Tumgik
#a po dzisiejszym dniu to już w ogóle
podraje · 1 year
Text
Grzegorz Ciechowski was right when he sang "Don't ask me why I'm with her, why not with another, why I think that there is no other place for me" about Poland.
I fucking don't know why I am still here either. Don't ask me.
Why do I feel all of that loyalty when all this country ever was (in those last 8 years) is one big paradox?
7 notes · View notes
icantst4wpeatin · 4 months
Text
𝟏𝟐.𝟎𝟐.𝟐𝟎𝟐𝟒🦓
Tumblr media
Dzisiejszy bilans
Zjedzone: mus owolovo jabłkowy (102 kcal) pomidorki koktajlowe (15 kcal) makaron konjac w sosie sojowym i mieszanką chińską i pomidorkami koktajlowymi znowu xd (26 kcal)
Łącznie: 143 kcal
Spalone: ~200 kcal
Net: -57 kcal
Tumblr media
Spoko dzień, bo nie byłam w szkole. Wyjątkowo dobrze się dzisiaj czuję i nie odczuwam jakoś strasznie głodu, co jest wielkim +. Muszę kupić nowe baterie do wagi, bo stare się już poddały. Po dzisiejszym dniu dochodzę do wniosku, że nie mogę brać musów w ramach śniadania, bo potem burczy mi w brzuchu. Po proteinowych jogurtach jestem pełna na cały dzień. Ale nie żałuję, bo zawsze kilka zaoszczędzonych kalorii. Dzisiaj net na minusie i nie mam zamiaru nic jeść, więc postaram się pociągnąć fasta do 14, bo wtedy będzie 24h.🤠Nie robię ich prawie już w ogóle, ale moje ciało ma dobry stosunek z postami XD
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
3 notes · View notes
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział V: Wspomnienie tego dnia
Gdybym miała powiedzieć, jaki jest najgorszy dzień w roku, nie odpowiedziałabym tak jak inni ludzie, że Boże Narodzenie, Walentynki, Wielkanoc, Dzień Kobiet czy inne tego typu pierdoły. Może kiedyś tak, bo faktycznie nigdy nie lubiłam tych dni. Jako małe dziecko, które jeszcze nie wiedziało co to być naprawdę wierzącym człowiekiem, uważającym się za takowego nie lubiłam żadnych świąt kościelnych. Jako osoba, która z czystym sumieniem przyznawała się przed sobą i całym światem, że jest niewierząca, a wiara w wieku dziecięcym to brak świadomości w tym temacie i presja wszystkich dookoła - tym bardziej ich nie lubiłam, chociaż z czasem zaczynało to po mnie spływać jak po kaczce, wszystkie te daty stawały się dla mnie zupełnie obojętne. Jako dziewczynka i kobieta nigdy nie rozumiałam fenomenu dnia przypisanego mojej płci, jako singielka i osoba w związku nie trawiłam tego “dnia zakochanych”, bo po prostu uważałam, że taka szopka jest niepotrzebna. Albo się kogoś kocha i okazuje mu się to codziennie, albo się nie kocha i się tego zwyczajnie nie robi. Nie ma nic pomiędzy przy takich głębokich uczuciach. Jednak od dwóch lat pomijam te dni, wymazałam je z jakichkolwiek list, a w rankingu tych najgorszych dni w roku na każdym jednym miejscu wpisałam ten jeden nieszczęsny dzień. Ten, w którym dowiedziałam się, że ten drań, który mówił mi każdego dnia, że mnie kocha - od dwóch miesięcy to kochał uprawiać z jakąś idiotką z młodszych klas seks. W łóżku, w którym nie tylko się ze mną pieprzył, ale też w tym, któym się ze mną kochał, namiętnie, z pasją. W tym łóżku, w którym razem ze mną oglądał filmy obejmując mnie, spał ze mną, całował i szeptał słodkie słówka do ucha. Kochał też uprawiać z nią seks na tylnych siedzeniach swojego auta, gdzieś za miastem w jakichś chaszczach. Tym samym, którym jeździliśmy razem na randki, do znajomych, na imprezy, do szkoły, do mnie i do niego, na wycieczki. I w którym też czasem się jebaliśmy, nie mogąc się już powstrzymać.
Skąd to wiem? Po tym jak przyłapałam go z nią w toalecie na imprezie wszystko poszło szybko. Widok, którego nigdy nie zapomnę. Ona klęcząca przed nim i robiąca mu dobrze ustami. O, ironio, coś czego nie lubiłam robić. Nie lubiłam, a on dobrze wiedział dlaczego. To nie tak, że brzydziły mnie genitalia albo, że nie dbał o higienę. Nie lubiłam tego, bo zanim go poznałam ktoś bardzo lubił szarpnąć mnie za włosy i na siłę wkładać swojego członka do moich ust. Wiedział dobrze, że miałam traumę. Z resztą, sam mi pomagał przez to przejść. Mówił, że rozumie i że zupełnie nie przeszkadza mu, że nigdy nie zrobię mu tej przyjemności. To znaczy, próbowałam, ale kończyło się moją histerią i sam zabronił mi w końcu próbować, bo ważniejsza dla niego byłam ja. A jednak. Skoro nie mógł mieć tego ze mną - znalazł sobie pierwszą lepszą, która mogła mu dać to czego nie miał ze mną. I może bym starała się go zrozumieć, gdybym nie słyszała tego jak mnie pocieszał i zapewniał, że nie będzie mu tego brakować.
Po tym sam się przyznał. Zorientował się, że stoje sparaliżowana w wejściu do tej toalety całe 4 minuty później. Nie rzuciłam się na niego. Stałam tam zesztywniała, nie mając zupełnie sił, żeby zwrócić jego uwagę na to. Ta wywłoka była tak pochłonięta nim, że też mnie nie zauważyła. W ciągu tych czterech minut stałam jak wryta, patrząc jak świetnie się bawią. Jak mój chłopak spuszcza się do jej buzi, a ona zachłannie to połyka z uśmiechem. Wtedy na mnie spojrzał. Z przerażeniem tak ogromnym, że ktoś inny może mógłby uwierzyć w to, że żałował. Wybiegłam stamtąd jak poparzona, nagle odzyskując czucie w ciele. Przepychałam się między tańczącymi, nawalonymi w trzy dupy ludźmi, aż wyszłam pod dom, gdzie chyba dopiero odzyskałam oddech. Niedługo potem usłyszałam jego głos, błagalny, proszący o szansę na wytłumaczenie się. Nie chciałam go słuchać, ale nie miałam ochoty na ucieczkę. Nie patrzyłam na niego, kiedy mówił mi ile to trwa, że to nic poważnego i to tylko seks, że kocha tylko mnie. W pewnym momencie miałam dość, uderzyłam go z otwartej dłoni i choć miałam olbrzymią ochotę na wytarganie tej dziewuchy za kłaki z doczepami… odpuściłam sobie. Wróciłam do domu. Tam poszłam prosto do swojego pokoju i nie wychodziłam z niego do następnego południa. Dopiero w łóżku uderzyło mnie to mocniej. Zrozumiałam co się stało. Myślałam o tym, że pójdę spać, obudzę się następnego dnia i to wszystko okaże się tylko nędznym koszmarem. Jednak tak nie było. Jak tylko wstałam sięgnęłam za telefon, na którym miałam miliony powiadomień od moich przyjaciół i od niego. Przyjaciele martwili się, nie wiedząc gdzie zniknęłam. On dalej w SMSach próbował się tłumaczyć, wydzwaniał do mnie kilkanaście razy. I to mnie upewniło w tym, że to jednak nie tylko głupi sen, a prawda. Wybuchłam płaczem, a zaraz potem do mojej sypialni wpadł mój brat, który oczekiwał ode mnie wyjaśnień. Nie wiem jakim cudem udało mi się cokolwiek powiedzieć w spazmach, ale widziałam, że Simon jest wściekły i nie będzie siedział w miejscu. To był ostatni raz kiedy widziałam go żywego. Wyszedł trzaskając drzwiami mojego pokoju, a później domu. Czekałam, aż wróci i będzie mnie pocieszał, mówiąc, że dał temu sukinsynowi nauczkę. Mijały godziny, rodzice wrócili z pracy, a jego nadal nie było. Wtedy do drzwi zapukali policjanci. Moja mama z przerażeniem wpuściła ich do domu, a kiedy kątem oka spojrzałam na zegar wiszący w salonie usłyszałam, że mój brat został pobity, że miał rany kłute i że zanim ktokolwiek w ogóle znalazł go w tej zatęchłej uliczce… po prostu zmarł. Wykrwawił się. Matka zasłabła, ojciec ledwo zdążył ją złapać. A ja po prostu upadłam na kolana i tylko po moim policzku spływały strumienie łez. Zachowywałam się względnie spokojnie, ale czułam jak w środku mnie wszystkie wnętrzności samoistnie się rozrywają na strzępy. Policjanci widząc tę dramaturgię uznali, że lepszym wyjściem będzie powiadomić nas o tym, że możemy przyjechać jutro na komisariat i zostawili nas. Zostawili nas z tą wyniszczającą informacją, odeszli zamykając za sobą delikatnie drzwi.
Cóż, miałam osiemnaście lat, paczkę znajomych, przyjaciół, rodziców, wspaniałego, starszego brata i kochanego chłopaka, który był młodszy od mojego brata tylko rok. I w ciągu dwudziestu czterech godzin straciłam dwie osoby z nich wszystkich. Straciłam wtedy część siebie.
Tak, ten dzień, w sumie te dwa dni zapisały się zdecydowanie w mojej historii jako najgorsze. 20 i 21 listopada. Trzy lata minęły, a jego śmierć nadal boli jak cholera. Pomyśleć, że jeszcze tydzień temu byłam na imprezie, wśród których być może był ten, który wyrządził mi tę krzywdę. Był też ten, który mnie zawiódł, a mimo to pozwoliłam sobie na chwile uniesienia właśnie z nim. A w dzisiejszym dniu znów go doszczętnie nienawidzę.
Od chwili dobija się do mnie Charlie. Jednak ja spędzam dziś czas z moim bratem. Wstałam dziś wcześnie i od razu udałam się ciepło ubrana na cmentarz. Siedzę od tych kilku godzin przy nagrobku, na którym wyryto napis, mówiący kto jest tu pochowany.
Simon Griffin
zmarł 11/21/2018 śmiercią tragiczną
Nie jestem pewna, dlaczego to zaznaczyli. Czemu w ogóle ktokolwiek zaznacza to, że ktoś nie zmarł śmiercią naturalną. Jakiś wypadek czy morderstwo - śmierć tragiczna wyryta na nagrobku. Czasem myślę, że gdyby nie to, może trochę lepiej bym znosiła wizyty tutaj. A to wbija w moją głowę usilnie, że akurat tak zginął. Charles nadal nie wie o czym mówiłam podczas naszego pierwszego spotkania. O tym, że czuję poczucie winy właśnie z powodu utraty brata. Tak bardzo go kochałam, że nie mogę znieść myśli, że go tu nie ma. Dlatego, że wyszedł z domu chcąc ukarać tego, który zranił jego małą siostrzyczkę. Byłam wtedy już pełnoletnia, dorosła, d u ż a. Ale dla niego pozostawałam dalej jego małą siostrzyczką, za którą wskoczyłby w ogień. I jak to się dla niego skończyło? Jak napis na nagrobku mówił - tragicznie.
Nagle zaczął padać deszcz. Mogłabym siedzieć tak dalej, nie zważając na zimne krople, ale padało coraz mocniej, a w sumie nie chciałam się przeziębić. Podniosłam się z ławki na równe nogi i zmierzyłam do wyjścia cmentarza. Szłam piechotą i choć zdawało mi się, że w zmierzałam do mojego domu, znalazłam się pod drzwiami mieszkania chłopaka, który nie dawał spokoju, tym razem wiadomościami, już nie połączeniami.
– Co ja tu robię? - zapytałam samą siebie, bo aż nie mogłam uwierzyć, że moje własne nogi przytargały mnie właśnie tu. I co, zapukam tak po prostu w te drzwi?
Nie ukrywajmy, ale mój telefon najpewniej ciąłby się jak jakiś stary grat od ilosci powiadomień, które ten człowiek mi namnożył. Wejdę do środka i co mu powiem, “Hej, sory, że się od wczoraj nie odzywam, ale wczoraj miałam trzecią rocznice zdradzenia mnie przez twojego kolegę, a dziś śmierci mojego brata”? Nim się zorientowałam zdążyłam zapukać w drewnianą pokrywę, która po chwili się otworzyła z ledwo słyszalnym skrzypieniem. Okej, no to po ptakach.
– Sophie? Cholera, co się z Tobą od wczoraj dzieje?! - wyjąkał głośno z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, jednocześnie wpuszczajac mnie do środka. Zdjęłam mokre buty i przemoczony płaszcz, odwieszając go na wieszak, w czasie kiedy szatyn zamykał drzwi. Zaraz po tym, w jednym czasie usiedliśmy na kanapie. Wgapiłam swój wzrok w wyłączony naprzeciw telewizor i odetchnęłam. - Więc? Powiesz coś?
– Wczoraj minęły trzy lata, jak Will mnie zdradził… - powiedziałam słabo; Charlie otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ja miałam plan, by kontynuować dalej, chociaż mogłam przecież skończyć na tym jednym wyznaniu - A dziś minęło dokładnie tyle samo lat od śmierci mojego brata.
Czułam jakby w mojej głowie była właśnie wiercona dziura. Taka na wylot. Zaczynałam żałować tego co powiedziałam, bo w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Wtedy też poczułam silne, choć niepewne objęcia.
– Jeśli chcesz się wygadać, to jestem tutaj, jeżeli nie to rozumiem, ale jestem obok zawsze, więc… - chłopak szeptał przy moim uchu, zdecydowanie nie wiedząc jak ubrać w słowa wszystko to co ma na myśli, a ja w tym czasie musiałam mu przerwać.
– Chcę. - okej, chciałam mu przerwać, ale raczej miałam na myśli to, by podziękować mu i poprosić o chwile ciszy, jednak wygląda na to, że mój język lepiej wie, co ja chcę powiedzieć. Nie ma odwrotu, może faktycznie powinnam wygadać się w końcu komuś innemu, niż tylko psychologowi.
Spojrzałam mu w oczy z bladym uśmiechem, on pokiwał głową i w ciągu godziny usłyszał całą historię, słuchając ją na przemian z duszącym mnie płaczem. Przytulał, pokazywał, że rozumie. Parę razy udało mu się też powiedzieć, że mogę przestać, jednak ja zapewniałam go, że dam radę. Dałam, ale wykończyło mnie to poważnie.
– Soph, nie wiem co powiedzieć… - zaczął smutno, patrząc po ścianach.
– Nic nie mów, nie oczekuję tego. Po prostu bądź teraz ze mną, okej? - spojrzałam na niego prosząc, a on pokiwał delikatnie głową.
Do wieczora zostałam u niego. Po całej rozmowie siedzieliśmy jakiś czas w błogiej ciszy, a później jak gdyby się ona nie wydarzyła po prostu rozmawialiśmy, graliśmy na konsoli, aż wyczerpana całym dniem postanowiłam wrócić do domu. Zdaje się, że ta rozmowa dała mi swego rodzaju ukojenie. Coś czego potrzebowałam przyszło z taką łatwością, kto by pomyślał?
0 notes
madaboutyoumatt · 5 years
Text
Josh
Tak, randkę. Matt wyglądał jakby Josh zrobił czegoś, czego nigdy w życiu nie robił. A przecież wychodzili razem do ludzi, spędzali razem czas poza mieszkaniem. Byli na randkach. Może taka była różnica, ze przeważnie te wyjścia wyglądały jak ich wyjścia przed związkiem? Jasne, Josha czasami ponosiło i miał dużo bliższy i większy kontakt z Małym, był bardziej szarmancki, ale dalej. Tymczasem teraz przyniósł kwiaty, powiedział, aby ubrał się ładnie.
Koniec końców Josh akurat wyszedł z łazienki, klasycznie nagi, kiedy Matt zakładał przez głowę sweter. Wychylając się od razu, aby wsunąć mu dłoń pod materiał, na brzuch, przyciskając na chwilę jego plecy do swojego torsu. Składając buziaka na jego skroni.
- Dobry wybór, kochanie – bardzo dobry, bo to były jego ulubione spodnie. Josh nie był fanem masakrycznie przylegających spodni, takich w których wszystko się odznaczało (poza tymi skórzanymi, ale kto widział tyły Małego, ten rozumiał), ale lubił je jednak bardziej obcisłe na swoim chłopaku niż proste. – Wyglądasz świetnie – pochwalił, całując go jeszcze raz w policzek, zanim nie odsunął się, unikając dalszych ciągot do rzucenia go na łóżko i zostawienia tego całego wyjścia za nimi. Wybierając tez czarne spodnie, a do tego czarny sweter. Nie miał już siły po dzisiejszym dniu nosić koszuli, ale bluzy nie wypadało zakładać do restauracji, na randkę. Jego bardziej sportowe niż eleganckie buty i tak były małą formą buntu.
- Idziemy? – wyciągnął do niego rękę, kiedy się ubrał, czekając na swojego chłopaka, któremu się nie śpieszyło do wyjścia. Prawdopodobnie już teraz czując, ze Josh ledwo po wyjściu z klatki, zarzuci rękę na jego bark, składając kolejny mały pocałunek na czubku jego głowy.
- Co czytałeś zanim przyszedłem? – zaczął niezobowiązującą, lekką rozmowę, zauważając książkę na wierzchu. W dodatku ten lekko nieobecny wyraz twarzy, jak zawsze gdy Matt odrywał się od czegoś wciągającego, potrzebując chwili na ponowne uziemienie się w rzeczywistości. Josh nie był fanem książek, ale dla niego tak działały gry albo niektóre seriale. Generalny mechanizm znał.
W ten sposób minęła im droga do włoskiej restauracji, gdzie wiadomo, gwiazdki Michelin nie zdobyła, ale była modna, względnie elegancka i miała swój klimat. Josh widział zdjęcia na Internecie, i jak się okazało był na tyle modny, aby zarezerwować im stolik.
- Dzień dobry. To dla Państwa menu. Byli Panowie kiedyś u nas? – wyciągnęła przed siebie dwie sztuki, wykładając już otwarte przed nimi.
- Dziękuję. Nie, nie byliśmy. Macie może coś szczególnego do polecenia?
– Proponuję dzisiejszą zupę dnia – toskańską z fasolą i cukinią. Jest rozgrzewająca i lekka, bez mięsa. Dość słodkawa. Na drugie mamy wyróżnione danie z kaczką, puree i zielonymi warzywami. Z bardziej klasycznych rzeczy proponuję pizzę, na cienkim cieśnie, chociażby tą ze szpinakiem, mozarellą, pomidorkami i parmezanem.
- Och, wow. Teraz mamy za dużo wyborów – zaśmiał się cicho, przenosząc wzrok z kelnerki na menu. – Za dużo rzeczy Pani wychwala, ale dziękuję, potrzebujemy chwili na zastanowienie – Josh uśmiechnął się do kelnerki, kiwając głową, zanim nie spojrzał na swojego chłopaka. – Chyba nie chcę zupy, a tą deskę włoskich specjałów do piwa. Potem myślałem nad burgerem z kaczką dla siebie, a ty co powiesz na danie z kaczką do wina zamiast piwa? Wiem, ze wczoraj piłeś i w ogóle, ale to tylko kieliszek, a do smaku chyba będzie pasował – wrócił wzrokiem do menu, kartkując je szybko.  Nie patrząc na ceny, bo już widział menu w pracy, i jasne, nie była to najtańsza melina, ale nie było tez źle. Mieszkali w mieście dla studentów, jeśli ceny byłyby kosmiczne, mało kto by tutaj miał pieniądze zaglądać. - I nie martw się, ja płacę. 
0 notes
chojraczek · 7 years
Text
Your Guardian Angel - Rozdział Szósty
Harry zastanawiał się długi czas nad tym, jakie relacje połączyły go z przypadkowo poznanym mężczyzną. Gdy dotarł do salonu, nikt go o nic nie pytał, choć widział, że każdy się powstrzymywał. W końcu to niecodzienny widok, widzieć Harry'ego wchodzącego do pracy dopiero po południu. Co lepsze, zastali na jego twarzy delikatny uśmiech, ale jego pochodzenie wciąż było dla nich nieznane. Było to coś nowego, ale z całą pewnością nie mieli nic przeciwko temu, aby uśmiech ten pojawiał się coraz częściej.
On sam nie zauważył, kiedy zaczął się uśmiechać, ale uśmiechał się cały czas, gdy myślał o dzisiejszym dniu. Myślał o tym, ile razy sprawił, że kąciki ust Louisa drgnęły, a jego oczy zabłyszczały, gdy podarował mu rower. Widać było po nim, że był to właśnie taki, o którym nigdy nie myślał nawet śnić, i być może Harry zyskał u niego sympatię, co w nieznany mu sposób budziło w nim przyjemne uczucia.
Siedząc już w swoim gabinecie, przywołał w głowie wspomnienie z kawiarni (po raz kolejny), gdy ośmieszył się, zadając Louisowi bardzo niestosowne pytanie. Na samą myśl zarumienił się mimowolnie, chcąc wymazać ten incydent ze swojej pamięci. Te słowa wyrwały mu się z ust, zanim zdążył pomyśleć, ale naprawdę wypadło mu z głowy to, że Louis był poważnie chory. Nie chciał wnikać jednak w szczegóły, bo widząc go uśmiechniętego i żyjącego tak, jak każdy, był niemal pewien, że regularnie się leczył. Tak przynajmniej było mu wygodniej o tym myśleć, więc miał nadzieję, że tak właśnie było.
Gorzej było wtedy, gdy siedząc tak i nic nie robiąc, jedynie przeglądając arkusze i dokumenty, zaczął się nudzić. Nagle odechciało mu się siedzieć tu i tak po prostu pracować. Zamiast tego, mógł robić o wiele ciekawsze rzeczy, przyjemniejsze. Mógłby wyjść na chwilę do kawiarni i kupić sobie kawę i rogalika, albo przejść się ścieżką w parku, głaszcząc po drodze każdego, napotkanego psa. Mógłby po prostu żyć. Ale wiedział, że nie potrafił, to było za szybko. Zaznał małego oderwania się od swojej rzeczywistości i od pracy, ale nie mógł pozwolić na to, aby kompletnie odsunęło go to od pracy, która przecież była dla niego ważna.
Ignorował zatem telefony od Michelle i od ojca, z którym wciąż się jeszcze nie skontaktował i nie dał mu znać, kiedy w końcu go odwiedzi. Ale również nie pracował. Wpatrywał się tępo w drewniany stolik w swoim gabinecie i bawił się kciukami dłoni, zastanawiając się, kiedy nadszedł taki czas w jego życiu, że nie widział nic innego prócz pracy i pieniędzy.
Tak naprawdę, pieniądze nie były ważne w jego życiu. Były tylko tym, co chciał osiągnąć - lubił je zdobywać, ale nie były mu one potrzebne w stu procentach. Miał skromne, eleganckie mieszkanie z jedną sypialnią, trzy samochody, z czego korzystał tylko z jednego, a do drogich restauracji zdarzało mu się zaglądać raz na jakiś czas, podczas spotkań biznesowych ze spółkami partnerskimi jego ojca lub jakimś członkiem rodziny. Dlaczego więc, skoro lubił zdobywać, myślał tak bardzo o pieniądzach, które dostanie Michelle, zamiast cieszyć się, że przydadzą jej się bardziej? I co najważniejsze... Od kilku dni w ogóle o tym nie myślał. Tak po prostu o tym zapomniał.
Jeszcze tego samego dnia, gdy sprawdzał każdy zakamarek na dole, w kwiaciarni i części odzieżowej, dostrzegł wszechwiedzące spojrzenia Amber, ale gdy tylko na nią spoglądał, ta odwracała wzrok i wracała do poprzednio wykonywanej czynności, jak gdyby nigdy nic. Strasznie go to irytowało, ale nie odezwał się w tej sprawie. Jego uwagę odwrócił dzwoneczek w drzwiach, więc natychmiast się wyprostował, spiesząc do lady, na miejsce Amber. Zanim jednak zdołał się tam ustawić, w progu stanęła postać, na widok której delikatny uśmiech uformował się na jego ustach.
- Holley.
Ruszył w stronę wysokiej brunetki i musnął ustami jej policzek.
- Dobrze cię widzieć.
- Dzięki, ciebie również - powiedziała z uśmiechem, rozglądając się krótko po salonie. Następnie złapała po pod ramię. - Chciałam wyciągnąć cię na lunch Albo chociaż kawę.
- Och, lunch albo kawa... jasne - spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku i skinął swoją głową. - Tak, myślę, że możemy iść na lunch.
Zabrał jeszcze tylko klucze od domu na wszelki wypadek, założył płaszcz i opuścił budynek razem z kobietą.
Holley była najlepszą przyjaciółką Michelle. Nie byłoby w tym nic dziwnego, że jego relacje z nią były bardzo dobre, gdyby nie to, że za plecami siostry zdarzało mu się z nią sypiać. Harry bardzo się tego wstydził, ale nie mógł nic poradzić na to, że kobieta była bardzo atrakcyjna. Posiadała wszystkie, najważniejsze cechy, jakie go pociągały - miała błękitne oczy, długie rzęsy i opaloną, złocistą skórę. To wystarczyło, aby tracił nad sobą kontrolę i pozbywał się jakichkolwiek zahamowań, ale oboje dobrze wiedzieli, że Michelle nie powinna się o tym dowiedzieć. Dbali o to jak tylko mogli, sprawiając wrażenie zupełnie obojętnych na swoje prywatne życia, choć w rzeczywistości było inaczej. Łączył ich tylko seks, co i on i ona wspólnie przyznali, stwierdzając, że życie uczuciowe nie jest dla nich.
- Cóż... słyszałam ostatnio od Mitchie, że miałeś mały wypadek - zaczęła, gdy kroczyli ścieżkami nieopodal, sącząc kawę ze swoich papierowych kubków.
Harry zmarszczył brwi na jej słowa.
- Powiedziała ci?
- Tak, ale nie martw się, nie powiem przecież nikomu. Jestem jej najlepszą przyjaciółką, a ona byłą na granicy załamania. - zaśmiała się cicho. - Musiała mi się wygadać.
- Wiem, jak to brzmi, ale to naprawdę... naprawdę nic takiego. Uwierz mi, sam byłem przerażony, ale nikt nie wezwał policji, a ten chłopak sam nie chciał, abym wzywał pogotowie. Zawiozłem go do szpitala, a później już nawet o tym zapomniał.
Gdy o nim wspomniał, pierwsze, o czym pomyślał, było smoothie z mango i banana. Nagle nabrał na nie ogromnej ochoty.
- Piłaś kiedyś smoothie z mango i banana? - zapytał nagle, spoglądając na nią z boku.
Holley prawie zakrztusiła się swoją kawą.
- Dlaczego nagle pytasz mnie o to? - rozbawiona pokręciła głową. - Nie, nie lubię owocowych napojów. A i ty nie wyglądasz mi na takiego, co pije smoothie.
- Tak po prostu pytam. Bo słyszałem, że dobre.
- Jak już się dowiesz, to daj mi znać - puściła mu oczko.
Harry znów się uśmiechnął, ale już nie tak intensywnie. Pił swoją kawę dalej, zastanawiając się, jak potoczy się dzisiejszy wieczór. Z całą pewnością potrzebował odprężenia i chwili oderwania swoich myśli od wszystkiego, co go otaczało, ale z drugiej strony, z minuty na minutę robił się coraz bardziej leniwy. Bardzo lubił towarzystwo Holley, ale dzisiejszy wieczór spędzi chyba samotnie (czyli tak, jak zwykle), słuchając starych płyt Fleetwood Mac i grając sam ze sobą w scrabble.
- Chciałbym wrócić do salonu, ale myślę, że to będzie złe. Czuję się naprawdę kiepsko. - wyznał po chwili. Miał nadzieję nie ujrzeć na jej twarzy rozczarowania. - Dziękuję, że przyszłaś.
- Kiepsko? - zatrzymała się, aby uważnie przypatrzeć się jego twarzy. - Rzeczywiście, wyglądasz na niewyspanego.
- Nie sypiam ostatnio dobrze.
- Lepiej wróć do domu i wyśpij się - powiedziała z troską, co nieco go zaskoczyło. Wyglądała na całkowicie spokojną. - Chciałam się spotkać i dowiedzieć się, co u ciebie. Nie widzieliśmy się chyba kilka tygodni.
- Trzy, dokładnie licząc.
- Racja - znów cicho się zaśmiała, ale za chwilę spoważniała. Pomiędzy jej brwiami utworzyła się mała zmarszczka. - Chciałam ci jeszcze coś powiedzieć. Uważam, że skoro przyjaźnię się z Michelle... skoro my się przyjaźnimy, to powinieneś wiedzieć.
- Co takiego?
Niepokój narastał, a on sam nie potrafił znieść napięcia, jakie się między nimi wytworzyło.
- Wyjeżdżam do Paryża. Jeszcze nie wiem kiedy, ale w przeciągu trzech miesięcy na pewno.
- Do Paryża - powtórzył po niej. Sam dokładnie nie wiedział, co w tym momencie czuł, smutek, czy może radość? - Holley, to naprawdę świetnie. Wiem, że to było twoje marzenie.
- Nic tak naprawdę nie osiągnęłabym bez ciebie. To wszystko tylko i wyłącznie dzięki tobie, Michelle, Carlo.
- Daj spokój. Jesteś naprawdę utalentowaną projektantką.
- Naprawdę tak myślisz? - ujrzał błysk w jej oczach. Ten szczęśliwy blask u kogoś mu bliskiego, który za każdym razem, gdy widział, jego serce się zaciskało. Mógł ujrzeć go już u każdego, ale jeszcze nie u siebie. - Mam tyle spraw do pozałatwiania, zanim wyjadę, formalności, muszę jeszcze zorganizować sobie czas... A mam aż trzy miesiące, ale tyle tego jest!
Miał ochotę zaśmiać się z jej reakcji, która była całkiem zabawna, ale tego nie zrobił. Zamiast tego, poczuł jakąś dziwną pustkę w sercu, czego nie umiał nawet wyjaśnić. Miał wrażenie, że z każdym, kolejnym dniem, stawał się coraz bardziej samotny, ale mogło mu się to tylko wydawać.
Holley była tak przejęta swoją nowiną, że przez resztę czasu mówiła już tylko o tym. Harry nie odzywał się, jedynie uważnie słuchał, ale nie mógł nic poradzić na to, że myślami był zupełnie gdzie indziej. Nie obchodziły go paryskie sklepy i pokazy mody, francuskie jedzenie i Wieża Eiffla. Chciał jak najszybciej zostać sam.
Chociaż to Harry był tym, który już na wstępie wyraził swoją niechęć do zaproszenia Holley do środka, skończył jako ten, który najbardziej tego żałował. Sam poczuł się rozczarowany, że nie przyjęła tego źle, a wręcz przeciwnie. Zupełnie tak, jakby Harry był dla niej tym, kim ona była dla niego. Ale nie chciał, aby tak było, miał nadzieję, że mogła być jedną z najważniejszych osób w jego życiu.
Stało się więc tak, jak planował - usiadł na ziemi przy wieży, puszczając swój ulubiony kawałek Fleetwood Mac z lampką wina w dłoni i myślał. Myślał, tak naprawdę, o wszystkim i o niczym, bo tak się składało, że nie miał konkretnie o czym. Nic nie działo się w jego życiu, mógł jedynie myśleć o tym, jak dobrze układa się jego znajomym i jak wielkie kroki w swoich życiach podejmują. A on?
Harry naprawdę nie uważał to za nic dziwnego. Zwykł robić tak od lat, ale tylko od czasu do czasu, aby nie popaść w paranoję. Rozmyślanie nie było jego mocną stroną, a już na pewno nie rozmyślanie nad swoim życiem. Wyciszenie było jednocześnie tym, co dawało ukojenie, ale i ból - wtedy, gdy był sam, wszystko atakowało go z każdej strony, a on nie miał się jak schować czy obronić. Atakowała go tęsknota za nieznanym, tęsknota za mamą i za błogim dzieciństwem. Choć częściowo się z tym pogodził, być może to było właśnie tym, co zamknęło go w sobie na długie lata. Jak miał tylko się otworzyć?
Wzrokiem przesuwał po każdym fragmencie swojej sypialni, aż w końcu natrafił nieco wyżej, na komodę naprzeciwko dwuosobowego łóżka. Stała tam dobrze mu znana waza, którą zakupił niedawno. Z czasem stała się nie tylko przedmiotem, który postawił tutaj, bo pasował do wystroju. Była czymś, w czym chował swoje wspomnienia z Louisem, tkwiły w niej i był pewien, że nigdy nie wylecą.
Miał również bardzo dziwne przeczucie, że te, które do tej pory posiadał, nie będą jedynymi.
***
 Harry był niemal pewien, że adres, który wtedy zapisał mu Louis, był taki sam jak wtedy, gdy mu go podawał. Jeszcze raz zerknął na imię i nazwisko, oraz na kod pocztowy - wszystko się zgadzało.
- Tak, pod ten adres - skinął głową do Matthewa, który spisywał sobie wszystko, co zanotował dla niego Harry.
Następnego dnia był na nogach już od szóstej rano, a w salonie zjawił się o ósmej. O dziesiątej podjął właśnie ważną decyzję, jaką było wysłanie na koszt firmy kwiatów mamie Louisa. Myślał o tym już w łóżku, dopóki nie zasnął, i z tą myślą również się obudził. Chciał wykonać miły gest, tym bardziej, że naprawdę polubił Louisa i chciał okazać wsparcie jemu oraz jego rodzinie w jego chorobie.
 Gdy tylko Matthew opuścił sklep, Harry do końca dnia chodził uśmiechnięty i dumny jak paw, bo właśnie zrobił dla kogoś coś miłego. To było naprawdę cudowne uczucie, które wypełniało go po brzegi. Jego serce niemal puchło i dawało o tym znać za każdym razem, gdy uświadamiał sobie, co zrobił.
Około drugiej otrzymał telefon na numer służbowy, więc odebrał go bez wahania, spodziewając się kolejnego zamówienia. Ale zamiast tego, w słuchawce rozbrzmiał tak dobrze znany mu głos:
- Harry, nie musiałeś.
Mimowolnie mały, satysfakcjonujący uśmiech rozciągnął się na jego twarzy. Nie mógł go powstrzymać.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Te kwiaty - wyjaśnił z cichym westchnieniem. - Oczywiście, pokochała je, ale...
- To na koszt firmy. Pomyślałem, że to będzie miłe.
- To było miłe, aż za miłe. Ale naprawdę nie musiałeś.
- Daj spokój, Louis - powiedział cicho, spoglądając przez ramię na swoich pracowników, którzy rzucali mu podejrzliwe spojrzenia. Nie chciał, aby wtrącali się w każdą jego znajomość, więc postanowił chwilowo nie wspominać im nic o Louisie. Z resztą, i tak był tylko znajomym. - Cieszę się, że je pokochała, to przyjemność dla mnie. Jak twoja noga?
- To miłe, że pytasz - po jego głosie Harry mógł wywnioskować, że nieco się rozchmurzył. - Już jest naprawdę dobrze. Chyba będzie ślad, ale blizny są dobre. Będzie mi się kojarzyła z tobą.
Nie wiedząc czemu, jego wyznanie sprawiło, że Harry prawie zachłysnął się powietrzem. Nagle jego telefon zawibrował ponownie, co niechętnie zauważył.
- Louis, to jest mój numer służbowy, a właśnie mam klienta. Spotkajmy się. - powiedział nagle, zaskakując tym ich obu. Nie miał w planach proponować mu spotkania, przynajmniej nie chciał wypowiadać tego na głos. Przetarł twarz dłonią, a róż oblał jego policzki. - Na spacer.
- Dobrze - zgodził się Louis bez zastanowienia, choć wydawał się być lekko zaskoczony. - Ale tym razem to ja chcę wybrać miejsce.
- Jasne. Tak, oczywiście.
- Nie mam pojęcia jak i gdzie, ale mam wolne za dwa dni. O czternastej pod twoją kawiarnią?
- O czternastej pod moją kawiarnią, za dwa dni. Tak.
Zwilżył ustami swoje wargi, czekając, aż to Louis rozłączy się pierwszy. Musiał odczekać kilka, długich sekund, ponieważ chłopak miał chyba takie same oczekiwania względem Harry'ego, ale w końcu to on był tym, który się rozłączył. I chociaż Harry wiedział, że musiał kończyć ze względu na klienta, był po części zawiedziony, że ich rozmowa trwała tak krótko.
Nie ukrywał, że zdarzyło mu się myśleć o nadchodzącym spotkaniu częściej, niż powinien przez następne dwa dni. Przeplatało się to z myślami o ślubie Michelle, konflikcie z ojcem, wyjazdem Holley i nudą, jaka dopadała go coraz częściej podczas pracy. Zaczął już nawet rozważać wakacje, jakie proponowała mu siostra, ponieważ wiedziała prawdopodobnie lepiej, niż on, że bardzo dobrze by mu zrobiły.
Był również zaintrygowany, co wymyślił sobie Louis. Wziął sobie w pracy wolne, tłumacząc to wizytą u lekarza z powodu swojego nasilającego się kataru siennego, ale tak naprawdę dał sobie czas na porządne wyspanie się i naszykowanie na spotkanie z chłopakiem. Dwie godziny przed czternastą, rozglądał się po swojej garderobie, tuż obok łazienki w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego, ale nie mógłby wybrać czegoś odpowiedniego, jeśli nie wiedział, gdzie się wybierają. Stwierdził zatem, że ubierze to, co zwykle - nie za formalnie, ale też nie niechlujnie. Postawił na zwykłe, ciemne jeansy i siwy golf z wysokiej jakości tkaniny.
Co więcej, Harry zaskoczył samego siebie. Nie wybrał podróży autem, a wsiadł w taksówkę i podał kierowcy adres, stwierdzając, że tłuc się autem o takiej godzinie było po prostu stratą czasu. Był niemal pewien, że sam Louis przyjdzie na pieszo bądź rowerem, a nie szkodziło mu zaznać trochę wygody.
O równej czternastej czekał już o umówionej godzinie pod kawiarnią, w której ostatnio on i Louis spędzili miłe popołudnie. Czekał tylko kilka minut, bo Louis pojawił się nagle przed jego oczami, tak nagle, że prawie podskoczył zaskoczony.
- Cześć - rzekł z uśmiechem. Dłonie wciśnięte miał w kieszenie swojej kurtki, a na głowie naciągniętą miał czapkę z pomponem.
- Cześć - odparł uprzejmie i przytrzymał dłonią swoje włosy, za które targał porywisty wiatr. - Gdzie idziemy?
- Zobaczysz, chodź, to niedaleko.
Ruszyli w stronę, w którą skierował ich Louis. Harry miał nadzieję, że miejsce to będzie choć trochę suche i ciepłe, bo miał dość deszczowej, angielskiej pogody i chłodu, który szczypał w nos i policzki.
- Nie uwierzysz, co ostatnio mi się przytrafiło. Jechałem sobie na twoim rowerze i prawie zostałem potrącony na pasach, już myślałem, że to znowu ty. W końcu wiesz, przypadki nie istnieją. - zażartował po chwili wędrówki, gdy wciąż zmierzali w nieznanym Harry'emu kierunku.
- Naprawdę? - jeden kącik jego ust drgnął. - Powinieneś być bardziej ostrożny.
- Powinienem, co nie? Ale ja wciąż się zamyślam, jestem taki nieuważny. - westchnął, kręcąc głową. Wydawał się być zawiedziony swoim zachowaniem, co mogło być całkiem... urocze. - Po prostu myślałem o tym, jak już się spotkamy. Nie mogłem się skupić i ostatnio nawet zrobiłem sobie w pracy smoothie, no i dodałem do niego truskawki, a ja mam uczulenie na truskawki.
Serce Harry'ego przyspieszyło wbrew jego woli. Zamrugał szybko, gdy tylko słowa wypadły z ust Louisa. Nie wiedział, czy się przesłyszał, ale z tego, co zrozumiał, Louis myślał o tym spotkaniu tak samo, jak Harry. Był nim jednocześnie podekscytowany, ale nie potrafił się na niczym skupić, tak bardzo przejmujące to było.
- W każdym razie, myślałem sobie, że będzie ładna pogoda, a jest okropna. Ale trudno, już wszystko zaplanowałem.
- Wszystko? - zdziwił się Harry, wyrwany z transu, jakim było myślenie o Louisie. Dziwne. - Czy mam się bać?
Ze zdziwieniem zauważył, że Louis szybko przebierał swoimi krótkimi nogami, mimo niedawnego wypadku. Sam, choć był wysoki i całkowicie zdrowy, z trudem dorównywał mu kroku.
- Tak, chociaż to nie najlepszy pomysł - zachichotał cicho, zatrzymując się nagle, pośrodku parku. Harry również się zatrzymał, próbując odgadnąć, czy to właśnie miejsce, w którym biegał czasami wiosną, było tym, gdzie chłopak chciał go zabrać. - Jaki najbardziej lubisz smak?
- Smak czego?
- No ogólnie, smak słodkich rzeczy.
Styles posłał mu nieco zmieszanie spojrzenie.
- Czekolada. Albo te pomarańczowe landrynki. - odpowiedział po chwili wahania.
- W porządku, poczekaj tu na mnie - polecił i jak gdyby nigdy nic oddalił się w innym kierunku.
Odprowadził go wzrokiem, stojąc tak jak idiota i zastanawiając się, czy to nie jakiś żart. Może Louis zaprosił go tutaj i po prostu sobie poszedł, skazując Harry'ego na samotność i sprawiając, że czuł się głupio?
Niepewnie przysiadł na drewnianej ławce, spoglądając na swoje skórzane sztyblety. Zastukał o siebie czubkami butów, mocno znudzony, a Louis dołączył do niego aż dziesięć minut później. Przez cholernie dziesięć minut liczył okruchy chleba, porozrzucane tutaj dla ptaków.
- Proszę - Tomlinson wcisnął mu coś w dłoń.
- Lody? - rozszerzył swoje oczy, widząc przed oczami czekoladowego świderka w wafelku. - Lody zimą?
- Kto ustala zasady? - wymamrotał chłopak, sam zajadając się swoim waniliowym lodem. Usiadł na ławce bokiem do Harry'ego, z jedną zgiętą nogą. - Najlepiej jeść je tutaj zimą, nie ma takich kolejek.
- Louis... dlaczego miałyby być tutaj kolejki, skoro jest zima? - pokręcił swoją głową rozbawiony i cicho westchnął. - Skąd w ogóle budka z lodami zimą?
- To naprawdę zabawna historia, która w ogóle nie jest zabawna. Po prostu zobaczyłem, że facet sprzedaje lody zimą i pomyślałem sobie czemu nie? No bo serio, czemu nie?
Czemu nie? Harry wzruszył ramionami i niepewnie zaczął jeść loda, wpatrując się przy tym w swoje kolana. Nie lubił utrzymywać kontaktu wzrokowego, gdy jadł.
- Kocham ten rower - Louis kontynuował, jak gdyby nigdy nie przerwali tematu o rowerze. - Szczególnie ten koszyk z przodu. Jak wracałem z pracy, to mogłem zakupy do niego wsadzić. Nawet nie wiesz, jak ułatwiło mi to życie.
- Cieszę się. Chociaż okoliczności zakupienia roweru nie były sprzyjające.
- Były okej - wzruszył swoimi ramionami. - Chociaż moment zderzenia nie był najprzyjemniejszy. Przed oczami przeleciało mi całe życie, jak odbierałem świadectwo ze szkoły średniej albo zaciąłem się nożem przy krojeniu pomidora.
Harry podniósł swoją głowę, nie mogąc się oprzeć przed zawieszeniem na nim swojego wzroku. Louis był całkiem interesujący i lubił go słuchać.
- Ale jeszcze raz dziękuję za kwiaty. Mamie się spodobały, no ale wiedz, że nie musiałeś...
- Ile jeszcze raz będziesz mi to powtarzał? To przyjemność. Wychowałem się z siostrą i wiem, że o ważne kobiety w naszym życiu się dba. - powiedział szczerze. - Właśnie, tak z ciekawości spytam. Jesteś jedynakiem?
- Ja? - Louis przez chwilę wydawał się być zaskoczony pytaniem. - Nie, mam trzy siostry.
- Tu, w Londynie?
- Nie. Dwie studiują w Stanach, a jedna w Barcelonie.
- Naprawdę? To bardzo ambitne.
- Wiem - pokiwał głową na znak, że się z nim zgadzał. Po chwili jednak zaczął się śmiać. - A ja robię smoothie.
- Na pocieszenie powiem ci, że nie jadłem go jeszcze, ale wiem, że jest dobre - zapewnił go Harry, nie potrafiąc się nie uśmiechnąć.
Tak naprawdę, nie umiał nawet odwrócić wzroku. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w Louisa, który zaśmiał się bardziej na uwagę Harry'ego i odchylił głowę w tył, tak, że czapka prawie spadła mu z głowy. Gdy ją poprawił, na jego policzkach widniały dwa rumieńce.
- Najlepsze pocieszenie wszech czasów - skomentował rozbawiony. - Jedz, bo ci się roztopi.
Harry dopiero wtedy spostrzegł, że prawie w ogóle nie jadł swojego loda. Mimo niskiej temperatury, nie była ona na tyle niska, aby utrzymać loda w takim samym stanie. Louis już prawie skończył jeść, a on miał właściwie całego, co wydało mu się być niezwykle żenujące.
- Poczekaj - Louis nagle mu przerwał, uważnie mu się przypatrując. - Masz tu trochę.
Palcem dotknął swojej brody, ale Harry po prostu wpatrywał się w niego w bezruchu. Nie rozumiał, o co mu chodziło, po części dlatego, ponieważ zapatrzył się na niego przez cały ten czas, odkąd tu siedzieli.
- Co?
- No tutaj... Poczekaj - pochylił się i nim Harry zdążył zareagować, stało się coś, czego nie spodziewałby się nigdy w życiu.
Nigdy.
Było to tak nagłe, że rozluźnił palce i wafelek z lodem upadł na ziemię, ponieważ poczuł gorący oddech Louisa na swojej twarzy i jego mokry język, który przesunął się po jego brodzie, zlizując z niej czekoladowy sos. Widział to wszystko jak w zwolnionym tempie, jednocześnie będąc tak otępiałym, że prawie zabrakło mu tchu. Dosłownie, Harry prawie przestał oddychać.
Oczy miał jak spodki, ale mógł jedynie wpatrywać się jego długie rzęsy, ponieważ cała ta scena trwała przynajmniej kilka godzin. Tak mu się wydawało. Wydawało mu się również, że mimo całej niezręczności tej sytuacji, nie chciał, aby Louis przestawał. Nie, kiedy jego język subtelnie musnął jego dolną wargę i wtedy już wiedział, że nie chciał.
Zmieszanie i wstyd przyszły dopiero po wszystkim. Louis odsunął się, wycierając usta wierzchem dłoni, czerwony jak piwonia. Harry wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami, nie potrafiąc nawet mrugnąć. Stracił już swojego loda, ale stracił również umiejętność analizowania informacji i poprawnego funkcjonowania.
- Przepraszam - wydukał cicho, oblizując swoje wargi. To również nie umknęło uwadze Harry'emu, który wciąż nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.
Louis odwrócił głowę, serwetką wycierając kąciki ust. Wyglądał na zawstydzonego, ale nie dlatego, ponieważ to, co zrobił mogło wydawać się nieodpowiednie, ale zawstydził go sam fakt o zaistnieniu takiej sytuacji. Być może takie gesty były dla niego codziennością, czego Harry nie wiedział, ale jego serce biło jak szalone, choć minęło już kilkanaście, długich sekund.
- Przepraszam - powtórzył, spoglądając smutno na wafelek leżący na ziemi.
Harry w końcu oderwał wzrok od jego twarzy i pozwolił sobie spojrzeć w tym samym kierunku, choć nie przestawał o tym myśleć ani na chwilę. Miał tylko nadzieję, że wyraz jego twarzy nie zdradzał za wiele, bo mógłby być w tym momencie bardzo oczywisty. Był oszołomiony, ale z całą pewnością nie w ten zły sposób.
- Nie, jest okej - powiedział w końcu, ciężkim i ochrypłym głosem. Jego gardło zacisnęło się, gdy wypowiadał słowa, a głos niebezpiecznie drżał.
Odchrząknął głośno, poprawiając się na ławce i odpiął dwa guziki w swoim płaszczu, gdy zalała go nagła fala ciepła.
- Chociaż spróbowałem.
- Może hot-dog byłby lepszy, albo coś - rzekł cicho Louis z małym humorem w głosie. Wpatrywał się w ziemię obok swoich stóp i bawił się swoimi kciukami, nie mając prawdopodobnie odwagi spojrzeć więcej na Harry'ego. Co dziwne, ten chciał, aby na niego patrzył, potrzebował całej jego uwagi.
- Nie gustuję w fast-foodach, ale jak najbardziej - zgodził się.
To nie było dziwne, że się zgodził, chociaż dobrze zdawał sobie sprawę, że sam nie wybrał się na takie jedzenie, prawda? To wcale nie było dziwne, że polubił spędzanie czasu z Louisem, niezależnie już w jakich okolicznościach, ale po prostu lubił go słuchać. A niezręczność sytuacji, która zaistniała przed paroma chwilami była czymś nowym, nieznanym. Czymś, z czym nie wiedział jeszcze, czy mógłby się oswoić, ale zawsze mógł się przekonać.
Siedzieli tak jeszcze chwilę, pogrążając się w głębokich rozmyślaniach. Napięcie, wiszące w powietrzu, znikło nagle, nawet nie spostrzegli kiedy. Zażenowanie, jakie jeszcze do niedawna odczuwali, poszło w niepamięć, a na jej miejsce wstąpiło coś innego. Harry przynajmniej tak to odczuwał, przypatrując się mężczyźnie. Robił to nieświadomie, bo tak naprawdę nie mógł się powstrzymać. Intrygował go i nie było nawet mowy, aby odmówił sobie chociaż jednego zerknięcia w jego stronę.
Oczywiście, za każdym razem, gdy jego oczy lądowały na jego twarzy, zastawał na niej wypieki na policzkach i spuchniętą dolną wargę, od przygryzania jej w geście zdenerwowania. Ciekawe, o czym teraz myślał. Czy tak, jak Harry myślał o nim, o tym, co się przed chwilą stało i o całej ich znajomości, czy odpłynął gdzieś dalej, myśląc o czymś zupełnie innym? Harry również, chcąc czy nie, miał nadzieję, że poszedł w jego ślady. Nie chciał być jedynym, który traktował to jako coś ekscytującego. Bo tak właśnie uważał.
- Jest ci zimno - zauważył, dostrzegając, że pocierał o siebie swoje skostniałe dłonie. Harry'emu osobiście zrobiło się nagle bardzo gorąco.
Louis również zwrócił na nie swój wzrok.
- Racja. Nie zwróciłem uwagi. - niemal od razu schował je w kieszeniach swojej kurtki.
Harry mógł zauważyć, że stał się nagle bardzo cichy i małomówny. Było to bardzo dziwne, ponieważ zdążył się już przyzwyczaić do tego, że Louis mówił dużo i prawie w ogóle nie zamykały mu się usta, na których widniał perlisty uśmiech.
- Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto mógłby jeść lody zimą. Jesteś chyba pierwszą taką osobą. - spróbował podtrzymać temat, aby zachęcić chłopaka do rozmowy. Zadziwił tym sam siebie, sam zazwyczaj nie będąc zbyt skory do rozmowy. - Ja na przykład nigdy bym na to nie wpadł.
- Cóż, inni ludzie wolą wypić gorącą czekoladę albo zjeść coś ciepłego - wzruszył swoimi ramionami. - Inność jest fajna. Lubię próbować nowych rzeczy i nie musieć myśleć, co powiedzą inni.
- Myślę, że ktoś musiałby być idiotą, aby skrytykować to, że jesz lody zimą. Ja na przykład jem ciepły rosół latem.
Niespodziewanie Louis znów zaczął się śmiać. Zakrył usta dłonią, a Harry zmieszał się, nie bardzo wiedząc, o co mu chodziło.
- Nie, ja nie gotuję - dodał szybko. - Moja rodzina lubi bawić się w rodzinne obiady.
- Po prostu rozbawił mnie ten rosół. Bardzo odważnie. - wyznał, wciąż śmiejąc się pod nosem. - Rodzinne obiady? Brzmi ciekawie.
- Ale ciekawe nie jest. Nie czuję... nigdy nie czułem się tam dobrze. Chyba wyrosłem z rodzinnych obiadków.
Niemal od razu przypomniały mu się słowa Michelle o obietnicy, jakiej miał dotrzymać. Od tego czasu nie myślał zbytnio o tym, kiedy wybierze się w końcu na rodzinny obiad i to sprawiło, że poczuł się naprawdę źle i egoistycznie. Starał się, ale nie miał czasu.
- Po prostu lubię być sam - dodał po chwili, gdy Louis mu się przypatrywał.
Kłamstwo.
Przypatrywał mu się z nieukrywaną ciekawością, ale po wypowiedzeniu tych słów, jego uśmiech zmalał. Pomiędzy brwiami utworzyła się mała zmarszczka, jak gdyby zaczął się nad czymś intensywnie zastanawiać.
- Rozumiem. To znaczy nie rozumiem, ale mówię tak, bo wypada.
- Bo wypada? - uniósł brwi w górę.
- Po prostu rzeczy, które czasami mówisz nie mają sensu. Ale nie bierz tego do siebie, każdy ma prawo do swojego zdania.
Dobrze.
Harry mógłby puścić tę uwagę mimo uszu bądź nie, ale słowa Louisa uderzyły go. Mocno. Nie wiedział jednak, czy to dlatego, ponieważ mógł mieć rację w wielu kwestiach i sam miał zacząć to rozważać w najbliższym czasie, czy była to narastająca złość za jego bezpośredniość i bezczelność jednocześnie. Stwierdził jednak, że był to chyba oby dwie rzeczy, ale nie chciał dać po sobie poznać, że go to ruszyło. Zamiast tego, wzruszył ramionami i dopiął guziki swojego płaszcza ponownie pod szyję.
- Interesujące. Ja również uważam coś zupełnie innego, ale zachowam to dla siebie. - rzekł po chwili, zwilżając językiem wargi. - Chłodno.
- To cicha sugestia, że powinniśmy się zbierać, rozumiem.
Pokręcił swoją głową i westchnął cicho, ponieważ nie miał konkretnie tego na myśli, ale nie ukrywał, że był już nieco zmęczony tym spotkaniem. Podczas niego, doznał już chyba wszystkich, znanych sobie emocji, na zdziwieniu i zachwycie zacząwszy, przez wstyd i zakłopotanie, a na złości i konsternacji zakończywszy.
Wstał, otrzepując odruchowo swoje spodnie i spojrzał na Louisa w tym samym czasie, w którym mężczyzna spojrzał na niego.
- Chciałbym jeszcze pospacerować, ale masz katar. Idź do domu, bo przeziębisz się bardziej. - polecił Louis, sam pociągając swoim nosem.
- To tylko katar sienny. Ale fakt, powoli chyba dopada mnie przeziębienie. - skinął głową w geście wdzięczności. - Ty również. To chyba byłoby złe, gdybyś nagle zachorował. Co z twoimi koktajlami?
- Cóż, byłbym zdruzgotany - powiedział z powagą, ale jego uśmiech zdradzał, że żartował. - Może czasami te lody zimą to głupi pomysł, ale czuję się przynajmniej spełniony. Nigdy nie jest za późno na lody.
- Oczywiście - Harry zaśmiał się pod nosem, spoglądając na ciemniejące niebo, które zwiastowało deszcz. - Dziękuję za spotkanie.
- Tak, ja też. Było bardzo miło.
W głowie Harry'ego pojawiło się wspomnienie twarzy Louisa zaledwie kilka centymetrów od niego powodując tym intensywne wypieki na jego policzkach. Pragnął wymazać ten moment ze swojej pamięci, ale jednocześnie lubił go analizować i zastanawiać się, co myślał sobie wtedy Louis.
Gdy rozstali się zaledwie kilka minut później, Harry w drodze powrotnej stwierdził również, że niepotrzebnie brał w pracy wolne. Ich spotkanie trwało niecałą godzinę, ale nie żałował. Żałował tylko tego, że nie będzie miał co ze sobą zrobić przez resztę popołudnia i cały wieczór, a w efekcie zacznie rozmyślać więcej i doprowadzi siebie samego do paranoi. Na szczęście, szybko przypomniał sobie, że przecież był swoim własnym szefem, i skoro chciał jednak dziś pracować, to tak będzie.
2 notes · View notes