Szkic interpretacyjny „Pokój Samobójcy”, autorstwa Wisławy Szymborskiej (projekt szkolny, któremu dałam za dużo miłości)
Gwiazdy to świecące kuliste ciała niebieskie, które towarzyszą nam przez całe życie. Ich temat podejmowany był (oraz wciąż jest) przez nieskończenie długą listę artystów. Spadające gwiazdy oznaczają szczęście, lecz co oznaczają zwykłe gwiazdy? Te, do których zwracamy się kiedy nikogo nie ma obok. Dla mnie oznaczają one nadzieję, rozwiązanie trudności; to, iż nie jestem sama i nigdy nie będę. Bo gwiazdy zawsze przy mnie będą. Nawet kiedy nikogo innego nie będzie.
Mimo swej obecności czasami są one jednak przysłaniane przez chmury i noc wydaje się bezgwiezdna. Problemy są bez wyjścia, rozpacz jest bezdenna, my sami czujemy się przyparci do muru. Jednak gwiazdy zawsze tam są, tlą się niewidocznie - tak samo jak nadzieja. W swym utworze – „Pokój samobójcy” Wisława Szymborska napisała: „I nie bez wyjścia, chociażby przez drzwi, nie bez widoków, chociażby przez okno” wskazując na bezsensowność śmierci, podmiotu lirycznego w wierszu. Cały czas gdzieś tliła się nadzieja. Śmierć nie była konieczna. Nigdy nie jest.
W dziele Szymborskiej cały czas do czynienia mamy z pokojem. Wiemy wszystko o pomieszczeniu, nic o osobie samej w sobie. Przynajmniej tak wydaje się na początku, gdyż pokój człowieka świadczy o nim samym. Dzięki opisom autorki oraz jej emocjom wplatanym między wierszami możemy odgadnąć jej stosunek, oraz punkt widzenia. Osoba w wierszu jest samobójcą – to jedyna pewna rzecz. Co z resztą? Możemy debatować nad wiekiem owej osoby, płcią, czy też usposobieniem, jednak czy jest to naprawdę ważne? Zginął człowiek.
Człowiek, który musiał być kimś wykształconym, wysoko postawionym (biurko w pokoju, drogie książki, rzeczy nawiązujące do kultury), kimś zwiedzającym świat – możliwie poszukującym sensu. Może poszukującym samego siebie, przecież wcale nie trudno jest się zatracić, a stracić samego siebie to prawdziwie najtragiczniejsze przeżycie. Wydaje się jednak, że życie tej osoby nie było złe, ” Myślicie pewnie, że pokój był pusty (…) Myślicie, że tam naszych adresów nie było? (…) Brakło, myślicie, książek, obrazów i płyt?”. Pokój nie był pusty, osoba ta nie była sama. Samotna? Możliwe, jednak nie bez nikogo wokół; otaczało ją tak wiele rzeczy, tak wiele osób, które widocznie nie były wystarczające - „Wśród ludzi jest się także samotnym” wpasowuje się idealnie do owej sytuacji. Sama autorka wydaje się… zła na całą sytuację. Żarzy się w niej żal, złość i głęboko ukrywany smutek. Szymborska niemalże wylicza owej osobie złe czyny, zaczynając od samobójstwa, kończąc na nienapisanym liście. To rodzi kolejne pytania i teorie – większość samobójców pisze listy, przynajmniej ci, którzy to przemyśleli – może śmierć naszej tajemniczej osoby była zatem nagłym pomysłem? Czymś impulsywnym. Może zabrakło chwili, kilku sekund, małej porcji szczęścia, które ocaliłyby życie podmiotu lirycznego? Wszystko to możliwości, niewykorzystane tak samo, jak wyjście z problemów.
Samobójca przedstawiony w tekście nie musiał umierać – to pewne. Chmury problemów przysłoniły mu widok nadziei, jednak jak zawsze gdzieś ona była. Może w jednym z krzeseł stanowiących oparcie, a może w lampie lub w jednym z nazwisk zapisanym w notesie. Niestety tego już się nie dowiemy, nigdy.
Sytuacja podobna do tej, przedstawionej w „Pokoju samobójcy”, występuje w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”. Jest to film opowiadający o zmaganiach się uczniów pewnej elitarnej męskiej szkoły. Szczególnie ważnymi postaciami są Profesor Keating oraz Neil Perry. Pan Keating jest nowym nauczycielem angielskiego, który podejmuje się nauczania w niekonwencjonalny sposób. Porzuca on wszelkie stare reguły, postanawia bowiem uczyć myślenia, formułowania swych idei samemu, oraz co fabularnie najważniejsze – doceniania poezji. Grupa przyjaciół, wśród których jest Neil, zostaje szczególnie zafascynowana sztuką słowną. Spotykają się w jaskini, czytając poematy, delektując się nimi. Zachwycają się słowami, poznają ich działanie na nowo. W tym samym czasie zacieśniają swoją relację.
Jednakże wszystko, co dobre kiedyś się kończy, nie ma w tym wyjątków. Pewne sprawy się komplikują… Neil pragnie zostać aktorem, jego ojciec na to nie przystaje, grozi mu przeniesieniem do szkoły wojskowej. Mimo to chłopak uczestniczy w przedstawieniu, gdzie gra jedną z głównych ról. Pan Perry dowiaduje się o tym i przyjeżdża zobaczyć wystawioną sztukę. Widzi pasję, z jaką gra jego syn, jego talent, mimo to twardo stoi przy swoim. Zabiera go do domu i mówi o zmianie szkoły. Chłopak jest zdruzgotany, czuje się przytłoczony i pozbawiony wszelkich marzeń i możliwych dokonań. Widzi problem bez wyjścia, ciemny tunel, który prowadzi do nikąd. Podobnie jak podmiot liryczny wiersza Wisławy Szymborskiej nie zauważa możliwych rozwiązań. Rozpacz i roztargnienie starannie mu je blokują. Samotny, opuszczony, bez żadnego oparcia – taki czuje się Neil. W obliczu stracenia marzeń, woli stracić życie. Impulsywnie decyduje się popełnić samobójstwo. Nie pozostawia żadnego listu.
Neil Perry, uczeń, syn, przyjaciel. Chłopak, który na pierwszy rzut oka miał wszystko – rodziców, dobre oceny, przyjaciół. Wszystko oprócz wolności, którą chciał osiągnąć za wszelką cenę. Chłopak ten odnalazł siebie i nie chciał ponownie się zagubić. Miał widoki, miał rozwiązanie na swój problem, miał przyszłość, której nie był jednak w stanie doświadczyć. Gwiazdy świeciły nad nim jasno, lecz on nie spoglądał na niebo. Patrzył się na pistolet, którym zakończył swe życie, karierę oraz przyszłość, które miały dopiero trwać, lecz nie dostały na to szansy. Nikt ani nic jej nie dostało.
Ove’a poznajemy, kiedy jest w trakcie szykowania się do popełnienia samobójstwa. Bohater książki „Mężczyzna imieniem Ove” autorstwa Fredrika Backamana jest w podeszłym wieku i w odróżnieniu od poprzednich postaci ma dokładnie zaplanowaną swą śmierć. Dokładnie zapisany spadek i list. Dogłębny plan wydaje się bez skaz, nie przewiduje on jednak nowych sąsiadów, którzy wprowadzają się do domu obok. Choć główny bohater początkowo sprawia wrażenie jedynie zrzędliwego staruszka ma w sobie niezwykłą głębie. Podczas czytania, dowiadujemy się coraz więcej o nim, jego wspomnieniach i teraźniejszości, która nie jest kolorowa. Podobnie jak poprzedni bohaterowie nie widzi on rozwiązania swych problemów.
Czuje głęboko sięgający smutek i pustkę, którą niczym nie jest w stanie wypełnić.. a przynajmniej tak sądzi. Okazuje się jednak, iż czasami życie jest łaskawe - żadna próba samobójcza Ove’a nie kończy się powodzeniem. Ma coś, czego zabrakło wielu innym osobom (w tym Neilu oraz podmiotowi lirycznemu wiersza Szymborskiej), łut szczęścia.
Tak dużo i niewiele zarazem. Historia mężczyzny pokazuje jak niewiele wystarczyło, by móc zmienić kierunek, w którym poszło życie samobójców z poprzednich akapitów. Jedna chwila, jedna osoba, jedno wspomnienie, cokolwiek. „Mężczyzna imieniem Ove” mimo pozytywności, smuci banalnością rozwiązania problemów, porównując do tragedii wcześniejszych dzieł.
Pomyśleć, iż nigdy więcej nie zaznamy świeżego powietrza, nigdy nie posłuchamy ulubionej piosenki, nie wyjdziemy na dwór tuż po deszczu. Śmierć jak wszystko ma swoje plusy, jednak popełnić samobójstwo i nagle odejść brzmi.. nierealnie. Jak źle musi być z człowiekiem, by zapragnął przestać żyć? O ile gorzej musi być, by faktycznie to zrobił? Niezwykle trudno jest żyć. Jednak wydaje mi się, iż jeszcze trudniej jest się z owym życiem pożegnać. Im starsi jesteśmy, tym bardziej przyzwyczajamy się do samej idei śmierci, jednak stracić kogoś faktycznie to coś niewyobrażalnego. Szczególnie stracić kogoś przez samobójstwo. Żadna śmierć nie jest konieczna. Tak, to naturalne, że umieramy, jednak nie to, że się zabijamy. Życie nigdy nie powinno prowadzić do chęci bycia martwym. Nigdy.
Jednak często prowadzi i w całym zabieganiu i stresie zapominamy o tych pięknych częściach życia. O wschodach i zachodach słońca, dźwięku ćwierkających ptaków, o gwiazdach, które jak nikt potrafią wysłuchać. Gwiazdach, które jak nikt dają nadzieję. Kule położone niezwykle daleko od nas dające nadzieje. Brzmi ironicznie, lecz samo to jak niewielkie są nasze problemy w porównaniu do ogromu wszechświata, potrafi zmienić perspektywę.
Niektóre sytuacje wydają się bez wyjścia, jednak one nie istnieją. Zawsze jest rozwiązanie, a jeśli go nie ma, musimy je stworzyć, jak niemalże wszystko na tym świecie.
Stworzyliśmy własny alfabet, różne kultury i jako część ludzkości nie damy rady rozwiązać trudności?
Żaden problem nie jest wart naszego życia, a żadna śmierć nie jest konieczna.
W ogromie wszechświata nic nie jest konieczne, oprócz starania się cieszenia z tego, co mamy.
0 notes
#takasytuacja
Rozkminiam sytuację z wczoraj.
Ogólnie kilka razy w krótkim czasie zdarzyło się tak że podczas siedzenia na placu zabaw z moją S. dołączył do Nas Ł.
Ona go widziała,siedzieliśmy obok siebie na ławce i rozmawialiśmy. Do tej pory S. nie skomentowała tego w żaden sposób, chociaz ja podpytywalam.
Wczoraj byliśmy w trójkę nad wodą. Sytuacja podobna,siedzieliśmy obok siebie i rozmawialiśmy. Przyszła S. która znacząco spojrzała na Ł. I nagle wypaliła tekstem: "czy ja GO muszę wszędzie że sobą zabierac" i poszła się bawić.
Zatkało mnie,nie spodziewałam się takiej reakcji.
Później znowu podeszła do mnie i zapytala na ucho czy ten facet musi za Nami chodzić,czy coś w tym rodzaju.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć,powiedziałam że absolutnie ma się w taki sposób nie zachowywać że głośno komentuje w taki nie uprzejmy sposób czyjaś obecność. Później z Ł. trzymaliśmy się w bezpiecznej odległości.
Jak zostałyśmy same to zapytałam ją czy jej przeszkadza że rozmawiam z innym mezczyzna,odpowiedziała ze nie. Uświadomiłam ja że to że ja rozmawiam z innym mężczyzną lub to że tata będzie kiedyś rozmawial z inną kobieta to normalne i nie ma w tym nic złego.
Szybko skończyła temat mówiąc że nie chce o tym dłużej rozmawiać. Wiem,to trudne przede wszystkim dla niej ale i dla mnie też.
Dziwnie się czuje z jej reakcja. Nie wiem czy to dobrze czy źle że tak się zachowała.
Dam jej czas,nie będziemy się w 3 spotykać i nie będę z nią narazie o tym rozmawiać.
Ale martwię się...
6 notes
·
View notes