Tumgik
Text
Łap, bo pociąg jedzie
Książka składa się z kilku dłuższych opowiadań, przeplatanych krótszymi wstawkami o atrakcyjnej nazwie Interludia. Pyszałkowaty biznesmen spotyka w parku nietypowego żebraka (uwaga! przemiana duchowa! - przynajmniej tak sądzę, bo autor nie zdecydował się na puentę...); staruszka budzi się w Zaduszki z przeczuciem, że nadciąga coś złego (a co przydarza się staruszkom w Zaduszki?); chłopiec z miasta podczas wakacji zaznajamia się dogłębnie z młodą góralką; kobieta sukcesu zatraca się w miłości, aż po...; pewien psychoanalityk ma poważny problem z powodu zdesperowanego sąsiado-pacjenta (w odgadnięciu dalszego ciągu pomoże Wam znajomość amerykańskich filmów sensacyjnych). I, no cóż, dwa tygodnie po lekturze nawet na piekielnych mękach nie przypomniałabym sobie więcej z treści, a raczej - nie starałabym się przypomnieć. Książka ma bowiem około 120 stron, dużym drukiem, wspaniale nadaje się do czytania w pociągu, powiedzmy, z Warszawy do Łodzi, jednak na półkach pamięci spotkała ją zaciekła rywalizacja ze stadem ambitniejszych harlekinów i opowieści niesamowitych tudzież gotyckich. mobi download Nie przysłużył się też jej niejaki New Age, który na wszelkie strony obraca tematy wszechobecnych duchów, przenikających się światów i Boskich interwencji na skwerku za rogiem. Co więcej, natrętnie narzuca się porównanie z językiem Pilcha, które w przypadku "Gnoju" było bardziej odległe, co w sumie dobrze by o autorze świadczyło, gdyż opowiadania podobno zostały napisane wcześniej. Tak więc "Gnój" oznacza postęp i dobrze wróży na przyszłość. A "Widmokrąg"? No cóż, czasem trzeba posprzątać w szufladzie...
0 notes
Text
Nasz kochliwy wieszcz
Pamiętam z lat wczesnoszkolnych niezbyt rozwijające zadania domowe "napisz w zeszycie notkę biograficzną na temat". Jako że nie były to jeszcze czasy Internetu, mozolnie przepisywało się fakty z encyklopedii (co ambitniejsi ewentualnie uzupełniali informacje korzystając ze "Świata Wiedzy"). Wychodziły z tego nudne, identyczne teksty, które zaczynały się na przykład tak: "Adam Mickiewicz urodził się w Nowogródku 24 grudnia 1898 r. Był wybitnym polskim pisarzem, poetą, autorem takich dzieł, jak »Ballady i romanse«, »Dziady« czy »Pan Tadeusz«. Pierwszy okres życia spędził...". I tak dalej, i tak dalej - nudy na pudy. Po czym naucz się tego, uczniaku, na pamięć i wbij sobie raz na zawsze do głowy. A potem pozostaje się dziwić, że młodzież nie czyta lektur - że wyobraża sobie pisarzy jako bandę nudnych, starych pierników na cokołach, niemal świętych - mdłych i bez odrobiny pikanterii, zaś ich utwory - jeszcze przed zerknięciem choćby na pierwszą stronę - jako istną katorgę. A gdyby tak - zastanówmy się - przedstawić te nietykalne bóstwa literatury jako ciekawych ludzi, którymi niewątpliwie byli? Kto na przykład wie, że Maria Konopnicka (tak, autorka przeklętej "Sierotki Marysi" i znienawidzonej przez dzieciaki "Naszej szkapy") miała na sumieniu śmierć adoratora (który po odrzuceniu przez nią palnął sobie w łeb), a ostatnie lata życia spędziła - porzuciwszy męża - z Marią Dulębianką? Kto wie, że Maria Dąbrowska, autorka imponujących "Nocy i dni" czy przerabianego jeszcze niedawno w podstawówce "Marcina Kozery", nie wzbraniała się przed zdradami małżeńskimi? I kto wie, że nasz wieszcz, ten od inwokacji, której nie wiedzieć czemu trzeba się było uczyć na pamięć, oraz fantastycznych "Ballad i romansów", które po prostu się znało (ach ta Świtezianka, co to zabiła niewiernego młodzieńca! Ach, ta żona, co pogrzebała męża tak głęboko, jak lilie rosną wysoko!), też ma na koncie mnóstwo fascynujących miłosnych przygód (a nie tylko niespełnioną romantyczną miłość do Maryli Wereszczakówny-Puttkamerowej)? Nie, tu nie chodzi o to, żeby nagle zacząć szargać świętości, zaglądać komuś do łóżka i zdradzać światu, ile razy, z kim i w jakich pozycjach. Chodzi o to, aby z mistrzów literatury uczynić zwykłych, choć nieprzeciętnie uzdolnionych ludzi. I nagle okaże się, że suche biografie stają się naprawdę ciekawe, a autorzy lektur zyskują w oczach czytelnika zupełnie nowy wymiar. Dlatego warto sięgnąć po "Kobiety w życiu Mickiewicza". Sławomir Koper przedstawia życie poety pod kątem jego podbojów miłosnych - od nastoletnich zauroczeń po długotrwałe romanse, które zdecydowały o jego życiu. Poznajemy wszystkie partnerki wieszcza - od tajemniczej Józi (czy też Johasi), pięknej i powabnej, która kilka lat później przemieniła się w brzydką i nudną małżonkę kuzyna, aż po Ksawerę Deybel, wieloletnią kochankę poety, która żyła z Adamem, Celiną i ich dziećmi pod jednym dachem. A przygód tych trochę jest, bo wieszcz lubił sobie poużywać. Podobał się głównie mężatkom - nie wahał się romansować pod okiem (a czasem i za przyzwoleniem) legalnych małżonków. Jego miłość do Maryli Wereszczakówny była tajemnicą poliszynela, podobnie jak późniejszy romans z przepiękną doktorową Karoliną Kowalską, który omal nie skończył się tragicznie. A były jeszcze inne kobiety. Karolina Sobańska, niebezpieczna agentka carska, która romansowała z wybranymi mężczyznami, aby wydobywać informacje. Nieczuła na amory Mickiewicza Zinaida Wołkońska, w której salonie brylował wieszcz ku zgorszeniu swoich przyjaciół filomatów i filaretów. Egzaltowana Karolina Jaenisch, która mogła była się stać panią Mickiewiczową. I Maria Szymanowska, wybitna pianistka, z której córką wieszcz ożenił się dużo później. Henrietta Ewa Ankwicz, nowa miłość i niezwykła fascynacja zakończona... czarną polewką (historia jak z "Pana Tadeusza"). Konstancja Łubieńska, gotowa porzucić męża i kilkoro dzieci, aby związać się z Mickiewiczem. Jednak ostatecznie Adamową Mickiewiczową została Celina Szymanowska (małżeństwo to, zawarte właściwie w wyniku paru nieszczęśliwie rzuconych słów, nie okazało się udane). A przecież i wtedy nie nastąpił okres nudy i stagnacji - wieszcz nawiązał ognisty romans z Ksawerą Deybel, która mieszkała z Mickiewiczami, urodziła poecie dzieci, a jego potomkowie z prawego łoża chcieli ją za wszelką cenę wymazać z rodzinnej historii. Sławomir Koper przedstawia kolejne podboje miłosne Mickiewicza w bardzo interesujący sposób. Tu nie chodzi o wywołanie skandalu, żerowanie na "pikanterii". Koper ukazuje nieznany (czy raczej starannie tuszowany) rozdział z życia poety rzetelnie, przystępnie i ze sporą dawką humoru. książka torrent Stara się przy tym zrozumieć wieszcza jako człowieka. Informacje o kolejnych miłostkach autora "Dziadów" wiąże z jego utworami oraz przekazuje mnóstwo ciekawostek na temat specyfiki czasów, w jakich przyszło żyć wieszczowi. Dzięki temu "Kobiety w życiu Mickiewicza" to świetne uzupełnienie lekcji polskiego o romantyzmie. Jedyną wadą tej publikacji stanowi brak przypisów (zresztą to norma w publikacjach Kopra), jest natomiast bibliografia. Warto przeczytać "Kobiety w życiu Mickiewicza", aby poznać wieszcza od innej strony. Niestety trzeba mieć świadomość, że wiele szczegółów na zawsze pozostanie owianych tajemnicą. Potomkowie poety (a zwłaszcza jego syn Władysław) zadbali o zniszczenie wszelkich kompromitujących go dokumentów. Dziś, ponad sto pięćdziesiąt lat po śmierci wieszcza, czytamy o tym i zastanawiamy się, po co było niszczyć dokumenty, cenzurować pamiętniki, palić listy? Mickiewicz i jego dzieci nie żyją, a współczesna epoka na pewno wiele potrafiłaby wieszczowi wybaczyć. Przecież to, co zniszczono, to był kawał historii - nie tylko polskiego romantyzmu czy towianizmu, ale przede wszystkim czyjegoś życia...
0 notes
Text
Niemcy, Polska, Kaszuby
Proszę wybaczyć, że w recenzji dopuszczam się streszczeń niektórych fragmentów książki. Wywarła ona na mnie tak wielkie wrażenie, że przy pisaniu kierowałem się trochę emocjami, co z kolei spowodowało, że odsłoniłem niektóre wydarzenia opisane przez Güntera Grassa. Przez prasę, media elektroniczne, telewizję, radio przetoczyła się dyskusja, gdzie tam dyskusja!, burza na temat tej książki. Ale ile rozmowy o literaturze, ile recenzji literackich było w tej burzy? Bardzo niewiele. Dyskusja dotyczyła przede wszystkim wyznania Grassa, że był w Waffen SS. Dla Polaków to koszmar! Tak ceniony pisarz, znakomity literat, wielki pacyfista, przyjaciel Polaków, człowiek trzech światów – Niemiec, Polski i Kaszub, Europejczyk. Autor „Wróżb kumaka” (pamiętamy z filmu świetną Jandę?). Jak on mógł nam zrobić coś takiego?! I się zaczęło. Nie rozmawialiśmy zatem o książce, o traumie, umiejętności pokazania powojennego świata, postaciach wynaturzonych przez koszmar wojny światowej. Rzuciliśmy się na Grassa, dla nas w końcu Niemca, żeby wydrzeć mu dane przez nas honorowe obywatelstwo Gdańska. To słyszeliśmy, czytaliśmy z popularnych mediów. Oczywiście próbowano także rzeczowych dyskusji - w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”, radiowej „Dwójce”, pewnie i gdzie indziej. Ale jak duża część społeczeństwa słucha „Dwójki”? Ile egzemplarzy „Tygodnika Powszechnego” leży w kioskach w dwudziestokilkutysięcznych polskich miasteczkach? Czy tak już zostanie? Czy przyszli czytelnicy zapamiętają właśnie tak Grassa? Czy od tej książki będą poznawali jego twórczość? Nie umniejszajmy znaczenia tej burzy. Wywarła ona wrażenie na wielu. A należy przecież do tego dodać także głosy, które pojawiły się w Niemczech. W końcu to tam Grass prezentował się zawsze jako lewicowy liberał, występując przeciwko nazizmowi, potępiając hitleryzm i wszelkie jego przejawy w obecnym polityczno-społecznym życiu naszych zachodnich sąsiadów. Cóż zatem w nas zostanie? Może tylko zapamiętane zdjęcie z okładki wydania z 2007 roku? Zdjęcie starszego pana z wąsami i z fajką w ustach? Tak przecież sympatyczne. Nie mogę zrozumieć tej burzy. Nie mogę zrozumieć, skąd pretensje do autora. Wyznanie piękne. W tytule powieści (autobiografii?) Günter Grass posłużył się niezwykle trafną metaforą. Pokazał, że jest już starym człowiekiem. Na jego duszy, psychice narosło wiele warstw, które należy zdjąć, żeby mógł się poczuć uwolniony od uwierającej go przeszłości. Pytanie, co go tak uwiera? Czy tylko ta nieszczęsna służba w nazistowskich czołgach? Nie, absolutnie! Powieść zaczyna się w momencie, gdy autor ma 12 lat. Kończy w 1959 roku, gdy Grass zaczyna być uznanym pisarzem. Czy możemy sobie wyobrazić, ile potwornych zdarzeń spotkało go w tym czasie? Przecież, do licha! to lata w większości powojenne! Środek Europy! Niemcy wygrzebują się po klęsce militarnej, społecznej, politycznej i kulturalnej. Próbują odnaleźć się w nowym świecie, gdzieś pomiędzy krążącym po ruinach widmem hitleryzmu, pomocą i karą alianckiej administracji a bratnią pomocą dla wschodniej części Niemiec od Rosjan, którzy najpierw gwałcili i rabowali, i wysiedleniami ze Wschodu. Dlaczego nie mogę zrozumieć? Odpowiedź jest nadzwyczaj prosta. Ponieważ Środkową Europę spotkało tyle nieszczęść także w dwudziestym wieku, także w najnowszej historii, że nie sposób się dziwić, nie sposób już jątrzyć, mieć pretensje, walczyć, wypominać. Jeżeli za każdym razem, gdy któryś z literatów pamiętających tamte złe czasy napisze o tym powieść, albo naukowiec-historyk prowadzący badania z okresu ostatnich 70 lat wyda pracę, albo gdy ktoś prosty ze łzami w oczach spisze swoje pamiętniki, a ktoś inny zobaczy w tym wartość wydawniczą, wzbudzi to w jakimś narodzie ogromną pretensję i żal, a nawet wściekłość - Europa nigdy nie wyleczy się ze swoich ran. Nie wystarczy śmierć pamiętających tamte czasy! Czy będziemy zatem palić książki? Och, tematów przecież jest wiele: Holokaust, akcja „Wisła”, wysiedlanie Niemców z Mazur… A to tylko Polska. Czy przypadkiem Grass nie uświadamia nam, jak bardzo historia Europy Środkowo-Wschodniej jest zawikłana, smutna, pełna nieszczęść i tragedii pojedynczych ludzi, ale i narodów, grup etnicznych, wsi, miasteczek?… Czy nie podsuwa nam pomysłu, jak z tym sobie radzić? Może wyznać, rozmawiać, wspominać? Ale co dalej? Potem już tylko smutny uśmiech? Być może. Bo ten smutny uśmiech powinien zagościć na twarzach i pokrzywdzonych, i krzywdzących. Cóż mogę napisać o samej książce? Że wywarła piorunujące wrażenie? Że to pacyfistyczna lektura? Że to nauka dla tych, którzy dopiero się uczą o okropnościach lat wojennych i powojennych? Z pewnością. Ale to także książka o odwadze i strachu. Günter Grass jest odważny do granic wytrzymałości. Po pierwsze dlatego, że odważył się wyznać prawdę o swojej służbie w znienawidzonych hitlerowskich wojskach, które popełniły tak wielkie zbrodnie. A wyznanie owo ujrzało światło dziennie w czasach, które w dalszym ciągu temu nie służą. Widocznie wielu ludzi jest jeszcze nieprzygotowanych na zrozumienie. Po drugie, autor powraca na kartach wspomnień do przeżytych okropności. Proszę spróbować usiąść przy biurku i napisać choć kilka kartek o przeżytych niemiłych chwilach. Trudno? To koszmar. A autor obiera cebulę warstwę po warstwie. Z pewnością przeżywał to w dwójnasób. Raz, gdy pisał, po raz drugi, gdy czytał i słuchał wypowiedzi o książce. To z kolei jest ten właśnie strach. Podróż Güntera Grassa rozpoczyna się w Gdańsku w chwili wybuchu II wojny światowej. Jest jeszcze dzieckiem. Czytamy o jego fascynacji bohaterami armii niemieckiej, chłopięcej fascynacji niemieckimi łodziami podwodnymi, lotnictwem. Jakie byłoby to normalne, gdyby się działo tu i teraz! Dowiadujemy się, co jeszcze go interesuje. To malarstwo. Zbierane z pudełek po papierosach reprodukcje malarstwa wywrą na nim niezatarte wrażenie i w jakiś sposób będą podstawą jego rozwoju kulturalnego i intelektualnego. A i pudełka papierosów przewijają się przez jego życia. Co rusz wspomina o tym, że nie pali. W czasie służby wojskowej, pobytu w obozie jenieckim, tułaczki powojennej. Aż do czasu, gdy palić zaczął. Czyżby to te pudełka? Widzimy młodego Güntera pomagającego w sklepie matce. Uczy się w ten sposób wartości pieniądza. Egzekwuje wierzytelności rodzinnego sklepu. Następnie próbujemy zrozumieć jego wielki zapał, który doprowadza go od Hitlerjugend i służby przeciwlotniczej, poprzez Arbeitsdienst, do Waffen SS. Ale najpierw dotyka go rzecz przerażająca, Obrona Poczty Polskiej w Gdańsku – za pośrednictwem kuzyna jego matki, listonosza Franza Krausego, rozstrzelanego przez nazistów. Ile mały Günter mógł z tego zrozumieć? Straszne, powikłane losy autor rozumie i opisuje tak: „Kaszubscy krewniacy ze strony matki ze swoim poczciwym, nie zawsze zrozumiałym gadaniem jakby odeszli w niebyt – z czyjej przyczyny? A i ja, chociaż z początkiem wojny skończyło się moje dzieciństwo, nie zadawałem powtarzających się pytań. (…) Rozstrzelany wuj Franz Krause zostawił żonę i czworo dzieci, które były trochę starsze, równe wiekiem, dwa lub trzy lata młodsze ode mnie. Z nimi nie wolno już było się bawić. Rodzina musiała opuścić staromiejskie mieszkanie służbowe przy Starej Stoczni i przenieść się na wieś, gdzie między Żukowem a Rębiechowem miała chałupinkę i trochę ziemi. Tam, na pagórkowatych Kaszubach, do dzisiejszego dnia mieszkają dzieci listonosza, nękane przez normalne dolegliwości podeszłego wieku. Mają zupełnie inne wspomnienia. Im brakowało ojca, podczas gdy ja mojego w ciasnym mieszkaniu miałem w nadmiarze”[1]. Wstrząsające, nieprawdaż? W tym czasie jakby na marginesie pisze o pierwszej miłości, trudnościach życia w ciasnym mieszkaniu, o czym później przypomina przy okazji opisywania stosunków z ojcem. Ile takich małych wątków mamy na kartach książki. Trzeba ją czytać nad wyraz uważnie, pomimo tego, że autor co rusz się przypomina, wskazuje nam, które warstwy obranych już łusek, więdnących w koszu na śmieci, należy zapamiętać i odświeżyć, żeby zobaczyć, co wywarło wpływ na postawy dorosłego Güntera. Potem pojawia się wydarzenie, które, moim zdaniem, właśnie taki wpływ wywarło. Czytamy o tym w rozdziale zatytułowanym „Nazywał się My-czegoś-takiego-nie-robimy”. Tak nazywali współtowarzysze jednego z junaków. Postać paradoksalna. Z wyglądu zewnętrznego stuprocentowy Aryjczyk, wysportowany, świetny fizycznie, zdyscyplinowany. Oprócz… Właśnie. Przez niego współtowarzysze mieli same kłopoty: kary, nadprogramowe zajęcia, ćwiczenia, prace. Odmawiał wzięcia do ręki broni, opuszczając karabin ze słowami: my czegoś takiego nie robimy. Kim był? Autor przypomina sobie to tak: „On to z pewnością należy do jehowitów. – Albo też zostało powiedziane: - On to jak nic badacz Pisma Świętego”[2]. Zapamiętajmy – badacz Pisma Świętego! Ilu jest badaczy, czytelników Pisma Świętego, którzy opuszczają broń? Także tę słowną. Nie sposób nie dostrzec, czytając o dzieciństwie Grassa, co wywarło na niego wpływ. Jakie zdarzenie, jakie osoby. Może zbytnio przywiązuję wagę do pierwszej części wspomnień autora? Jednakże wydaje mi się, że i on bardzo to zaakcentował. To właśnie tam pojawiają się pewne sprawy po raz pierwszy. To tam odwiedzamy z Grassem Gdańsk, trochę Wybrzeże. A w Gdańsku nazywa ulice, miejsca, budynki, kościoły. Wyobrażam sobie, jaką wartość to ma dla ludzi, którzy tam kiedyś mieszkali albo mieszkają obecnie… A potem karta powołania. Bunt bardzo młodego żołnierza sikającego do kawy przeznaczonej dla kadry i satysfakcja z zemsty, gdy widzi, jak dowódcy ją piją: „(…) wyjąc z wściekłości w gazowej masce z zapoconymi okularami, zapewne wiele razy obmyślałem zemstę do ostatniego szczegółu. (…) Teraz wylewam z baniaków w śnieg kawę na dwa palce, odstawiam baniaki i żeby uzupełnić zawartość, sikam do jednego, do drugiego baniaka, aż już jest dość. (…) I oni żłopali to, co dostarczałem im nieomal na gorąco, baniak po baniaku”[3]. Krótka służba w armii, rana od odłamku, obóz jeniecki, głód. I w końcu niezwykle ważne spotkanie z Josephem. Na ile przekonanie autora jest prawdziwe, że mógł to być Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI? Nie wiadomo. On sam na dalszych stronach powątpiewa w swoje wcześniejsze przekonanie. Aczkolwiek to spotkanie, widocznie i rozmowy, wywierają na Grassie niezatarte wrażenie. Dlaczego? Domyślamy się, że to jedna z tych postaci, która Günterowi nie pasowała do ówczesnych czasów. Ale, ale. To nie tylko sprawy religijne, bo to Joseph, który „utrzymywał nawet, że śni podług niepodważalnych reguł tego języka”[4] powoduje, że robotnik kopalni, w blasku karbidówki, prawie kilometr pod ziemią, uczy się łaciny. Czy może właśnie z tych dni i ów Joseph, jeśli to Ratzinger nim był, wyniósł swoją wiarę? Tego Grass nam nie podpowiada. Smutne lata powojenne. Próby znalezienia się w świecie bez ideologii nazistowskiej. Ruiny, brak pracy, tułaczka, poszukiwanie rodziny. Ach, gdyby tylko to! To nie byłoby takie trudne i zatrważające. Ale wszyscy ci ludzie, z którymi styka się autor, są naznaczeni piętnem wojny. A spotyka ich wielu. Pracuje w gospodarstwie rolnym, potem w kopalni potasu, bo „nabrałem szczerej ochoty, żeby ukryć się we wnętrzu ziemi, nie oglądać szybko zmieniających się krajobrazów, zniknąć, pochłonięty, zaginiony, jakby wymeldowany, a przy tym, jeśli to bezwzględnie konieczne, nawet pracować głęboko pod skorupą ziemską, wykonywać budzącą szacunek najcięższą robotę”[5]. Tak, domyślam się jak go to wszystko uwierało. Jednocześnie poszukiwanie rodziny i strach przed spotkaniem. Odkrycie prawdy o zbrodniach hitlerowskich. Z błahszych powodów gotowi jesteśmy schować się pod ziemią. W końcu Grass odnajduje rodzinę. W całości. Jakoś lekko opisuje, jak się zmienili, chociaż rozumie tragedię wysiedlenia. Może nie chce pisać o szczegółach? Może to dla niego za tragiczne? Może z tym sobie nie radzi? Jedynie zaznacza tragedię. Tak samo, gdy pisze o „wyzwoleniu” przez Rosjan. Słowa więzną w gardle: „Rzeczywiście nie było po niej widać, co przeżyła, być może wycierpiała w Gdańsku, »kiedy przyszli Rosjanie«”[6]. Potem znowu wędrówka, ale już z wytyczonym celem: praca u kamieniarzy, studia rzeźbiarskie, intelektualno-artystyczne podróże do Włoch i Francji. Upodobanie do ragtime’u i bluesa, które zaprowadziło go do grania w knajpianym kwartecie, gdzie „Po jam-session dla licznej publiczności (…) trafił idol naszych wczesnych lat z towarzyszącą mu świtą”[7]. Nie zdradzę, z kim grał Grass. Powojenne tragedie towarzyszą autorowi na każdym kroku. Wspomina o nich mimochodem. Nie roztkliwia się. Czy ma już do tego dystans? Choćby do śmierci przyjaciela, pacjenta zakładu dla nerwowo chorych: „I przez to okno Franz, rozpieszczony wybraniec bogów, podobno któregoś dnia wyskoczył. Z rozbiegu, pędząc przez cały korytarz, na koniec nie zważając na szybę. Chciał jeszcze pofrunąć, stać się ptakiem albo powietrzem, wiatrem w drzewach”[8]. książka pobierz Grass spotyka przyjaciół, Grass traci przyjaciół. Zdobywa doświadczenie. Jest już artystą, ale jeszcze nieznanym. Pewnie w osiągnięciu spokoju pomaga mu małżeństwo. A potem już tylko rodzina i pisanie… Co wydaje mi się niezwykle ważne, Grass jest świadkiem przeróżnych zdarzeń, które miały oddźwięk w historii. Na przykład pisze: „Tam przy nabrzeżu Oksywskim stał na kotwicy przycumowany dawny statek wycieczkowy »Wilhelm Gustloff«, używany przez dywizjon szkolny U-bootów jako pływające koszary. Dokładnie tego nie wiedziałem. Port wojenny i stocznia uchodziły za obszar zamknięty”[9]. Ale także obrona Poczty Polskiej w Gdańsku. Spotkania z Josephem i muzycznym idolem. Fascynujące wydaje się, jak historia potrafi wpleść się w nasze życie, jaki wywierać wpływ, którego nie doceniamy, chociażby na naszych krewnych, którzy przeżyli wojnę, stalinizm. Jak nie doceniamy też tego, co się wokół nas dzieje obecnie. --- [1] Günter Grass, „Przy obieraniu cebuli”, przeł. Sławomir Błaut, wyd. Polnord – Wydawnictwo Oskar, 2007, str. 15-16. [2] Tamże, str. 91. [3] Tamże, str. 117. [4] Tamże, str. 237. [5] Tamże, str. 224. [6] Tamże, str. 247. [7] Tamże, str. 332. [8] Tamże, str. 346. [9] Tamże, str. 75.
0 notes