Tumgik
Text
31.10.2018 Zapach zimy
Dziady, zaduszki, halloween… Na progu zimy ludzie oddają cześć swoim zmarłym, mając przed oczyma ostatnie liście opadające w butwiejący humus. Przyroda wstrzymała oddech i nie wypuści go aż do wiosny, a my zapalamy znicze i dyniowe lampiony, żeby rozproszyć nieco mrok. Mało kto szczerze to przyzna, ale nie wyrasta się z lęku przed ciemnością. Dzieci boją się ciemności w pokoju, którą może przegonić zwykła nocna lampka. Dorosłych napawa lękiem okruch ciemności w ich sercach, jak odprysk czarnego szkła. Takiej lampki, która by go rozjaśniła, to jeszcze nikt nie wymyślił.
Większość ludzkich lęków ma u swoich korzeni jakieś racjonalne uzasadnienie. Niektórzy boją się pająków czy węży. Gdyby zostali nagle rzuceni na środek afrykańskiej sawanny, niechęć do stworzeń obdarzonych nadmierną lub niedostateczną liczbą nóg mogłaby być korzystna. Inni boją się myszy i szczurów, które swego czasu niosły na chudych grzbietach śmiertelne plagi. Dlaczego jednak boimy się lalek, masek, manekinów…? Mam taką prywatną teorię, że w zbiorowej świadomości zakorzeniony jest bardzo głęboko strach przed istotami czy rzeczami, które udają ludzi, a nimi nie są.
Przedwczoraj poczułam po raz pierwszy zapach zimy, północny wiatr pachnący dymem i śniegiem. Moje serce jest jak młody, narwany koń, który zawsze wyrywa do przodu. Żyję o pół kroku w przyszłości, o kilka tygodni do przodu, przeczuwając czas, który dopiero nadejdzie. Muszę to serce powściągać cuglami, żeby zrównało się z chwilą obecną i zadumało nad schyłkiem jesieni.
0 notes
Text
27.10.2018 Pocztówka z Syberii
Zaskoczył mnie dziś w parku głosik nie do pomylenia z żadnym innym – przypominające malutkie srebrne dzwonki gadanie jemiołuszek. Rzeczywiście, na drzewie siedziało całe ich stado. Bardzo to wcześnie jak na jemiołuszki, tych gości z dalekiej Syberii, wegan z ekscentrycznym makijażem (jemiołuszki to jedne z niewielu ptaków, które przez cały rok żywią się wyłącznie owocami). Aż strach pomyśleć, przed jaką aurą uciekają tak wcześnie. Coraz dłuższe wieczory ślimaczą się i pożerają czas jak sałatę. Ludzie są rozdrażnieni i ospali, zapalają więcej lamp, ale świeci się mniej serc. Przygasłe twarze zapadły w zimowy sen.
0 notes
Text
23.10.2018 Deszcz
Atmosferyczne werble ogłaszają nadejście pory marznącego deszczu. Strugi wody i silny wiatr zmiotły z drzew większą część liści, nieodwołalnie obnażając pogorzelisko po złotym i czerwonym ogniu.
Ludzie, właściwie zgodnie ze swoją naturą, próbują to pogorzelisko rozweselić. Rzeźbią lampiony z dyń, aby za moment już zastąpić je świątecznymi lampkami. Trzeba byłoby uciec gdzieś dalej od nadmorskiego miasta z jego galeriami konsumpcjonizmu, obwieszonymi już w październiku bożonarodzeniowym brokatem (smutni ludzie mniej kupują…), aby choć na moment dotknąć w zadumie nagiej rzeczywistości. Świat przyrody, w który wpisana jest na stałe opowieść o śmierci i zmartwychwstaniu, kładzie się właśnie do grobu. Nasiona wpadły już w ziemię, cykl się zakończył. Zima przykryje szczątki białym całunem, na którego tle jedne stworzenia zasną, a inne będą walczyć o przetrwanie, aby na wiosnę raz jeszcze zaśpiewać pieśń życia.
0 notes
Text
21.10.2018 Zdążyć przed deszczem
To już ostatni chyba dzień słońca i ciepła, oczywiście na tyle, na ile może obdarować ciepłem październik. W głębi lądu zaczął kąsać nocny przymrozek, ale nadmorskie miasto nie poddaje się łatwo inwigilacji zimy. Nadchodzi jednak tutaj czas późnojesiennego deszczu, pomarańczowego od przedwcześnie rozpalających się latarni. Nikt nie powinien pozostawać w nim zbyt długo na zewnątrz, nikt nie powinien zbyt długo być w nim sam. To jest deszcz, od którego kostnieje dusza. Ludzie - przeczuwając już ten deszcz - gromadzą się w zaparowanych barach, przytulnych kafejkach i obwieszonych dyniami restauracjach. Szukają innych ludzi. Jesienią szczęśliwi są ci, którzy nie wracają do pustego domu - grzeją się przy sobie jak przy kubku kakao. A nawet lepiej, bo człowiek nie stygnie tak szybko i ma większą powierzchnię grzejną.
0 notes
Text
19.10.2018 Pytanie
Jeżeli da się kochać każdą pogodę, to może da się kochać każdego człowieka?
0 notes
Text
21.10.2018 Zdążyć przed deszczem
To już ostatni chyba dzień słońca i ciepła, oczywiście na tyle, na ile może obdarować ciepłem październik. W głębi lądu zaczął kąsać nocny przymrozek, ale nadmorskie miasto nie poddaje się łatwo inwigilacji zimy. Nadchodzi jednak tutaj czas późnojesiennego deszczu, pomarańczowego od przedwcześnie rozpalających się latarni. Nikt nie powinien pozostawać w nim zbyt długo na zewnątrz, nikt nie powinien zbyt długo być w nim sam. To jest deszcz, od którego kostnieje dusza. Ludzie - przeczuwając już ten deszcz - gromadzą się w zaparowanych barach, przytulnych kafejkach i obwieszonych dyniami restauracjach. Szukają innych ludzi. Jesienią szczęśliwi są ci, którzy nie wracają do pustego domu - grzeją się przy sobie jak przy kubku kakao. A nawet lepiej, bo człowiek nie stygnie tak szybko i ma większą powierzchnię grzejną.
0 notes
Text
19.10.2018 Pytanie
Jeżeli da się kochać każdą pogodę, to może da się kochać każdego człowieka?
0 notes
Text
17.10.2018 Pantha rei
Niewiele pomyliłam się w swoich obliczeniach. Dwa tygodnie temu prognozowałam, że teraz mniej więcej przypadnie apogeum jesieni, jej najpiękniejszy moment. Jednak trwająca wiele dni ciepła i sucha pogoda spowolniła nieco kolorowy pożar, niektóre liście bardziej wysychają niż zmieniają barwę. Mimo wszystko jest to czas przyjemny, triumfalny, lekko tylko zakłócony prywatnym pożarem infekcji trawiącej mój biedny, niekompetentny system immunologiczny. Ach, ale nie powinnam chyba być zbyt surowa. Obiektywnie rzecz biorąc – żyję i mam się względnie dobrze, a to już jest coś, za co należy być wdzięcznym.
Nieustannie ulegam pokusie mierzenia upływu czasu ptasim kalendarzem. Od mniej więcej tygodnia od strony Skandynawii nieustannie ciągną klucze gęsi. Widocznie te krzepkie i z bliska nieco przerażające ptaki są bardziej wytrzymałe niż żurawie, których dawno już nie słyszałam. Chociaż nie należy odrzucać ewentualności, że moje nadmorskie miasto leży po prostu poza żurawimi trasami przelotowymi. W wielu kulturach gęsi były czczone, podobno ich krzyk poruszył wszechświat do życia. Słowianie wierzyli, że powracające na wiosnę ptaki niosły na skrzydłach dusze, które miały się ponownie narodzić. Te przekonania zostały później spłycone do infantylnego kłamstewka dla najmłodszych, że „bociany przynoszą dzieci”. O ileż bardziej dostojnie wystąpiłaby w tej roli gęś! Pomimo znaczącego rozminięcia się z wizją świata, którą w swoim sercu uznałam za prawdziwą, potrafię docenić dzikie piękno gęsich mitów. Nie szafuję lekko etykietką pogaństwa. Gęsi śpiewają tę samą pieśń życia, co jelenie na rykowisku i pylące na żółto leszczyny – A Bóg widział, że to było dobre.
Na niebie widać coraz więcej gawronów, chociaż na ziemi jeszcze prawie się ich nie spotyka. Rok na swojej kolistej drodze przetacza się przez kolejny kamień milowy. Wieczory wydłużają się poza ludzkie granice komfortu, a w powietrzu można już przeczuć zapowiedź przełamania tej nieprzyzwoicie pięknej pogody, można przeczuć lodowate listopadowe deszcze. Ktoś mógłby powiedzieć, że sympatia okazywana względem listopada zakrawa na masochizm. Odpowiedziałabym: jestem zakochana w zmianie. Pantha rei – wszystko płynie. Nawet najbardziej rozkoszny maj znudziłby się, gdyby trwał dzień po dniu w nieskończonym bezruchu.
0 notes
Text
10.10.2018 Złota jesień
Pojedyncze drzewa stoją już w pełni jesiennego przepychu, inne dopiero zaczęły przebarwiać liście, jakby w roztargnieniu spóźniły się na jesień jak na autobus. Rozpoczęło się pasmo nieprawdopodobnie pogodnych dni, wszystko jest oblane słońcem jak miodem. Skostniałe poranki nagrzewają się powoli, ale wieczorów nie powstydziłby się nawet czerwiec. Wieczory jednak nadchodzą jeszcze przed godziną szóstą, a zachód słońca bardzo szybko spija z nich wszelkie ciepło. Ta złota jesień, malowana z hojną rozrzutnością całą paletą ciepłych barw, trąca jednak w tle niepokojące, jękliwe struny, jakby przeczuwając rychły koniec swoich rządów. Widziałam dziś po raz pierwszy gawrony, smutnych urzędników zimy.
0 notes
Text
06.10.2018 Zwycięstwa
Jeżeli istnieje na świecie coś budzącego większy wstręt niż rozdęty pająk krzyżak, to jest to szerszeń. Miałam dziś nieprzyjemność stanąć z jednym oko w oko. Owad, pijany jesiennym zimnem, zataczał błędne kółka po dziecięcym wózku. Ja obserwowałam czujnie syna, brykającego nieopodal jak źrebak wiosną, próbując równocześnie nie stracić szerszenia z oczu. Przez długi czas rozważałam, w jaki sposób go unieszkodliwić. Wiedziałam, że jeżeli nie zabiję go jednym ciosem, zostanę pożarta (kto znalazł się raz w pobliżu szerszenia, ten wie o czym mówię…). Ekstrapolowałam, że jeżeli osa potrafi przeżyć wielokrotne uderzenie butem czy gazetą, na tę bestię potrzebny byłby chyba co najmniej pistolet. Ostatecznie przerwałam impas, ruszając do szarży uzbrojona w plastikowe wiaderko. Po długiej chwili mocowania się, podczas której część wiaderka skończyła w potężnych szczękach, wyszłam z tego pojedynku z tarczą. Pozostawiając za sobą dogorywające truchło, poczułam się jak wiedźmin. Plastikowe wiaderko jest na szerszenie, a foremka w kształcie żółwia na ludzi…
Silne emocje wywołują u mnie często lawinę skojarzeń, którą trudno jest zatrzymać. Myśli o szerszeniach i innych nieprzyjemnych, niepożytecznych stworzeniach, charakteryzujących się nadmiarem czy też niedoborem kończyn i aparaturą zdolną do aplikacji śmiertelnych trucizn, poprowadziły mnie dalej w kierunku pasożytów wewnętrznych i zewnętrznych, jednokomórkowych i bezkomórkowych patogenów, wrażliwej na zakłócenia fizjologii ciała, a następnie do stacji końcowej: Naznaczone obrzydzeniem rozważanie organicznej natury życia. Chociaż zazwyczaj pozostaję w stanie łagodnego zachwytu nad stopniem skomplikowania organizmów żywych, miewam też dni, kiedy czuję się jak deus ex machina – kartezjański duch w maszynie, który patrzy (no właśnie, czym właściwie patrzy, przecież nie oczami…?) ze zgrozą na to, co dzieje się z ciałem. Ale nie, to byłoby zbyt proste. Zbyt eleganckie, by mogło być prawdziwe – niematerialny duch, kierujący organiczną maszynerią. Zdaje mi się, że raczej dusza ludzka przerasta tkanki na podobieństwo grzybni, a jej oddzielenie od materii musiałoby być operacją zakończoną nieodwracalnym uszkodzeniem obu podmiotów. Jakże to? Obiecano nam przecież zmartwychwstanie… Wierzę w to, że miłość jest większa niż śmierć, chociaż nie potrafię nawet przeczuć, w jaki sposób to zwycięstwo się to dokona. Natomiast w zmartwychwstanie nie muszę wierzyć, ponieważ zjawisko to należy do dziedziny wiedzy. Wiem, że moje ciało po śmierci będzie żyć w drzewie i ptaku, w źdźble trawy, może nawet w szerszeniu. Tak twierdzi biologia ze swoim cyklem obiegu materii w przyrodzie. Gdzie będzie wtedy moja dusza? Czy też ulegnie rozdrobnieniu, starciu na proch, czy istnieje cykl obiegu ducha? Niektóre religie w to wierzą. Ja wierzę, że będę pisać wiersze i hodować pszczoły.
0 notes
Text
03.10.2018 Lustrzana pogoda
Niebo jest najpiękniejsze w październiku – w tych krótkich chwilach, kiedy wygląda zza chmur, gnanych niestrudzonym jesiennym wiatrem. Wypolerowane tymi chmurami i spłukane deszczem, pojawiające się tu i tam kawałeczki nieba lśnią jak niebieska porcelana. Ich czysty, chłodny błękit odbija się z kolei w kałużach, tworząc dziesiątki i setki niebiańskich oczek wodnych. Kiedy padnie na nie zbłąkany pomiędzy chmurami promień słońca, cały świat rozświetla się na złoto, srebrno i niebiesko. Już niedługo po lustrzanych dniach nadejdą dni szklane, kiedy oślepiająco słoneczne poranki będą się przeglądać w ściętych nocnym mrozem witrażykach, a potem ciemne listopadowe wieczory, gdy deszcz jest najzimniejszy jak tylko potrafi, nie stając się śniegiem. Ale na razie jesień dopiero zaczęła lizać drzewa czerwienią, na podobieństwo zapałki przyłożonej do gazety. Na początku nic się nie dzieje, po dłuższej chwili dopiero pojawia się pojedynczy język płomienia. Najpewniej za jakieś dwa tygodnie ogień wystrzeli złocistością buków i czerwienią klonów, by po kilku zaledwie dniach pozostawić po sobie świat w kolorze węgla i popiołu. A później… Później nadejdzie zima. Taki to mój biznesowy terminarz.
0 notes
Text
29.09.2018 Impresjoniści nie kłamią
Winna jestem chyba w tym miejscu niewielkie sprostowanie. Komuś o mało elastycznej konstrukcji myślowej mogłoby się zdawać, właściwie słusznie, że przeczę nieraz  sama sobie, że brakuje mi pewnej wewnętrznej integralności. Piszę, że nie chcę zmieniać świata, a kilka dosłownie dni później – że zazdroszczę tym, którzy go zmieniają. Piszę, że podróż pociągiem to dla mnie czysta przyjemność, lecz z drugiej strony zaczynam chodzić po ścianach z irytacji kiedy, siedząc w brudnym i zatłoczonym przedziale, słyszę o piętnastominutowym opóźnieniu. Wszystko to jest prawdą. Chcę zmieniać świat i nie chcę zmieniać świata, lubię i nie lubię jeździć pociągiem, kocham jesień i nie znoszę jesieni. Impresjoniści nie kłamią. Chwytają każdą chwilę taką, jaką jest, a każda jest jedyna w swoim rodzaju.
„Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
 Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
 Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
 Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.” *
Tym razem fragment wiersza mistrzyni Szymborskiej. Jestem dziwnie pewna że zrozumiałaby, jak można równocześnie lubić i nie lubić podróży pociągiem.
*Wisława Szymborska, Nic dwa razy
0 notes
Text
29.09.2018 Ludzie aktywni
Odkryłam dziś w moim dzienniku bardzo użyteczną, niedostrzeżoną dotąd wartość. Inni ludzie kręcą głowami jak psy, które straciły trop, i mówią bezradnie: „Jesień, już znowu jesień? Kiedy to zleciało? Przed paroma jeszcze dniami nosiliśmy przeciwsłoneczne kapelusze!”. Ja mam trop mocno przypięty szpilkami do papieru. Wystarczy, że cofnę się w swoich zapiskach, i wiem dokładnie – którego dnia jesień przysłała telegram, że już jest w drodze, a którego stanęła w drzwiach z walizką wypchaną kasztanami. Daleka jestem jednak od wywyższania się ze względu na tę wiedzę, i pozostaję w bolesnej świadomości jej ceny. Obserwacja wymaga bierności, co niestety wyklucza mnie na starcie z grona ludzi aktywnych.
Ach, jak patrzę na nich z mieszaniną podziwu i zazdrości! Na ludzi, którzy wyznaczają sobie cele i osiągają je, wkraczają brawurowo w sam środek rzeczywistości i swoim ciężarem zaczynają tę rzeczywistość obracać wokół niczym rozświetloną możliwościami galaktykę. Na ludzi, którzy zmieniają świat, drążą rzekom czasu nowe koryta, przesuwają zwrotnice losu. Rozpoznaję ich z daleka po wyprostowanej postawie i dziarskim uśmiechu, tych ludzi, którzy sięgają po owoce na gałęziach, zamiast szukać ich na ziemi. Tych ludzi – do których ja nigdy nie będę należeć. Nie uśmiecham się wystarczająco dziarsko, a poza tym gdyby wszystko zaczęło kręcić się wokół mnie najprawdopodobniej pochorowałabym się ze względu na wrażliwy błędnik. Cóż, to oni podbijają świat - ale jaki smak ma to zwycięstwo, skoro nawet nie wiedzą, kiedy nadeszła jesień?
0 notes
Text
26.09.2018 Bieszczadzkie duchy
Ktoś powiedział mi ostatnio, że jesteśmy (to znaczy ja i dwie jeszcze uczestniczki niedawnego górskiego wypadu) jak bieszczadzkie duchy – nie zostawiamy śladów. Co prawda za tym poetyckim stwierdzeniem kryła się rzecz bardzo prozaiczna: chodziło o fakt, że gotowałyśmy posiłki na turystycznej kuchence i jadłyśmy je na własnych naczyniach, nie dokładając pracy personelowi schroniska, obsługującemu tłum zgłodniałych turystów. Niemniej spodobało mi się to. Tak właśnie chciałabym żyć, nie pozostawić po sobie żadnego śladu. Nie śmiecić, nie kupować, nie produkować ustami głośnych i wulgarnych słów. Nie rozrzucać wokół siebie petów, gum do żucia, zbędnych gestów ani koralików śmiechu, nie zajmować miejsca, nie zmieniać świata.
Prawdziwym bieszczadzkim duchem jest ryś – cień wśród cieni. Elegancko się składa, bo z rysiem czuję jakieś wyjątkowe, pozagatunkowe pokrewieństwo. Chciałabym żyć życiem rysia. Pojawić się, spojrzeć na świat i zniknąć.
0 notes
Text
26.09.18 Słowa niewypowiedziane
Tak wiele chciałabym dzisiaj opowiedzieć. O tym, że nad blokiem przeleciały moje ukochane żurawie, a ja wyskoczyłam na balkon jak na sprężynach i wychylałam się za barierkę tak długo, aż nie zniknęły mi z oczu. O tym, że kiedy minie sercowy szok termiczny, stalowoszary i stalowozimny deszcz można pokochać choćby za kontrast podkreślający przytulność domu. O tym, że chmury - w środku czarnogranatowe a na zewnątrz sine – ciągnęły dzisiaj ciężkie brzuchy tuż nad ziemią, a wiatr gnał je tak, że przypominały wydęte sztormem żagle. Chciałabym to wszystko opisać, ale nie mogę. Zdania się rozsypują, motyle odlatują ze szpilek. Czy to przez spiętrzenie przyziemnych formalności, domagających się załatwienia, czy przez tę gwałtowną pogodę – nie wiem, ale odczuwam narastający niepokój; jakbym chciała koniecznie gdzieś iść, ale nie ma dokąd, jakbym chciała komuś coś powiedzieć, ale zabrakło słów.
0 notes
Text
23.09.2018 Przełom
Dotychczas jesień flirtowała zaledwie zalotnymi promykami słońca, co chwilę kusząc letnim żarem, by zaraz ostudzić zmysły parującym w porannym chłodzie oddechem. Tego roku pierwszy dzień kalendarzowej jesieni pokrył się w widowiskowy sposób z bezwstydnym obnażeniem jej prawdziwej natury. Temperatura gwałtownie spadła, a niebo zasnuło się ciemnymi, pokłębionymi od przenikliwego wiatru garbami chmur, które sieką ziemię na przemian to lodowatym deszczem, to gradem. Nagły gniew wzburzonego nieba pozostawia serce w głębokim rozżaleniu za subtelną nostalgią przełomu lata, jest to jednak uczucie równie przelotne, co ów przeganiany co chwilę deszcz. Mimo wszystko budzi, zupełnie naturalne w swojej intensywności, pragnienie poszukiwania schronienia w oświetlonych miękkim światłem pomieszczeniach, w zwojach ogromnych koców i grubych swetrów, w parujących kubkach ciepłych napojów  i talerzach tłustych potraw. Instynkt ten, jak się zdaje,  charakteryzuje w szczególnym stopniu mieszkańców północnej półkuli, dla których zimno pozostawało zawsze jednym z największych antagonistów życia. Dlatego wraz z nastaniem chłodów zaczynamy celebrować naszą błogosławioną stałocieplność, dostarczając w odpowiedniej ilości paliwo niezbędne do ogrzania ciała. Zawsze znajduję przyjemność w rozważaniu prostej i pierwotnej woli przetrwania, która, przemielona przez mózgową maszynkę produkującą hormony, budzi w moich kubkach smakowych pociąg do tłustych orzechów, kalorycznych słodkości i dwudaniowych obiadów.
Oda do stałocieplności
Nadejście czarno-białej pory roku to czas wdzięczności.
Amerykanie mają święto dziękczynienia,
Chrześcijanie też dziękują Bogu
Że się narodził.
A fizjolodzy śpiewają odę do stałocieplności:
 Dziękujemy
Że na metabolizmu całopalnym stosie
Woli przetrwania składając ofiarę
Pośród śmiertelnej ciszy śniegu
Kupić możemy życia chwil parę
 Czy fakt, że potrafimy podnieść temperaturę ciała spożywając pokarm
Nie jest godny uwielbienia?
Może powinien mieć własne święto
Pierwszego dnia mrozów.
Amerykanie nie obrażajcie się,
Indianom też jest zimno.
Chrześcijanie nie obrażajcie się,
Bóg też był stałocieplny.
  Jeszcze nie czas, ten wiersz to zeszłoroczny motyl. Ale podobno zima nadejdzie w tym roku wcześnie.
0 notes
Text
18.09.2018 Pajęcze lato
W powietrzu unosi się złoty kurz, zupełnie jak z piosenki Budki Suflera… Intrygujący fenomen, który chyba niewiele ma wspólnego z faktycznym stężeniem cząstek pyłu zawieszonych w atmosferze; już prędzej z manifestującą się spontanicznie w świecie materii jesienną nostalgią. Popołudnia znów stały się upalne, prześwietlone na wylot ostrym światłem, ale gdy tylko słońce opada nad horyzontem, bardzo szybko zabiera całe ciepło ze sobą.
Do tego zakurzenia i zezłocenia powietrza mogły właściwie przyczynić się maleńkie pająki. Właśnie w tej porze roku, nazywanej „babim latem” lub – za oceanem – „indiańskim latem”, wypuszczają one na wiatr połyskliwe nici, aby pożeglować na nich w nieznane. Gdybym miała w tej kwestii coś do powiedzenia, druga połowa września byłaby nazywana „pajęczym latem”. Podczas gdy młodzież figluje z wiatrem, stare, opasłe pajęczyska snują swoje sieci, przypominające bardziej miniaturowe liny okrętowe niż filigranowe koronki, na każdym chyba krzewie i ogrodzeniu. Ich widok napawa mnie nie do końca wytłumaczalnym wstrętem. Na pewien drapieżny sposób są przecież eleganckie, ze swoim oszczędnym minimalizmem ruchów i zabójczą skutecznością konstrukcji ciała. Nie wspominając już o zdumiewających właściwościach i głębokim pięknie pajęczych sieci, które z pewnością zostały już zgrabniej opisane przez ludzi o dużo większej miłości ku pająkom niż moja. Mimo wszystko, gdy tylko wyobrażę sobie, że wypasiony na letnim owadzim żniwie pająk krzyżak, z rozdętym odwłokiem i szybkimi, ruchliwymi nogami miałby znaleźć się na mojej skórze… Jedynie wysiłkiem woli powstrzymuję odruch gorączkowego otrzepania się.
Na moim balkonie zamieszkał pająk. Jest to całkiem malutki pajączek, kątnik jak sądzę – z gatunku tych pająków, które w wieku dojrzałym mogą mieć wielkość dziecięcej rączki. Jednak na razie jest malutki. Zamieszkał w uszkodzonej fudze pomiędzy kafelkami, która utworzyła coś w rodzaju przytulnego tunelu. Pajączek chowa się tam, ilekroć wyczuje zagrożenie: przybliżającą się zbytnio ludzką twarz lub drgania podłoża. Tymczasowo rozpatrzyłam pozytywnie jego wniosek o azyl. Będzie jednak pod baczną obserwacją.
0 notes