Dazai Osamu x Reader
Resztę oneshotów z tej i innych serii możesz przeczytać tutaj. Zajrzyj też na moje Ko-fi.
Some of these oneshots are already translated into English. You can find them here.
ᴅᴀᴢᴀɪ ᴏsᴀᴍᴜ ɪ [ʀᴇᴀᴅᴇʀ] — ɴɪᴇᴛᴜᴢɪɴᴋᴏᴡᴀ ᴘᴀʀᴀ. ᴏɴ ᴢɴᴀɴʏ ᴢᴇ sᴡᴏɪᴄʜ sᴀᴍᴏʙᴏ́ᴊᴄᴢʏᴄʜ ᴢᴀᴘᴇ̨ᴅᴏ́ᴡ, ᴏɴᴀ ᴢ ᴅᴢɪᴡɴɪᴇ ᴘᴏᴋʀᴇ̨ᴄᴏɴᴇᴊ ᴍᴏʀᴀʟɴᴏśᴄɪ, ᴜɴɪᴇᴍᴏᴢ̇ʟɪᴡɪᴀᴊᴀ̨ᴄᴇᴊ ᴅʀᴏɢᴇ̨ ᴅᴏ ᴀᴡᴀɴsᴜ ᴡ ᴘᴏʀᴛᴏᴡᴇᴊ ᴍᴀғɪɪ. ᴄᴏ ɴɪᴇᴄᴏ ᴏ ᴘʀᴢʏᴊᴀᴢ́ɴɪ, ᴛʀᴏᴄʜᴇ̨ ᴏ ᴍɪᴌᴏśᴄɪ ɪ sᴘᴏʀᴏ ᴏ sᴛʀᴀᴄɪᴇ. sᴌᴏᴡᴇᴍ ʜɪsᴛᴏʀɪᴀ ᴏʙɪᴇᴛɴɪᴄʏ, ᴋᴛᴏ́ʀᴀ ᴅᴏᴘʀᴏᴡᴀᴅᴢɪᴌᴀ ɴᴀᴊsɪʟɴɪᴇᴊsᴢᴇɢᴏ ᴄᴢᴌᴏɴᴋᴀ ᴢʙʀᴏᴊɴᴇᴊ ᴀɢᴇɴᴄᴊɪ ᴅᴇᴛᴇᴋᴛʏᴡɪsᴛʏᴄᴢɴᴇᴊ ᴅᴏ sᴘᴏᴛᴋᴀɴɪᴀ ᴢ ɴᴀᴋᴀᴊɪᴍᴀ̨ ᴀᴛsᴜsʜɪᴍ.
ᴅᴏᴅᴀᴛᴋᴏᴡᴇ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊᴇ:
sʜᴏᴛ sᴛᴀʀᴀ sɪᴇ̨ ʙʏᴄ́ ᴋᴀɴᴏɴɪᴄᴢɴʏ, ᴀʟᴇ ᴘʀᴀᴡɪᴇ ɴᴀ ᴘᴇᴡɴᴏ ᴘᴏᴊᴀᴡɪᴀ̨ sɪᴇ̨ ɴɪᴇśᴄɪsᴌᴏśᴄɪ, ʙᴏ ɴɪᴇ sᴋᴏɴ́ᴄᴢʏᴌᴀᴍ ᴊᴇsᴢᴄᴢᴇ ᴏɢʟᴀ̨ᴅᴀᴄ́ ᴅʀᴜɢɪᴇɢᴏ sᴇᴢᴏɴᴜ.
ᴡʏᴍʏśʟᴏɴᴇ ɴᴀ ᴘᴏᴛʀᴢᴇʙʏ sʜᴏᴛᴀ ɪᴍɪᴏɴᴀ, ɴᴀᴢᴡɪsᴋᴀ ɪ ᴜᴍɪᴇᴊᴇ̨ᴛɴᴏśᴄɪ sᴀ̨ ɴᴀᴡɪᴀ̨ᴢᴀɴɪᴇᴍ ᴅᴏ ᴘʀᴀᴡᴅᴢɪᴡʏᴄʜ ᴘᴏᴇᴛᴏ́ᴡ ʟᴜʙ ɪᴄʜ ᴅᴢɪᴇᴌ, ᴢɢᴏᴅɴɪᴇ ᴢ ᴛʀᴀᴅʏᴄᴊᴀ̨ ᴡ ʙsᴅ.
ᴛᴇɴ ᴋᴀᴡᴀᴌᴇᴋ ᴢᴀᴡɪᴇʀᴀ ᴡɪᴇʟᴇ ᴍᴏᴛʏᴡᴏ́ᴡ, ᴋᴛᴏ́ʀᴇ ᴍᴏɢᴀ̨ ᴛʀɪɢɢᴇʀᴏᴡᴀᴄ́ ᴄᴢʏᴛᴇʟɴɪᴋᴏ́ᴡ. ɴɪᴇ ʙᴇ̨ᴅᴇ̨ ɪᴄʜ ᴡʏᴍɪᴇɴɪᴀᴄ́, ʙᴏ ᴜᴡᴀᴢ̇ᴀᴍ ᴢ̇ᴇ sᴘᴏɪʟᴇʀʏ ᴘsᴜᴊᴀ̨ ᴢᴀʙᴀᴡᴇ̨, ᴀʟᴇ ᴊᴇśʟɪ ᴊᴇsᴛᴇś ᴏsᴏʙᴀ̨ ᴡʀᴀᴢ̇ʟɪᴡᴀ̨, ᴛᴏ ɴᴀᴘʀᴀᴡᴅᴇ̨ ɴɪᴇ ᴘᴏʟᴇᴄᴀᴍ!
ᴊᴇśʟɪ ᴋɪᴇᴅʏᴋᴏʟᴡɪᴇᴋ ᴘᴏᴄᴢᴜᴊᴇᴄɪᴇ sɪᴇ̨ ᴢ́ʟᴇ ᴘsʏᴄʜɪᴄᴢɴɪᴇ, ᴘᴀᴍɪᴇ̨ᴛᴀᴊᴄɪᴇ ᴢ̇ᴇ ɪsᴛɴɪᴇᴊᴇ ᴛᴇʟᴇғᴏɴ ᴢᴀᴜғᴀɴɪᴀ ᴅʟᴀ ᴅᴢɪᴇᴄɪ ᴍᴌᴏᴅᴢɪᴇᴢ̇ʏ:
116 111
[Reader] ustawiła snajperkę, czekając na jakikolwiek ruch w oddalonym o kilkaset metrów oknie. Leżenie na szarym, betonowym dachu wieżowca nie było zbyt przyjemne, ale musiała jakoś przetrwać. Za kilka godzin położy się w wygodnym łóżku w kwaterze Portowej Mafii, z dala od zimnego wiatru kąsającego ją nawet przez gruby, czarny płaszcz.
— Dazai-san, co ty robisz?
— O-sa-muuu — odparł jej towarzysz śpiewnie. — Możesz mi mówić po imieniu, wiesz?
Dziwnie było tak formalnie odzywać się do chłopaka w jej wieku. Jednak szef nakazał jej traktować tak wszystkich w organizacji. Przynajmniej dopóki nie zajdzie wyżej w hierarchii, ale skoro jej tymczasowy partner nie miał nic przeciwko, to znacznie ułatwiało sprawę.
— W takim razie, O-sa-muuu — przedrzeźniła go — co do cholery robisz?
— Porównuję samochody. Myślę, pod który najlepiej byłoby wpaść, żeby się zabić — oznajmił ze spokojem.
Już wcześniej dotarły do niej słuchy o jego dziwnym zamiłowaniu. Musiała przyznać, że dopiero usłyszenie o tym z jego ust uświadomiło jej, że to nie były tylko plotki.
Beztrosko wgapiał się w widok kilkanaście pięter pod nimi, na tyle, na ile pozwalała mu przepaska na jednym oku. Brązowe włosy zasłaniały część jego twarzy, ale podbródek złożony na ramionach okazywał znudzenie. Wiedziała, że już został oficjalnie przyjęty, ale mógł przynajmniej uważać na to, co robi. W końcu sam też niedawno był na jej miejscu. Zresztą w Portowej Mafii żadne stanowisko nie było do końca pewne dla takich nowicjuszy.
— Możesz to robić po godzinach. — Dziewczyna pociągnęła go za nogę, przez co jego twarz wylądowała na betonie. — Mamy się nie wychylać. Skup się.
Oczekiwała, że odwróci się z kwaśną miną, po tym, jak prawie rozbił sobie nos. On jednak uniósł kącik ust i ostatecznie dołączył do niej w powolnym oczekiwaniu. Z bliska zauważyła jego lekko obity, czerwony podbródek. Jutro pewnie powstanie tam siniec. Nie była to jednak jej wina. W końcu miał gdzieś wytyczne szefa. Zasłużył sobie.
— Nie mogę się skupić — zajęczał Dazai po kilku minutach ciszy.
Nie odpowiedziała. Liczyła na to, że brak reakcji odwiedzie go od mówienia czegokolwiek.
— Mamy jeszcze dziesięć minut? — spytał Osamu.
— Tak. — Lakoniczna odpowiedź nie powstrzymała go od chęci konwersacji.
— Użyjesz swojej umiejętności? — kontynuował.
— Tak.
— Pójdziesz ze mną na randkę?
— Tak… — [Reader] za późno zorientowała się jak brzmiało pytanie. — Jesteś okropny — podsumowała.
— Przyznaję. Jestem tobą okropnie zainteresowany. — Położył rękę na sercu.
Pokręciła tylko głową. Nie miała pojęcia, co takiego w niej widział. Nie miała zaniżonego poczucia wartości. Po prostu obiektywnie patrząc, ledwo co wyrwała się z sierocińca, więc nie miała grosza przy duszy. W hierarchii też stał wyżej od niej. Nic nie zyskiwał, zadając się z nią poza pracą. Prawie nie mieli okazji rozmawiać do tej pory, więc o charakter też nie mogło chodzić. Nawet jej uroda była po prostu przeciętna.
Dlaczego? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Musiała jednak przyznać, że schlebiało jej zaproszenie. Pozwoliła sobie więc na kilka minut zadowolenia z tego stanu rzeczy. Zerknęła w bok. Był przystojny. Tego na pewno nie mogła mu odmówić. A z tego, co mówiono w organizacji, choć był dziwny, to przynajmniej swoją pracę wykonywał dobrze.
Wpatrzyła się w lornetkę. Matsuo Bashō wkroczył do budynku. Chłopak również musiał to zauważyć, bo widziała, jak ustawia minutnik w zegarku. [Reader], zgodnie z obliczeniami, uruchomiła swoją umiejętność. Nic dwa razy aktywowała pierwszy raz tej nocy, gdy włamała się do wrogiej firmy z jednym ze starszych członków. Teraz pozostało nakazać kukiełkowej podróbce człowieka wyrecytować przygotowaną wcześniej kwestię. Całkiem długi monolog o sensacji na mieście. Na tyle wielki i dziki, by zdezorientować szefa. Prawdziwy podwładny — Kawai Sora — został porwany. Wiedziała, że przetrzymuje się go w jednym ze starych magazynów. Nie było czego współczuć. Czytała akta. Miał na koncie sporo kradzieży. Tymczasem jej główny cel zasiadał w jednej z poczytniejszych gazet w Yokohamie i nie tylko, manipulując informacjami za grube pieniądze. Między innymi przeciwko Portowej Mafii, więc należało się go pozbyć jak najszybciej.
Podniosła się lekko i spojrzała przez wizjer. Głowa pojawiła się wewnątrz wyznaczonego pola. Powoli zwolniła cyngiel.
— Padnij! — Osamu pociągnął ją na beton.
Usłyszała strzał. Zaraz po nim kilka kolejnych, tym razem z broni partnera. Przeciwnik padł martwy. Stanęła plecy w plecy z Dazaiem. Wyciągnęła mniejszą broń. Załatwiła jeszcze jednego człowieka, ukrytego za kominem. Zaryzykowała szybkie zerknięcie w stronę Matsuo. Nie potrzebowała lornetki, by wiedzieć, że biegnie w stronę dachu.
— Cholera! — Jej iluzja została zniwelowana przez Dehumanizację . Mogła tylko pomarzyć o czystym strzale. Cel potrafił zatrzymać kule na krótki czas i właśnie by tego uniknąć, powstał ten misterny plan.
— Wycofujemy się! — zarządził Dazai. Jego głos nie niósł już śladu poprzedniej wesołości.
— Nie możemy! Nie mogę! — zaprotestowała.
— Aż tak ci się spieszy do śmierci?
Cóż za ironiczna uwaga od kogoś, kto miał ochotę wskoczyć pod samochód.
— Nie chwaliłam się tym, ale spieprzyłam poprzednią misję. To moja jedyna szansa. Jeśli wrócę z niczym, to mnie zwolnią! — Przeładowała lekką broń, bezradnie próbując wymierzyć we właz do lotniska z helikopterem. Wiedziała, że będzie to bezcelowe.
Zwolnienie znaczyło dokładnie tyle, co bycie martwą. W Mafii zamiast redukcji zatrudnienia następowała szybka eliminacja pracowników. Tak było bezpiecznie i ekonomicznie.
— Słońce świeci, ptaszek kwili, może byśmy się zabili? — Śmiech w głosie chłopaka zakrawał na szaleńczy. — Obiecaj, że popełnisz ze mną kiedyś podwójne samobójstwo, a ci pomogę!
Nie zawahała się. W końcu jej życie i tak byłoby stracone.
— Umowa stoi! — Przekrzyczała wiatr.
— To dobrze, bo miałem zamiar pomóc i bez tego! — Z tymi słowami Osamu ruszył na dach sąsiedniego budynku.
Nie tracąc czasu, ustawiła się w stabilnej pozycji. Udało jej się zestrzelić kilku strażników. Tymczasem Dazai zeskoczył i przeturlał się po lotnisku. Helikopter już startował. Przygryzła wargę. Chłopak brutalnie złapał za koszulę Basho. Unosili się już parę metrów nad ziemią. Dostrzegła blask Dehumanizacji i strzeliła. Plama czerwieni pokryła pierś. Udało się za pierwszym razem. Cel był trupem. Osamu wyskoczył z pojazdu, by chwilę później do niej dołączyć.
— Teraz już naprawdę odwrót! — krzyknął zdyszany.
***
Ciemne pomieszczenie ukryte było w piwnicach. [Reader] powoli schodziła w dół, wytężając oczy przy słabym świetle. Do jej nozdrzy dobiegł zapach alkoholu i świeżo parzonej kawy. Usłyszała też znajome śmiechy i tym samym była pewna swojego spóźnienia. Barman w czerwonej kamizelce uprzejmie skinął jej głową na powitanie. Odpowiedziała mu tym samym. Zgasiła papierosa w popielniczce, zyskując jego aprobatę. Musiała wypalić przynajmniej jednego po każdej robocie. Niestety właściciel baru Lupin nie pochwalał jej nałogu, więc uprzejmie pozbywała się niedopałków, gdy tu przychodziła. Lubiła tego starca. Nie miała zamiaru go straszyć, choć pewnie jednym ruchem mogłaby sobie załatwić wieczny wyjątek od zakazu.
Z werwą wskoczyła na stołek barowy. Poły płaszcza zafurkotały czernią.
— Zawsze wiedziałam, że Dazai to dupek, ale na was się zawiodłam, chłopcy — rzuciła, robiąc zdegustowaną minę.
— Ciebie też miło widzieć, [Reader] — odparł Ango.
Od razu zaczął grzebać w teczce. Wiedziała, że był człowiekiem pracy, ale mógł choć raz zaczekać, aż się napiją.
— Jestem dupkiem, ale za to twoim dupkiem. — Osamu złączył ich usta w krótkim pocałunku. Mruknęła, by dać mu znać, że nadal jest zła za to, że na nią nie zaczekał.
— Zamówiłem ci to, co zawsze. — Sakunosuke popchnął szklankę kolorowego płynu w jej stronę.
— I to rozumiem — przytaknęła, pociągając przez słomkę. — Jak tam Osamu? Zachowywał się dzisiaj?
— Wspomniał o samobójstwie aż trzy razy. — Sakaguchi zawsze miał dobrą pamięć.
— Wciąż tu jestem. Przestańcie rozmawiać o mnie w trzeciej osobie! — Piwo w kuflu jej ukochanego zawirowało, gdy dramatycznie obrócił się na stołku barowym, omal z niego nie spadając.
— Miałeś ograniczyć gadanie o samobójstwie. — [Reader] spojrzała na niego oskarżycielsko.
— Co mogę na to poradzić, najdroższa? Obiecałaś mi podwójną śmierć dawno temu. Wciąż nie tracę nadziei.
— Akta następnej sprawy. — Przerwał mu Ango i przesunął cienki plik papierów w jej stronę.
Pobieżnie przebiegła po nich wzrokiem. Znów będzie musiała się babrać w niedokończonej misji z przeszłości. Jeśli nie załatwiło się wszystkich od razu, zawsze zostawał ktoś, by kontynuować działalność. Kawai Sora najwyraźniej nie nauczył się zbyt wiele po tym, jak zdjęła jego szefa. Więziono go dość krótko w magazynach Portowej Mafii. A potem zawarto z nim układ. Miał stanąć na czele firmy i odprowadzać im spory haracz. Kilka lat wystarczyło, by zapomniał o strachu. Pomimo gróźb zaczął działać na własną rękę. Należało się go pozbyć.
— Zajmiesz się tym osobiście? — spytał Ango.
— Tak. Nie jestem jak Oda. — Wypowiedź zabrzmiała o wiele bardziej oskarżycielsko niż zamierzała.
— To moja sprawa, jak działam. — Przyjaciel nie wyglądał na obrażonego. Zdawał sobie sprawę ze swojej odmienności w organizacji. Nie chcieć zabijać w tym środowisku stanowiło sporą przeszkodę. Przede wszystkim do awansu. — Poza tym ty też omijasz niektóre zlecenia szerokim łukiem. — Pociągnął łyk kawy.
— Mogłaby daleko zajść, gdyby nie to pokręcone sumienie… — zaczął Dazai.
— Nie. — Słowo odmowy niosło za sobą nutkę groźby.
Tłumaczyła mu już kiedyś, dlaczego nie podejmuje się każdego zadania. Zabijanie popapranych ludzi, a tych normalnie żyjących swoim życiem, nie było tym samym. Mówił, że jeśli nie ona, to zrobi to ktoś inny. I miał rację. Jednak dopóki nie była to ona, nie czuła się winna. Była pokrętnie dobra. Przynajmniej chciała w to wierzyć. Tego Osamu nie potrafił zrozumieć, choć znali się szmat czasu.
— Kłopoty w raju? — Informator jak zawsze trafnie wyczuł napięcie między parą.
Wiedziała, co zaraz zrobi jej ukochany, i choć czuła, że jak zawsze mu wybaczy, czasem miała wrażenie, że ma zbyt dużo wad. To była jedna z nich. Wyciągnie to, co powinno zostać między nimi, na widok dla innych.
— Zaproponowałem [Reader], żeby ze mną pracowała…
— Żebym była pod tobą… — poprawiła go dziewczyna.
Miała zostać podwładną i radośnie oddać swoją niezależność na rzecz jego rozkazów. By spędzali razem więcej czasu. Może i stała nisko w hierarchii, ale nie odczuwała presji, by wspinać się w górę.
— Ostatnim razem ci się podobało. — Uśmieszek na jego twarzy zagotował w niej krew. Mógł mieć chociaż odrobinę przyzwoitości przy znajomych. Nie każdy musiał wiedzieć, co robią po godzinach, nawet jeśli plotki o ich romansie powoli zaczynały krążyć po kątach w organizacji.
W mgnieniu oka wyciągnęła poręczny pistolet zza paska i skierowała go na krocze. Osamu uśmiechnął się szerzej, podnosząc jej rękę wraz z bronią i całując jej dłoń.
— Nigdy was nie zrozumiem. — Sakunosuke już dawno pogodził się z nienormalnością ich relacji. Jego przyjaciele byli szaleńcami na różne sposoby. Chyba tylko i wyłącznie dlatego ten związek mógł mieć rację bytu.
— Napijmy się…
***
— To jest napad!
[Reader] westchnęła zażenowana i odwróciła się w kierunku napastnika .
— Naprawdę, Osamu? — Uniosła brew.
— To jest romantyczne porwanie — oznajmił zadowolony z siebie, strzelając pistoletem z palców. — Koniec pracy na dzisiaj.
Ujął delikatnie jej dłoń i poprowadził na zewnątrz. Rozluźnił krawat, wyraźnie odprężony po całym dniu papierkowej roboty.
Za oknem zaczynało padać. Pierwsze krople wiosennej burzy spadały na dziedziniec siedziby Portowej Mafii. Musiał przyznać, że podobało mu się tutaj. Samotne drzewo wyrastało pomiędzy nisko przystrzyżonymi krzewami i trawami. Nie było kwiatów, ale nie miałby kto o nie dbać. Pewnie za jakiś czas będą musieli się przenieść, jednak na razie mogli przynajmniej udawać, że ich praca jest normalna. Przez głowę przemknęło mu, jakby to wyglądało, gdyby pracowali w zwykłym biurze. Po zamknięciu drzwi praca by się kończyła. Pensja pewnie byłaby niska. Musieliby planować w sklepie, co zjedzą na kolację, ale wracaliby do domu spokojni. Wieczorem snuliby plany o wspólnych wakacjach, próbując na nie zaoszczędzić, błądząc między kredytem na hipotekę a jakimś psiakiem siedzącym pod ich kanapą…
Rzucił spojrzenie w bok. [Reader]. Kobieta, która nosiła ten sam czarny płaszcz, co on, i spała z bronią pod poduszką. Uśmiechnął się lekko. Nie. Takie życie do nich nie pasowało. Po prostu nie mógł sobie wyobrazić takiego scenariusza. Nieważne, jak bardzo by tego chciał, po prostu spotkali się w takich a nie innych okolicznościach. Z Portowej Mafii się nie wychodziło.
Kobieta posłusznie wyszła za nim na dziedziniec. Szybko zorientowała się, o co mu chodzi.
— Taniec w deszczu?
— Staram się być romantyczny — mruknął.
Było to lekko dziwne i nienaturalne. A jednak stwierdził, że do nich pasuje. Gest nienormalny jak ich dwójka. Kropelki skapywały po ich mokrych ubraniach, kiedy poruszali się do bliżej nieokreślonego rytmu. Krok w przód, w tył, obrót i nadepnięcie na stopę. To ostatnie wywołało uśmiech na jej twarzy. Był z tego dumny.
Szary świat na moment zatrzymał się na głowie opartej na jego ramieniu. Na złączonych palcach. Na znajomym zapachu. Pachniała jak dom. Co było głupie, bo Dazai nigdy nie miał domu. Skąd więc miał wiedzieć, że to właśnie ta woń?
— Jestem z ciebie dumna — szepnęła mu do ucha.
— To rzadkość. Zapiszę sobie w kalendarzu. — Pocałował ją w czoło rozbawiony.
— Od kilku dni nie wspomniałeś o samobójstwie. Szczerze mówiąc, nigdy nie myślałam, że ci przejdzie. — Uniosła głowę.
— Nie przeszło… ale stwierdziłem, że podwójne samobójstwo nigdzie nie ucieknie, więc możemy trochę razem przeżyć…
— Awww. Brzmisz prawie tak uroczo jak ja, kiedy miałam stłuczkę…
Jego autem. Samochód był co prawda mafijny, niemniej należał do Osamu. Sam wybrał ten model. Prawdopodobnie rozwaliłby go prędzej czy później. Środki transportu w tym zawodzie nigdy nie miały długiego życia. Jednak kiedy twoja ukochana obija go, parkując na zakupach, sprawy mają się nieco inaczej. Szczególnie przy fałszywych rejestracjach i policyjnym wozie badającym stłuczkę. Egzekutorów nie szkolono na takie wypadki.
Na jakiś czas zapadło milczenie. Widział kilka osób wychodzących z budynków. Większość znikała pod jednakowo nudnymi parasolami. Rzucali im przeciągłe spojrzenia, po czym odchodzili. Niektórzy chylili ronda kapeluszy. Wiedział, że zarówno jedni, jak i drudzy plotkowali, kiedy go nie widzieli. Cicho, ale jednak. Oda i Sakaguchi wiedzieli od dawna. Przyjaciele w ich związku dopatrywali się raczej metody na to, jak potrafią ze sobą wytrzymywać. Jednak sporo osób szeptało po kątach, że w pracy takiej, jak ta, lepiej się nie przywiązywać. Że są idiotami. Te czasy minęły parę miesięcy temu, ale wciąż miał im za złe. Nadal tu byli. Szczęśliwi. Tańcząc w deszczu.
— Osamu?
— Hmmm?
— Muszę ci coś powiedzieć. — Ton stał się poważny.
Jego umysł od razu wskoczył na wyższe obroty.
— Ktoś ci grozi? — To byłoby logiczne. W końcu w ich pracy się to zdarzało.
— Nie…
— Jesteś chora? — Wolał nie dodawać, że śmiertelnie, choć to jako pierwsze przyszło mu do głowy.
— Nie…
Usilnie próbowała mu przerwać, ale kontynuował zgadywanie.
— No to zostało tylko jedno. Chcesz się rozstać!
W głowie już układał plan na to, co powie, by ją zatrzymać. Przecież byli razem już tyle czasu. Mieli tyle wspólnych wspomnień. Co prawda ostatnio mieli trochę mniej czasu dla siebie, ale się postara…
— Osamu! — przerwała mu, przykładając palec do ust. — Żadna z tych rzeczy. Jestem w ciąży!
Widziała, jak jego źrenica rozszerzyła się z szoku. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by zaniemówił. Zawsze miał coś do powiedzenia. Nawet jeśli był to zwykle głupiutki komentarz wymyślony na poczekaniu. Tymczasem spotkała się z ciszą. Nabrał powietrza, jakby miał zamiar coś powiedzieć, jednak się rozmyślił.
— Jesteś w ciąży? To wspaniale — dodał, mrugając szybko. Zaraz po tym runął na trawę jak długi.
W pierwszym momencie naprawdę przestraszyła się, że coś mu się stało. Kiedy jednak wyczuła oddech i puls, stało się jasne, że wszystko z nim w porządku.
— Zawsze musisz być dramatyczny — westchnęła. — To ja jestem w ciąży i to ja mam prawo mdleć! — wydarła się na cały budynek. — Na pewno nie będę cię niosła! — To mówiąc, zrobiła duży krok nad bezwładnym ciałem i podreptała w kierunku pierwszego lepszego pracownika, który jeszcze nie wyszedł.
Tak się składało, że znała Misuzu Kaneko. Kobieta nie była wysoko w rankingu, ale nadrabiała umiejętnością. Doskonale skakała. Potrafiła się wzbijać na wiele metrów w powietrze i zawsze lądowała cała i zdrowa. Często używała lin, by zabierać ze sobą pasażerów z mafii czy nieszczęśników, których z jakichś powodów należało porwać. Po oderwaniu od ziemi łapała ich w ramiona i dostarczała w wyznaczone miejsca.
— Jeden z egzekutorów zemdlał. Zanieś go proszę do pokoju pięćdziesiąt trzy na drugim piętrze. Będę tam czekać.
Wyglądało na to, że jednak nie wyjdzie dziś szybko z biura…
***
Teraz kopiesz? Nie mogłeś, jak byłam w mieszkaniu? — stwierdziła [Reader] z lekkim wyrzutem. Delikatnie pogłaskała wciąż jeszcze płaski brzuch. To dziecko z pewnością odziedziczy po nich umiejętności fizyczne. Rzadko dawało o sobie znać, ale kiedy już to robiło, to z pełną mocą.
Owinęła się szczelniej płaszczem. Nie zamierzała chorować. Teraz nie była odpowiedzialna już tylko za siebie. Co nie znaczy, że porzuciła pracę. Niechętnie przeniosła się do oddziału Osamu. Miała tam trochę większą swobodę. Z czasem też planowała brać mniej misji. Choć na razie niewiele było po niej widać, prędzej czy później będzie musiała trochę odpuścić.
Wzięła głęboki wdech. Jeden z podwładnych oznajmił jej, że sprzęt został rozstawiony, a cel był w zasięgu. Nie potrzebowała tych ceregieli, ale Dazai poprosił ją, by robiła to chociaż od czasu do czasu. To byli nowi, jeszcze nie do końca wyszkoleni rekruci. Musieli mieć cokolwiek do roboty, dopóki nie dostaną poważniejszych zleceń.
Nachyliła się i skupiła na znajomym wizjerze. Miała nie brać tego zlecenia. Nawet nie podlegało pod jej wydział. Jednak po tym, jak niedawno kilka głów poleciało za zdradę, powstały braki. A ludzie tacy jak ona musieli je wypełnić. Szefowi wyraźnie się spieszyło, by załatwić sprawę. Syn Kawaiego Sory, którego kiedyś zdjęła, został pozostawiony przez jakiś czas w spokoju. Jednak kilka miesięcy później wraz z matką wstąpił do mafii. I nie była to Mafia Portowa, tylko ta sama, do której udała się część współpracowników [Reader] gryzących teraz piach.
Przyjrzała się pomieszczeniu. Bardzo ładny salon. Z systemem ochronnych, metalowych rolet. Te jednak zostały wyłączone minutę temu, gdy uruchomiła swoją kukłę sprzątaczki. Nic dwa razy wklepało poprawny kod, a teraz nawet druga warstwa kuloodpornego szkła na szybach zjechała w dół. Właściciel przygotował się nawet na taką drogę ucieczki. Nie przewidział jednak rozległości kontaktów przeciwników.
Wytężyła wzrok. W polu widzenia przemknęła jakaś kobieta. Była jedyną, która została dostarczona w komplecie informacji na jej biurko kilka dni temu. Podobno była nauczycielką języków obcych. W samym środku celownika natomiast, na dywanie, siedziało dziecko. [Reader] zamrugała kilka razy, chcąc się upewnić.
— Wszystko dobrze ustawiłeś? — spytała podwładnego, odrywając wzrok od broni.
— Tak jest, [Reader]-san.
— Cel miał mieć dwadzieścia jeden lat. A ten chłopak ma z dziesięć. — Spojrzała na niego groźnie.
— Otrzymałem kopię dokumentów i z nich jasno wynikało, że to wciąż dziecko.
[Reader] poczuła jak jej serce zaczyna szybciej bić. To nie mogła być prawda. Sama studiowała te kartki parę dni temu. Został przyjęty z powodu swojej umiejętności we wczesnym wieku. Jednak nie aż tak wczesnym.
— Wracaj do kwatery. Potem się rozmówimy.
— A-a-ale…
Świeżak zdawał się dygotać na silnym wietrze, oczekując na jej werdykt. Gdyby naprawdę zawalił, mogło go czekać wszystko. Od niczego aż po bolesną śmierć.
— Uspokój się. — Sama nie wiedziała, czy mówi do siebie, czy do niego. — Wszystko załatwię.
Wybrała numer telefonu Osamu, raz po raz sprawdzając wizjer. Ręka lekko jej się zatrzęsła. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz coś takiego zdarzyło jej się w pracy. Trzymanie broni wymagało pewnej postawy.
— Musisz dla mnie znaleźć akta sprawy. Powinny być w aucie — oznajmiła gorączkowo.
— Tak bez powita…
— Nie teraz — przerwała mu.
Musiał zrozumieć, że sytuacja jest poważna, bo zamilknął. Miał ją odebrać po skończonej misji. Lepiej było wrócić innym autem niż nowicjusz dla większej anonimowości. W słuchawce słyszała kilka odgłosów ulicy, w tym trąbienie.
— Dlaczego potrzebujesz ich teraz? — Do jej uszu dobiegł szelest kartek.
— Wiek. W jakim wieku jest Kawai? — Zignorowała jego pytanie.
— Dwadzieścia jeden... — zaczął. — Nie, jednak jedenaście — poprawił się szybko. — Ktoś musiał rozmazać cyfry, kiedy przekazywał nam dane.
Serce podskoczyło jej do gardła. Nie wiedziała, czy zbiera jej się na wymioty z powodu ciąży, czy całej sytuacji . Może jednego i drugiego? Wiedziała za to, że nigdy w życiu nie zabiła dziecka. Jaka była szansa, że dołączył do mafii z własnej woli? Zapewne namówiła go do tego matka. Pewnie jeszcze sam nie wiedział, co tak naprawdę robi. Z danych wynikało, że na razie jedynie pomaga w porwaniach. Nie zrobił jednak nikomu krzywdy. Portowa Mafia chciała go dorwać ze względu na powiązania z ojcem i zabójczą naturę zdolności. Gdyby był dorosły, czułaby, że rozumie. Że był to jego wybór. To jednak było dziecko. W dalekim obrazie za szkłem widziała siebie samą. Młodą, przerażoną i bez wyboru, dołączającą do organizacji, bo była jedynym miejscem, gdzie ktokolwiek ją chciał.
— Nie zrobię tego — jej głos z początku był cichy. — Nie mogę…
— [Reader], o czym ty mówisz…
— To mogłoby być nasze dziecko. — Podświadomie pogładziła brzuch. — Dokładnie to samo mogą zrobić któregoś dnia nam.
Myśl o tym, że kiedyś mogliby zginąć, a mafia przejęłaby ich dziecko, napełniła ją przerażeniem. Dopóki żyła, nie chciała, by kiedykolwiek musiało się w tym babrać. A już na pewno nie od małego i nie dlatego, że ojciec i matka tak żyją. Jakiś czas temu wymyśliła nawet szalony plan odejścia z organizacji, ale jeszcze nie rozmawiała o nim z Osamu.
— Nie wykonam tej misji! — Zdała sobie sprawę, że krzyczy do telefonu.
— [Reader], uspokój się. To nie jest nasze dziecko. Gdybym wiedział, nie dałbym ci tego przydziału, ale dobrze wiesz, jak jest istotny. — Jego ton był spokojny i rzeczowy. — Mori ci nie wybaczy. Musisz to zrobić.
Już raz darował jej niesubordynację lata temu. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że taki akt łaski się nie powtórzy. To, co teraz robiła, skazywało ją na ucieczkę od organizacji. Na bycie z dala od ukochanego. Na wieczne ukrywanie siebie i swojego dziecka.
— Jeśli ty tego nie zrobisz, ja to zrobię. — Odgłos zamykanych drzwi, oznajmił jej, że Dazai wysiadł z auta. — Jestem odpowiedzialny za was dwoje…
Dawniej to by jej wystarczyło. Odwrócić głowę, gdy ktoś inny wykonuje pracę, która dla niej była zbyt niewygodna. By w swoim mniemaniu pozostać moralnie czystą . Teraz jednak, gdy już się zaangażowała, kiedy skrzyżowała swój wzrok z tym maluchem, poczuła, że pociągając za cyngiel tylko dalej by siebie oszukiwała. Nie chciała i nie mogła go zamordować.
— Osamu, nie waż się… — nie dokończyła. Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza i sygnał zakończonej rozmowy.
Przez moment wpatrywała się tępo w czerwoną słuchawkę. Zaraz potem zaczęła co tchu biec po schodach w dół.
***
Dazai stał w znajomym, szpitalnym pokoju. Przestał liczyć, ile razy w ciągu ostatnich tygodni tu przychodził. Przez długi czas wszystko rozgrywało się prawie tak samo. Zaczynało się od ciszy. Przenikliwej i przejmującej. [Reader] nie odzywała się do niego. Z początku z powodu szoku. Później z własnej woli. Potem następowała druga faza. Płacz, krzyki i wyrzuty. Raz nawet rzuciła w niego wazonem z kwiatami. Nie trafiła, ale chyba ją to otrzeźwiło, bo na widok pękniętego szkła i rozlanej wody tuż obok jego nóg przestała.
Czy nie miał tego dosyć? Oczywiście, że tak. Niczego bardziej nie pragnął niż cofnąć czas. Chciał, by wskazówki zegara pomknęły w tył. By znów było jak dawniej. Musiał jednak trwać w obecnej sytuacji.
Nie żałował tego, co wtedy zrobił. Według niego była to przykra konieczność. Mori nigdy nie odpuściłby jej drugiego potknięcia. Dlatego zrobił, co musiał, za nią. By ją chronić. Nawet jeśli się z tym nie zgadzała.
— [Reader]…
— Nie chcę cię widzieć. — Głos został stłumiony przez koc, którym nakryła głowę.
— Wiem, że nie chcesz, ale nie możesz mnie wiecznie unikać.
Od kilku dni stawała się spokojniejsza. Lekarze uznali to za dobry znak. Powoli przygotowywali wypis. Nie mogli jej trzymać w szpitalu w nieskończoność. Nawet jeśli zostali przekupieni ogromną sumą pieniędzy. Istniały pewne granice nie do przeskoczenia.
Zdanie personelu mało go obchodziło. Mówili, że jest zdrowa. To jednak nie była ta sama [Reader]. Zmieniła się i nie był pewny, czy kiedykolwiek będzie taka sama. Dlaczego nie potrafili tego wyleczyć?
— To wszystko nasza wina, Osamu! Bogowie zesłali na nas karę! — Głowa gwałtownie wynurzyła się spod kawałka materiału.
Jej oczy były podkrążone. Widział w nich bezsenne noce. Pielęgniarki mówiły, że często dręczą ją koszmary. Kilka razy czuwał przy niej, ale zawsze tak, by nie wiedziała, że tam jest.
Po raz pierwszy od dawna umyła włosy. To było coś nowego. Być może po prostu już powiedziano jej, że dostaje wypis. Postanowił się cieszyć przynajmniej tym.
— To nie twoja wina. To czysty przypadek, że… — Widząc jej pobladłą twarz, postanowił nie kończyć zdania. — Jeśli chcesz kogoś winić, wiń mnie.
Ich dziecko nie żyło. Nie dowiedzą się, jak będzie brzmiał jego śmiech ani płacz. Nie zobaczą, jak dorasta. Czy odziedziczy po nich jakąś umiejętność. Nie będzie im dane zrobić wszystkich rzeczy, które planowali, odkąd dowiedzieli się o ciąży.
Nigdy nie był religijnym człowiekiem. Jednak odkąd [Reader] zdała sobie sprawę z tego, co się stało, uważała, że to bogowie musieli ich ukarać za morderstwo syna Sory. Pozbawić ich szansy na dziecko. Nieważne, ile razy próbował jej tłumaczyć, że jedno i drugie nie ma związku, nie przyjmowała tego do wiadomości. Może tak było jej łatwiej. Mogła zrzucić na kogoś winę za nieszczęśliwy los. Powtarzała, że gdyby wtedy zdążyła dobiec i powtrzymać Dazaia, nic by się nie stało.
Wiedział, że nigdy nie zapomni widoku małego zawiniątka, które podano mu po poronieniu. Tak małe i kruche pośród krwi. Wryło się w jego pamięć. Nie zmyły go żadne ilości alkoholu, choć wcześniej tak właśnie radził sobie ze wszystkim, z czym nie potrafił. Może z czasem obraz odejdzie, ale nigdy nie zostawi go całkowicie.
— Jest tylko jeden sposób, by to naprawić — oznajmiła [Reader], wpatrując się uporczywie w okno.
Na zewnątrz powoli kursowały rzędy samochodów. Słońce przeświecało przez brudne szyby. Śpiew ptaków w koronach drzew przedzierał się przez zgiełk szpitala. Nie ośmielił się zadać pytania. Trwał w długim milczeniu, w oczekiwaniu na jej kolejne słowa.
— Podwójne samobójstwo, Osamu. Naprawimy to i już na zawsze będziemy we trójkę. — Po raz pierwszy od dawna złapała go za rękę.
Usiadł na krawędzi łóżka, w szpitalnej pościeli i ścisnął mocno jej chłodną dłoń. Tęsknił za tym bardziej niż myślał.
Wiedział, jak wiele osób powiedziałoby, że to chore. Każdy lekarz, psycholog czy psychiatra. Odradzaliby to wszyscy znajomi i przyjaciele. Przechodnie na ulicy i ludzie na forach internetowych. Każdy powiedziałby, że samobójstwo nie jest wyjściem. Że potrzebuje pomocy. Że nie warto. Jednak Dazai Osamu żył z myślą, że odbierze sobie życie, od kiedy tylko pamiętał. Jeśli więc nadszedł czas, by to zrobić, to dlaczego nie? W końcu obiecali zrobić to razem.
Pokiwał tylko głową. Pozwolił, by czule głaskała jego brązowe, kręcone loki. Choć przez moment mógł udawać, że wszystko jest po staremu.
***
Zamykanie doczesnych spraw zajęło im więcej czasu niż myśleli. Odwiedzili znajomych ludzi. Nie było ich tak wielu. Sporo z nich jednak znajdowało się daleko. Byli na misjach w różnych zakątkach świata i czekanie na ich powrót znacznie wszystko wydłużyło. Oddali też sporo rzeczy potrzebującym. Głównie pieniądze. A było ich sporo. Większość z nich poszła na domy dziecka. Nawet nie musieli o tym rozmawiać. Zarówno Osamu jak i [Reader] trafili do mafii, bo właśnie takie miejsca nie miały jak ich przyjąć. Na koniec spisali testamenty i przygotowali listy. To ostatnie dłużyło się najbardziej. Tworzyli wiele szkiców, raz po raz mnąc je nocami, by zacząć od nowa.
Zanim byli gotowi na wszystko, minęło kilka miesięcy. I gdyby tak ktoś popatrzył z boku, nie zauważyłby, że coś się działo. Nawet Sakunosuke i Ango wydawali się nic nie podejrzewać. Omijali temat śmierci, dopóki [Reader] nie powiedziała, by przestali. Będąc w Portowej Mafii, nie dało się rozmawiać o niczym bez tak podstawowej rzeczy. Pili więc we czwórkę w Lupinie, jakby nigdy nic się nie stało. Jedynie barman pewnego dnia złapał kobietę przed wyjściem i oznajmił, że jest jego ulubioną klientką. Potem ze smutnym uśmiechem odszedł za kontuar, by dalej wycierać szklanki. Może widział już tylu złamanych ludzi, że wiedział, jak poznać, gdy ktoś chce zakończyć swoje życie.
[Reader] nie obchodziło, w jaki sposób to zrobią, o ile nie będzie zbytnio bolało. Dlatego tę kwestię zostawiła Dazaiowi. W końcu interesował się tym tematem już tak długo, że wierzyła w jego wybór.
Wysoki budynek, gdzie pierwszy raz odbyli wspólną misję, wydał mu się odpowiedni. W szybko zbliżającej się nocy, która zawitała do Yokohamy, jasno migotały światła. Uliczne latarnie, neony i reklamy rozjaśniały okolicę jakby zielonkawą poświatą. Wody niedaleko płynącej rzeki leniwie zmierzały w stronę bardziej zaludnionej części miasta.
[Reader] miała na sobie perły i białą, satynową sukienkę. Kupił ją kiedyś dla niej na rocznicę. Pamiętał, jak narzekała, że jest zbyt prosta, tylko po to, by potem roześmiać się i przeprosić go, że żartowała. Pokręcił głową. To już minęło. Nałożył na siebie czarny, mafijny płaszcz. Zrobiła to samo.
— Gotowy? — spytała kobieta, patrząc przed siebie.
— Zawsze byłem gotowy na samobójstwo — roześmiał się Dazai.
Czuł się spełniony. Przeżyli razem ładny kawał czasu. I choć mógł być dłuższy, nie żałował.
Złapał ją za rękę i razem zeskoczyli w ciemną noc. Nie wiedział, w którym momencie podczas lotu obrócił się do góry. Zawsze myślał, że to, co inni mówili o tym, że przed śmiercią czas zwalnia, było kłamstwem. Teraz jednak musiał im przyznać rację. Przed oczami nie przelatywało mu życie, jak często podkreślano. On widział tam jedynie rozświetlone niebo. To, w które patrzył już wiele razy przedtem.
Z tego stanu wyrwało go szarpnięcie. Tak szybkie, że ledwo je zarejestrował. Wierzgnął na oślep. Zanim się zorientował, znalazł się na jakimś balkonie. Kiedy odwrócił głowę, zdążył jedynie na moment ujrzeć zszokowaną i rozgoryczoną twarz [Reader]. A może tylko mu się wydawało? Ułamek sekundy później znalazła się na dole w kałuży krwi.
Odwrócił się. Przed nim stała Misuzu Kaneko obleczona w kilka warstw ubrań. Pewnie nie chciała przypadkiem aktywować jego Dehumanizacji podczas skoku. W głowie mu huczało, gdy w lakonicznych słowach wyjaśniała, co właśnie zrobiła:
— Szef uznał pana za zbyt cennego, Dazai-san…
***
Pod wodą nie było tak źle. Mętnie. Niezbyt pięknie, ale też nie całkiem brzydko. W sam raz, by umrzeć — stwierdził, czując, jak jego zapasy tlenu powoli się wyczerpują. Utonięcie mniej szokowało od powieszenia. Kunikida powinien być mu wdzięczny. Miał nadzieję, że ludzie ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej znajdą go dość szybko. Nie chciał im dokładać roboty. Mieli wystarczająco dużo pracy.
Ktoś zaczął go ciągnąć w górę. W głowie już pojawiła mu się myśl, że i tym razem mu się nie uda. Kolejny raz zawali próbę samobójczą.
Nie spodziewał się sporo młodszego od siebie chłopaka. Ubrania wskazywały na sierociniec. Niezbyt dopasowane i lekko podarte. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszał, oprócz jego spanikowanego głosu, było burczenie brzucha. Musiał być głodny. Westchnął tylko i wskazał w kierunku najbliższej restauracji, nie zapominając po drodze wyjaśnić, dlaczego nie powinien był przerywać aktu umierania w połowie.
Spojrzał w niebo. Zaczynało zmierzchać. Nabrał głęboko powietrza. To była ta pora. Choć [Reader] już nie było, jej kukła pozostała. Nic dwa razy codziennie o tej samej porze powtarzało:
— Dlaczego?
— Nie wiem — odparł. Zawsze odpowiadał to samo. Może któregoś dnia znajdzie odpowiedź.
— Mówiłeś coś, Dazai-san? — spytał chłopak, odwracając się w jego stronę.
— Nic takiego, Atsushi-kun.
7 notes
·
View notes