Tumgik
#blondynka za kierownicą
chimerqa · 9 months
Text
Bądź mno. Anon lvl 42.
Miej alergie, bo słabe geny
Spiesz się do doktora, bo to pilne.
Wysiądź z auta i spróbuj je zamknąć…
Tumblr media
No tak, chuj mi w dupę.
Na szczęście lag mózgu puścił i zamknęłam manualnie :D
I na szczęście wiem, ze można wymienić sama obudowę. A Pan Rower jest bardzo mądry i z pewnością mi wymieni, bo on umie wszystko!
Swoją droga jak mu tak mówię, to się obrusza, bo nie umie przyjmować komplementów ;D
22 notes · View notes
sweet--sound · 3 years
Text
Rozdział 55 – Wiwerna
Liczba wiadomości generalnie mnie powaliła po zalogowaniu się. Bardzo mi miło, że tyle wciąż Was tutaj zagląda. Po tych wszystkich latach ALWAYS jak Snape. Może jednak coś w życiu mi wyszło.
Gdybyśmy te wiele lat temu nazywały rozdziały, to ten nosiłby tytuł BOHATER. Trochę śmieszki, ale jak mówiłam – wyszłam z wprawy. Od razu też zabrałam się za rozdział następny. Nic nie obiecuję, ale ze względu na to, że moje życie prywatne wygląda obecnie nieco inaczej niż przez ostatnie 7 lat, to rysuje się to dość obiecująco. Chyba, że rzucę to w diabły i uśmiercę wszystkich, żeby w koszmarach nie prześladowały mnie wizje niedokończonych opowiadań.
Swoją drogą ten rozdział powstał po obejrzeniu jednego TikToka od dziewczyny, która mówiła “Bardzo was proszę, kończcie swoje fanficki...”. SS Fanfickiem w sumie nie jest, ale załapałam przekaz od wszechświata.  
~ Wiwerna
Rozdział 55.
Nie bardzo wiem, co napisać.
Przepraszam?
Kurwa mać.
Wpatrywałem się w ekran cholernego laptopa dobre dwie godziny, jednak nic sensownego nie potrafiło uformować się w mojej głowie. Życie naprawdę zaskakuje. Kurwa, mnie zmiotło z planszy.
Ale. Może od początku, od początku.
Lot z Casa Grande do Los Angeles w towarzystwie Addison był niezapomnianym przeżyciem. Kobieta z pewnością należała do tej grupy niewiast, których usta nigdy się nie zamykają – i nie to, żebym wcześniej o tym nic nie wiedział. Te jej – nie dość, że się nie zamykały, to wypuszczały spomiędzy siebie serię dźwięków-wizgów, które z częstotliwością serii M16 atakowały moją duszę, rozszarpując na miliony kawałków. Trzeba również dodać, że amunicja była ostra jak żyleta.
– Starość nie radość, panie Knight – westchnęła, mocząc usta w trzecim już kieliszku białego wina. Spojrzałem na nią z ukosa, odrywając wzrok od spisu treści magazynu motoryzacyjnego. Nie to, żebym był jakimś zakręconym kucem od osiągów i nowinek technicznych, ale w tym konkretnym publikowali niesamowite zdjęcia. A dodatkowo treści bardziej przypominały felietony niż artykuły czy porównania egzemplarzy, więc zdecydowanie było to coś dla mnie. To znaczy, byłoby czymś dla mnie, gdyby nie obecność Abbey.
– Czy za tym stwierdzeniem kryje się coś jeszcze, prócz pustego frazesu? – żachnąłem się, a kobieta zacmokała, rozprowadzając alkohol po ustach. Oho, będzie przemowa.
– Seth – zaczęła, a ja całą siłą woli powstrzymałem się od przewrócenia oczami. – Gdy wylądujemy, chciałabym, żebyś cały ten wyjazd potraktował jako okazję. Jako okazję, którą los daje ci – nie w prezencie, a w kredycie. To ty, swoją postawą i decyzjami musisz doprowadzić do spłaty tego długu.
– Ja naprawdę nie...
– Nie chcę słyszeć od ciebie żadnych chyba, nie, nie wiem. Masz być zdecydowany. Wiedzieć, czego chcesz i oczekuję, że droga, którą obierzesz cię tam doprowadzi. Nie ma żadnego ale. Musisz w końcu zacząć żyć jak główny bohater swojej sztuki, Seth!
Zamrugałem. Nieco zbity z tropu tą nagłą agresją w jej głosie. Przez ostatnie półtorej godziny opowiadała mi o kotach swojej przyjaciółki – notabene profesorki z UCLA, a teraz takie coś? Starałem się jednak nie wyjść z roli.
– Wie pani co, z perspektywy czasu, patrząc na moje życie w okresie licealnym, to czuję się zajebiście bohaterem pierwszoplanowym.
– Ale czy na pewno?
Fuck.
– Okej, możemy to zrobić. Gotowa? – szybkim ruchem złożyłem czasopismo na kolanach i wyciągnąłem przed siebie rękę z wysuniętym kciukiem. Kiwnęła głową. No to jedziemy. – Byłem najpopularniejszym chłopakiem w szkole, bez przymusu grania w football oczywiście – wysunąłem palec wskazujący. – Miałem każdą panienkę na skinięcie, choć wcale tego nie potrzebowałem. Sądząc po pani minie nie chciała pani tego wiedzieć, ale musimy zaznajomić się z faktami, jeśli poruszamy tematy egzystencjalne. – W ruch poszedł palec trzeci. – Podsumowując, kobiety mnie chciały, a faceci się mnie bali lub pragnęli. W tym przypadku, dla mnie to żadna różnica.
– Czy to wszystko? – Muszę przyznać, że bardzo nie podobał mi się wyraz jej twarzy, gdy zadała mi to pytanie.
– Wszystko? Czy wszystko..? No, nie. Poznałem genialną dziewczynę, zakochałem się, odnalazłem swoją pasję...
– O, mówimy o pasjach. W końcu. Myślałam, że tylko o dziewczynach.
– Loraine nie jest jakąś-tam dziewczyną i nie rozumiem... – chciałem sprostować, jednak nie pozwoliła mi.
– No właśnie, Seth. Ja też nie rozumiem. Nie rozumiem jak ktoś o tak silnej osobowości, o tak wysublimowanym charakterze mógłbym sam siebie ograniczyć. Chcę, byś zapomniał o tym, co się działo w twoim życiu przez ostatnie trzy lata. Zapomnij o dziewczynach, miłostkach, zawiedzonej dumie, rozłące z przyjaciółmi. Chcę byś odciął się o Casa Grande. Chcę, byś zaczął na poważnie myśleć o swojej przyszłości, bo ona jest tuż za rogiem. Lądujemy w niej. Świat jest ogromny, a ty jesteś u wrót tego świata i tylko od ciebie zależy, czy ten próg przekroczysz, czy też skrzydła zatrzasną się z hukiem tuż przed twoim nosem.
– Skrzydła? Z hukiem?
– Skrzydła – powtórzyła z naciskiem, mrożąc mnie spojrzeniem swoich nieruchomych oczu – tych wrót skrzydła.
– A, że takie dwudrzwiowe te wrota?
Czy ktoś na pokładzie zna numer na niebieską linię? Kobieta mnie bije.
                                                                       ***
Gdyby nie licząc nieplanowanego, półgodzinnego kołowania nad lotniskiem, w trakcie którego musiałem trzymać za rękę Abbey, ponieważ przechył samolotu względem ziemi był “nie na jej nerwy”, to można by powiedzieć, że obyło się bez przykrych niespodzianek.
Rozcierając ścierpniętą dłoń o udo wyszedłem przed budynek lotniska. To byłoby miejsce, w którym mógłbym powiedzieć, że jasne słońce zachodniego wybrzeża doszczętnie mnie poraziło, a upał sprawił, że zawirowało mi w głowie. Zewsząd również słychać było klaksony spieszących gdzieś w nieznane samochodów.
Ale tak nie powiem, bo kuźwa, Casa Grande i Los Angeles dzieli jedynie półtorej godziny lotu (z tym kołowaniem to policzmy sobie dwie). Klimat się tu jakoś specjalnie nie różni. Dwa miasta znajdują się w tożsamej odległości od równika, więc nie dajmy się ponieść do cholery.
– Gdybyś był głównym bohaterem, to taksówka by pewnie już na nas czekała – rozległo się zbolałe westchnienie za moimi plecami. Odwróciłem się do nauczycielki i posłałem jej pełne dezaprobaty spojrzenie.
– W moim filmie główny bohater bierze sprawy w swoje ręce i zamawia Ubera.
– Szkoda, że nie pomyślał o tym wcześniej. Jezus, jak gorąco – jęknęła po raz drugi i zaczęła się teatralnie wachlować broszurką o najlepszych restauracjach w okolicy, którą zdążyła podwędzić ze stojaczka turystycznego, podczas gdy ja targałem nasze bagaże. Przy mojej torbie sportowej, jej ogromna walizka i kuferek zwiastował raczej dwutygodniowe wczasy pod gruszą niż weekendowy wyjazd na konferencję.
– Mam wrażenie, że mnie pani z kimś pomyliła – zacząłem, jednocześnie wstukując naszą lokalizację w aplikacji. W osobnym oknie sprawdziłem maila z dokładnym adresem naszego hotelu i zaakceptowałem przejazd z panią Lexą jej mazdą CX-5. – Ale niech tak będzie. Będę ci ja słodkim.
– I tak ma być, mój drogi. Tak ma być – pokiwała głową z aprobatą, jednak po minie wnioskowałem, że nie polepszyło to jej nastroju. – Robię się za stara na takie eskapady.
– Za stara to może, ale na te swoje tajne misje. – Schowałem telefon do kieszeni dżinsów i ze śmiechem uchyliłem się przed nadlatującą ulotką śmierci. – No co? I mam nadzieję, że słyszy pani wyrzut w moim głosie! Najpierw mydli mi pani oczka wyjazdem w charakterze towarzyskim, a gdy tylko odrywamy stopy od ziemi przyszpila mnie tyradą o przyszłości i zmarnowanych szansach!
– Nie mówiłam nic o zmarnowanych szansa, ale jeśli takie wnioski wysnułeś, to znaczy, że gdzieś tą łódką dopłyniemy.
– Kurwa... przepraszam. To w końcu przechodzimy przez wrota, szybujemy na skrzydłach, czy płyniemy łódką!?
Nie było mi dane usłyszeć odpowiedzi, bo tuż obok zaparkował z piskiem opon dość sporych rozmiarów SUV.  Z jego wnętrza wyskoczyła dobrze zbudowana – a mówiąc dobrze mam na myśli proteiny z najwyższej półki i ciężary na siłowni – takie odpowiednie na odpowiednie miejsca if you know what i mean – blondynka. Swoją drogą, na maksa złożone to zdanie.
– Witam, dzień dobry! – uśmiechnęła się promiennie, otwierając bagażnik. – Pomóc z bagażami?
– Nie trzeba – mruknąłem, starając się dyskretnie pozbyć z gardła grudki goryczy, która zmieniała mój głos w tarkę. Zrzuciłem z ramienia torbę i uważając, by nie porysować krwistoczerwonego lakieru załadowałem walizki Abbey. W tym czasie kobieta załadowała swój pokaźny tyłeczek na siedzenie pasażera. Shotgun. Fuck.
– Seth, miło mi. Sorry – wyciągnąłem do niej dłoń, którą uścisnęła, po czym zatrzasnęła drzwi.
– Wiem, widziałam w aplikacji, ale niezłe podejście. Takie tradycyjne – rzuciła już przez ramię, bo każde z nas zajęło swoje miejsce w pojeździe. Ona za kierownicą, ja – na tylnym siedzeniu. Usiadłem jednak na środku, a głowę wysunąłem do przodu, chcąc stworzyć choć pozorne wrażenie jazdy z przodu.
– Gdzieś słyszałem, że...
– Seth, kochany. Chuchasz mi na ramię. W tym mieście jest już wystarczająco upalnie – jęknęła Abbey, a ja posłusznie osunąłem się na oparcie. Lexa posłała mi rozbawione spojrzenie we wstecznym lusterku i podkręciła klimatyzację. Mądra dziewczyna. Ciekawe jak jeździ?
– Seth, kochany – powiedziała blondynka, włączając lokalne radio. Odwróciła się i spojrzała na mnie figlarnie, co skwitowałem uniesieniem brwi. Serio, kurwa? – Zapnij proszę pasy.
Mówiąc to, bardzo płynnie włączyła się do ruchu. W milczeniu spełniłem jej prośbę, jak i w milczeniu cierpiałem. Jedno jest pewne – nie tak podróżują główni bohaterowie.
                                                                      ***
Hotel okazał się być bardziej schroniskiem młodzieżowym, jeśli w tym kraju coś takiego istnieje. Znaczyło to mniej więcej tyle, że o ogromnym łożu, plazmie i wannie z jacuzzi mogłem zapomnieć. Zamiast tego był prysznic z materiałową kotarką, prycza o szerokości kanapy, ale za to wietrzona i pachnąca odświeżaczem, śnieżnobiała pościel. Nie byłem pewien, czy standardy w pokoju nauczycielskim są równie górnolotne jak w mojej jedynce, ale równocześnie miałem nadzieję, że się o tym nie przekonam. Nie powiem, przez chwilę przeszło mi przez myśl, że to o takie towarzystwo chodzi Abbey, ale był to jedynie ułamek sekundy myśli. Zaraz mnie zemdliło, więc zabrałem telefon z łóżka, gdzie wylądował na czas rozpakowywania i wyszedłem na korytarz.
Stare drewniane panele trzeszczały przy każdym moim kroku, gdy wybierałem z listy kontaktów numer Lori. Odebrała po dwóch sygnałach.
– Cześć kochanie, jak lot? Pisałam do ciebie – odezwała się w słuchawce, a po moich plecach przebiegł przyjemny, ciepły dreszcz.
– Witaj, Aniele. Przepraszam, ale ledwo zakwaterowaliśmy się na miejscu i wyrzuciłem ciuchy do szafy. Jeszcze nie brałem prysznica.
– A bardzo jest potrzebny? – zaśmiała się, a ja dołączyłem do niej od razu.
– Jakby to ująć... To jest już kwestia życia lub śmierci.
– No to nie zwlekaj za długo. Wszystko okej?
Schodząc po krętych schodach z drugiego piętra budynku opowiedziałem jej po krótce o locie i pobycie na lotnisku; nie, nic się nie działo; nie wszystko git – bohaterskie historie Abbey zostawiłem dla siebie. Popchnąłem metalowe drzwi ewakuacyjne i znalazłem się na niewielkim, wybetonowanym placyku, na którym oprócz drzwi, mnie i sporego kubła na odpady komunalne nic nie było. Na szczęście ktoś przytomny osłonił od wścibskich oczu przechodniów ten obraz kojący zmysły. Wyciągnąłem paczkę z tylnej kieszeni i zapaliłem.
– A co u ciebie?
– Wiesz, żegnaliśmy się wczoraj wieczorem. Niewiele od tego czasu się zmieniło – odparła, a ja wręcz usłyszałem uśmiech w jej głosie. Tak. Żegnaliśmy się wczoraj. Kilka razy. W kilku miejscach. Wczorajszy dzień był terminem rehabilitacji Nory. Podczas, gdy jej żebra zrastały się jak marzenie, z kolanem był jakiś problem. Nie wnikałem w to za bardzo, ale Terri zabrała się razem z matką do kliniki, a ojciec – nie chcąc zostawić córki samej z tym bałaganem, postanowił pojechać razem z nimi. Sandra wymiksowała się jeszcze przed południem na wielkie zakupy, co skutkowało wolną chatą pierwszy raz od... Nie pamiętam, kiedy.
– Jak tak o tym powiedziałaś, to już tęsknię – jęknąłem, zapominając zupełnie o tym, że główny bohater by tak nie zrobił.
– Daj spokój. Skup się na wyjeździe! Jakie macie plany na wieczór? Robicie coś razem, czy każdy idzie w swoją stronę?
Zapomnij o dziewczynach, miłostkach, zawiedzonej dumie, rozłące z przyjaciółmi. Chcę byś odciął się o Casa Grande. Chcę, byś zaczął na poważnie myśleć o swojej przyszłości, bo ona jest tuż za rogiem.
Może faktycznie więcej w tym prawdy niż z początku mi się wydawało..?
– Szczerze powiedziawszy, to nie wiem. Tak jak ci powiedziałem, ledwo wszedłem do pokoju, rozpakowałem się i dzwonię. Abbey pewnie też składa swój frywolne fatałaszki i..
– Słyszy cię doskonale – rozległ się głos nauczycielki nad moją głową. Z wrażenia aż zachłysnąłem się dymem. W słuchawce wyraźnie słyszałem śmiech panny Blake. Kok kobiety zwisał smętnie z malutkiego okienka na pierwszym piętrze.
– Pani... – zacząłem, ale przerwało mi energiczne potrząśniecie kokiem.
– Jeśli masz ochotę i żadnych planów, to możesz oczekiwać mnie za piętnaście minut w holu. Tylko przywdzieję jakieś fatałaszki i będę gotowa na obiad. – To powiedziawszy, zatrzasnęła okno. Po dłuższej chwili w mroźnej ciszy dołączyłem z wybuchem śmiechu do swojej dziewczyny.
– O kurwa, chyba mam przesrane!
– Chyba tak – przyznała mi rację, za chwilę jednak poważniejąc. – Tylko proszę, zachowuj się, Seth. Ta konferencja...
– Pa kochanie, buziaki.
Rozłączyłem się, zdeptałem peta czubkiem buta i uderzyłem pięścią w drzwi.
Nosz kurwa mać. Naprawdę?
                                                                      ***
Następnego ranka to nie Lexa, a Siergiej odwoził nas na miejsce konferencji. Ubrałem się w białą koszulę, ale bez krawata, na ramiona narzuciłem butelkowozieloną marynarkę, którą ostatnim rzutem na taśmę kupiła mi Lori. Abbey wyraźnie miała swoje zdanie na temat mojego obuwia, jednak po zlustrowaniu mnie od stóp do głowy przywitała promiennym uśmiechem i ująwszy moje ramię udała się do samochodu. Czekałem na nią w holu (znowu!) i gdy tak patrzyłem, jak schodzi po krętych schodach zastanawiałem się, czy przypadkiem nie odgrywa w głowie sceny zegarowej z Titanica. No, ale nie było to ważne. Naładowany energią z wczorajszej kolacji, starałem się być najbardziej dynamiczną i pozytywną wersją siebie, na jaką mnie było stać.
Kolację zjedliśmy wczoraj w niewielkiej, włoskiej knajpce niedaleko ośrodka. Było dużo makaronu, czerwonego wina i po dwóch kieliszkach musiałem przyznać, że wszelkie maski, jakie nałożyłem na Abbey opadły z hukiem – jak te drzwi, co to się zatrzasnąć mają. Jasne, wciąż pozostawała ekscentryczna do granic możliwości i zdecydowanie za głośna i teatralna w codziennych gestach, ale przy bliższym, prywatnym poznaniu przestawała być szurniętą nauczycielką z liceum, a bardzo inteligentną kobietą.
Przez pierwszą część spotkania siedziałem jak struty. Myślałem o tym, jak potoczyła się moja rozmowa z Lori, jak nieelegancko i gwałtownie się rozłączyłem oraz jak bardzo skrajne emocje obudziły się we mnie w tej zaledwie pięciominutowej rozmowie. Nigdy nie lubiłem czuć się kontrolowany, poprawiany. Loraine od początku naszej znajomości chcąc nie chcąc wpływała na mnie. Delikatnymi sugestiami, podszeptami. Nie przeklinaj, nie pal, zachowuj się. Ale słysząc taki zwrot, na tym etapie naszej znajomości poczułem tak niewyobrażalną wściekłość, że musiałem się rozłączyć nim powiem coś nieprzyjemnego. Doskonale wiedziałem, że jeśli tylko będę chciał, uda mi się obrócić tą sytuację w żart; że spieszyłem się do Abbey hihi – nie jestem głupi! Ale skąd to we mnie do jasnej cholery?
Ale później... Cóż, chyba się trochę upiłem. Dużo się śmiałem, słuchając barwnych opowieści Abbey z czasów studenckich, opowieści o tym, jak jej ojciec z dziadkiem kołował gorzałę podczas prohibicji. Była to, nie powiem, miła odmiana. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem rozmawiałem w ten sposób z dorosłą osobą. Nie to, żebym sam czuł się jak jakiś mlekożłop, rzecz jasna, ale... Z taką “dorosłą ze stażem”.
Konferencja miała rozpocząć się za kwadrans dwunasta, więc naturalnie byliśmy na miejscu już o jedenastej. Przed budynkiem auli zebrało się już i tak sporu prelegentów oraz wolnych słuchaczy. Zapaliłem nerwowego papierosa, podczas gdy Abbey rozglądała się gorączkowo wokół.
– Och, przecież powinna już tu być – mruczała pod nosem, z chwilę podnosząc do oczu srebrny, drony zegarek, opinający jej nadgarstek.
– Jeszcze sporo czasu, spokojnie – starałem się być dynamicznym, opanowanym samcem Alfa. Mówiłem już to? – W zasadzie, to na kogo czekamy?
– Addison, kochanie! – Moje spojrzenie od razu wyłapało zmierzającą w naszym kierunku sprężystym krokiem rudowłosą, cóż, piękność. Kobieta miała dobre metr osiemdziesiąt w czarnych, cienkich jak końskie włosie szpilkach, a gęste płomienne włosy opadały jej na plecy kaskadą loków. Szmaragdowe oczy, podkreślone czarną kreską błyszczały filuternie, gdy złożyła dwa głośne pocałunki na policzkach mojej nauczycielki.
– Diano, skarbeńku! Wyglądasz...
Jak milion dolarów!? – przysięgam, że szczęka mi opadła. Rudowłosa zbyła komplement Abbey machnięciem ręki. Nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat, ale jednocześnie wiedziałem, że po tak zażyłej znajomości z Abbey musiała mieć więcej.  A ja musiałem się ogarnąć, bo wyciągnęła do mnie tą dłoń i mówi coś do mnie.
– Tak, we własnej osobie – uzupełniła z dumą Abbey, za co byłem jej bardzo wdzięczny.
– Seth Knight – powtórzyłem, doszczętnie otrząsając się z pierwszego wrażenia. – Miło mi.
– Oj nie, to mnie jest miło – zapewniła, uśmiechając się promiennie. Kurwa, nie możliwe! Maks czterdzieści dwa... – Niby codziennie spotykam młodych ludzi, ale nie wszyscy są tak utalentowani.
– Nie wiem, co Abbey... Znaczy PANI ABBEY naopowiadała, ale...
– Nie musiała mówić nic – przerwała mi, kładąc dłoń na moim ramieniu. Czułem się zmuszony spojrzeć jej w oczy i zamilknąć. – Zapraszam was, chodźmy zająć miejsca.
Wciąż nieco nieswój pstryknąłem niedopałkiem za siebie w trawnik i ruszyłem za szczebiocącymi kobietami do wnętrza budynku. Byłem porażony. Byłem jak w transie. Czułem się jak nie w swoim ciele, nie w swoim życiu.
W życiu bohatera?
                                                                      ***
Jeśli jest coś co mogłabym chcieć tylko powiedzieć, to że proszę o wyrozumiałość. Bardzo dawno już niczego nie napisałam. Wyszłam z wprawy. Minęło 10 lat i tak, wiem, że akcja opowiadania na ten moment to 2011 rok, ale mam nadzieję, że przymkniecie oko na tą akcję z Uberem. Jakoś jak usiadłam to samo mi spod palców płynęło, a nie chciałam się sztucznie hamować i zastanawiać nad takimi drobiazgami. Książki w końcu nie piszę. Przyjmijmy, że to zabieg dla współczesnych, młodych odbiorców. Co nie znają czasów sprzed smartfonów. I Uberów. Kurde. Swoją drogą, ale się pozmieniało.
Jest tu ktoś jeszcze co pamięta czasy bloga na Onecie?
5 notes · View notes
fajnelaskinago · 4 years
Photo
Tumblr media
Cycata blondynka za kierownicą kusi dużym dekoltem
0 notes