Tumgik
olga-gr-blog1 · 5 years
Text
Życie
Zapatrzyłam się w okno z niesmakiem kontemplując szarość poranka. Nie znoszę jesieni i zimy. Krajobraz za oknem z każdym dniem staje się coraz bardziej siny i szary. Wkrótce ostatnie liście trzymające się gałęzie ostatkiem sił, podzielą los braci i sióstr, i wylądują w czarnych worach. Te, które zapomniane pozostaną na ziemi, zalewane mżawką, chłostane zimnym wiatrem rozpoczną przykry kres wegetacji w gnijących kupkach. … Gardło zadławił mi strach i ból.
Jesień, czas umierania…. Od kilku lat żyję nadzieją, że tata jeszcze nie odejdzie. Ta myśl boli, bo choć nie jest idealnym ojcem, ale jest… Wraz z lekarzami walczę o każdy dzień jego życia, o oddech w okaleczonych rakiem płucach. Ja walczę, bo mama jest ponad to. Rasowy hipochondryk nie lubi się dzielić chorobami i zainteresowaniem otoczenia. Stale słyszę, że ojciec nie jest chory. To nic, że nie ma połowy płuca,że każdego dnia umiera po trochu…. . Boję się, bo wiedzę o tym, że rozwinął się kolejny nowotwór złośliwy w śródpiersiu, posiadam tylko ja i lekarz. To ja podjęłam decyzję o zatajeniu tego przed rodzicami. Zrobiłam to po długiej i rzeczowej rozmowie  z lekarzem. Po zapoznaniu się z wynikiem badania, zapytałam o drugą operację. Czy ojciec ma szansę ją przeżyć, bo pierwszą zniósł źle. Usłyszałam, że można człowieka ciąć po kawałku, i można usunąć tego guza, ale… No właśnie, ale. Nie wiadomo czy się obudzi po narkozie, bo organizm jest słaby. Moim sprzymierzeńcem stał się fakt, że tacie nie chciało się iść do lekarza. Wysłał mnie po wyniki badań i na rozmowę . Wzięłam skierowanie na operację, bo , jak powiedział, musi je dać. Szłam do domu  niosąc po pachą torbę z takim strachem, jakby w jej wnętrzu   leżał odbezpieczony granat. Szłam i płakałam. W dupie miałam, że przyciągam ciekawskie spojrzenia. W dupie miałam, że staranny makijaż spływa razem ze łzami. W dupie miałam wtedy jeszcze ciepłe czerwcowe lato, śpiew ptaków, drżenie zielonych liści muskanych zefirkiem. Nie poszłam do taty, nie mogłam z zapuchniętymi oczami, czerwonym nosem i bólem w oczach. Zadzwoniłam i udając wesołość obiecałam, że wpadnę jutro. A badania? Wszystko w porządku. Przez całą noc biłam się z myślami. Rano ubłagałam lekarza o wsparcie i pomoc w realizacji szatańskiego planu. Nie zdziwiłam się, kiedy uznał mój pomysł na tatę za słuszny. To był i jest wspaniały lekarz, i mądry człowiek. Ot, taka osobliwość wśród lekarzy. Słuszne się wydawało, że tata dłużej pożyje bez operacji, niż po niej. Nowotwór w tym wieku bywa mniej agresywny, zatem jest nadzieja. Ważny był również czynnik stresu. Na pierwszą operację usunięcia guza namawiałam ojca ja i lekarze. Napociliśmy się zdrowo zanim udało się go przekonać do zabiegu. To co ? Teraz miałby się zdecydować ot tak sobie? Że jak niby? A w życiu!!! I co, miałby żyć ze świadomością, że każdy oddech może być tym ostatnim? Że nie żyje, ale czeka na śmierć? Miałabym patrzeć w jego oczy pociemniałe smutkiem i niepewnością? Taki los zgotować mu w ostatnich latach życia? Po rozmowie , odłożyłam telefon i zapaliłam w oczach radosne błyski. Musiałam. Szłam do taty, który ma zaledwie lekką astmę i będzie pod stałą kontrolą lekarza. Tak jak dotychczas. Ja oczywiście będę z nim jeździła jak dotąd. Błysk radości w oczach był lichy, jak pijak na kacu. Spięłam się w sobie. Kurwa !!! Muszę i dam radę. Wyć będę w czterech ścianach własnego mieszkania. Pustych, bo Karolina w Belgii kontynuuje studia, a Ania żyje własnym życiem. Tylko ja. Sama. Dam radę, bo jestem twarda jak żołnierskie buty. Karolinie nie powiedziałam, bo po cholerę. Nic nie pomoże. Ta wiedza nie sprawi, że będzie lepiej, łatwiej. Ani nie powiedziałam ze strachu. Ojciec ma nie wiedzieć, a córka pomimo moich próśb z całą pewnością podzieli się tą wiedzą z mężem i jego rodziną. Ci zaś mogą coś palnąć i szlag trafi intrygę. Przyszła jednak taka chwila, że musiałam powiedzieć jej prawdę zaklinając aby zostawiła ją dla siebie. Nie zostawiła.
6 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 6 years
Text
Piotr
… Piotr... On mnie pyta, cz ja go kojarzę... I czy możemy odświeżyć znajomość...
          Mój mózg przestawił się na pracę. Zaczęłam liczyć. Czterdzieści lat z niewielkim hakiem. To wtedy widzieliśmy się ostatni raz. Odprowadził mnie do domu po przypadkowym spotkaniu na ulicy. To znaczy, on myślał, że przypadkowym. Prawdę znałam ja.   Dziewiętnastoletnia dziewczyna snująca się ulicami  miasta, mająca za towarzysza  nadzieję, że może spotka go przypadkiem. Smarkula łażąca ulicami po to tylko, aby w spokoju przemyśleć, „co by było gdyby.” To fakt, wiedziałam gdzie mieszka, ale nie odważyłabym się stanąć na progu jego domu. Nie po tylu latach, kiedy mężczyzna starszy ode mnie o  trzy lata, być może układa sobie życie z jakąś miłą dziewczyną... A tu bach... Dziwna długowłosa  przeszłość staje w drzwiach i mówi: „Oto jestem!” I co on miałby z tym zrobić? Zaprosić do środka?, Przedstawić rodzinie i może nowej dziewczynie? Udać, że nie pamięta, nie zna? A może wypchnąć za próg i zadać trudne i przykre pytanie: „Co ty tu robisz?”...
       Tak... Odprowadził mnie. I widać było po jego oczach, że cieszy go to spotkanie. O czym rozmawialiśmy? O wszystkim. O tym co słychać, co się wydarzyło przez te trzy lata...
Dlaczego mu nie powiedziałam, że miałam nadzieję na to spotkanie?  Że szukałam go jak spragniony i wyczerpany wędrowca zagubiony na pustyni, poszukuje drogi do oazy. Nie wiem... Może zmroziło mnie jego pytanie: Dziewczyna, czy kobieta? Może  spojrzenie jego oczu, tak zagadkowych, trochę czupurnych, a trochę zaniepokojonych sprawiło, że nie powiedziałam tego co powinnam. Odpowiedziałam na pytanie. To co usłyszał sprawiło mu pewien zawód, jak sądzę. Pamiętał mnie jako szczenięco naiwną piętnastolatkę, świeżą jak wiosenny poranek. Dziewczynę o miodowych włosach pełną sprzeczności i gwałtowności w usposobieniu , małą beczkę prochu z krótkim lontem. Dzieciaka zadziwionego pocałunkami,  nieśmiałymi pieszczotami chłopięcych dłoni muskających bluzkę opinającą spory biuściki i powiewem przyśpieszonego oddechu chłopaka starającego zapanować nad zmysłami. Młodziutkiego motyla sztywniejącego pod jego wargami, odsuwającego się od niecierpliwych zalotów.  On nigdy nie dążył do przełamania tego dystansu, szanował  niewinność dziecka.… a teraz spotkał już nie dziewczynę, lecz młodą kobietę, która poznała smak dorosłości i była nią nieco rozczarowana.
           Popiół z papierosa spadł na klawiaturę, wrzuciłam niedopałek do popielniczki i wróciłam do rzeczywistości. Bez wahania kliknęłam: odpowiedz.
     Oczywiście, że pamiętam. Każdą chwilę razem spędzoną, każde wypowiedziane słowo, zdanie. I bardzo się cieszę, że mnie odnalazł
     Stuknęłam w klawiaturę. Odpowiedź poszła do Piotra, a do mnie przyszedł Bandyta. Wskoczył na laptop i przyglądał mi się wyzywająco z niemym pytaniem figlarnie błąkającym po miodowych tęczówkach; Będziemy się bić, czy mnie przeprosisz? Przeprosiłam. Naprawdę bardzo go kocham.
1 note · View note
olga-gr-blog1 · 6 years
Text
Wróg i przyjaciel
   Był środek kwietnia, pora roku cudowna, rozświetlona i ciepła. Karolina kończyła pakować walizkę robiąc przy tym niesamowite zamieszanie. A przecież wyjeżdżała tylko na tydzień . Służbowo, za granicę. A ja leżałam na kanapie otulona kocem, spod którego wystawał tylko czerwony, obrzmiały nos. Dźwięków nie wydawałam żadnych, bo zgrzyt dobywający się z mojego gardła ranił nawet moje uszy.
- Zmierzyłaś temperaturę? - córka stanęła w progu z zatroskaną miną. I nie dlatego, że byłam jakoś tak specjalnie mocno chora. Ja po prostu prawie nigdy nie chorowałam.
Byłam twarda jak żołnierski but, nie do zdarcia. A jeśli nawet niedomagałam, to niezwykle rzadko ktoś o tym wiedział, z dwóch powodów. Po pierwsze, nie było się czym chwalić, po drugie i chyba istotniejsze, moja choroba nie wywołałaby żadnego współczucia dla znękanego ciała Aleksandry. Rodzina pogrążyłaby się w smutku jedynie dlatego, że obawiałaby się słabszej wydolności mojego organizmu, a w związku z tym tego, że mogłabym się zbiesić i odmówić lub ograniczyć wsparcie w czasie niemocy. A to już byłaby prawie zbrodnia z mojej strony.
Ale tak po sprawiedliwości, to Karolina była tą osobą, która wpadała w panikę kiedy coś mi dolegało. Ona po prostu bała się, że to coś groźnego, bo przecież ja nie bywam chora.
Zatem kiedy zapytała o temperaturę, na migi pokazałam, że wszystko w porządku, choć po prawdzie nie byłam pewna, czy nie kłamię. Nie mierzyłam, bo odnosiłam wrażenie, że mam parę kresek za dużo, ale mojej wyjeżdżającej córce, ta wiedza do niczego nie była potrzebna.
Wreszcie zamknęła za sobą drzwi obrzucając mnie na pożegnanie pełnym wątpliwości spojrzeniem.
No i nazajutrz rozpętało się piekło. Moja schorowana matka dbająca o zdrowie jedynaczki zaproponowała żebym wzięła taksówkę jak będę robić dla niej zakupy i nijak nie chciała przyjąć do wiadomości, że ja dzisiaj nie wychodzę. Co tam te kilka kresek temperatury, katar i kaszel w obliczu tego, że ona nie ma papierosów i Etopiryny?!
To wdziej buty, podnieś tyłek z tapczanu i idź sobie kupić!- nie wytrzymałam.
No wiesz, - oburzyła się.- ja jestem słaba i nie dam rady wyjść. Ale przecież mogłabyś przyjechać taksówką.- nie ustępowała.
No to po co ci ja, jak taksówkarz przywiezie ci to czego potrzebujesz.- upierałam się hamując wybuch.
No, nie, nie.- podpowiedziała mi jak zorganizować dowóz papierosów. - Kupiłabyś i przywiozła taksówką.
Czy ty rozumiesz co ja mówię?! Przecież chyba umiesz słuchać ze zrozumieniem?! Nigdzie nie idę, a ty zadzwoń do Ani, ma do ciebie dwie minuty drogi.- rozłączyłam się klnąc pod nosem.
Następnych pięciu połączeń nie odbierałam i dopiero szóste zmusiło mnie do sięgnięcia po telefon.
Jak ja coś potrzebuję, to nie ma nikogo... - usłyszałam zjadliwy głos matki i puściły we mnie wszystkie tamy...
Długo potem sapałam żeby upuścić pary i uspokoić wyładowania szarpiące wszystkie nerwy w moim ciele. Kiedy udała mi się wreszcie ta sztuka, pomyślałam, że co mnie nie zabije, to mnie wkurwi.
Cóż, chorowałam, nie ciężko,ale zjadliwie. Nos jak śliwka, załzawione oczy, głos jak zdarta płyta gramofonowa, kaszel, dreszcze i za całe towarzystwo Bandzior. A ten złośliwiec jakoś nie chciał podać nawet szklanki wody. Przez cały tydzień nieobecności Karoliny, moja mama dzwoniła tylko po to, aby przypomnieć mi o obowiązkach, jakie ciążą na córce. Przez cały tydzień nieobecności Karoliny, Ania nie zadzwoniła ani raz.
                                                          Zapewne w obawie, że niedomagająca matka mogłaby mieć jakąś prośbę. Niepotrzebnie się bała. Jeszcze potrafię wdziać buty na nogi, kurtkę na plecy i przyjąć słuszny kierunek w stronę apteki i sklepu spożywczego.  
0 notes
olga-gr-blog1 · 6 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Puerto Varas, Chile
© francisco gallardo
5K notes · View notes
olga-gr-blog1 · 6 years
Text
Moje dzieci
....Dotychczas ilekroć ktoś życzliwie pytał mnie jak się czuję, co u mnie słychać, pewne było, że zaraz wyjawi prawdziwy powód tej troski. I z całą pewnością będzie on bardzo daleki od życzliwego zainteresowania. Specjalistką w tej dziedzinie była Ania i w jej przekonaniu, odznaczała się wysoką skutecznością w manipulacji. Zawsze kiedy uznała, że przyda jej się pomoc, stawała się nieco cieplejsza, dzwoniła, pytała co słychać, jak się czuję, po to aby za krótszą lub dłuższą chwilę wyłuszczyć prawdziwy powód tej troski. I leżał on bardzo daleko od altruizmu. Nie wynikało to z jej złej woli lub całkowitej znieczulicy. Na takie współistnienie z matką, czyli osobą najbliższą, która kocha miłością bezwarunkową, miało wpływ destrukcyjne działanie moich rodziców, a jej dziadków.
To oni wpajali jej przez lata, że jest pępkiem świata i słońce kręci się tylko wokół niej, a życie na Ziemi powstało tylko po to , żeby sprawić jej przyjemność Na nic zdawały się  próby skorygowania postępowania dziadków, lekceważyli moje sugestie, że krzywdzą nie tylko Karolinę, ale przede wszystkim Anię psując jej charakter i tak wyjątkowo trudny dzięki genom jej ojca, i mojej matki, bo to oni podarowali jej wyprawkę w postaci puli genów, które połączone w całość, dały nie najlepszy efekt.
W wyniku bardzo skrupulatnych i metodycznych zabiegów dziadków, Ania stała się osobą egocentryczną i egoistyczną. Czasem obserwując ją z boku zastanawiam się, czy ona potrafi kochać jeszcze kogoś, poza sobą.
Wiele wysiłku włożyłam w naprawianie zła czynionego przez moich rodziców, nie potrafiłam jednak przerwać zaistniałej sytuacji, ani wydłubać ojcowskich genów . Kiedy usilnie prosiłam rodziców, aby starali się traktować dziewczynki tak samo, otaczać podobnym zainteresowaniem, usłyszałam, że „ wybrali sobie dziecko do kochania”.
To zamknęło mi usta i … serce. .. Wychowując córki starałam się nauczyć je wzajemnego szacunku , miłości, troski o drugiego człowieka. Karolina była plastyczna, jako że charakter miała podobny do mojego, a dziadkowie nie ingerowali w proces wychowawczy , ponieważ młodsza wnuczka nie mieściła się w sferze ich zainteresowań. No przecież mieli dziecko do kochania. A Ania.. Cóż, wykorzystywała chorą miłość babci i dziadka, czerpała z niej pełnymi garściami ciesząc się podwójnymi profitami płynącymi tak z domu , jak i od starych, głupich ludzi.
Skutki widać dzisiaj.
Jak na tym wyszli moi rodzice?
Cóż, kiedy przyszedł czas, że schorowani oczekiwali wsparcia od wnuczek, Karolina okazała im troskę  i pomoc….
0 notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Mój tata
...Tata… Nie był ideałem. Często bywał nieprzyjemny, niewybredny w słowach potrafił mocno zranić. Nie okazywał uczuć, co nie znaczyło, że ich nie miał.
Sądzę, że jego szorstkość spowodowana była doświadczeniami dzieciństwa, które przypadło na okres wojny. Był najstarszym synem, co zobowiązywało go do pomocy w polu, obrządku zwierząt, prac gospodarskich wszelkiego rodzaju. Jak sądzę, nikt nie roztkliwiał się nad kilkuletnim smarkiem. Babcia skupiona na staraniu, żeby wykarmić dzieci, nie miała czasu na zajmowanie się tym najstarszym. Musiał sobie radzić i często pomagać jej w ogarnięciu okupacyjnej rzeczywistości.
Widział tragedie mordowanych rodzin, sieroty pozbawione matki i ojca, zgliszcza palonych gospodarstw, które tak niedawno jeszcze zamieszkiwali jego wioskowi koledzy, wreszcie przerażające miejsca wyroków śmierci jakie wykonywali okupanci na miejscowej ludności.
Musiał to dźwignąć, bo tego wymagał od niego ojciec, ponieważ będąc najstarszym potomkiem, przestał być dzieckiem w wieku kilku lat życia. Nie było miejsca na łzy strachu czy rozpaczy. Nikt nie roztkliwiał się nad nim. Miał być dorosły w wieku kilku lat i to w tamtych czasach i środowisku wiejskim, było w porządku. Dla strachliwych i płaczliwych świat wojny nie miał litości. Nie mógł okazać, że boi się zimową okupacyjną nocą iść  wyludnioną szosą do oddalonego o kilometr sklepu po papierosy dla ojca. Nikt nie zrozumiałby jego obaw, a zostałby okrzyknięty tchórzem.
To on wraz z ojcem ratował z pożaru chałupy dobytek, braci i trzodę. Nie mógł sobie pozwolić na słabość i tak mu zostało. Można powiedzieć, że wojna ukształtowała jego charakter. Opancerzał się ten mój ojciec przyoblekając zbroję obojętności i siły.
Jako dorosły człowiek nigdy nie okazał wahania, słabości, niepokoju, niepewności i takiego go zapamiętałam.
Takiego go kochałam, a była to trudna miłość.
3 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Piotr
Kawa i papieros. Tego było mi trzeba. Rozsiadłam się w miękkim fotelu w cieniu brzozy i spoglądałam na ledwo zauważalną parę unoszącą się znad szklanki. Zapaliłam i odłożyłam paczkę papierosów na stolik. Trwałam chwilę z zamkniętymi oczami i odchyloną do tyłu głową. Znowu ta myśl... Ja sama na wsi, wokół cisza, żadnego telewizora, komputera, telefonu... Bajka!! Rozkoszowałam się wizją pustelniczego życia, która dawała mi namiastkę wolności, kiedy poderwał mnie ryk klaksonu z przejeżdżającego samochodu i jazgot psa. Potrącony stolik zakołysał się niebezpiecznie, ale zdążyłam uratować szklankę przed upadkiem i na trawę bezgłośnie spadła tylko paczka papierosów. Kiedy schylałam się żeby ją podnieść, wspomnienia zalały mnie niczym wodospad. Odezwało się echo pięknych i beztroskich chwil, które dzisiaj z wolna stawały się bolesnym wspomnieniem straty...  
… Siedziało nas przy stoliku w klubie kilka osób. Był tam chyba Zbyszek, chłopak mojej kuzynki, ona sama, Romek, ja i oczywiście Piotr. Chłopcy rozmawiali o swoich sprawach, które takiej smarkuli jak ja, wydawały się nieważne i nudne. Siedziałam obok Piotra i niecierpliwiłam się nie rozumiejąc, dlaczego gada z kolegami, zamiast poświęcić  uwagę mnie, swojej dziewczynie.   Kiedy zauważyłam leżącą na brzegu stołu paczkę papierosów Piotra  uznałam, że zwrócę jego uwagę na siebie. Pomysł wydał mi się przedni, toteż wprowadziłam go w czyn i dotąd przesuwałam dłoń, póki paczka  spadła. A Piotr? Bez drgnienia powieki, bez rzutu okiem na to coś co klapnęło na podłogę, pochylił się i bez słowa  położył to z powrotem na stole. Nawet nie przestał mówić do Romka! Wykonałam tą samą czynność powtórnie. Pacnęło, Piotr znów bez słowa i jakiegokolwiek zniecierpliwienia, ponownie umieścił zgubę na blacie. Byłam zdumiona. Podjęłam kolejną próbę i tym razem coś się zmieniło. Piotr schylił się, wziął papierosy w dłoń i ciepłym, miękkim głosem powiedział: „Aleks, nie rób tak”,i powrócił do rozmowy nadal na mnie nie patrząc.
Byłam uparta, bardzo uparta. Mocno już sfrustrowana,zrobiłam to kolejny raz i tym razem na mnie spojrzał umieszczając pudełko na miejscu.  Uśmiechnął się ciepło. Do mnie. Nie wkurzył się, a przynajmniej tego nie okazał. Sprawiał wrażenie młodego mężczyzny, który bierze poprawkę na to, że ta smarkata bawiąca się w dość infantylny sposób, jest niesfornym dzieciakiem, któremu należy wybaczyć drobne złośliwości. Poczułam dziwne ciepło w środku i uczucie, którego wtedy jeszcze nie umiałam nazwać.
Przyjrzałam mu się spod rzęs i kiedy w moim umyśle rodziło się zrozumienie dla tego co czuję w tej chwili, w głowie zadźwięczały mi słowa Iwony :”On cie chce zaciągnąć do łóżka, głupoto”... Czar prysł, a jego miejsce zajął lęk przed nieznanym i niebezpiecznym. W słuszności tego lęku utwierdziło mnie spojrzenie kuzynki zdające się mówić: „Uważaj, ostrzegałam cię”....
...Samochód przejechał, pies uspokoił się już dawno, a ja nadal siedziałam jak posąg w dziwnie skręconej pozycji. Potrząsnęłam głową jakbym chciała wyrzucić z niej wspomnienie wysokiego chłopaka o jasnych włosach,  trochę zadziornych oczach, kształtnych dłoniach i ciepłym głosie, chłopaka, którego według opinii kuzynki, powinnam się bać....
2 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Ewa
Kiedy wpuszczałam Ewę na korytarz, minął nas sąsiad. Sympatyczny, szarmancki staruszek, który miał około dziewięćdziesiątki, choć wyglądał na drugie tyle. Zmarszczki wyryły mu na twarzy upływ czasu i wojenne koleje losu młokosa walczącego z okupantem. Niemniej jednak wiek nie zaćmił mu umysłu i często zamienialiśmy kilka zdań. Zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia.
Ewa popędziła do drzwi mieszkania jak torpeda. W progu rzuciła porządnie wzburzona.
-On pije!
Wstrząśnięta zerknęłam na sąsiada znikającego za drzwiami.
-Oszalałaś?- zapytałam z niedowierzaniem.- Wiesz ile on ma lat? Nie obrażaj ludzi, których widzisz może drugi raz w życiu i to w przelocie.- zganiłam ją.
Zrzuciła puchową kurtkę i zapytała.
-Jak to...? Drugi raz w życiu...?
Oświeciło mnie.
-A o kim ty mówisz?- właściwie to nie musiałam zadawać tego pytania, bo już znałam odpowiedź.
-Jak to o kim? O moim Ludwiku, oczywiście. A ty o kim?
Machnęłam ręką z rezygnacją. Tak właśnie wyglądają rozmowy z moją przyjaciółką. Nawet mnie jest trudno za nią nadążyć.
Ewa jest nietuzinkową postacią, powiedziałabym nawet tragiczną w swojej  naiwności dziecka. Ta wysoka, szczupła, atrakcyjna brunetka urodziła mężowi alkoholikowi czworo dzieci, utrzymywała go przez lata jego pijaństwa i nieróbstwa, pozwalała na to żeby ją poszturchiwał, strofował, groził. Kiedy płakała w mój rękaw, tłumaczyłam - Zostaw go w cholerę, albo pozwól sobie zrobić jeszcze z piątkę dzieci. I niech cię leje, jak jesteś taka głupia i lubisz to. Nie mogę uwierzyć, że zgadzasz się na bycie workiem treningowym.
          -       Łatwo ci mówić- pojękiwała wycierając nos.- Ty jesteś twarda i niezależna, ja nie.  A co będzie z dziećmi? Jak one przeżyją rozwód? Poradź, co mam robić!!!  
Odpowiedziałam bez chwili wahania.
-Możesz odejść od niego, albo poczekać, aż on cię zatłucze i problem się rozwiąże sam. On pójdzie siedzieć, ty będziesz dwa metry pod ziemią, a dzieci pójdą na utrzymanie państwa. Jeśli uważasz, że wtedy będą szczęśliwsze niż z tobą, to gratuluję intelektu...
Teraz  trudno mi  ocenić, czy wyciągnęła wnioski z moich słów, czy z faktu, że mąż po kolejnym pijaństwie poddusił ją nieco mocniej, ale rozstała się z nim. Dziś żyje wraz z dziećmi  względnie spokojnie, a na pewno bezpiecznie i właśnie jest na etapie układania sobie życia z Ludwikiem. No i ma podejrzenia, że ten też pije.  
Wysłuchałam szczegółowego opisu zachowań Ludwika wskazujących na to, że chłop zagląda do kieliszka z takim natężeniem, że powinno to niepokoić i  nie mogłam się dopatrzyć symptomów zbrodni, o jaką  podejrzewała go Ewa. Czy czuje od niego alkohol?  Nie. Czy wraca  po pracy mniej więcej o czasie? Tak. Czy znalazła w mieszkaniu ukryte butelki? Nie.
Zadałam więc ostatnie pytanie jakie przyszło mi do głowy-
-To dlaczego uważasz, że on pije?!
Wzruszyła ramionami.
-Bo ja wiem?...- zastanowiła się i dokończyła. - Bo mnie na pewno trafi się drugi taki sam. Jak się nie ma farta w życiu, to się jedzie na kole od roweru. - powiedziała z przekonaniem.
-Niech cię szlag, idź ty do psychiatry. On będzie wiedział jak ci pomóc.- zaproponowałam bezradnie.  
1 note · View note
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Mój dziwny mąż
Ten domek ukryty w zieleni traw, świerków, modrzewi, tętnił kiedyś życiem. Tutaj przyjeżdżałam z dziećmi i czasem mężem, tutaj byli moi rodzice i długie, ciepłe wieczory czasem przy brydżu i szklance piwa. Tutaj zdarzały się waśnie, spory, ale często pobrzmiewał śmiech i wesołe okrzyki... To miejsce nie kojarzy mi się z mężem..., może dlatego, że jego obecność  zawsze doprowadzała do dziwnych  i żenujących sytuacji. A to kiedyś poszedł z psami na spacer..., psy wróciły same, on się zgubił. Dotarł po kilku godzinach spocony i brudny. A to znów siadł na rower, smycze psów ( wielkich) zawiesił na kierownicy i tak gotowy do wspaniałej przejażdżki, z dumą powiódł spojrzeniem po okolicznych chałupach, a chwilę potem leżał trzydzieści metrów dalej w rowie. Cóż, psy zobaczyły kota i zgodnie z prawem natury, puściły się za nim, tyle że szanowny małżonek nie przewidział tego.
Kiedyś znów zobowiązawszy się do dopilnowania remontu w mieszkaniu pozostał w mieście, podczas gdy ja zabrałam dzieci na ranczo. Gdzieś w środku nocy ciemnej jak beczka smoły, usłyszałam szelest od strony drzwi ogrodowych i zaniepokoiłam się odrobinę. Czujna jak saper przygotowałam się do ewentualnej obrony dzieci... Szept męża zdecydowanie nie uspokoił mnie, bo co on robił tu na wsi w środku nocy!!!! I w jakim celu zdecydował się na te niecodzienne odwiedziny??
Sprawa wyjaśniła się rano i wprawiła w osłupienie wszystkich. Otóż mój małżonek bał się przebywać samotnie w nocy w domu. Przyjechał prosić, żebym zostawiła dzieci z rodzicami i wróciła z nim do miasta w roli ochroniarza !!
Czasem wstyd było się przyznać, że to mój mąż....
3 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Przemyślenia...
Nigdy nie czułam  potrzeby dziergania własnej skóry w dziwne, cholera wie na co potrzebne wzorki  czy obrazy. Tatuaże zostawiałam desperatom, którzy  prawdopodobnie musieli sobie lub otoczeniu coś udowodnić, zdobili zatem ciała w te ilustracje, motywując to potrzebą wyrażenia jakiejś szczególnie głębokiej myśli. Albo, o zgrozo, ku pamięci! No bo przecież bez naskórnego malunku mogliby zapomnieć, że … kogoś kochali, coś stracili, o czymś marzą... Oczywiście napaćkana skóra była również formą ekspresji i jej właściciel w tenże sposób wypowiadał się na jakiś wysoce ważny temat, coś wykrzykiwał, przed czymś ostrzegał, rozładowywał frustrację, gniew, radość.
Cóż, zdecydowanie wystarczał mi mój osobisty sposób komunikacji ze światem lub własnym wnętrzem. Otóż radosna, śmiałam się wesoło, smutna milczałam, wściekła wrzeszczałam i , niestety, przeklinałam. I nijak nie musiałam oglądać na udzie, plecach czy tyłku obrazka, żeby przypomnieć sobie, o czym to ja miałam pamiętać.
Równie mieszane uczucia miałam w stosunku do dziurawienia ciała. Wychodziłam z prostego założenia, że jeśli los obdarzył mnie określoną liczbą otworów w ciele, to zapewne wiedział co czyni. Chcąc przyozdobić uszy, zakładałam klipsy i żadną miarą nie potrzebowałam do tego celu jakieś dziury. Ewentualny otwór w pępku wprawiał mnie w zakłopotanie, bo nijak nie mogłam wydedukować, w jakim celu tą część ciała miałabym  czynić piękniejszą. Był całkiem zgrabny i nie upominał się o ozdoby. Przedźgana brew? Po diabła? Co miało być upiększone? No i oczywiście usta i dziurka od nosa! Oczami wyobraźni analizowałam obraz resztek jedzenia zgrabnie zwisających z kolczyka w dolnej wardze, i czerwony od kataru nos z fikuśnym kółeczkiem w nozdrzu. Niesmak jaki czułam podczas takich umysłowych analiz powodował, że nawet pod lufą karabinu, nikt by mnie nie zawlókł do gabinetu cudów.
Aż przyszedł dzień….
8 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Moja przestrzeń
Kiedyś mojego, jeszcze wtedy aktualnego męża, kopnęłam bosą stopą za to, że odważył się klepnąć mnie w pupę. Trach, wybiłam duży palec. Tylko dlatego, że podlec mąż ustawił się tak, że z całej siły przywaliłam go w piszczel. Byłam w takiej furii, że jednym mocnym szarpnięciem, umieściłam palucha na miejscu. Nawet się nie skrzywiłam, choć ból był piekielny. Kiedy się wyprostowałam, spojrzałam na męża, któremu niedowierzanie otworzyło usta i powiedziałam z godnością: „A spróbuj jeszcze raz dotknąć mnie w tyłek, to zanim ci zasunę kopniaka, założę glany Karoliny.” Nigdy więcej nie klepnął mnie w pupę. Znał mnie, toteż wiedział, że spełnię obietnicę....
3 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Prawda ateistki
Jeśli wierzyć przeznaczeniu lub jakimś tajemnym znakom wysyłanym do świadomości ludzi, wypada przyjąć, że istnieje jakaś siła, energia, to coś, co sprawia, że los łączy siły z naturą, aby pomóc zagubionym znaleźć swoje miejsce.  
Z drugiej jednak strony takie pojmowanie świata jest chyba wielkim uproszczeniem i wygodną trampoliną dla tych, którzy hołdują zasadzie „ będzie, co ma być.” Bywa też, że jest deską ratunku dla ludzi pełnych niewiary we własne możliwości lub bojących się wykonać jakikolwiek ruch, zmierzający do zmian w obecnym, może nie najlepszym, ale jednak bezpiecznym, bo przewidywalnym i znanym życiu. Ale najtragiczniejsze chyba jest pojmowanie życia i wypełniających je wydarzeń , jako dzieło  boskiego planu. Nigdy nie zrozumiem oddawania czci niewidzialnemu bóstwu, które jakoby stworzyło świat i ludzi, ale jestem w stanie zaakceptować fakt, że część populacji  potrzebuje jakiegoś naczelnika, który będzie kierował ich życiem. Uważam to za wielce wygodne, bo zdejmuje odpowiedzialność z barków wierzących w … no właśnie… w co ?…                                  
Ja, należąc do tej części społeczeństwa, która twardo stąpa po ziemi, biorę pełną odpowiedzialność za własne słowa i czyny, bo nie ma nade mną boga, który mnie rozgrzeszy lub pokieruje moimi działaniami czy zaplanuje bieg wydarzeń. Jakże obłudne i obrzydliwe jest zdanie „bóg tak chciał” i  wygodne dla ludzi małego rozumu! Masowe mordy, głodowa śmierć dzieci , wypadki i katastrofy, w których giną dzieci i niewinni ludzie, są częścią boskiego planu? To kimże jest ten bóg?
Na szczęście ominęła mnie boska histeria i pozwoliła mi pozostać ateistką, i co za tym idzie, dobrym człowiekiem. Nie żeby zaraz ideałem, ale przyzwoitym. Mnie nie rozgrzeszy podniecony spowiedzią ksiądz, działam więc zgodnie z moralnością...
11 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Photo
Tumblr media
1 note · View note
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Kodeks na cztery łapy
Delikatnie drapałam Bandytę po głowie i dumałam nad pokrętnym charakterem mojego pupila. Nie lubił nikogo obcego, a nas chyba kochał, ale okazywał to w sposób nad wyraz powściągliwy. Nadmiar czułości z naszej strony odbierał jako brak szacunku dla jego samczej natury. To on dyktował warunki i łaskawie zezwalał na porcję pieszczot na ustalonych przez siebie zasadach. Nikt obcy jednak nie miał prawa zbliżyć się do niego na wyciągnięcie ręki, jeśli był do niej przywiązany. W najlepszym razie Bandyta ignorował intruza w mieszkaniu, obserwując go z wybranego miejsca. Jego wzrok zdawał się mówić: „Pomyśl zanim zrobisz coś, czego później będziesz żałował.” I skutkowało. Żadna z odwiedzających nasze mieszkanie osób, nie chciała sprawdzać, ile jest prawdy w kocim spojrzeniu bursztynowych oczu. Nie wyłączając mojej starszej córki, która poczuła zęby Bandyty, kiedy jako podrostek wydawał jej się miły i niegroźny. Głucha na moje ostrzeżenie, żeby dała kotu spokój, to i on jej da, zapragnęła go potarmosić. Potarmosiła. Ten jeden raz. Więcej nie próbuje, ba, obchodzi go z nieufnością równą jego niechęci. Moje wnuczki Bandyta toleruje, ale i one widać mądrzejsze od swojej mamy, nie zaczepiają go....
1 note · View note
olga-gr-blog1 · 7 years
Photo
Tumblr media
33 notes · View notes
olga-gr-blog1 · 7 years
Text
Prawda na cztery łapy
                          17.10 2009r.        To był dzień jak każdy. Niczym nie różnił się od poprzedniego, tego sprzed miesiąca, roku, czy też czterdziestu lat. Poranna kawa miała postawić mnie na nogi, obudzić do nowego dnia. Już dawno pogodziłam się z tym, że radości życia to ona mi nie doda, ale  łudziłam się, że tym razem będzie inaczej. Oczywiście nic mnie nie zaskoczyło . Obudziłam się... i tyle.
        Snułam się po domu i dziękowałam Opatrzności, po raz chyba milionowy, za mój wrodzony optymizm i niespotykaną odporność psychiczną, jak również siłę charakteru. Nie obawiałam się, że nie udźwignę codzienności. Prędzej spodziewałabym się, że mój choleryczny charakter da o sobie znać podczas starcia z ukochanym, acz wyjątkowo nieznośnym kocurem rudej maści, który trafił kilka lat temu do mojego domu mając wtedy zaledwie cztery tygodnie. Taki błąkający się po złomowisku kociak trafił do domu, który dał mu miłość, opiekę i wyrozumiałość. I zdawać by się mogło, że będzie wdzięczny za przygarnięcie kochając nas miłością łagodną i ciepłą. A jednak geny dzikich przodków, którymi został obdarzony w nadmiarze, wyryły swój wizerunek w jego wyglądzie, wielkości i charakterze. One to sprawiły, że Bandyta kipiał energią, polował na nas bez opamiętania nie panując na zębami i pazurami, i … kochał nas bardzo manifestując to rzadko i mało wylewnie.   Niejednokrotnie toczyliśmy zaciekłe pojedynki, bowiem nie tolerował podniesionego tonu w konwersacji z nim. A że był wyjątkowo upierdliwy i złośliwy, a ja gwałtowna w reakcjach, jak przystało na rasowego choleryka, zawsze kończyło się to bójką. Ze starcia on wychodził zwycięski, a ja pogryziona i podrapana. Sapaliśmy na siebie przez dłuższą chwilę, po czym to ja musiałam położyć uszy po sobie. No chyba, że chciałam oberwać więcej. On był gotów do kolejnej konfrontacji. Ja miałam dość.
       Toteż nawet pod tym względem ten dzień nie różnił się od innych......
6 notes · View notes