Tumgik
wielkiemilostki · 4 years
Text
15.04.2020
Tym razem wyleją się myśli, z którymi bałam się zmierzyć.  Nie potrafiłam sobie nigdy tego wszystkiego uporządkować, a myślę, że to był mój główny zapalnik do złego samopoczucia.  A więc, zaczynam od początku.  Napisanie pierwszego zdania jest zawsze najtrudniejsze, ale potem pisanie idzie z górki, wszystko się wylewa.  .....poznaliśmy się przez portal randkowy. Nie uważam, żeby było to coś złego. W tych czasach nikogo już to nie dziwi.  Nie było się tu nad czym zastanawiać - od razu coś w nim dostrzegłam, mimo że to tylko zdjęcie. Tym bardziej, że hej! jestem panią fotograf! Potrafię dużo wyczytać ze zdjęcia! A może tylko mi się tak wydawało? I było to złudzenie, że jest on dobrym człowiekiem? Przecież to, że się uśmiecha na każdym zdjęciu, wcale nie musi oznaczać jego dobrych intencji. Nim się obejrzałam zaczęliśmy ze sobą pisać. Nie zwracałam kompletnie uwagi na odległość. Po prostu miło spędzałam z nim czas na rozmowach. Nawet nie chciałam poruszać tematu spotkania, bo wiedziałam, że tak tylko się mówi - spotkamy się, przyjadę do Ciebie, dla mnie odległość to żaden problem!  Wiele razy byłam naiwna, wiele razy się na tym przejechałam.  Dlatego postanowiłam dojrzale do tego podejść i niczego nie oczekiwać.  To po prostu dobra znajomość przez internet.  Ale w którym momencie umknęło mi to jak się do siebie zbliżyliśmy?  Sama nie wiem, tego nie dało się skontrolować.  Było dobrze. Może nawet za dobrze?  No i kto by się spodziewał, że został poruszony temat spotkania?  Mieliśmy spotkać się w weekend. Moim zadaniem było znalezienie noclegu dla niego. A to przecież żaden problem - zrobione! Tylko to byłoby zbyt proste i zbyt piękne żeby poszło tak łatwo - pokłóciliśmy się. “Skoro nie możesz ze mną spać w hotelu to bezsensu żebym tracił czas”.  Skoro tracisz czas na przyjazd do mnie - to nie przyjeżdżaj. Skoro dzień to za mało i siedzenie do późna tak samo - trudno, nie przyjeżdżaj. Krótko i na temat. Nie zamierzałam się tym przejmować. Wyszłam na miasto z moim przyjacielem. Opowiadając mu o tej sytuacji od razu powiedział, że nie powinnam się w to pakować. To dziwne, a tym bardziej hej! co to za odległość? Prawie 300 kilometrów w jedną stronę?! Po kilku dniach milczenia - odezwał się.  Czy ja znowu coś pominęłam? Dlaczego nie zauważyłam kiedy zwalił winę na mnie? Że to ja go wystawiłam?  Że wolałam wyjść na miasto ze swoim przyjacielem niż spotkać się z nim? Zaczęło mi na nim zależeć? Nie chciałam się kłócić?  Pogodziliśmy się - ale on podjął decyzję, że “skoro go wystawiłam to teraz ja do niego mam przyjechać”.  W sumie, chciałam to zrobić. To szalone. Spontaniczne. Czemu nie?  Ale potem zmierzyłam się z realiami - co powiem mamie? tacie? Wyjeżdżam do obcego faceta, sześć lat starszego ode mnie, z nietypowym wyglądem? poza tym hej, jestem kobietą! Co jeśli mnie gdzieś zaciągnie i skrzywdzi?  Trzeba myśleć przede wszystkim o swoim bezpieczeństwie.  Rozmowy na temat spotkania doprowadzały do ciągłych kłótni. Postanowiłam to zakończyć, ponieważ nie miało to dla mnie najmniejszego sensu. Ciągle chodziłam zła i smutna.  Więc tak jak mówiłam wyżej - trzeba o siebie zadbać i się sobą zaopiekować. Pomyśleć o tym, co jest dla nas dobre.  Urwałam z nim kontakt.  Zaczęłam się spotykać z ludźmi. Randkowałam. Czułam się dobrze. Minęło sporo czasu, myślę że ponad pół roku. ODEZWAŁ SIĘ.  Byłam cała w emocjach, nie wiedziałam dlaczego mój organizm w taki sposób reaguje na wiadomości od niego. O co chodzi? Nie byłam chętna do rozmowy z nim, chciałam żeby dał mi spokój. Zaakceptował to, ale powiedział, że cały czas czeka na mnie miejsce. u niego. w domu. jeśli chciałabym schować się przed światem. on tam jest. i czeka.  to było dla mnie za wiele Nie dawał za wygraną bo co jakiś czas dawał o sobie znać. Dlaczego uparł się akurat na mnie? I znowu - gdzie pominęłam moment kiedy zaczęliśmy znowu ze sobą codziennie pisać?  Zbliżyliśmy się do siebie.  Oboje się zmieniliśmy. Przynajmniej każde z nas tak myślało. Przecież minęło dużo czasu! Postanowił do mnie przyjechać. Na jeden dzień.  Znowu podeszłam do tego z dystansem. Ma jechać w jedną stronę pięć godzin, spędzić ze mną trochę czasu i znowu wracać pięć godzin? To niemożliwe. I szalone.  Więc nieźle się zdziwiłam, kiedy wysłał mi zdjęcie biletów.  Cała byłam w nerwach. Stresowało mnie to spotkanie.  Czekałam na niego na peronie. Pociąg się spóźniał. Świeciło słoneczko. A ja myślałam, że zwariuje.  Wysiadł. Wpadliśmy sobie w ramiona. Cmoknął mnie w policzek.  Zdziwiłam się, bo wyglądał lepiej niż na zdjęciach.  A spotkanie było świetne. Poszliśmy nad rzekę. Uklęknął. Oświadczył mi się pierścionkiem z automatu, którego szukał po całym swoim mieście.  Nie mogłam przestać się uśmiechać.  Od tamtego czasu było idealnie. Zero kłótni. No i planowaliśmy kolejne spotkanie.  Znowu chciał przyjechać. Wow! Co się z nim stało?  Tym razem był na cały weekend.  Pokazałam mu miasto. Spał w hotelu. Posiedziałam z nim do późna. Wypiliśmy wino. Rozmawialiśmy. Tak.  Na drugi dzień rano już do niego jechałam. Spędziliśmy kolejny dzień razem.  Było cudownie. Nie chciałam żeby to się kończyło. Chciałam żeby to trwało wiecznie.  Po tym spotkaniu nie widzieliśmy się jakiś czas.  Czasem się kłóciliśmy, ale głownie o głupotki. Nienawidziłam tego. Strasznie mnie to bolało.  Nasze następne spotkanie miało być u niego w mieście.  Moje przygotowania do tego trwały bardzo długo. Ciężko jest namówić na takie coś nadopiekuńczą mamę. Ale!!! Udało się, mimo wielu trudności.  Zapakowałam się w torbę. Wyjechałam. Miałam jechać w piątek i wrócić w niedzielę. Przedłużyło się. Ale nie z mojej winy! Odebrał mnie z peronu. A w dłoniach trzymał różę.  Kocham kwiaty. Kocham rośliny. Kocham go?  Pojechaliśmy do mieszkania jego mamy. Bardzo chciał mnie z nią poznać.  Cudowna kobieta. Tak samo cudownie gotuje.  Specjalnie dla mnie przygotowała jedzenie bez mięsa. Zawsze doceniam taki gest. Strasznie się niecierpliwił. Chciał wracać do domu.  Gdy staliśmy pod drzwiami kazał mi zasłonić oczy. Zaprowadził mnie do mieszkania. Powiedział, że mogę spojrzeć.  W całym mieszkaniu stały rozstawione świeczki, które się paliły.  (nie będę wspominać o tym, że to nieodpowiedzialne, bo to oczywiste, że mogło się coś zapalić!!! Więc wcale się nie dziwie, że się niecierpliwił).  Ale to było coś, co rozczuliło moje serce.  Gdzieś tam głęboko we mnie drzemie romantyczka. Ten wieczór spędziliśmy ze sobą. Blisko siebie.  Bardzo dużo leniuchowaliśmy. (naprawdę!)  Oglądaliśmy kreskówki na netflixie i cieszyliśmy się sobą, swoją obecnością.  W sobotę wieczorem zabrał mnie na randkę. Poszliśmy do kina na krainę lodu.  To było dla mnie magiczne.  Ta bajka, popcorn słony karmel i on przy mnie.  Po powrocie do domu zrobiliśmy razem pizzę. Tamtego wieczoru strasznie się przed nim otworzyłam. Czułam się bezpiecznie. Poczułam się tak, jakbym znalazła swoje miejsce na ziemi.  W niedzielę miałam wracać. Znowu odwiedziliśmy jego mamę, bo blisko było od niej na dworzec.  I nagle jego mama powiedziała, żebym zobaczyła czy pociągi nie mają opóźnień, żebyśmy nie czekali na marne.  Zrobiłam wielkie oczy jak zobaczyłam opóźnienie o 4 godziny, które co chwile się zwiększało. A był to ostatni pociąg do mojego miasta. Planowo miałam być o 22 w domu.  Przez opóźnienia miałam być w nim w środku nocy.  Wszystko byłoby w porządku, ale 1) “jestem kobietą i coś mi się jeszcze stanie”- to słowa mojej mamy 2) miałam zajęcia w poniedziałek o 7 rano. I podjęliśmy decyzję - ja, on, no i moja mama - zostaje u niego! Pojechaliśmy po piwo, wróciliśmy do domu. Ubrałam jego koszulkę.  Zjedliśmy kolację, piliśmy piwo, oglądaliśmy głupoty.  Chyba wtedy poczułam szczęście.  Nie potrafię tego opisać.  On przy mnie. Jego uśmiech. Co chwile patrzył czy smakuje mi jedzenie, które dla mnie uszykował. Znowu cieszyliśmy się chwilą, tym że możemy być dłużej obok siebie.  I chyba właśnie wtedy poczułam się jak w domu. Byłam pewna, że to moje miejsce, że będę do niego wracać.  W poniedziałek rano wróciłam do domu. Znowu musieliśmy czekać na spotkanie.  Ale wtedy bardzo dużo się kłóciliśmy. Szczerze mówiąc odechciało mi się nawet do niego jechać. Nie sądziłam, że jest tak zazdrosny.  Wydarł się na mnie wyzywając mnie, “mówiąc” co ja odpierdalam, że nie ma mnie w domu.  Nie sądziłam, że wyjście z koleżankami z pracy na miasto będzie zapalnikiem do kłótni. Przecież o tym wiedział.  I znowu - czemu to obróciło się tak, że wzięłam winę na siebie? Przecież wiedziałam o tym, że nie zrobiłam nic złego, a mimo wszystko to było przeze mnie.  To tylko jedna z niewielu kłótni, które mieliśmy bo ja gdzieś wychodziłam.  Nigdy nie dawałam mu powodów do zazdrości. Nawet zwykłe spotkanie z koleżanką z klasy, o której sporo mu mówiłam było powodem do kłótni i do zazdrości. Mimo, że potrafiłam z nim cały czas rozmawiać.  Z czasem “bałam się” mówić o czymkolwiek (tym bardziej o swoich zmartwieniach) bo nie chciałam się kłócić.  Ale chyba nie tak powinna wyglądać zdrowa relacja, prawda? Wracając - na kolejne spotkanie musieliśmy czekać. Ale się opłacało, bo mieliśmy spędzić ze sobą niecałe dwa tygodnie. Ja i on. W jednym mieszkaniu. Sami. Tym razem zapakowałam się w wielką walizkę. Myślałam, że sobie z nią nie poradzę.  Spędzaliśmy ze sobą każdą chwilę. Poznałam jego siostrę. Zobaczyłam miasto. Nawet byliśmy na domówce u jego znajomych. Chciałam żeby to trwało wiecznie. Nie myślałam o zmartwieniach, zostawiłam je gdzieś za sobą. Jednak  mieliśmy kilka starć na żywo. Nie wiedziałam jak mam się wtedy zachować. Ale to chyba normalne kiedy spędza się z kimś 24/7?  Ale najgorszy moment był dzień przed powrotem do domu. Szliśmy spać. W jednym łóżku. Standardowo.  Leżałam i nagle wszystko mnie zmiażdżyło. Nieoczekiwanie. Pomyślałam o tym co mnie czeka jak wrócę do domu, ze będę musiała znowu czekać za kolejnym spotkaniem, że już za nim tęsknię, że nie wiem kiedy go zobaczę, poza tym znowu ten ciągły bieg - szkoła, dom, praca. Odwróciłam się na bok. Popłakałam się. Nie chciałam żeby to usłyszał. Nigdy nie płakałam przy facecie. Milczałam.  Poczułam się tylko gorzej, gdy odwrócił się do mnie plecami i w okropny sposób powiedział mi, że to ja wprowadzam taką nerwową atmosferę. To moja wina. Znowu.  Na drugi dzień było normalnie, jakby to się nie wydarzyło.  Wróciłam do domu i nie sądziłam, że moje obawy i zmartwienia to dopiero początek moich problemów.  Na początku, po moim powrocie od niego - wszystko było dobrze.  Ale potem zaczęły się kłótnie. Ciągłe pretensje, że to JA za dużo pracuje.  Ale chyba ciężko jest być z kimś tak idealnym, kto nie popełnia żadnego błędu, skoro wszystko jest moją winą, prawda? Bardzo ogólnikowo - kłótnie przerosły mnie na tyle, że zakończyłam to.  Usłyszałam tylko, że mam “oddać pendrive, na którym była bajka dla mojego brata, bo to nie był dla mnie żaden JEBANY prezent. A jak go wyślę, to mam wypierdalać. “ Żałuję tylko, że nie wgrałam na niego żadnych filmów pornograficznych, zanim go odesłałam.  Odzywał się do mnie jeszcze wiele razy. Znowu go zbywałam. Bywały też chwile, że pisaliśmy trochę dłużej.  To szalone, bo mimo, że nie widywaliśmy się często poczułam do niego bardzo dużo. Tak samo dużo przez niego wycierpiałam.  Napisałam tutaj wszystko po kolei, mówiąc o momentach, które najbardziej zapamiętałam.  Ale nie da się zapomnieć słów, że jestem toksyczna, że jestem dzieckiem. No i, że “mam napisać jak dorosnę”.  Gdy to zakończyłam potrzebowałam dużo czasu żeby się wypłakać i ogromnej ilości przytuleń. Chyba większość osób, które spotkałam na swojej drodze wpadały w moje ramiona. Musiałam je przytulać, czy tego chciały czy  nie.  Do teraz boli mnie ta sytuacja, rozmawiałam o tym z wieloma osobami i każdy mi mówił, że mam go olać/zapomnieć o nim/zablokować go wszędzie gdzie się da. Ale hej, to nie takie proste.  Zmienił wiele, wiele mu zawdzięczam. Przede wszystkim to, że pomógł mi siebie zaakceptować. Oczywiście pod względem fizycznym. Zawsze sie czułam przy nim piękna. Nawet wtedy, gdy byłam po oczyszczaniu buźki, a moja twarz była koloru buraka.  Ale po czasie zrozumiałam też, że  przez niego czuję się... głupia?  Że dosłownie nic nie wiem o życiu, że nie mam w niczym racji, że nawet nie potrafię argumentować swoich wypowiedzi.  Nie wiem co jest gorsze  - niska samoocena przez wygląd, czy przez swoją inteligencję.  Mój tato powiedział mi, że powinnam pamiętać tylko te dobre chwile.  posłuchałam go. No i zaczęłam tęsknić za moim ukochanym.  Myślałam tylko o tym jak cudownie nam razem było, że rozpieszczał mnie niespodziankami, dużo ze mną rozmawiał i docenił to jaka jestem ( a raczej mój wygląd).  To było złe.  Nie powinnam była myśleć o tym w ten sposób, bo przecież nie bez powodu chciałam to zakończyć.  Długo dojrzewałam do tej decyzji. Byłam pewna, że bez niego nie jestem w stanie sobie poradzić.  Więc, jak bardzo musiało być źle, skoro podjęłam taką decyzję? Że postanowiłam zadbać o to, żeby być dobrze traktowana?  Moja koleżanka trochę mnie wyśmiała, bo powiedziała mi, że “to trwało tak krótko, czym ty sie przejmujesz, skoro ja mam o wiele gorzej/u mnie trwa to dłużej” Uważam, że to ile trwa relacja nie ma nic do rzeczy.  Poczułam do niego dużo. Stanowczo za dużo. Ale te kilka spotkań, ten czas spędzony razem bardzo mnie zmienił.  Zakochałam się. I cierpiałam.  Ale kiedy to zakończyłam, kiedy powiedziałam mu, że to koniec. Poczułam ulgę.  Pierwszy raz od bardzo dawna miałam tak spokojny wieczór, mimo smutku, że to koniec.  Dzięki niemu zrozumiałam, że nie pozwolę się więcej źle traktować.  Nikt nie jest idealny, a ja potrafię przyznać się do błędu, jeśli faktycznie wiem, że zjebałam.  W sumie jestem mu wdzięczna, bo zrozumiałam, że jestem piękną kobietą, która zasługuje na wszystko co NAJLEPSZE.  Brnę w samorozwój i nie zamierzam się zatrzymać.  Chciałam napisać, że kiedyś będę się z tego śmiała.  I może faktycznie, kiedyś tak będzie.  Być może będzie to historia, którą będę opowiadała moim dzieciom, aby były ostrożne.  Wylewając tu wszystko, uspokajając swoje myśli chciałabym przede wszystkim sonie podziękować, że jestem na tyle silna, że dałam sobie z tym radę. Że się z tym zmierzyłam. Sama.  Co mnie nie zabije to mnie wzmocni, prawda? 
0 notes
wielkiemilostki · 4 years
Text
12.04.20
Święta.  Chyba nic mnie bardziej nie bawi. Wielkie zakupy, kupowanie prezentów i ogromnej ilości jedzenia, której nikt nie zje. A przede wszystkim - wielkie przygotowania, no bo jakby mogło być inaczej?  Bawi mnie to, ponieważ większość mojej rodziny wariuje. Dlaczego przywiązują tak dużą wagę do świąt? Skoro to dla nich takie ważne to dlaczego nie chodzą do kościoła? Dlaczego się nie modlą?  Rzekomo nie wierzą ani w kościół ani w Boga, ale w takim razie po co ta cała gonitwa?  Dlaczego tylko od święta siadamy razem przy stole i udajemy kochającą się rodzinkę, mimo że wcale tak nie jest?  Nie rozumiem tego. Nie wiem nawet czy jest jakieś logiczne wyjaśnienie tego.  Ale to tylko luźne przemyślenia, które we mnie się narodziły po dzisiejszym dniu. Bardziej potrzebuje podzielić się tym jak się czuje.  Mój rollercoaster się odpalił. I za nic nie chce się uspokoić. pomocy. Tylko częściej jestem na dole niż do góry. Nie umiem nad tym zapanować.  Miałam sposoby na to żeby poczuć się lepiej - ćwiczenia, kąpiel, maseczka, książka, serial. Ale to przestało działać. Mimo, że bardzo chce żeby podziałało.  Wierzysz w to, że chcieć to móc?  Ja kiedyś myślałam, że tak jest i głęboko w to wierzyłam. Jednak zmieniłam zdanie. To, że czegoś chce to na pewno jeden z pierwszych kroków, ale żeby móc - składa się na to o wiele więcej czynników.  Niepokój.  To właśnie on towarzyszy mi od jakiegoś czasu.  Mam wrażenie, że w każdej chwili może stać się coś złego. Odnoszę wrażenie, że dzieli mnie cienka linia do ataku paniki.  Jak bardzo jest źle, skoro szukam w internecie leków na wyciszenie?  Nawet nie umiem dzis zebrac mysli zeby napisac cos wiecej.  czuje zmeczenie, czuje sie zrezygnowana.  oh, ale sie zasmialam bo rozmawiajac z kims o tym, ze czuje sie zle uslyszalam ze “ZOBACZYSZ BEDZIE DOBRZE” tak mnie to rozbawilo ze az chwilowo poprawil mi sie humor Ale to by bylo na tyle. Dzisiejszy dzien byl ciezki. 
0 notes
wielkiemilostki · 4 years
Text
9.04,20
Nie wiem który to już dzień kwarantanny. Po tygodniu przestałam liczyć.  Mylą mi się dni, nawet nie wiem który mamy dzisiaj dzień tygodnia.  Byłam pewna, że siedzenie w izolacji będzie dla mnie korzystne. W końcu nadrobię zaległości - obejrzę wszystkie seriale, które dodałam na TV timie, przeczytam wszystkie książki, które spotkam na swojej drodze, wybiegnę ze szkolnym materiałem do przodu i nareszcie! Będę miała czas na malowanie! Ale przede wszystkim odpocznę - od tego ciągłego biegu, od dojazdów, lekcji do późna, niemiłych klientów, których spotykam w swojej pracy.  W rzeczywistości to tak nie wygląda. Do zrobienia czegokolwiek potrzebuję bardzo dużo motywacji, bo gdybym mogła to przeleżałabym każdy dzień w łóżku leżąc i patrząc się w ściany. Oglądanie seriali jest w porządku, ale już nie mogę na nie patrzeć. Książki są o wiele lepsze - czuje, że mogę przenieść się gdzieś indziej i nie muszę martwić się tym co złe dookoła. Ale gdzie jest haczyk w książkach? Nigdy nie miałam problemów ze skupianiem się. Mógł grać telewizor, ludzie obok mnie mogli ze sobą dyskutować, a ja byłam wyłączona. Teraz gdy słyszę, że ktoś rozmawia za ścianą zostaje wybita z rytmu. Muszę cofnąć się do poprzedniego zdania, a może nawet i do trzech ostatnich zdań, żeby zrozumieć co ja w ogóle czytam? Nauka? Utonęłam. Dosłownie utonęłam w ilości zadań jakie dostaje. Chyba nawet nie mam ochoty rozpisywać się na ten temat.  Jeśli chodzi o odpoczynek - myślę,  że bardziej jestem tym wszystkim zmęczona niż wypoczęta. Pragnę wyjechać, uciec gdzieś daleko i nie wracać do domu przez najbliższe pół roku.  Wariuję. Dopada mnie bezsenność. Najgorszy jest natłok myśli, którego nie da się uspokoić przed snem. Czuję się wtedy jakbym wypiła cztery kawy, które zaczynają działać w tym samym momencie.  Siedzenie w domu sprawiło, że zaczęłam dużo myśleć. Myślę o swoim życiu, o tym jak się ono potoczyło. Jak wiele rzeczy zrobiłam dobrze, a raczej jak wiele rzeczy zrobiłam źle? Jak wiele osób na swojej drodze zraniłam? Z czego to wynika? Przecież zawsze, ale to zawsze chciałam dla wszystkich dobrze. Nigdy nie chciałam nikogo zranić, a tym bardziej nigdy nie chciałam żeby ktoś cierpiał z mojego powodu. Jednak nawet uszczęśliwianie ludzi nie wychodzi mi zbyt dobrze. Dlaczego, gdy zawsze się staram wychodzi tego totalna odwrotność? Jak to naprawić? Czy jestem w stanie poradzić sobie sama?  Myślę, że nie. To wszystko trwa za długo. Mam wrażenie, że moje emocje to jeden wielki rollercoaster. Nie cierpię szukania chorób za pomocą wujka Google. Ale nie da się nie czytać i nie szukać informacji o tym co nam dolega.  Mówiąc zupełnie szczerze - wcale by mnie nie zaskoczyło to, gdyby jakiś lekarz stwierdził u mnie chorobę dwubiegunową i zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Zresztą, mam wrażenie że to drugie w ostatnim czasie bardzo się nasiliło.  Po prostu nie mogę pojąć tego jak jednego dnia kocham swoje życie, chcę o siebie walczyć, robię dla siebie wszystko co najlepsze, a tydzień później myślę o tym co by się stało jakby mnie zabrakło albo w jaki sposób mogę siebie skrzywdzić?  Ból brzucha może być tylko bólem brzucha, bo zjedliśmy coś złego, ale wujek Google może nam powiedzieć, że zachorowaliśmy na raka.  Dlatego strasznie zdenerwowałam się, kiedy moja mama sama zaczęła diagnozować sobie poważną chorobę. Być może chciałam to wyprzeć i wierzyć w to, że jest zdrowa. Zmiażdżyła mnie informacja, kiedy okazało się, że jednak miała rację.  Dlatego mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o diagnozowanie sobie samemu chorób, tym bardziej z pomocą internetu.  Ale nie zmienia to faktu, że w mojej głowie nie ma porządku, coś jest nie tak. Szukam przyczyny. Analizuje. Myślę.  Co poszło nie tak? Co się na to wszystko złożyło? Najbardziej lubię porównywać swoją głowę do biblioteki. Ale do takiej biblioteki, w której wydarzyło się coś złego. Jakby przeszedł po niej  huragan.  Regały krzywo stoją, a na półkach jest bardzo dużo kurzu. Wszystkie książki leżą na ziemi. Jest bardzo duży bałagan. Jest tak dużo do posprzątania, że nie wiem za co się zabrać. Ale przede wszystkim - czy dam sobie radę sama?  W swoim życiu miałam dwie wizyty u pani psycholog. Za pierwszym razem zaleciła mi terapię, a za drugim powiedziała mojej mamie, że nic mi nie jest.  O co tutaj chodziło?  Ostatnio chciałam wziąć sprawy w swoje ręce. Jestem dorosła. Musze o siebie zadbać tak jak o najlepszą przyjaciółkę.  Umówiłam się na wizytę do psychoterapeutki. Tylko hej, dlaczego zrezygnowałam z niej jeszcze tego samego dnia, kiedy miała odbyć się wizyta?  Czego się wystraszyłam?  A może jednak jestem dzieckiem, które trzeba poprowadzić za rękę i siłą zabrać do lekarza? Nie wiem. Ale najwidoczniej tak miało być. Aktualnie marze o tym, aby pójść do specjalisty. DOBREGO specjalisty. Wierze, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Więc może moja rezygnacja z wizyty miała mi udowodnić jak bardzo jej potrzebuję?  Chciałabym zostać zdiagnozowana. Może wtedy wszystkim otworzyłyby się oczy?  Może wtedy ktoś z moich bliskich zwróciłby uwagę na to, co siedzi w mojej głowie i że sobie nie radzę?  Ostatnio myślę też, że jedynym ratunkiem dla mnie są psychotropy. Chciałabym móc wziąć coś co mnie ukoi. Co przede wszystkim ukoi moje myśli.  Tak jak już wspominałam - moje emocje to jeden wielki rollercoaster.  Z jednej strony myślę, że bez psychotropów się nie obejdzie, a z drugiej wierzę w to, że dam sobie radę SAMA. Jak zawsze.  Tylko czy jest sens się męczyć?  A przede wszystkim - jak nie zwariować? Jak nie utonąć w natłoku swoich myśli?  --- Napisanie tego przyniosło mi pewnego rodzaju ulgę. Lubię usiąść przy biurku, stukać palcami w klawiaturę laptopa. Sprawia mi to dużo przyjemności? Podoba mi się to, że areszcie mogę się wyżalić. Nikt mnie nie będzie oceniał.  Jednak odczuwam lekki niepokój, że w tej wiadomości jest wszystko i nic.  Ciężko jest utrzymać się jednego tematu mając taki natłok myśli w głowie. 
0 notes