Tumgik
thepatient · 4 years
Text
VI
Około trzeciej nad ranem wreszcie znaleźliśmy się na zewnątrz. Staliśmy pod Max's i debatowaliśmy nad naszym dalszym losem.
- Idziemy Lou? - zapytał Billy.
- Ha, Billy, nie tym razem. Przepraszam cię, będziesz musiał znaleźć sobie kogoś innego, kto zechce pomóc ci... ulżyć sobie – oczywiście mówiąc to Lou miał na myśli ich wspólne powroty do The Factory, gdzie czasami spędzali noce tylko w swoim towarzystwie.
Utkwiłam wzrok w ziemi, ale szybko podniosłam głowę, kiedy usłyszałam:
- Potowarzyszę Sugar w drodze do domu, jeśli pozwolisz – spojrzał na mnie – żeby mieć pewność, że bezpiecznie dotarła. Tak poza tym, Billy, czy nie masz dość tej monotonii? Codziennie ten sam schemat, a na koniec i tak lądujemy w społecznym rynsztoku...
- Jak tam chcesz Lou, raczej nic cię nie ominie – odparł Billy i razem z Mary udali się do studia The Factory, które znajdowało się tuż obok klubu.
Zostałam z Lou sam na sam. Nie miałam pomysłu, co mogłabym powiedzieć, więc postanowiłam czekać aż on odezwie się pierwszy.
- Yymm... Masz może drobne? Wiem, powiedziałem, że mogę postawić drinki, ale nie wziąłem pod uwagę taksówki. Musiałem jeszcze kupić... no wiesz – czy to zakłopotanie malowało się na jego twarzy? Oczywiście  spodziewałam się, co musiał kupić.
- Niestety... Na pewno nie mam na tyle, żeby starczyło na taryfę – odpowiedziałam – w zasadzie nie wiem czy starczyłoby chociaż na metro.
Przez chwilę staliśmy nieruchomo. Lou zapalił papierosa.
- No to w takim razie, masz coś przeciwko długiemu spacerowi? Powiem szczerze, że mam duże doświadczenie w chodzeniu nocą po Nowym Jorku, więc możesz mieć pewność, że kiedyś dotrzemy na miejsce – zażartował, ale się nie zaśmiał.
- Długi spacer, brzmi doskonale. Ile nam to zajmie?
- Do rana powinniśmy dojść – znowu żart, ale tym razem oboje się zaśmialiśmy – mieszkanie jest w Queens, Jackson Heights, prawda?
- Zgadza się. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby zajęło nam to parę godzin, ale nie mam nic przeciwko. Będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby porozmawiać w spokoju. Mam nadzieję, że jesteś wystarczająco trzeźwy – zapytałam, ale pytanie to wydało się być jak z kosmosu. W końcu właśnie wyszliśmy z klubu nocnego, a Lou uchodził za narkomana.
- Tego niestety nie wiem, ale będę się starał – odparł, wydychając dym przez usta.
Ruszyliśmy przed siebie.
0 notes
thepatient · 4 years
Text
V
Któregoś wieczora, po pokazie Exploding Plastic Inevitable  w The Dom, Lou, Billy Name (kolejna gwiazda Andy'ego Warhola) oraz Mary Woronov postanowili udać się do klubu Max's Kansas City przy Park Avenue, tak jak czynili to prawie codziennie, w takim czy innym składzie.
Ja z kolei, jak zwykle, miałam pojechać  razem z Maureen do jej mieszkania w Queens, gdzie nocowałam już od dobrych paru miesięcy. Życie nocne Nowego Jorku zżerało mnóstwo mojej energii i pieniędzy, których i tak nie było zbyt wiele, więc naprawdę rzadko pozwalałam sobie na późne wypady na miasto.  
Ale niespodziewanie, tym razem wylądowałam z tymi szaleńcami w samym środku zabawy. Wydaje mi się, że to Lou nalegał, żebym poszła, po tym jak dowiedział się, że jeszcze nigdy nie byłam w Max's. Tamtej nocy zachowywał się jak ktoś zupełnie inny – pełen chęci do życia, wesoły, bez cienia sarkazmu.
- Nie byłaś nigdy w Max's? Jak to możliwe? Mieszkasz tu już od, niech pomyślę... to było w wakacje... – Lou zaczął zastanawiać się od kiedy właściwie mnie zna – tak, to było latem. Billy, powiedz Sugar jak świetnie można się zabawić w Max's. I o dziwo jest tam mniej drag queens niż w jakimkolwiek innym klubie. Nie to co w Stonewall, prawda Billy?
Billy przytakiwał za każdym razem i śmiał się do rozpuku. Obaj panowie wydawali się od dawna być pod wpływem różnych środków, mniej lub bardziej odurzających. Oczywiście zgodziłam się na wyjście, ale pod warunkiem, że ktoś inny za mnie zapłaci. Jakże zdziwiony był Billy, gdy Lou zaoferował, że postawi mi parę drinków.
- Hej, Lou, taki z ciebie pazerny typ, a tu proszę! Dziś szastasz pieniędzmi na prawo i lewo!
Po dotarciu na miejsce usiedliśmy razem przy jednym stoliku i zamówiliśmy mnóstwo drinków. Wszyscy postawili sobie za punkt honoru, żebym nie wyszła z klubu trzeźwa, za co w sumie mogłabym im dziękować. Tylko dzięki takiej ilości alkoholu byłam w stanie rozmawiać z nimi na te wszystkie absurdalne tematy dotyczące Andy'ego i jego genialnych dokonań.  
W pewnym momencie Lou nachylił się do mnie i szepnął mi do ucha:
- Hej, wiesz co? Maureen zdradziła mi twoje prawdziwe imię – spojrzał na mnie, a ja momentalnie pomyślałam sobie coś bardzo głupiego – Ruth, prawda? - powiedział to na tyle cicho, że nikt nie mógł go usłyszeć.
- Tak, ale naprawdę bardzo nie lubię swojego imienia, więc proszę zachowaj tę informację dla siebie. Potraktuj to jako bonus, ciekawostkę z mojego życia.
- Doprawdy nie wiem, co ci w nim nie pasuje. Imię jak każde inne, mi całkiem odpowiada. Sugar, natomiast, przywodzi mi na myśl tancerkę z klubu go-go, ale skoro tak chcesz – wypalił, po czym stracił mną zainteresowanie – hej, Billy, chodźmy potańczyć!
Wstali i udali się na parkiet, a ja wraz z Mary pozostałyśmy same przy stoliku. Postanowiłam wykorzystać tą okazję, aby dowiedzieć się więcej o Lou. Brakowało mi rzetelnych informacji od osoby, która nie jest na okrągło na haju.  
- Czy Lou jest gejem? - wystrzeliłam jak z procy. To pierwsze przyszło mi na myśl, widząc jak szleje na parkiecie z drugim mężczyzną.
- Tutaj wszyscy faceci wykazują skłonności homoseksualne, tak sądzę – odpowiedziała Mary – ale nie wydaje mi się, żeby był gejem, bo jeszcze niedawno widziałam go jak romansował z Nico.
- No tak, o tym wiedzą chyba wszyscy. Ale trzeba przyznać, z tego co wiem chyba każdy miał epizod z Nico. Więc sądzę, że było to raczej płomienne uczucie, które szybko wygasło. O ile można mówić o jakimś uczuciu – nie wiem właściwie, co miałam na myśli wypowiadając te słowa, ale Mary szybko zrozumiała, o co mi chodzi.
- Widzę, że ktoś tu śledzi na bieżąco życie prywatne gwiazd – powiedziała i o obie zaśmiałyśmy się głośno i wyraźnie.
Podobało mi się podejście Mary do całego tego awangardowego kramu. Miała dystans do siebie i swojej pracy, co bardzo w niej ceniłam. Choć swoją pracę uznawała bardziej za zabawę, zresztą tak jak wszyscy inni. Oprócz Lou. On bowiem traktował swoją karierę muzyczną śmiertelnie poważnie.
- Ooo tak... szczególnie te pikantne szczegóły. Oczywiście najwięcej ich można znaleźć, jeśli weźmie się pod lupę Lou, wiadomo jak on się zachowuję  – stwierdziłam, po czym zrozumiałam, że wcale tak nie myślę – aczkolwiek często widzę w jego postępowaniu dużo racji...
- Tak? Na przykład kiedy? - przerwała mi Mary – może wtedy kiedy podchodzi do ciebie i mówi ci prosto w twarz, że jesteś zerem? A może wtedy, kiedy rozstawia wszystkich po kątach, jakby był jakimś zasranym szefem, a to tylko dlatego, że napisał te parę piosenek.
Nie spodziewałam się takiego wybuchu gniewu z jej strony.
- Cóż, do mnie nigdy nie odniósł się w ten sposób – próbowałam go bronić.
- W takim razie masz szczęście. Może znasz go za krótko, ale mogę cię zapewnić, że prędzej czy później poznasz się na jego charakterze. Lou potrafi być przesłodki, ale przez większość czasu jest po prostu dupkiem.
- Więc dlaczego tu jesteś? Dlaczego chodzisz z nim na miasto prawie codziennie? - zadałam to pytanie, bo doprawdy nie rozumiałam, po co ludzie zadają się z Lou skoro jego osoba tak bardzo im przeszkadzała.
- Tak już jest. Momentami bardzo go lubię. Na przykład dzisiaj. Jest w dobrym humorze, póki co nie zdążył się o nic wkurzyć. Widzisz, czasami warto jest się poświęcić dla chwil takich jak te. Żeby później móc powiedzieć: tak, to ja chadzałam z tym sławnym Lou Reedem do wszystkich nocnych klubów, jakie da się znaleźć na Manhattanie – zaśmiała się, a po namyśle dodała – Jeśli tylko mogę dać ci jedną radę, nie angażuj się zbyt emocjonalnie w to wszystko. Takie osoby jak Nico czy Lou... im rzadko kiedy na kimś zależy. Raczej nie szukają osoby, z którą spędzą resztę życia. To raczej kwestia poszukiwania wrażeń, jeśli wiesz co mam na myśli. Wszyscy tu zachowują się jakby byli w liceum. Każdy zakochuje się w każdym, po czym zapominają o sobie po paru tygodniach.
W tym momencie Billy podszedł do stolika i zawołał:
- Lou jest strasznie nakręcony. To mefedryna. Ale mówienie mu, żeby tyle nie łykał... nie jestem w stanie do niego przemówić – mówiąc to wskazał na parkiet, gdzie Lou rozmawiał z jakimś obcym facetem żywo gestykulując.
Śmiał się przy tym odchylając głowę do tyłu. Może to przez alkohol, który wypiłam, wydał mi się bardzo seksowny. Można by rzec, najprzystojniejszy mężczyzna jakiego dotychczas spotkałam w swoim życiu.
Zauważył, że mu się przyglądam i odwrócił głowę. Mary miała rację, nie można podchodzić do Lou zbyt poważnie. A już na pewno nie powinnam sądzić, że mu na mnie zależy. Cokolwiek by to miało znaczyć.
0 notes
thepatient · 4 years
Text
IV
Exploding Plastic Inevitable zrobiło na mnie duże wrażenie. Co prawda nie byłam w stanie stwierdzić czy rzeczywiście mi się podobało czy nie. Myślę, że ten cały pokaz nie miał się nikomu podobać. On miał po prostu szokować. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru, kiedy zobaczyłam przedstawienie po raz pierwszy. Nie oglądałam go zza kulis. Stwierdziłam, że to może zaburzyć mój odbiór i zepsuć cały efekt. Wyszłam więc na widownię i stanęłam z boku, żeby nie zabierać miejsc siedzących tym wszystkim krytykom artystycznym i przyszłym znawcom sztuki awangardowej, którzy zbiegli się z całego Nowego Jorku. Oto byłam świadkiem narodzin czegoś zupełnie nowego i całkowicie odjechanego.  
Nie tylko za pierwszym razem, ale i za każdym następnym odnosiłam wrażenie, że widzowie nie mają pojęcia, co dzieje się na scenie. Przede wszystkim ze względu na wszechobecny chaos, jaki tam panował. Bardzo trudno było się odnaleźć we wszystkich tych obrazach, ruchach i demonicznych dźwiękach.  
Chaos miał być jednak z założenia uporządkowany. Na otwarcie każdego wieczoru zespół grał Venus in furs. Cała czwórka stała plecami do publiczności. Zgodnie z tym, czego dowiedziałam się wcześniej, wszyscy musieli być ubrani na czarno. Z przodu sceny natomiast rozgrywała się istna batalia. Grupa, składająca się z około pięciu osób, odgrywała postaci z powieści Leopolda Sacher-Masocha. Władcza Wanda, właścicielka swojego sługi Seweryna, książę, każde z nich poruszające się w takt muzyki. A przy tym smagali się nawzajem biczami w nieokiełznanym szale. Jasna sprawa, ta część musiała być udawana, aby nikomu nie stała się krzywda, ale jako bierny obserwator mogę szczerze przyznać, że każdy zagrał swoją rolę bardzo przekonująco. Andy nie ułatwiał publiczności odbioru tej trudnej sztuki. Podczas gdy tancerze wariowali na scenie, on wyświetlał na nich swoje filmy. Postacie rzeczywiste mieszały się z projekcjami. Nie miałam pojęcia, gdzie mam patrzeć. Zadania nie ułatwiały migające światła stroboskopowe, w różnych kolorach.
Na chwilę oderwałam wzrok od sceny. Ludzie wydawali się zahipnotyzowani. Cóż, nie dziwię im się. Co jakiś czas bicz świstał przed twarzą któregoś z widzów w pierwszym rzędzie. Kiedy pierwsza piosenka dobiegła końca, pojawiała się Nico, w szczególnym dla siebie stylu. Pełna klasy i godności stawała pośrodku The Velvet Underground i śpiewała jedną z piosenek, które przydzielił jej Lou. Tak wyglądało ogólne założenie Andy'ego: niech z przodu dzieje się najwięcej, a z tyłu zespół ma się trzymać sztywno. Żadnych nadprogramowych ruchów.
Widać było, że ludzie z The Factory robili ten cały cyrk dla czystej przyjemności. Byli zawsze tacy skupieni, nikt nic do nikogo nie mówił. Broń Boże nikt nie patrzył na widownię, bo działało to bardzo rozpraszająco.
I tak to leciało, ale nie zbyt długo, bo po około dwudziestu minutach człowiek miał już dość. Można było ześwirować od nadmiaru bodźców. Pół godziny i spektakl dobiegał końca.
Prawdziwa zabawa zaczynała się dopiero po zejściu ze sceny. Wszyscy byli bardzo nakręceni. Każdy sięgał po to, co akurat miał pod ręką. Pigułki – torazynę i seconal – rzadziej coś cięższego i od razu człowiek czuje się lepiej. Te dwa leki cieszyły się w owym czasie największym wzięciem, ze względu na swoje działanie rozluźniające, jeśli można tak to ująć.  
Ten zwyczaj praktykował niemal każdy. Ja nie. Przynajmniej nie na początku. Chyba za bardzo się bałam, że po zażyciu czegoś takiego mogłabym nie wstać. Potem z czasem zaczęłam się przekonywać do tego, czy do tamtego. Kiedy wszyscy byli już odpowiednio nawaleni, impreza przenosiła się do studia Andy'ego Warhola (chociaż on zawsze zastrzegał, że u niego wszelkie narkotyki są surowo zabronione) albo do jednego z klubów w West Village.
Stałym elementem każdego wieczoru była kłótnia, która rozgrywała się między Nico i Lou. Ci dwoje wiecznie mieli coś do siebie, ale chyba najczęściej chodziło o to które z nich będzie śpiewało daną piosenkę. Nico chciała śpiewać o wiele więcej niż dwa kawałki, z kolei Lou uważał siebie za jedyną osobę, która jest w stanie wykonać dany utwór w należyty sposób.  
- Głupia Niemka myśli, że wszystko jej wolno. Myśli, że jest taka świetna, ale ten jej akcent jest żałosny. No sama się zastanów – mówił do mnie, zawsze kiedy rozmawialiśmy po tych ich kłótniach – jakby to brzmiało, gdyby to ona śpiewała wszystkie te kawałki o heroinie – nie mogłam się nie zgodzić, w ogóle często przyznawałam rację Lou i trzymałam jego stronę, co doprowadzało do szału resztę towarzystwa.
Skądinąd, znałam również zdanie drugie strony konfliktu. Już od kilku tygodni pomagałam organizować Exploding Plastic Inevitable, więc większość osób związanych z przedsięwzięciem kojarzyła mnie, a z niektórymi, na przykład z Mary, zdążyłam się nawet zaprzyjaźnić.  
Któregoś dnia, tuż przed pokazem, Nico wparowała zza kulis do pokoju, w którym siedziałam i czekałam na ewentualną swoją kolej. Ewidentnie była jeszcze bardziej wkurzona i sfrustrowana niż zwykle ją widziałam.
- Wszyscy tu są tak egocentryczni – wybuchnęła, a każde słowo jakie mówiła brzmiał trochę zabawnie z tym jej akcentem – Każdy chce być gwiazdą. Lou chce być gwiazdą. Oczywiście zawsze nią był, ale pewnie jeszcze nie zauważył, że uwaga wszystkich gazet skupia się na mnie.
Trochę mnie rozśmieszyło to co usłyszałam, ale nie dałam tego po sobie poznać, bo to mogłoby jeszcze bardziej podłamać Nico i nie daj Boże zrezygnowałaby z udziału w show. Postanowiłam więc wysłuchać, co ma do powiedzenia i uspokoić ją, jeśli taka będzie potrzeba.
- Lou jest szefem i to bardzo apodyktycznym. Zetknęłaś się z Lou? I co i nim sądzisz? Sarkastyczny? - zapytała mnie Nico.
W ogóle się po niej nie spodziewałam takiego stopnia interakcji. Dopiero wtedy doszło do mnie, że nie znam tak naprawdę Lou Reeda. Albo znam, ale jakiegoś innego. Dla mnie ten gość był wrażliwym, samotnym facetem, który poszukiwał zrozumienia w innych, ale rzadko kiedy je odnajdywał. W stosunku do mnie, owszem był sarkastyczny, ale nigdy nie na tyle, żebym przez niego płakała. Traktował muzykę bardzo poważnie, co bardzo mi imponowało, a całej reszcie było tylko do śmiechu. Nie ma się więc co dziwić, że przyjął taką, a nie inną postawę. Natomiast Nico ciągnęła dalej:
- To dlatego, że bierze tyle prochów, to skutek kombinacji tych wszystkich pigułek – stwierdziła.
Ja sama nie wiem na ile zachowanie Lou wynikało z uzależnienia, a na ile z frustracji otaczającym go światem. Nagle zrobiło mi się przykro z powodu Lou, ale i Nico, więc postanowiłam ją przytulić. Najwyraźniej potrzebowała, aby ktoś okazał jej współczucie, bo zapłakana objęła mnie i powiedziała cicho:
- Nie wygram z nim. Jest bystry, niewiarygodnie bystry. Ja natomiast jestem bardzo powolna.
- To nieprawda. Wszyscy tutaj bardzo cie podziwiamy i nikt nie umniejsza twojej roli – postanowiłam kłamać, bo to był chyba jedyny sposób, żeby wyciągnąć ją z tego depresyjnego nastroju.
Na język cisnęło mi się mnóstwo obelg pod jej adresem zasłyszanych od Lou, ale musiałam się powstrzymywać. No i nie chciałam robić sobie wrogów. Grzecznie nie wspominałam tego, jak próbowała zastosować seksualne manipulacje, to znaczy flirtowała z Lou, potem Johnem Cale'em. Z każdym, kto wydawał się mieć choć odrobinę władzy. To było dość dziwne, bo darzyłam ją jednocześnie ogromnym szacunkiem za to czego dokonała zanim trafiła do The Factory. Czyli zanim poznałam ją osobiście. To dało mi do myślenia. Oznaczało to bowiem, że ludzie nie zawsze są tacy jak ich sobie wyobrażamy.
Oznaczało to również, że musiałam dokładniej przyjrzeć się Lou Reedowi, bo sposób w jaki go postrzegałam mógł okazać się nieco zdeformowany.
0 notes
thepatient · 4 years
Text
III
Perspektywa uczestnictwa w procesie powstawania wyższych form sztuki kusiła mnie bardziej niż moje uprzedzenia względem tamtego artystycznego półświatka. Toteż następnego dnia udałam się do kina Cinematheque, gdzie swoje próby przeprowadzali ludzie z The Factory i zespół. Przedsięwzięcie nosiło nazwę Uptight i obejmowało serię wydarzeń multimedialnych o nazwie Exloding Plastic Inevitable, która póki co zupełnie nic mi nie mówiła.  
Weszłam do zadymionego pomieszczenia, ogromnych rozmiarów, pełnego projektorów i wysoko zawieszonych reflektorów, które rzucały światło w różnych kolorach na scenę. Scenę, czyli fragment podłogi zaznaczony taśmą.  
Pierwsze moim oczom ukazał się duet składający się z Paula Morrissey'a, czyli prawej ręki Warhola oraz... wysokiej blond piękności o delikatnych rysach twarz i figurze modelki. Oczywiście rozpoznałam ją od razu. To była Nico, dołączyła niedawno do zespołu, chociaż z opowieści Moe wynikało, że Lou nie zaakceptował w pełni tego faktu. Teraz stała i opowiadało coś, najwyraźniej bardzo interesującego, bo wszyscy którzy przechodzili obok niej przystawali, aby móc posłuchać. Podeszłam bliżej. Jak się okazało, dzieliła się z innymi swoimi spostrzeżeniami na temat pracy przy filmie Słodkie życie, w którym zagrała. Rozpoznałam w niej ten typ gwiazdy, który na prawo i lewo opowiada o swoich doświadczeniach w branży, tylko po to, aby zwrócić na siebie jeszcze więcej uwagi.  
Zauważył mnie Paul i zapytał:
- Czego tu szukasz, dziecko? - co czyniło go już drugą osobą, która uważała mnie za dziecko – w czym mogę ci pomóc?
- Słyszałam o waszym pomyśle i chciałabym w nim uczestniczyć – wyjaśniłam szybko, zanim Paul zdążył mi przerwać – znam Lou Reeda, to on mi o was opowiedział.
Nie wiem czemu, ale chyba wydałam im się wtedy dość podejrzana. Obca osoba, spoza kręgu wtajemniczonych, chce dołączyć do tak szacownej ekipy. Oczywiście, że mieli o sobie bardzo wysokie mniemanie, to można było wyczuć na kilometr.
- Znasz Lou Reeda. Wszyscy go znają, i co z tego? – Paul Morrissey wypowiedział te słowa uważnie mi się przyglądając.
W tym momencie Lou wyłonił się zza drzwi prowadzących na zaplecze. Był blady jak ściana, chudy jak patyk, a na nosie miał swoje okulary przeciwsłoneczne, stały element jego garderoby. Podszedł do nas chwiejnym krokiem. Faktem było, że niemal wszyscy w tamtym pomieszczeniu wyglądani na ostro nawalonych, więc jego stan odurzenia nie powinien nikogo dziwić.
- Sugar, Sugar, jak dobrze, że jesteś. Wreszcie będę miał z kim porozmawiać. Wszyscy na około to ignoranci, sama zobacz – powiedział jakby nikogo oprócz nas nie było na sali, co dość rozwścieczyło resztę.
- Znowu zaczynasz swoje gierki, Lou? - zapytał Paul – spójrz na siebie, ledwie się trzymasz. Może powinieneś odstawić na jakiś czas te wszystkie tabletki, które łykasz. Widzę, że nie służą ci zbyt dobrze.
- Nie służą zbyt dobrze, ale na pewno lepiej niż tobie – odpowiedział zgryźliwie – w końcu to nie ja jestem na smyczy obcego faceta i nie ja dostaję kasę za to, że wykonuję każde jego polecenie, łącznie z obciąganiem.
- Lou, dobrze wiesz, że to tak nie działa. Mój wkład w cały ten biznes jest taki sam jak Andy'ego czy twój – Paul zaczął kręcić przecząco głową.
Bronił się, ale Lou był twardym przeciwnikiem. Wszyscy najwyraźniej byli przyzwyczajeni do takiego obrotu spraw, bo widownia, która wcześniej zgromadziła się, aby wysłuchać Nico, teraz rozeszła się. Kłótnia natomiast trwała w najlepsze. Postanowiłam się oddalić. Nie było potrzeby się wtrącać. Przynajmniej nie tym razem.
Zgodnie z przewidywaniami Lou, znalazłam swoje miejsce w trupie cyrkowej z The Factory. Po trwającej wieki kłótni, podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Była bardzo ładna, praktycznie tak ładna jak Nico, ale wydawała się o wiele milsza od niej. Można to było wyczytać na jej uśmiechniętej twarzy. Opowiedziała mi pokrótce, o co w tym wszystkim chodzi. Dowiedziałam się jaka była rola Andy'ego w tym całym bałaganie.  
- Andy wyświetla na nas swoje filmy. To dlatego musimy być ubrani na czarno – wyjaśniła mi – ale akcesoria dobieramy według własnego uznania – dodała, wskazując na pierścienie oraz łańcuchy, którymi byli poobwieszani jej towarzysze. No i do tego te gigantyczne bicze, które przewiązali sobie wokół talii. Mary Woronov, Gerard Malanga i Ronnie Cutrone (który wydawał się młodszy ode mnie) okazali się być pomysłodawcami inscenizacji w klimacie sadomaso. Sami w sobie byli bardzo uprzejmi i zadziwiająco normalni.
- OK, co byś powiedziała na to: na początek możesz nam pomóc w ogarnianiu elementów scenografii, a jeśli będziemy potrzebowali dodatkowej osoby na scenie, to jesteś pierwsza w kolejce – zaproponował Gerard.
- Póki co, zgadzam się na wszystko, bo, co tu owijać w bawełnę, krucho u mnie z forsą. Liczę na jako taki zarobek – powiedziałam to, a cała trójka popatrzyła na siebie w znaczący sposób.
- Cóż, moja kochana – zaczął Gerard – w takim razie od razu powinnaś się nastawić, że zarobki nie będą powalające. Mimo wszystko, jesteśmy jednak artystami, przedstawiamy pewien rodzaj sztuki, a artyści z zasady nie zarabiają za dużo.
- Na pokazach nigdy nie ma kompletu – wtrąciła się Mary – rzadko kiedy jest pełna widownia. Czasami ludzie przychodzą z ciekawości obejrzeć dziwaków, czasami dlatego, że są szczerze zainteresowani awangardą Andy'ego Warhola, co absolutnie mnie nie dziwi. Ten facet to geniusz.
„Oho, zaczyna się" pomyślałam, „Andy to, Andy tamto, Andy jest najlepszy.  Jeszcze słowo o tym gościu i się stąd wynoszę." Moim zdaniem, Andy był osobą, która wykładała pieniądze na stół i zapewniała wszystkim tym freakom miejsce pracy. Jego pomysły były genialne dlatego, że były niezrozumiałe.
0 notes
thepatient · 4 years
Text
II
Od tamtej imprezy minęło dużo czasu nim ponownie rozmawiałam z Lou. Spotkałam go na ulicy przypadkiem. Miałam dużo szczęścia, bo w przeciwnym razie mogłabym nie mieć okazji do zamienienia z nim choćby paru słów na osobności.
- Hej, hmmm... Sugar, prawda? Gdzie się tak spieszysz? - usłyszałam głos za mną. Odwróciłam się i uśmiechnęłam pod nosem. Wyglądał o wiele lepiej niż ostatnio. Miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, przez co nie było widać jego podkrążonych oczu, a kąciki jego ust były lekko uniesione do góry, dlatego stwierdziłam, że jest w dobrym nastroju.
- Idę do tamtej kawiarni na rogu – wskazałam palcem na budynek – szukam pracy, bo niestety nie wszyscy mogą utrzymywać się z koncertowania na konwentach psychiatrów – tu pozwoliłam sobie na drobną ironię, bowiem zaledwie kilka tygodni temu Moe opowiadała, jak to  The Velvet Underground grali dla grupy około dwustu psychiatrów. To było tuż po tym, jak Andy Warhol zainteresował się zespołem i przejął rolę ich menadżera.
- Haha – Lou wydał z siebie odgłos, coś na kształt śmiechu – to prawda, może powinnaś pokręcić się trochę w The Factory? Tam zawsze dużo się dzieje. Andy ma miliony pomysłów na minutę, mogłabyś się na coś przydać – zaproponował.
„Taaaa... Już biegnę do Andy'ego i wszystkich jego dziwolągów z The Factory".  Z niewiadomych przyczyn Andy Warhol od początku mi się nie podobał. Nie kupowałam całego tego zamieszania jakie odstawiał wokół swojej osoby. Miałam okazję być kilka razy w jego sławetnym studiu, towarzysząc  The Velvet Underground, ale to miejsce poniekąd mnie przerażało. Nie mogłam się odnaleźć w tłumie tych wszystkich „artystów". Co prawda nie poznałam Warhola, ale z moich obserwacji wynikało, że był człowiekiem zagadkowym i niezrozumiałym.
- Zastanowię się – postanowiłam nie zdradzać Lou, że nie przepadam za tamtym towarzystwem, bo on wydawał się wprost przeciwnie, uwielbiać Andy'ego – hej, co tam niesiesz?
Wskazałam na książkę, którą trzymał pod pachą.
- To? - wydawał się być zdezorientowany moim pytaniem – a to takie powieścidło. Właśnie wziąłem je z księgarni dwie przecznice dalej.
Uśmiechnęłam się na słowo „wziąłem". No tak, czego można się było spodziewać po człowieku, który jeszcze niedawno nie miał gdzie mieszkać.
- Venus in furs – przeczytałam napis na okładce – czy to nie tytuł waszej piosenki?
-  No co ty! - wykrzyknął sarkastycznie Lou – napisałem ją na podstawie tego szajsu – wskazał na książkę – cała ta gadka o sadomasochizmie jest tu dokładnie opisana, a teraz ludzie z The Factory wpadli na pomysł odgrywania małych inscenizacji, podczas naszych koncertów. Strasznie się nakręcili. Biczowanie, trochę tańca, chcą temu nadać więcej autentyzmu...
- A co ty o tym sądzisz? – zapytałam sceptycznie, bo cały ten cyrk zaczynał mi się wydawać coraz bardziej niedorzeczny.
- Jeśli uważają, że to przyciągnie większą widownię... Ufam im, poniekąd – Lou po raz kolejny dał mi do zrozumienia, jak bardzo szanuje Andy'ego i jego ludzi – i myślę, że dzięki niemu możemy osiągnąć sukces.
Ponieważ nie miałam nic do powiedzenia na ten temat, rozmowa się urwała. Lou stanął, zaczął mi się uważnie przyglądać, po czym zapatrzył się przed siebie. Otworzył usta, po czym znowu je zamknął.  Wydał mi się taki ładny, wtedy na ulicy. W świetle promieni słonecznych prezentował się tak dobrze, że co jakiś czas zarówno kobiety, jak i mężczyźni oglądali się na niego. Byłam prawie pewna, że był tego w pełni świadomy. Schlebiało mu to.
- Chciałeś coś powiedzieć? - zapytałam, żeby wyrwać go ze stanu otępienia.
- Nie... a w zasadzie tak. Pamiętam jak jeszcze niedawno ja, John Cale i parę innych osób graliśmy  w mieszkaniu za trzydzieści dolarów miesięcznie, nie mieliśmy naprawdę żadnej kasy i musieliśmy cały czas żreć tylko płatki owsiane. Na okrągło, mówię ci – spojrzał na mnie spod okularów – oddawaliśmy krew albo pozowaliśmy do zdjęć, które później ukazywały się w brukowcach, a pod nimi podpisy w stylu „Maniak seksualny, który zamordował czternaścioro dzieci", a to wszystko po to, żeby zarobić trochę grosza. Porównując to z obecną sytuacją, wydaję się być bogaczem... Myślę, że mamy dużo szczęścia, że zainteresował się nami Andy Warhol. Teraz przynajmniej nie musimy się bać o pieniądze na nagranie płyty czy o miejsce do spania. Wiem jedno, jeśli chcesz znaleźć płatne zajęcie, które nie polega na wykonywaniu codziennie tej samej roboty to powinnaś się wkręcić w ten biznes. Andy jest w stanie z każdego zrobić gwiazdę.
0 notes
thepatient · 4 years
Text
I
Obserwowałam Lou od kilkunastu minut. Siedział nieruchomo, zagłębiony w skórzanym fotelu w kącie zadymionego pokoju. Był wyraźnie nieobecny, błądził gdzieś w odmętach swojego własnego umysłu.
Ludzie chodzili tam i z powrotem po pokoju, rozmawiali, śmiali się, tańczyli, odurzeni unoszącymi się w powietrzu oparami.  Nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi.
- Sam jak palec. Nie ma do kogo gęby otworzyć. Chodź, to sobie pogadamy – odezwał się nagle.
Podniosłam się z kanapy i podeszłam do niego.
- Jak ci na imię, dziecko?
- Sugar – zawahałam się.
Taki przydomek sobie wymyśliłam, pewnie dlatego, że chciałam brzmieć oryginalnie. W tamtym czasie w Nowym Jorku obracałam się wśród ludzi dość intrygujących. Aby zwrócić na siebie ich uwagę trzeba było bardzo się starać.
- Sugar – powtórzył po mnie ironicznym tonem – i powiedz mi, ile masz lat, Sugar? 12?
- 19 – powiedziałam, czy naprawdę prezentowałam się aż tak dziecinnie?
Przecież nie skłamałam. W tym roku obchodziłam 19. urodziny. Zaczęłam się zastanawiać. Co mała dziewczynka miałaby robić sama w takiej melinie? Może tutaj panowały jakieś inne standardy, ale tam, skąd pochodzę, znaczy się prosto z Queens, rodzice raczej nie wypuszczają swoich nastoletnich córek samych na miasto. Moi rodzice w ogóle mieli jakieś dziwne wyobrażenie o wielkim świecie, który w sumie jest tuż za rogiem. Szczególnie ojciec nienawidził, kiedy opowiadałam o wycieczkach na Manhattan i o tym, że kiedyś będę tam mieszkać. Nie odważyłam się  opuścić domu przed 18. urodzinami, sądząc, że nie potrafiłabym sobie poradzić. Ale pewnego dnia po prostu nie wytrzymałam. Chciałam się wyrwać od ludzi, którzy nie wiedzą, co jest dla mnie dobre. Zamieszkałam na kocią łapę u koleżanki. I muszę przyznać, że moje nowe życie zapowiadało się interesująco.  
- 19? A to szkoda. Wyglądasz mi na 12... - ten sam ironiczny ton głosu, ale postanowiłam potraktować to jako komplement – a dlaczego się na mnie tak gapisz?
- Jestem ciekawa – odparłam szybko, chociaż wiedziałam, że powinnam uważać na to, co mówię, bo mogę zabrzmieć dziecinnie, albo, co gorsza, jak jedna z tych napalonych groupie, których pełno jest w mieście.
- A czego? - zapytał Lou, najwyraźniej nieświadomy tego, jakie krążą o nim plotki.
- Jaki jest ten sławny Lou Reed, o którym wszędzie tak głośno – znów się zawahałam – a przynajmniej tam, gdzie ja bywam. Ludzie wydają się zachwyceni twoją muzyką – dodałam.
Nie odważyłam się przyznać, że ja sama jeszcze nigdy nie słyszałam żadnego z jego kawałków.  
- Ha, sławny, nie rozśmieszaj mnie. Zachwycają się moją muzyką, taaa... mogę cię zapewnić, że po prostu nigdy wcześniej nie spotkali się z piosenkami o narkotykach. Nie są zachwyceni tylko zgorszenie. Szybko im przejdzie, a wtedy  będą mnie wyzywać od ćpunów i obrzucać błotem, bo tacy są ludzie – gorzkie słowa popłynęły z jego ust.
Wtedy, podczas naszej pierwszej rozmowy, jeszcze nie wiedziałam, że Lou przez większość czasu wypowiadał się w taki sposób. Pełen goryczy. Zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek zaufania do pozostałych. Tamtej nocy spodziewałam się raczej pełnego entuzjazmu gościa, który tryska energią na prawo i lewo. Nie chciałam żeby te informacje, jakie o nim krążą okazały się prawdą.
Nastąpiła długa chwila milczenia, po czym zaczął znowu:
- Skąd ty się tu właściwie wzięłaś? Nie widziałem cię nigdy wcześniej.
- Bo nigdy wcześniej mnie tu nie było. Przyjechałam zaledwie tydzień temu i nie zdążyłam się wkręcić na żadną z poprzednich imprez. Jestem przyjaciółką Maureen z liceum – przedstawiłam się – niedawno z nią zamieszkałam, wiesz... uciekłam z domu – dodałam, jakkolwiek idiotycznie to nie zabrzmiało.
Chciałam być bardziej cool, więc nadałam moim słowom odrobinę dramatyzmu. Aczkolwiek nie rozmijało się to z prawdą. Przecież nie poinformowałam rodziców, że zamierzam zostawić ich na stałe. To miała być krótka wycieczka w odwiedziny, żeby sprawdzić, jak się ma moja stara koleżanka, no i może przy okazji trochę się zabawić. Ale Manhattan okazał się być zbyt atrakcyjnym miejscem, by po upływie kilku dni tak po prostu spakować manatki i wrócić na stare śmieci. Szczególne, że tam czekała na mnie rodzina, która absolutnie nie miała pojęcia o mojej potrzebie duchowego wyzwolenia.
- Kim jest Maureen? – zapytał Lou, najwyraźniej półprzytomny skoro nie umiał przypomnieć sobie, kim jest dziewczyna, która gra w jego zespole – nie znam żadnej Maureen.
- Moe, Mo Tucker...  Gra na bębnach w twoim zespole, wiesz – próbowałam opisać mu jak najdokładniej, zdając sobie po części sprawę , że jego umysł w tej chwili działa na zwolnionych obrotach, pewnie z powodu wszystkich tych prochów, których się nałykał – znajoma Sterlinga; ta, która wygląda jak chłopiec.
- Moe, Moe... A no tak – wydawał się odzyskiwać dawną jasność umysłu – nie sądzę, żeby została z nami na stałe, mówiłem przecież: żadnych lasek w zespole. Nic im nigdy nie pasuje, a ich narzekanie nie sprzyja twórczej pracy. Tak jest – dla potwierdzenia swoich słów kiwną twierdząco głową i spojrzał mi prosto w oczy.
Jego oczy były wielkie i brązowe. Poczułam się odrobinę niekomfortowo. Po pierwsze, zrobiło mi się przykro z powodu tego, co powiedział. Maureen rzuciła collage tylko po to, aby koncertować z The Velvet Underground i naprawdę ciężko pracowała, żeby dorównać reszcie. Poza tym nie wydaje mi się, żeby była jedną z tych dziewczyn, które tylko narzekają i nie wnoszą nic ciekawego. Postanowiłam więc powiedzieć o tym mojemu rozmówcy.
- A może dasz jej szansę. Wydaje mi się, że reprezentuje sobą znacznie więcej niż większość dziewczyn.
- A może nie będziesz mi mówiła, co mam robić?! - poderwał się z siedzenia, które grzał już od dobrej godziny i wyszedł z pokoju.
„Co to miało być?" pomyślałam. Nie powiedziałam nic, co mogłoby go obrazić i do prawdy nie wiem, czemu się tak obruszył. Ruszyłam za nim, no bo trzeba było wyjaśnić to nieporozumienie. Najgorzej narobić sobie wrogów, ale w tym i tak nigdy go nie prześcignę.
Lou był już w hallu i kierował się do drzwi, które prowadziły na wąską klatkę schodową. Szybko zbiegał ze schodów, zeskakując po dwa stopnie, po drodze wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Biegłam za nim. Nigdy wcześniej nie byłam w tak dziwnej sytuacji.
- Sugeruję, żebyś zostawiła mnie w spokoju. Chcę się przewietrzyć – krzyknął, nie odwracając się.
Wciąż był o parę schodów szybszy niż ja.  
Wyszliśmy za zewnątrz. Było raczej chłodno. Chłodna letnia noc. Lou wreszcie przystanął i zapalił papierosa, którego trzymał w ustach.
- Nie wiem dlaczego tak się zdenerwowałeś... - zaczęłam – chciałam tylko, żebyś dał jej więcej czasu, bo wiem, że bardzo jej zależy na grze w zespole – Lou, słysząc moje słowa zaczął iść przed siebie, nie obracając się na mnie, podczas gdy ja ciągnęłam dalej – opowiadała mi, że bardzo jej się podobają wszystkie twoje piosenki i że uważa, że to super cool, że macie elektryczną altówkę.
Nagle Lou wybuchnął śmiechem.
- Już wiem, skąd twoje imię, Sugar.  Lubisz słodzić, ale obawiam się, że mówiąc wszystkie te miłe rzeczy nie osiągniesz zupełnie nic. Na mnie to nie działa. Zrobię, co będę chciał.
- No tak – zamilkłam, bo pomyślałam, że zrobiłam dokładnie to, czego robić nie miałam, czyli wyszłam na dziecinną, głupią osóbkę, która podlizuje się fajnym i sławnym osobom.
Mimo to, nie chciałam kończyć rozmowy, więc szłam za nim dalej, nie mając pojęcia, dokąd zmierza. Zaintrygował mnie jego sposób bycia. Emanowała od niego pewność siebie i arogancja, ale w jego głosie można było wyczuć nutę żalu.
- Dlaczego tak się zachowałeś? - zapytałam.
- Chciałaś wiedzieć, jaki jestem – odparł – no więc, myślę, że przez większość czasu jestem właśnie taki.
Uśmiechnęłam się. Podejrzewałam, że osobowość Lou nie pozwoliła mu się ze mną zgodzić w kwestii Moe. Nawet gdyby uważał ją za doskonałą kandydatkę na perkusistkę The Velvet Underground, to i tak nie przyznałby tego głośno.
- Jesteś zadowolona? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami – pewnie nie. Ludzie nie lubią takich osób jak ja. A ja nie lubię ludzi. Łatwo osądzają bezpodstawnie, wszystko wiedzą lepiej. Nie pozostawiają w ogóle przestrzeni na bycie sobą – przerwał, aby sprawdzić, czy słucham – a to dość zabawna sytuacja, bo w tym, co robię przebywam z ludźmi praktycznie cały czas i ciągle muszę znosić ich gadanie. Mogę mówić i mówić, ale nikt tak naprawdę nie zrozumie, o co mi chodzi.
- Wiem, co masz na myśli – stwierdziłam –  To samo dotyczy mojej relacji z rodzicami. Wiesz jak to jest, oni zawsze chcieli, żebym została kimś szanowanym, lekarzem, prawnikiem, dentystą, nauczycielem. Ale ja postanowiłam nie iść na studia. To ich strasznie podbiło i wydaje mi się, że bardzo ich zawiodłam.
Lou patrzył na mnie uważnie.
- Wszyscy rodzice na początku tak działają, ale z czasem, w miarę jak ich rozczarowanie rośnie, orientują się, że nic z tego nie będzie i tracą całą nadzieję – Lou zaciągnął się swoim papierosem – moi rodzice, na przykład, wsadzili mnie do wariatkowa, bo uznali to za dobry sposób na osłabienie skłonności homoseksualnych. No i po części dlatego, że groziłem nauczycielowi śmiercią – Lou skończył mówić, a ja wytrzeszczyłam oczy.
Brzmiało to jak bardzo traumatyczna historia, ale on wydawał się uśmiechać. Poza tym nie wiedziałam co sądzić o tych „skłonnościach", o których wspominał. Dopiero teraz zaczęłam faktycznie dostrzegać w jego zachowaniu coś kobiecego, sposób w jaki poruszał rękami, jego gesty, sama nie wiem. Obojętne czy to było prawdą czy nie, jego rodzice momentalnie wydali mi się strasznymi dupkami.
Doszliśmy nad brzeg rzeki Hudson. Światła uliczne i gwiazdy odbijały się w tafli wody, przez co można było się poczuć, jakby się było w jakimś bardzo poetyckim zakątku, a nie w mieście, które nigdy nie śpi. Chociaż dla niektórych Nowy Jork jest poetyckim zakątkiem.
- Nie jesteś taka zła. Przynajmniej nie pytasz mnie o wszystkie te bzdury dotyczące tekstów moich piosenek. Nikogo nie powinno obchodzić czy piszę o ćpunach czy o tym, że chcę umrzeć. Nie wiem, o co to całe zamieszanie.
Niestety prawdę mówiąc miałam wielką ochotę zapytać Lou o wszystkie te soczyste szczegóły dotyczące życia, jakie wiódł, ale wiedziałam, że tak postępuje każdy, kto go spotka. Nie było w tym nic nowego. Dlaczego by więc nie darować sobie tego?
1 note · View note