Dziś wziął do pracy to śniadanko, które robiłam w pon (wczoraj też je miał, zrobiłam na dwa dni). Zadzwonił z pracy by powiedzieć, że nawet dziś koledzy z pracy komentowali, że ona ZAWSZE ma zajebiste śniadanie do pracy Chcieli wiedzieć czy "te falafelki" to wegańskie. Jak się dowiedzieli, że nie, że to jednak miolone mięso to udawali pochlipywanie, bo też by takie jedzenie chcieli zjeść. :P Miło. (w zeszłym tygodniu zrobiłam nam śniadanie na kilka kolejnych dni według przepisu z książki, którą wygrałam w konkursie literackim w czerwcu: przepis na kresową przekąskę, coś jak cebularze, ale ciasto "bułeczki" było wykonane z zagniecionych z mąką ziemniaków. Pachniało cudownie, kalorycznie też było w pytkę - do masy cebulkowej trzeba było dodać majeranek, dodałam majeranek z kuminem - podobno jak mój facet otworzył pojemnik z jedzeniem to całe biuro się zbiegło wiedzione węchem, tak pachniało :D Bardzo mi miło. Nawet przez chwilę chciałam dla kolegów z pracy O. upiec jeszcze takich "bułeczek", ale w weekend odwalili takie fikołki niezgodne z kodeksem pracy, a wręcz podjeżdżające pod mobbing i do tego cisnęli, że "trzeba głosować na Konfederację", że realizacji pomysłu mi się ode chciało, niech obejdą się smakiem).
Ostatecznie wczoraj skończyłam porządki tak około 21? Potem rozsyłanie CV... i uzmysłowienie sobie, że ZAPOMNIAŁAM kupić w aptece przepisanych leków adaptacyjnych... i do tego nie mogłam zasnąć. Tak do 2 w nocy czytałam książkę (w sensie, że PAPIEROWĄ książkę, coś co zdarza się tak nieczęsto od jakiegoś czasu) i sen nie przychodził. Nie wiem o której zasnęłam... ale obudziłam się rano zmęczona, ale zupełnie nie senna.
Wstawiłam kilka rzeczy na Vinted... popracowałam, odpowiedziałam na ogłoszenia o pracę... Zrzuciłam trochę rzeczy z przepełnionego telefonu i... bleh. Dzień zleciał, a ja nie zrobiłam NIC.
Dziś nie jest mój dzień...
Opisując przedmioty na sprzedaż na Vinted zauważyłam, że istotną - jako zaletę - rzeczą do odnotowania przy tworzeniu opisu jest... miękkość materiału. Niby banał. Niby wiem, że uwielbiam przyjemne w dotyku rzeczy, lubię moje wełniane swetry zimowe (szczególnie wczoraj doceniłam ich faktury podczas składania ich w kostkę i golenia kuleczek podczas porządków), A JEDNAK to co najbardziej kocham w lecie to przecież CIEPŁO i brak potrzeby noszenia dużej ilości odzieży. To jest jedna z pierwszych rzeczy, którą wymieniam jako minus KAŻDEJ innej pory roku lub sytuacji atmosferycznej, która zakłada, że jest poniżej 25*C i jest ZIMNO JAK DIABLI. I już najgorzej: jak do tego, że jest zimno to jeszcze wieje, albo pada (kocham letnie deszcze, takie przy których można tańczyć - w odzieży lub nago! Takie delikatne i takie, które biczują każdą kroplą! Byleby było ciepło, parno, przyjemnie, wrząco! :D Jak w raju). To dla mnie zawsze był minus i powód do stresu na myśl o nadejściu znienawidzonej zimy, braku światła, krótszych dni, pogorszenia mojego nastroju, odczuwania OKROPNEGO ZIMNA i tęsknienia do kolejnego czerwca... Ale przy tych innych minusach to była nieważna sprawa: ot, lubię lato BO mogę nie nosić tylu WARSTW odzieży i czuć się dobrze. To jak żyć przez większą część w roku z koniecznościa noszenia skafandra ZAWSZE, gdy jestem poza gorącą po kąpieli łazienką (w której jest ciepło i parno, bo kąpię się we wrzątku) lub poza sauną. Nie przywiązywałam do tego uwagi, a jednak to był zwykle pierwszy argument wyjaśniający dlaczego nie lubię jesieni/zimy/wiosny. Zauważyłam to świadomie tyg temu odpisując @indira2004 w komentarzu - ot, dlatego kocham lato, bo mogę się czuć komfortowo bez warstw... I zastanawiałam się czy to faktycznie jest dla mnie tak ważne? W weekend rocznicowy mój chłopak wyznał mi, że się bardzo zmieniłam przez te 2 wspólne lata - zaciekawiona poprosiłam o przykład na który zwóricił uwagę. Odparł najpierw pokazując mi nasze splecione dłonie i zauważając, że chętniej się przytulam - żachnęłam się, że to przecież oczywiste, że go znam, że o co chodzi... I wtedy do mnie wróciły LATA moich rzygów na pingu o tym, jak bardzo nie chcę być dotykana przez obcych, jaką paniką to opłacam, jak tego nie lubię. Przecież dlatego zrezygnowałam z lekcji tańca towarzyskiego, bo tak intensywny i bliski dotyk, to było dla mnie za dużo... a potem z tego powodu, aby "uczuć się swojego ciała" poszłam na zajęcia taneczno-teatralne... I to było takim wyzwaniem dla mnie! Jak bardzo dużo dla mnie znaczyło jaki rodzaj dotyku i kontaktu doświadczałam podczas przygotowywania do spektaklu. Myśl zaczęła we mnie kiełkować, zastanawiałam się czy to jest to, co mi się wydaje czy nie, czy to co czułam i bywa, że czuję to w ogóle może być TO... A dziś zauważyłam, że opisując niektóre materiały - wełnę lub modal (który uwielbiam!) - myślę od razu o osobach z nadwrażliwością sensoryczną. Mam koleżanki, dwie, które tego doświadczają, które są świadome tego od dziecka. Nie mam "jak one". Nie tylko nie byłam świadoma jeszcze tyg temu, że MOŻLIWE, ŻE KOLEJNY OBJAW ADHD odnajduję w sobie, ale też być może przez to co sobie sama zrobiłam w dzieciństwie: tj. dysocjację "ja" od ciała i dysforię NIGDY nie miałam szansy rejestrować tego, że jestem nadwrażliwa sensorycznie. Może też w dzieciństwie ten objaw nie występował? Może to jest coś co się nasiliło...? A może nie wiedziałam, że stan z którym żyję od zawsze to stan wyjściowy, od początku "nadwrażliwy sensorycznie", ale to dyskomfort do którego przywykłam... Ech... Zimy nie cierpiałam od kiedy pamiętam... chyba najbardziej od czasu rozpoczęcia nauki w szkole (nie znosiłam szkoły).
Takie moje zauważenie świadome - uwielbiam lekkie, zwiewne, miękkie i delikatne w dotyku ciuchy, które wirują wokół ciała, zapewniają mu przyjemne ciepło i ochronę.
[dlatego na Vinted docelowo idzie wszystko co poliestrowe z mojej szafy :P]
7 notes · View notes
pustka · 2 years
Text
Czuje kompletne zobojętnienie wobec wszystkiego
Tak wiele osób oskarża mnie o kłamstwa a ja nawet nie pamiętam co wtedy było czuje pustkę
Oddalenie od rzeczywistości własne odepchnięcie
Ina
6 notes · View notes
domowe-jeruzalem · 1 year
Text
Dziennik wdzięczności dla Boga
Proza codzienności powodować może w naszym życiu zobojętnienie na mnogość otaczającego nas dobra. Praca, obowiązki i inne zmartwienia sprawiają, że przestajemy dostrzegać realne cuda. A może w ogóle już w nie przestaliśmy wierzyć? Duch podobnie do ciała wymaga codziennego treningu. Nasze dusze muszą każdego dnia ćwiczyć się w odbieraniu i przekazywaniu dobra, ale aby móc je w ogóle dostrzec,…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
8hotoke8 · 2 years
Text
Miej wyj3b4n3, a bedzie Ci dane
To wyj3b4ni3, które czujesz to nic innego jak anhedonia, marazm lub wypalenie, zobojętnienie na otaczający Cie świat. Co będzie to będzie. Więc nie wiem czy to tak dobra rzecz, ale przynajmniej wygodna.
~ Hotoke 13.09.2022
7 notes · View notes
Text
Po prostu mi się nie chce.
12 notes · View notes
fix-me-please · 6 years
Text
Znieczulica.
10 notes · View notes
przytoczenie · 5 years
Text
Nasza znajomość jak cztery pory roku
W pierwszą kwitnąca nadzieja
W drugą gorące uczucie
W trzecią deszcz łez
A w czwartą zimne zobojętnienie
„Cztery pory roku z Tobą”
1K notes · View notes
szeptywmroku · 4 years
Note
Jaka jest faza po xanaxie?
Luzik, zobojętnienie, za pierwszym razem trochę nogi jak z waty, ogólnie niczym się nie przejmujesz. Ja bardzo lubię wtedy przebywać z ludźmi i gdzieś łazić lub siedzieć w miejscach gdzie jest tłoczno. Jak weźmiesz za dużo to senność czasem odcina (nawet na kilka dni).
6 notes · View notes
life-really-hurts · 5 years
Text
Nic nie czuję. Totalne zobojętnienie. Pustka
19 notes · View notes
domowe-jeruzalem · 1 year
Text
Wątpię, więc jestem
Wątpliwości towarzyszą każdemu człowiekowi na Ziemi, bez względu na płeć, wiek, pochodzenie czy wykonywany zawód. Są one stałym gościem w naszych głowach, wypierając mniej lub bardziej poczucie pewności siebie i pozytywne myśli związane z otoczeniem i przyszłością. Tej ostatniej nie znamy, stąd też w naszych głowach kiełkować może pesymizm i zobojętnienie na innych ludzi. Jeżeli dodać do tego…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
tygrysica · 5 years
Text
Zniknięcie Annie Thorne – C. J. Tudor (2019)
Tumblr media
Zniknięcie Annie Thorne – C. J. Tudor
Tytuł oryginału: The taking of Annie Thorne/ The Hiding Place
Tłumaczenie: Grażyna Woźniak
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 17 lipca 2019
Moja ocena: 4/5
Kilka słów od wydawnictwa:
Kiedy Joe Thorne miał piętnaście lat, jego młodsza siostra, Annie, zniknęła. Myślał wtedy, że to najgorsza rzecz, jaka może spotkać jego rodzinę. Ale później Annie wróciła. Teraz Joe przyjeżdża do wioski, w której się wychował. Powrót oznacza konfrontację z ludźmi, z którymi dorastał. Pięcioro przyjaciół wie, co się wydarzyło tamtej nocy, ale nie rozmawiało o tym przez dwadzieścia pięć lat.
O „Kredziarzu” słyszał już chyba każdy. Ta książka swego czasu podbiła miliony serc czytelników na całym świecie, lecz nie na wszystkich wywarła tak pozytywne wrażenie. W przypadku debiutanckiej powieści C. J. Tudor często można było spotkać się ze stwierdzeniem, że w dość dużym stopniu przypomina on twórczość Stephena Kinga. Sama miałam jednak mieszane uczucia względem tej teorii. Ponieważ o ile zgadzałam się z tym, że klimat ich powieści jest bardzo podobny to uważałam, że jednak więcej je dzieli niż łączy. Podstawową i chyba najważniejszą różnicą między twórczością angielskiej autorki, a mistrzem grozy była autentyczność. C. J. Tudor w przeciwieństwie do Kinga nie wplątała do swojej historii elementów świata nadprzyrodzonego. Jej twórczość od początku do końca w tym przypadku była bardzo realistyczna. Lektura „Zniknięcia Annie Thorne” weryfikuje jednak szybko pogląd na oryginalność twórczości Tudor. Dla osób majonych przyjemność przeczytać, choć kilka najbardziej popularnych powieści mistrza grozy nie będzie wyzwaniem zauważenie inspiracji jedną z bardziej znanych książek Kinga.
„Zabawne jest to, że dobre wspomnienia przypominają motyle: 
są ulotne, kruche i nie da się ich schwytać, 
nie miażdżąc ich. Z kolei te złe - poczucie winy, wstyd 
- tkwią w człowieku niczym pasożyty, po cichu zżerając go od środka.”
Odkrycie podobieństwa do twórczości innego autora sprawiło, że mój zapał do czytania najnowszej powieści Tudor znacznie osłabł. Zaczęłam się obawiać, że autorka zbyt mocno zainspirowała się twórczością Kinga i czym dalej będę brnęła tym więcej podobieństw odkryje. Tudor, jednak umiejętnie wybrnęła z tej sytuacji i udowodniła po raz kolejny, że potrafi dobrze pisać, bez zbędnych i przydługich opisów, choć oryginalnością zdecydowanie nie grzeszy. „Zniknięcie Annie Thorne” okazało się być interesującą lekturą, w której nie zabrakło tajemnic, mrożących krew w żyłach momentów oraz intrygujących zagadek do rozwiązania. Niestety niektóre z nich ku mojemu rozczarowaniu do samego końca nie doczekały się rozwiązania. Jednak intrygująca, lecz mocno skomplikowana akcja oraz mroczna i klimatyczna fabuła wraz z doskonale poprowadzoną narracją pozwoliły szybko zapomnieć o nierozwiązanych sprawach i cieszyć się w pełni z lektury. A jeśli już mowa o zaletach to na uwagę zasługuje również Joe Thorne, będący głównym bohaterem. Nie jest on osobą budzącą w czytelniku sympatie, raczej przez większość czasu odczuwa się do niego niechęć lub zobojętnienie. Mimo to dzięki swojemu dość specyficznemu urokowi i całej gamie nieszczęść, jakich doświadczył w młodym wieku zapada w pamięć.
Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć o niesamowitej okładce, którą jestem wprost zachwycona. Jest nadzwyczaj prosta, a jednak nie mogłaby być bardziej wymowna. Moim zdaniem to właśnie dzięki niej zarówno „Kredziarz” jak i „Zniknięcie Annie Thorne” są jednymi z tych powieści, obok których żadna srok okładkowa nie przejdzie obojętnie.
„W życiu nikt nie wygrywa. Wszyscy tracimy młodość, atrakcyjny wygląd.  
Przede wszystkim tracimy tych, których kochamy. Czasami myślę, że starzejemy się nie z upływem lat, 
tylko ludzi i rzeczy, na których nam zależy.”
Jeśli lubicie książki, które od początku do końca trzymają w napięciu i ciągle zaskakują to najnowsza powieść C. J. Tudor jest tym czego właśnie szukacie. Od „Zniknięcia Annie Thorne” naprawdę nie sposób się oderwać, ta historia mrozi krew w żyłach i niesamowicie działa na wyobraźnie. Jeśli jednak jesteście fanami twórczości mistrza grozy to tym razem lepiej zrezygnujcie z sięgnięcia po tą książkę. Pojawiające się tutaj podobieństwo do „Smętarza dla zwierzaków” skutecznie może zepsuć przyjemność z lektury.
Aleksandra
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Zniknięcie Annie Thorne” autorstwa C.J. Tudor.
Za możliwość z opiniowania tej książki serdecznie dziękuje
Tumblr media
ZOBACZ TAKŻE:
Październik 2019 – Nowości wydawnicze.
Perfekcyjna żona – recenzja.
Zenith – recenzja.
Łowca – recenzja.
1 note · View note