Birds in Gilded Cages - Rozdział 15 cz. 2
Tytuł i link do oryginału: Birds in Gilded Cages
Autor: Graveyardwitch
Zgoda: jak najbardziej obecna
Pairing: Larry Stylinson
Rating: +18 (!!!)
Tłumaczenie: Agreed
Betowała Marta
Opis:
W Londynie znajduje się hotel, gdzie piękni, młodzi mężczyźni i kobiety trzymani są jak ptaki w złotej klatce, jak więźniowie, których obowiązkiem jest spełnianie twych najskrytszych, najmroczniejszych pragnień…
Będąc uprowadzonym jako nastolatek, Harry Styles został zmuszony przez diabolicznego Pana Cowella do uprawiania prostytucji wśród kręgów najwyższej elity. Louis Tomlinson ma w przyszłości przejąć korporację swojego ojca oraz odziedziczyć wielomilionową fortunę…. mimo to jest głęboko nieszczęśliwy i zaręczony z kobietą, której nie kocha. Kiedy poznają się na przyjęciu, między nimi zaczyna iskrzyć - rozpoczynają pasjonujący, niebezpieczny związek… Ale czy to może być prawdziwa miłość, jeśli jeden z nich dostaje zapłatę? I czy Louisowi kiedykolwiek uda się uratować Harry'ego z hotelu Klatka Dla Ptaków?
Ostrzeżenie: historia opowiada o prostytucji, więc będzie zawierała TONĘ seksu. One Direction nie należy do mnie, itd., itp. Shippuję Larry'ego, ale nie obchodzi mnie, czy jest prawdziwy, po prostu lubię czytać i pisać fanfiction.
Za nagłówek dziękuję serdecznie niezastąpionej Ani!
***
Rozdział 15 cz. 2
W momencie, w którym wyszedł na słabo oświetlony korytarz, dobiegły go odgłosy przyjęcia... Stukanie kieliszków, muzyka klasyczna, dźwięki rozmów i śmiechu oraz kryjące się gdzieś pod tym wszystkim, lecz jakimś cudem głośniejsze, pojękiwanie. Przez szparę w drzwiach wylewało się światło i chłopak zakradł się bliżej, przykucając, żeby zajrzeć do środka. To, co ujrzał, wprawiło go w osłupienie.
Scena rodem z filmu ,,Kaligula". Deski na podłodze przesłaniały niczym dywan porozrzucane wszędzie garnitury i suknie wieczorowe, a na nich, na fotelach, pod ścianami i na dostępnych powierzchniach znajdowały się nadzy ludzie, w parach lub ménage a tois, kopulujący jak zwierzęta i wijący się z rozkoszy. Liczba odbywanych aktów seksualnych i różnorodność pozycji zawstydziłyby samą Kamasutrę. Na stole ustawiono butelki drogiego szampana, srebrne tace, na których usypano kreski z kokainy i misy pełne prezerwatyw. Powietrze było ciężkie od zapachu trawki i potu. Dozorcy podpierali ściany, obserwując wszystko obojętnie, tak jakby podobne sceny widywali każdego dnia... co prawdopodobnie nie odbiegało wielce od prawdy. Na oczach Louisa powstało swojego rodzaju zamieszanie wśród ludzi, którzy wiwatowali na czyjąś cześć... i wtedy wyłonił się Harry, poruszając się między kopulującymi parami niczym upadły anioł. Był kompletnie nagi, błyszczał od potu, a wokół jego sztywnego członka zaciśnięto metalowy pierścień. Za rękę trzymał blondynkę, z którą Louis widział go wcześniej i ona również nie posiadała ubrań, natomiast jej skórę pokrywał rumieniec, a szminka była rozmazana. Harry poprowadził ją do długiego stołu jadalnianego i posadził na blacie po przeciwległej stronie, podczas gdy widownia dopingowała krzykiem. Popchnął ją do tyłu, nurkując głową pomiędzy jej udami. Chwilę później dziewczyna jęczała, sięgając w dół ręką, aby wpleść palce w jego ciemne włosy, a wokół niej tłoczyli się mężczyźni i kobiety, głaszcząc ją po brzuchu i szczypiąc jej małe piersi. Wtedy Harry wstał, złapał ją za biodra i wszedł w nią, wykonując mocne pchnięcia, w czasie gdy ujadająca widownia wrzeszczała słowa zachęty, muskając rękoma jego ramiona, klatkę piersiową, szczypiąc i klepiąc go po bokach... Lecz Harry zdawał się tego nie zauważać. Wyraz jego twarzy był pusty, oczy pozbawione życia. Pieprzył dziewczynę jak na autopilocie, nawet dojście na szczyt nie wykrzesało z niego nic, oprócz obojętnego chrząknięcia. Po wszystkich wycofał się spomiędzy nóg dziewczyny, którą to pozycję natychmiast zajął inny mężczyzna. Próbował oddalić się od stołu, jednak groteskowo otyły facet w średnim wieku przytoczył się za jego plecy, łapiąc go za kark i pchając twarzą w dół na drewnianą powierzchnię.
- Dokąd się wybierasz, chłopaczku? - Mówił z bogatym akcentem, a Louis był przekonany, że mężczyzna należał do Parlamentu. - Rozłóż nogi.
Harry leżał nieruchomo, gdy jego dolne kończyny zostały kopnięciem rozsunięte na boki. Obrócił głowę, aby złożyć policzek na blacie stołu, i jego wzrok padł na szparę w drzwiach. Wtedy ich spojrzenia się spotkały. Przez kilka sekund patrzył na Louisa z przerażeniem pełnym szoku, a potem...
- CZEKAJ! - poderwał się do góry, wykręcając się z uścisku mężczyzny. - Muszę się wysikać!
- Zrobisz to później! - Mężczyzna z powrotem cisnął nim o blat i użył swej ogromnej masy, żeby przytrzymać go w bezruchu, po czym krzyknął przez ramię do kolegi w zbliżonym wieku, który popijał szampana i oglądał dwie kobiety uprawiające seks. - Ej Seb! Ten tutaj sprawia problemy. Bądź tak miły i przytrzymaj go dla mnie, dobrze?
Mężczyzna podszedł do stołu, łapiąc Harry'ego za nadgarstki i wyciągając je wysoko przed głowę chłopaka, tak aby przylegał on równo do blatu.
- To Brudny Harry!
- Myślisz, że tego nie wiem?! A niby dlaczego chcę go zerżnąć? Trzymaj mocno!
Facet rozsunął bardziej nogi Harry'ego, sięgając po gumkę i jedną z wielu butelek nawilżacza, które zasiewały stół i podłogę. Louis podniósł się, gotowy ruszyć z pomocą, ale wtedy Harry obrócił się z policzkiem ponownie na blacie, żeby na niego spojrzeć... Potrząsnął głową, układając wargi w słowa ,,Nie! Nic mi nie jest! Nie rób tego, proszę!", a jego oczy rozszerzyła panika. Louis patrzył na niego w pełnym osłupienia przerażeniu.
Resztkami sił zmusił się do pozostania na korytarzu, obserwując, jak mężczyzna wchodzi we wnętrze Harry'ego, a twarz chłopaka wykrzywia się w bólu. Obserwując, jak jego ciało przesuwa się po stole pod wpływem siły pchnięć mężczyzny, który pochylił się, żeby polizać go po policzku grubym, oślizłym językiem, a fałdy tłuszczu rozlały się po wąskich plecach, gdy zwalił się swoim cielskiem na chłopaka. To było straszne... A mimo to Harry leżał w bezruchu jak lalka i przyjmował wszystko, szklanymi oczami patrząc martwo na Louisa. Wreszcie mężczyzna skończył, warcząc mu do ucha:
- Och ty brudny draniu!
Wysunął się z niego i skinął głową na tego, który przytrzymywał nadgarstki chłopaka.
- Chodź coś zobaczyć! - Mężczyzna puścił go i stanął obok przyjaciela, który złapał Harry'ego za pośladki i rozsunął je mocno na boki, odsłaniając posiniaczone wejście. - Widzisz to? Może jest dziwką, ale ta dziurka wciąż jest ciasna jak pizda.
Nowoprzybyły wcisnął czubek palca do środka i przytaknął z aprobatą, ignorując sapnięcie Harry'ego.
- Moja kolej.
- NIE! - Harry z trudem wyszarpnął się z ich uchwytu i wstał. - POWIEDZIAŁEM, ŻE MUSZĘ SIĘ WYSIKAĆ!
Za nimi pojawił się jakiś ruch, gdy dozorca Harry'ego - ten cały Jack - odbił się od ściany i zakradł się w ich stronę. Złapał garść włosów Harry'ego, szarpiąc jego głowę boleśnie do tyłu, żeby syknąć mu do ucha:
- Czy ty sprawiasz jakieś problemy?!
Na oczach Louisa Harry zaczął się trząść, kuląc się z dala od Jacka i wbijając wzrok w ziemię.
- N-nie, sir. J-ja tylko muszę naprawdę do toalety... P-proszę, sir... Jeśli nie pójdę w tej chwili, zeszczę się na podłogę.
Jack wydawał się zastanawiać, aż w końcu...
- Dobra. - Wypuścił chłopaka, popychając go brutalnie do przodu i rzucając mu trzymany przez siebie szlafrok. - Okryj się, w razie gdyby ktoś cię zobaczył!
Harry narzucił na siebie szlafrok i rzucił się do drzwi. Louis cofnął się, kiedy chłopak wypadł na korytarz, zatrzaskując je za sobą.
- Harry...
- Zamknij się! Usłyszą cię! - Złapał go za łokieć i pociągnął korytarzem do małej łazienki, zamykając z hukiem drzwi i ryglując je ze zgrzytem, po czym oparł się o nie i wlepił rozszerzone oczy w Louisa. - Co ty tutaj robisz, Lou?!
Louis zignorował pytanie, w zamian pospiesznie podchodząc do niego i biorąc jego twarz w dłonie, czując dudnienie własnego serca.
- Jezu, Harry! Wszystko z tobą okej? Widziałem, co z tobą zrobili...
Harry wpatrywał się w niego, zagubiony.
- C-co? Nic mi nie jest...
Nie, Harry, nieprawda! Ta kupa łajna cię zgwałciła!
- Co? On? Nie... nie zgwałcił mnie, Lou... To był klient...
Louis uniósł na niego zdumione spojrzenie. Czy chłopak był na tyle zniszczony, żeby nie zdawał sobie sprawy z tego, co go spotkało? Louis delikatnie odgarnął mu opuszkami palców włosy z oczu.
- Harry... Harry, skarbie, spójrz na mnie. Nieważne, czy to był klient. Nie chciałeś seksu... a on cię pomimo tego zmusił. To był gwałt. Kochanie, właśnie zostałeś zgwałcony.
- N-nie, nie, wcale nie był... Czy był? - Chłopak patrzył na niego ze zdezorientowaniem, dopóki nie doszła do niego gorzka prawda. - Muszę...
- Nie, Harry. Nie musisz. Nie musisz tam wracać! Nie musisz zarabiać na życie poprzez oddawanie się na użytek chorych bydlaków jak on! - Niespodziewanie wpadł mu pewien pomysł. - Słuchaj, a może pójdziesz ze mną teraz do domu? Po prostu stąd wyjdziemy. Zaopiekuję się tobą. Załatwię ci pracę w biurze i upewnię się, że wszystko z tobą dobrze.
Harry zmierzył go wzrokiem pełnym łamiącej serce tęsknoty, po czym potrząsnął ze smutkiem głową.
- Nie mogę. Po prostu... nie mogę. M-muszę wrócić...
Zabrał ręce, chcąc wyjść z pomieszczenia i nagle frustracja zawładnęła Louisem. Dopiero co zaoferował mu idealny bilet na wyjście na zewnątrz... Więc dlaczego, do kurwy nędzy, Harry nie chciał go przyjąć? Louis rzucił się do przodu, łapiąc go za ramię.
- Więc tak zwyczajnie wrócisz tam i wyruchasz tamtą dziewczynę przy akompaniamencie ich krzyków?!
Harry odwrócił się, żeby spojrzeć na niego spode łba.
- Ona też jest dziwką, łączą nas ze sobą na siłę. Przecież żadne z nas tego nie lubi... A teraz mnie wypuść.
Louis potrząsnął głowę. Miał tego dosyć, dosyć kłamstw i tajemnic... Zamierzał wreszcie dowiedzieć się prawdy.
- Więc zamierzasz ram wrócić i pozwolić tym chorym, starym zboczeńcom cię gwałcić?! Harry, dlaczego?!
- To nie gwałt... Po prostu muszę. - Próbował się oswobodzić, ale Louis jedynie złapał mocniej. - LOUIS, PUŚĆ!
- Właśnie, że jest, Harry! To zjebane, że tego nie widzisz! Dlaczego? Dlaczego musisz tam wrócić? Dlaczego musisz robić te rzeczy?
- Louis, proszę! Puść mnie! - Harry walczył z nim, starając się wyrwać ramię, desperacko pragnąc ucieczki... Lecz Louis przywarł do niego niczym pijawka.
- Czemu, Harry?! Tylko powiedz mi dlaczego!
Na oczach Louisa twarz chłopaka wykrzywiło cierpienie i strach, a w jego oczach wezbrały łzy przerażenia.
- Proszę! Nie mogę! M-muszę wrócić... Będą mnie szukać...
- Dlaczego jesteś prostytutką?! Dlaczego nie możesz tego rzucić?! Co ci się stało?! Dlaczego musisz zarabiać?! Chodzi o narkotyki? Jesteś na narkotykach?! Harry, powiedz mi. PROSZĘ.
- ZOSTAŁEM PORWANY!
Na ten okrzyk, Louis wypuścił jego ramię i cofnął się, zaszokowany. Harry powoli opadł na kolana, unosząc ręce do ust, tak jakby chciał w ten sposób zatrzymać resztę sekretów przed wypłynięciem na zewnątrz, a całe jego ciało drżało... Nagle wszystko nabrało sensu... Siniaki, wymijające odpowiedzi, nocne koszmary, odmowa udzielania jakikolwiek informacji na swój temat, dozorca eskortujący go w każde miejsce...
- Jesteś niewolnikiem seksualnym. - Była to prawda tak okropna, że zdobył się ledwo na szept.
Harry uniósł na niego spojrzenie, przerażony, i skinął ledwie zauważalnie głową... Louis poczuł mdłości.
- O mój boże! O mój boże... - Odwrócił się do niego plecami, a jego żołądek skręcał się, w głowie się kręciło. Harry był niewolnikiem seksualnym. Louis płacił za niewolnika seksualnego.
Harry podpełznął do niego po płytkach, owijając ramionami jego nogi i błagając go desperacko poprzez łkanie:
- P-proszę, Lou, proszę... Nie możesz nikomu powiedzieć... Proszę... Nie wiesz, jacy oni są... Zabije mnie, a potem pójdzie po moją rodzinę... Zabije wszystkich, których kocham, łącznie z tobą... Obiecaj mi, Lou, proszę obiecaj mi! P-powiedział, że weźmie moją siostrę! Nie mogę mu pozwolić wziąć mojej siostry!
Louis spojrzał na niego z góry. Był przerażony, a po policzkach płynęły mu łzy i chciał tylko, żeby ten koszmar się skończył. Opadł na płytki przed chłopakiem, biorąc w dłonie jego pokrytą łzami twarz.
- Jezu, Harry, nie zostawię cię w takim stanie... z nimi... Nie mogę!
- Możesz! - Chłopak przejechał palcami po jego piersi, łapiąc gorączkowo oddech w przerażeniu. Jego oczy wypełniała panika. - Owszem, możesz! Jeśli Pan Cowell pomyśli, że pisnąłem choćby słówko, zabije mnie... Jeśli spróbujesz mi pomóc, a on się o tym dowie, może zabić ciebie! P-proszę, Louis, błagam cię. Proszę, nie mów nikomu!
- Nie, nie mogę tak po prostu...
- HARRY!
Na dźwięk głosu z zewnątrz Harry zamarł jak królik w świetle reflektorów, rzucając przestraszone spojrzenie na drzwi, po czym obrócił się z powrotem do Louisa.
- M-muszę iść. Muszę wracać... - Chciał wstać, ale Louis złapał go za nadgarstek.
- NIe! Nie, Harry, nie możesz...
- HARRY! GDZIE JESTEŚ?!
- Muszę. - Wtedy schylił głowę i przycisnął usta do ust Louisa w desperackim pocałunku. Odsunął się, badając jadeitowymi oczami twarz szatyna. - Kocham cię, Louis, ale proszę, błagam cię, jeśli mnie kochasz... nie próbuj mi pomóc...
I zniknął, zatrzaskując drzwi od łazienki i zostawiając Louisa chwiejącego się na nogach...
Resztę wieczoru Louis spędził na balkonie, paląc papierosa za papierosem i próbując przyjąć do wiadomości wszystko, co powiedział mu Harry. Każde włókno jego ciała pragnęło wrócić do pokoju na poddaszu i wyciągnąć stamtąd zielonookiego chłopaka, rozprawiając się z każdym, kto spróbowałby go powstrzymać... Jednak Louis nie był głupi. Wiedział, że żaden z nich dwóch nie miałby szans, że budynek tonął od tak zwanych Dozorów na usługach pana Cowella, przez co szatyn prawdopodobnie dostałby w głowę, a potem Harry zostałby ukarany, albo skończyłoby się jeszcze gorzej...
Potrzebował planu.
Zaczekał, aż sznur czarnych SUV-ów stoczy się z podjazdu, po czym przeprosił wszystkich i złapał taksówkę.
W domu otworzył laptopa, wszedł w wyszukiwarkę Google i wystukał w oknie "Osoby zaginione w UK". Skoro Harry został porwany, musiano to odnotować i wszcząć poszukiwania. Łamał sobie głowę, próbując przypomnieć sobie coś na ten temat i czuł wstyd, bo niczego nie pamiętał. Tyle dzieci uznawano za zaginione każdego roku - kiedy fakt ten przestał być szokujący? Louis najechał kursorem na pierwszy wynik wyszukiwania www.missingpeople.police.uk i kliknął. Natychmiast otworzyła się baza osób poszukiwanych. Bez trudu wypełnił pola z płcią i wyglądem fizycznym. Gdzie zaginął? W Cheshire? Pamiętał, że Harry wzdrygnął się, kiedy Louis go zapytał, czy pochodzi ze wsi, dlatego wpisał to w okienko. Imię - HARRY, jednak nie znał nazwiska, ani czasu zaginięcia. Mimo to kliknął na przycisk wyszukiwania, mając nadzieję, że tyle wystarczy... i wystarczyło. Profil natychmiast pojawił się na ekranie.
HARRY STYLES, LAT 15, HOLMES CHAPEL W CHESHIRE
ZAGINIONY 16 LUTEGO 2010 ROKU
Louis spojrzał na słabej jakości fotografię, na której przystojny, nastoletni chłopak stał obok ładnej kobiety o tak samo ciemnych włosach, obejmując ją ramieniem i przyciskając policzek do jej policzka. Oboje uśmiechali się do aparatu. Jego matka, domyślił się Louis. Byli tak bardzo do siebie podobni. Ze smutkiem pomyślał, jak musiała się czuć, jak sobie radziła nie wiedząc, co stało się z jej synem, czy był żywy, czy martwy. Harry wyglądał bardzo młodo z krótkimi, puszystymi lokami i zaokrąglonymi policzkami, jednak Louis wszędzie rozpoznałby ten krzywy uśmiech i dołeczki w policzkach. Skupił się na opisie:
Harry po raz ostatni widziany był na głównej ulicy Holmes Chapel około godziny 18:30. Wracał piechotą od przyjaciela. Ma pięć stóp i jedenaście cali wzrostu, zielone oczy i ciemnobrązowe włosy. Tego dnia miał na sobie szkolny mundurek, złożony z szarych spodni, białej koszulki polo, granatowej marynarki z logo szkoły, czarnych butów i granatowej, wełnianej czapki. Znaki szczególne: Harry ma dwa dodatkowe sutki na klatce piersiowej. Jeśli posiadasz informacje na jego temat, proszę skontaktuj się telefonicznie z posterunkiem policji w Cheshire, nr tel.: 034 566 789 3.
Louis opadł z powrotem na siedzenie, wpatrując się w zdjęcie dziecka uśmiechającego się u boku swojej matki, a w jego żołądku zagotowało się i żółć podeszła mu do gardła. Szesnaście. Harry miał szesnaście lat, gdy został porwany... Szesnaście lat, kiedy przybył do Klatki Dla Ptaków... Szesnaście lat, gdy zmusili go do prostytucji... Był jeszcze dzieckiem...
To było przerażające. Nigdy nie wyobrażał sobie czegoś tak złego.
***
Naznaczony… Tamta recepcjonistka powiedziała, że Harry został naznaczony i zapytała, czy będzie mu to przeszkadzało. Nie wiedział, co miała na myśli, ale wątpił aby było to cokolwiek dobrego, a teraz przez okno obserwował, jak Harry wysiada z czarnego SUV-a z kapturem szarej kurtki naciągniętym z powodu deszczu i podąża za swoim Dozorcą. Zza zasłony widział, że chłopak skulił się, kiedy wysoki mężczyzna o trupiej twarzy złapał go za ramię, szarpnięciem zbliżając do siebie, żeby syknąć mu coś do ucha. Harry skinął głową i zagryzł wargi, a w jego oczach zalśniły łzy.
Ostry dźwięk dzwonka odbił się echem po przedpokoju, więc Louis poszedł otworzyć. Zaczekał, aż Dozorca zniknie, po czym odwrócił się w kierunku Harry’ego, który stał niepewnie z rękoma za plecami i wzrokiem wbitym w podłogę.
- Cześć, Harry Stylesie.
Na dźwięk tych słów głowa chłopaka podskoczyła i nakierował on pełne niedowierzania spojrzenie na Louisa, który przytaknął.
- Jesteś Harrym Stylesem z Holmes Chapel w Cheshire, synem Anne i Robina Twistów i młodszym bratem Gemmy Styles. Uczęszczałeś do liceum ogólnokształcącego w Holmes Chapel, a w wieku szesnastu lat zostałeś uprowadzony w czasie powrotu z domu przyjaciela.
- N-nie używałem tego imienia od lat… niemal zapomniałem. – Na twarzy Harry’ego pojawił się głęboki smutek. Louis podbiegł, żeby przytulić zanoszącego się płaczem chłopaka. – N-nie poddawałem się, walczyłem… Ale było ich dwóch i byli silniejsi…
- Cii, wiem o tym, Harry. To nie była twoja wina.
- Powiedziałeś komuś? Proszę, Lou, proszę nie mów nikomu! Będę miał ogromne problemy! Proszę, Lou, oni mnie zabiją! Porwą moją siostrę i zrobią z niej dziwkę, jak ze mnie. Strasznie się boję!
- Cichutko, już dobrze… Nikomu o niczym nie powiedziałem. – Jeszcze. Gdyby tylko udało mu się namówić chłopaka do opowiedzenia mu swojej historii, gdyby tylko uwierzył, że Louis uwolni go z tego koszmaru… Głaszcząc Harry’ego po plecach, Louis złapał za bawełniany brzeg jego kurtki i podciągnął ją do góry… odsłaniając długą, cienką, czerwoną pręgę. Miał przeczucie, że na ciele Harry’ego mogło być ich więcej i wpadł mu do głowy pomysł. – Chodź. – Złapał go za ramię i pociągnął schodami na górę, ignorując protesty.
W sypialni poprowadził go do wysokiego lustra, ustawiając twarzą do lśniącej tafli.
- Zdejmij kurtkę.
Harry spojrzał na niego ze zdezorientowaniu, zagryzając łzy.
- Co? Nie!
- Więc sam to zrobię. – Rozpiął suwak, zsuwając nakrycie z ramion chłopaka i odrzucając je na ziemię. Potem rozpiął guziki koszuli w kratę, która poszybowała za kurtką, a po niej Louis ściągnął mu przez głowę biały t-shirt, nie zważając na protesty. Przeszedł do spodni…
- Jezu, Lou! Przestań! Proszę, nie rób tego!
Każda utracona warstwa ubrań odkrywała nową porcję siniaków, rozcięć lub pręg. Skończywszy, Louis odsunął się, ledwo oddychając z przerażenia.
Harry skulił się pod jego spojrzeniem, odwracając plecami i zwieszając głowę ze wstydem, objąwszy się ramionami w pasie. Kremowobiałą skórę jego ud, pośladków, pleców i ramion pokrywała sieć soczystych, granatowo-czarnych siniaków oraz długich i zaczerwienionych pręg, przypominających ślady pazurów. Razem tworzyły na jego ciele mapę okrucieństwa i przemocy.
- Jezu Chryste. – Louis złapał go, obracając trzęsące się ciało, żeby rany odbiły się w lustrze. – Spójrz! Zobacz, co ci zrobili! POPATRZ! – Przez chwilę Harry tylko stał, potrząsając głową… a potem zerknął ze strachem przez ramię. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Pan Cowell kazał mnie wychłostać… Mój p-pan powiedział, że zasłużyłem…
- A niby co, u licha, zrobiłeś, żeby zasłużyć na coś takiego?!
- Odmówiłem – dobiegł ledwo słyszalny szept.
- Komu odmówiłeś?
- Tamtym klientom. Chcieli mnie zerżnąć… jednocześnie. Nie chciałem, bo bolało. Odmówiłem i kazałem im przestać. Dziwki nie mają prawa odmawiać.
Louis wziął go pod brodę, żeby móc spojrzeć w te cudowne oczy.
- Nie widzisz, jakie to pojebane? Nie zasłużyłeś na to… Nie zasłużyłeś na to wszystko, co cię spotkało.
Harry rozsypał się pod naporem jego ciepłych słów. Złapał się za włosy i wydał z siebie ryk pełen bólu. Kiedy ugięły się pod nim kolana, Louis był tam, by go złapać, obniżając delikatnie na podłogę, podczas gdy potok słów pomieszanych ze zdławionym łkaniem zalał pomieszczenie.
- Nie zniosę tego dłużej! Nie zniosę! Przez nich mój… mój przyjaciel odebrał sobie życie… Znalazłem go… rozorał sobie ramiona aż krew trysnęła na ściany. Chciałbym być na jego miejscu! Chciałbym m-mieć jaja, żeby zrobić to, co on, ponieważ dłużej tego nie zniosę!
Ta desperacja i mroczne myśli Harry’ego były niszczycielskie.
- Dlatego proszę, Harry błagam cię, proszę pozwól mi sobie pomóc!
- Nie! Nie, bo inaczej zabije wszystkich, których kocham. LOUIS PROSZĘ! NIC NIE MÓW! – krzyknął desperacko.
- Już dobrze, dobrze. Cii.- Louis wiedział, że to nie miało sensu, że Klatka dla Ptaków zbyt mocno więziła Harry’ego. Musiał wymyślić inny sposób. Trzymał go mocno, gdy chłopak płakał mu w ramionach, czekając na koniec łez. – Ale chcę przynajmniej, żebyś powiedział mi prawdę. Opowiedz mi swoją historię.
Harry usiadł na piętach, wycierając łzy ręką.
- Okej… ale nie dzisiaj. Dzisiaj mógłbyś… czy mógłbyś po prostu się mną zaopiekować? Proszę? Czuję, jakbym tonął…
Prośba ta swoim smutkiem łamała mu serce. Louis przytaknął, uśmiechając się pomimo własnych łez.
- Nie dam ci utonąć.
Później, pod prysznicem, woda w brodziku barwiła się na czerwono, gdy Louis ścierał zakrzepłą krew ze skóry Harry’ego, szeptając mu do ucha błahostki, a strumienie cieczy mieszały się z ich łzami.
- Kocham cię… wszystko będzie dobrze… będzie dobrze… Kocham cię… kocham cię… kocham cię…
Kiedy Harry był czysty, Louis wytarł go delikatnie i zaprowadził do łóżka, kładąc na chłodnej pościeli i przystępując do opatrzenia jego ran i siniaków antyseptykiem, który przyniósł z szafki w łazience. Pocałował każde rozcięcie i zasinienie, a Harry drżał pod dotykiem jego ust. Później Louis zgasił światła i nakrył ich obu kołdrą. Przytuliwszy Harry’ego od tyłu, położył mu rękę na ramieniu i wyszeptał mu do ucha:
- Już dobrze. Tutaj jesteś bezpieczny.
- Tamtego dnia poznałem twoją dziewczynę.
- Wiem. Już jej tu nie ma.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie. Nigdy nie pokochałbym jej tak, jak kocham ciebie.
- Kochanie jej byłoby prostsze.
Louis westchnął, całując czule posiniaczony bark.
- Nie uważam, żeby prawdziwa miłość miała być prosta. Myślę, że prawdziwa miłość to bycie gotowym na poświęcenie, bycie gotowym by stawić czoła ciemności bez względu na to, jak nieprzenikniona ta ciemność się stanie. Bo nieważne, jak ciężko będzie kochać tę osobę, nic nie będzie trudniejsze niż nie móc jej kochać w ogóle. Byłem tchórzem, zanim cię poznałem. Żyłem pod dyktando innych. Teraz odwróciłbym się od tych osób bez mrugnięcia okiem, nie zważając na to, czy mnie znienawidzą albo co mi za to zrobią. Pokonałbym dla ciebie lwy.
Harry obrócił się, żeby na niego spojrzeć, a zielone oczy zamigotały niczym rzadkie brylanty w świetle księżyca, które wpadało przez okno.
- Naprawdę? – W jego głosie czaiło się zwątpienie, jakby nie uważał się za godnego takiego oddania… takiej miłości.
- Absolutnie.
Harry uśmiechnął się i było idealnie. Zbliżył się i pocałował Louisa z oddaniem godnym pielgrzyma zmierzającego do Ziemi Świętej, a jego słone łzy kapały pomiędzy ich złączone wargi. Potem sięgnął po jego rękę, żeby położyć ją sobie na piersi. Louis poczuł pod opuszkami palców bicie serca.
- Czuję ich wszystkich na sobie… Chcę czuć tylko ciebie. Męczy mnie bycie przedmiotem do ruchania… chcę się dowiedzieć, czy jest w tym coś więcej.
Louis skinął głową i popchnął go płasko na poduszki. Każdy dotyk, każdy pocałunek był jak dotknięcie piórkiem: delikatny, mający za zadanie wykreślić wspomnienia o schadzkach, które bez wątpienia wciąż nawiedzały chłopaka we snach. Kochał się z Harrym jakby wciąż był on niepokalany, niewinny, święty. Poruszał się powoli i z pełnym szacunkiem, jednocześnie będąc kochankiem i uzdrowicielem, gdy docierał do głębin jego bólu i zacałowywał z niego blizny.
***
Następnego dnia siedział przy kuchennym stole, obracając w dłoniach komórkę i czując się jak Judasz. Harry usiadł naprzeciwko i oparł łokcie na blacie; popijał herbatę, z ciekawością zerkając na szatyna ponad brzegiem kubka.
- Coś się stało?
- Och, nic takiego – skłamał tamten bez zastanowienia. – Tylko jakieś maile z pracy. – Odłożył telefon na blat pomiędzy nimi i podniósł własny kubek. – Wczoraj mi coś obiecałeś. Chcę teraz usłyszeć twoją historię.
Harry odwrócił wzrok, przygryzając wargę, na powrót nieuchwytny.
- Nie wiem, od czego zacząć.
- Najlepiej od początku. Kiedy cię uprowadzili, jak dokładnie to się stało?
- No cóż, kojarzysz szkolny zespół, o którym ci mówiłem? Mieliśmy próbę w domu mojego najlepszego przyjaciela Willa i kiedy później wracałem do domu, zaczęło padać, więc zatrzymałem się, żeby wysłać wiadomość do Gemmy, czy nie mogłaby po mnie przyjechać. Widzisz, nasza mama zostawiła jej samochód. Wyskoczyli zza moich pleców, odurzyli mnie… Kiedy się obudziłem, znajdowałem się na pace vana. Był tam również mój przyjaciel Zayn… porwali nas tej samej nocy. Tak właśnie działają… jadą w wybraną okolicę, biorą kilku za jednym zamachem, potem odczekują parę miesięcy… różni się czas i miejsce, więc porwania nie są ze sobą łączone… Czasem jeżdżą nawet do Szkocji i Walii.
- A więc… jeżdżą w kółko, dopóki nie zobaczą jakiegoś dzieciaka?
- Nie… to jest bardziej zorganizowane. Pan Cowell ma grupę komputerowych świrów, mówimy na nich Drużyna Techniczna, którzy włamują się do szkolnych baz danych i wyszukują zdjęcia dzieci, które w ich mniemaniu spodobają się Panu Cowellowi. Wysyłają mu fotki, a on decyduje kogo chce. Potem wysyła Dozorców, żeby wyśledzili ich i porwali.
- O kurwa, rzeczywiście jest w tym plan.
- Nawet sobie nie wyobrażasz.
- A po tym, jak cię porwali… co się wtedy stało?
Harry nerwowo napił się herbaty. Kiedy spojrzał na Louisa, zdawał się coś kalkulować w myślach.
- Ile tak naprawdę chcesz usłyszeć?
- Wszystko.
- Uh, dobrze… - Wtedy opowiedział Louisowi ze szczegółami, jak zlicytowano jego dziewictwo na oczach skandującego tłumu, o treningach z Caroline i Benem, pierwszym kliencie, swojej drodze do stania się Brudnym Harrym. Przez cały czas Louis starał się utrzymać beznamiętny wyraz twarzy, gdy tak naprawdę do oczu cisnęły mu się łzy. Skończywszy historię, Harry zwiesił głowę, zawstydzony.
- Powiedział, że co się stanie, gdy komuś powiesz albo spróbujesz uciec?
- Zabiją mnie i w tej kwestii nie pan Cowell kłamał. Niedawno przydzielono mnie do nowego Dozorcy… - Zaczął opowiadać o Jacku. Trząsł się na całym ciele i płakał rzewnymi łzami, gdy opisywał swoje ubezwłasnowolnienie i tortury, którym poddawał go Jack. – Myślę, że Pan Cowel nie wie, co on mi robi… to są jakby jego prywatne perwersje… ale nigdy nie doniosę, bo wtedy Jack by się dowiedział i byłoby tylko gorzej.
- I nikt nigdy nie próbował uciec?
Harry przytaknął, przecierając sobie twarz rękawem.
- Tak, ale zawsze ich łapano i przywożono z powrotem. Na naszych oczach Cowell prał ich na kwaśnie jabłko na scenie… Ale i tak nie da się uciec.
- Dlaczego?
- Dozorcy wszędzie z nami chodzą, jesteśmy przykuwani do łóżek i kneblowani na noc. Pamiętasz bransoletkę, którą nosiłem kiedy zabrałeś mnie na weekend do Doncaster? O której powiedziałeś, że wygląda jak elektroniczna czujka? – Louis przytaknął. – Właśnie tym była, żeby mógł mnie znaleźć, gdybym spróbował uciec… Nie żebym próbował. Zna mój adres domowy. Gdybym tam uciekł, pojechałby za mną… I zabiłby moją rodzinę. Ma… ma zdjęcia mojej siostry Gemmy. Jeśli będę dla niego niedobry, porwie również ją. Kocham moją siostrę, Louis… Wolałbym jej nigdy więcej nie zobaczyć, niż patrzeć, jak robią z niej dziwkę w Klatce dla Ptaków.
Louis pokiwał głową. Jego żołądek zawiązał się w supeł, czuł zawroty głowy… Ale nie mógł dać po sobie poznać, że jest w szoku, aby Harry niczego nie zauważył i nie zamknął się w sobie.
- Harry… Ile osób tam jest?
Harry musiał się zastanowić.
- Od dwustu pięćdziesięciu do trzystu mężczyzn i kobiet. Lubi sprowadzać produkty gdy są w wieku około siedemnastu lat… Ja byłem eksperymentem…
- I jak długo was trzyma?
Harry wzruszył ramionami, a w jego oczach czaił się strach.
- Nie ma produktów powyżej dwudziestego szóstego roku życia. Kiedy tylko zaczyna uważać, że jesteś zbyt stary, następuje twój koniec. Mamy tygodniowe progi do wyrobienia. Jeśli przestajesz przynosić zysk, nie wyrabiasz progów, wtedy Pan Cowell sprawia, że znikasz…
- Muszę zarabiać… Musisz wyrobić próg.
- Dokładnie tak. Ale nie możesz nikomu powiedzieć, Louis! Proszę! On mnie zabije! Ciebie też mógłby! Jeśli chcesz mi pomóc, to cały czas mnie wynajmuj! Bezpieczny jestem tylko przy tobie. – Harry znowu zaczynał się nakręcać; wzrok zaszedł mu łzami, ciałem wstrząsały drgawki. Rozlał herbatę, więc odstawił kubek na stół. – Kurwa. Przepraszam! – Zerwał się, żeby chwycić za ścierkę i zaczął nerwowo wycierać.
- Ciii, nic się nie stało! Harry, nie przejmuj się. – Louis poderwał się razem z nim, łapiąc chłopaka i obejmując go ramionami. – Cii, to tylko trochę rozlanej herbaty. Czy oni cię biją za rozlewanie napojów?
Harry wzruszył ramionami.
- Biją mnie za wiele rzeczy. Widzisz, jestem zły i wyzywający… Pyskuję i za to należy mi się kara.
Sposób, w jaki to powiedział, to całkowite przekonanie co do prawdziwości słów, stawiało włoski na karku. Tak jakby powtarzano mu je wystarczająco często, by uwierzył, że tak jest.
- O nie, Harry, nie… - poprawił go Louis. – Nie, Harry, nie jesteś zły…
I wtedy rozległ się dzwonek u drzwi.
Obaj spojrzeli w tamtym kierunku, a potem na siebie nawzajem.
- Mówię poważnie, Louis. Ani słowa… Po prostu mnie wynajmuj.
- Dobrze – skłamał. – Obiecuję.
Przekazanie Harry’ego w ręce tego potwornego mężczyzny było prawdopodobnie najcięższą rzeczą, jaką Louis kiedykolwiek zrobił, ale pocieszał się myślą, że już wkrótce wszystko się skończy… Że już niedługo wyciągnie go stamtąd. Podniósł telefon ze stołu, klikając w ikonę plików głosowych i wybierając zapisane nagranie. Pomieszczenie wypełniło się głębokim głosem Harry’ego…
- No cóż, kojarzysz szkolny zespół…
Louis uśmiechnął się. Udało mu się wszystko nagrać. Tak, okłamał Harry’ego… ale dzięki temu wyciągnie jego i wszystkie inne produkty z tego piekła.
Naciągnął kurtkę i schował telefon do zapinanej na suwak kieszeni, a potem udał się do samochodu i pojechał prosto do Scotland Yardu.
11 notes
·
View notes