Tailandia, dzien 3b. Na lunch pojechalismy do miejsa do ktorego pewnie sama bym sie nie zapuscila wiec tymbardziej doceniam lokalnych przewodnikow. W karcie nie bylo za wielkiego wyboru bo w zasadzie albo zupa z krwia watrubka i innymi podrobami albo mielona wieprzowinka smazona z bazylia oraz omlet smazony na glebokim tluszczu. Oczywiscie wybralam opcje 2, ale probowalam tez zupy i byla niezla, tylko swiadomosc tego co to troche mnie odstrasza.
Lunch popijalismy tajska herbatka a na deser dostalam slodkiego ziemniaka marynowanego w cukrze a potem polanego mleczkiem kokosowym, bardzo slodkie ale dobre.
Potem widzicie husky ktore ktos trzymal w domu, jestem troche sceptyczna przy tym upale.
Na koniec szubki podglad toalety na stacji. jest wanienka z woda ktora sluzy do splukiwania i mycia sie rowniez, mokro wszedzie, nie ma papieru, dziura w ziemi i trzeba sobie jakos radzic, dobrze ze przynajmniej sciatlo bylo. Zato umywaleczki przed lazienka eleganckie.