powolny powrót do równowagi
Ale wczoraj dużo się działo!
A jednocześnie znalazłam w tym przestrzeń na wyciszenie się! :D
Nie odbyła się rozmowa kwalifikacyjna z powodu problemów technicznych (przełożona na czwartek, to przekładanie powoduje, że rośnie we mnie niepotrzebne napięcie - wolałabym mieć to za sobą). Trochę słabo, trochę nie słabo. I w sumie nie wiem co z tym zrobić, bo będąc w nerwach przed rozmową doszłam do wniosku, że tak głęboko w trzewiach to... nie chcę pracować w korpo (rekrutuje mnie korpo, ale o szczegółach oferty miałabym się dowiedzieć podczas tej przełożonej rozmowy). Ale chcę zmienić pracę. Ale nie chcę więcej stresu niż go mam - lepsza umowa/warunki pracy, wyższy dochów przy pozostawieniu obecnego trybu, poziomu stresu itp. To by mnie urządzało. I nie wiem jak to ogarnąć, bo nie dowiem się jak jest w innej pracy dopóki jej nie spróbuję, nie pobędę tam. Trochę patowa sytuacja. Może to mechanizm obronny przed kolejnym nawałem stresu? Kto wie...
Pojawiło mi się całkiem klarownie, że chcę się rozwijać. Muszę skądś wytrzasnąć fundusze na inwestowanie w siebie, bo tego taaaaaaak potrzebuję! Szkoleń, wiedzy, pobudzenia kreatywności! BARDZO. To też podniesie moją samoocenę i pomoże w poszukiwaniu nowej pracy, bo teraz często mnie dopada impostor syndrome: A co jeżeli wcale nie jestem wyposażona w takie skille, jakie deklaruję? A co jeżeli pomimo, że jakąś pracę wykonuję dzień w dzień, a z jakiejś umiejętności korzystam bez przerwy - to co jeżeli robię to niewystarczająco na standardy nazywania się osobą posługującą się programem/umiejetnością/językiem w sposób płynny? itp. Dopiero konfrontacja moich umiejętności w praktyce z trenerem potrafi mi to-to przedstawić tak, że przestaję samą siebie łajać za bycie niewystarczająco dobrą. Nie mówiąc o tym, że po prostu LUBIĘ SIĘ UCZYĆ. Rozglądam się.
Mam też pomysł na siebie i na prackę - ale wszystko powolutku, od śpieszenia i pośpieszania robią się choroby, stres, nadprodukcja kortyzolu i w rezultacie choroby. A po co mi kolejne choroby? Potrzeba mi wypoczynku.
:D
I teraz, ta dam: chwalę się, a przy tym duma mnie rozpiera, bo po prostu z radości i luksusu mnie roznosi: BYŁAM. WCZORAJ. NA. PEDI. :D :D :D - mam stopki gładkie, jak jedwab :3 Tak się cieszę, że się na to szarpnęłam! Po prostu patrzę na te moje syki z paznokciami w kolorze makowej czerwieni i mnie roznosi z radości! :D :D :D Mała rzecz, a tak cieszy! Są piękne! Tak się cieszę. Jakieś plus tysiąc do poczucia się piękną!
Po południu rozpakowałam dwa kolejne pudła (zostało mi jeszcze jedno pudło, jedna walizka i jeden worek z moimi rzeczami. W innych pudłach mamy ksiażki, które czekają na zamontowanie przez mojego faceta półek w przedpokoju, to najbardziej czasochłonna sprawa od której zależy jak szybko pozbędziemy się z domu reszty pudeł) - miło mi się o tym pisze, bo to była najprzyjemniejsza część rozpakowywania, bo urządzałam się w mojej szafce dedykowanej na przybory plastyczne. :D Fajnie zrobiłam kupując w Ikei przezroczyste pudełka na tubki farb, na przybory do linorytu, do cyjanotypii. Rozłożyłam również wszystkie bloki do akwareli, swoje teczki, szkicowniki, pędzle. Brakowało mi tego - przez ostatni miesiąc tyle razy miałam ochotę coś pobazgrać, a nie miałam zwyczajnie gdzie na czym. Teraz jak mnie złapie wena wszystko mam schludnie poukładane i pod ręką :D. Wystarczy, że sięgnę! Bardzo się tym meblem póki co cieszę - zobaczymy czy będzie praktyczny w użytkowaniu. :D
Przy okazji przebrnęłam przez morze dokumentów, które zapakowałam między bloki i płótna - nasza szafka na dokumenty moim zdaniem jest wprawdzie przestronna, ale chyba zainwestuje w kuwety albo jakieś kartony do katalogowania tego. Mam część dokumentacji od dietetyczki (z moimi pomiarami 2018-2020 i nie mam zamiaru tego wywalić - nie dość, że mam tam masę pyszniastych przepisów, to jeszcze udokumentowany progres mojej pracy z ciałem na przestrzeni lat - mnie-więcej w tamtym czasie podeszłam do kwestii kontroli wagi i swojego kontaktu z ciałem na terapii, więc te wykresy, słupki itp to były graficzki, które momentalnie mi przypominały co wtedy miałam w głowie i jak moja optyka na kwestię ciała się zmieniła w tym czasie), mam również osobno umowy (praca, telefon, kredyt na tel, najem mieszkania itp) i osobno bieżącą dokumentację medyczną. Do tego kilka takich dokumentów historycznych członków mojej rodziny. Sporo tego jest. Dlatego przydałoby mi się coś, by pomieściłoby się w szafce i zarazem zrobiło “przegródki” na poszczególne zagadnienia. Chyba w tej kwestii muszę sięgnąć na nowo do podręcznika Marie Kondo by to z głową zagospodarować. :D :D :D
Przy okazji kupiłam ziemię i wysiałam kwiatki z mieszanki kwiatów łąkowych - nie jestem pewna czy nie zrobiłam tego zbyt gęsto, ale baaaaaardzo chcę mieć łąkę za oknem. :D Najwyżej nie wzejdą - wg. opakowania pierwsze pędy powinny się wyłonić nad ziemię za 2 tygodnie. Zobaczymy. Trzymam za nie kciuki. Robiłam też reaserch w kwestii kwiatków ogrodowych - zastanawiam się nad hodowaniem lawendy, szałwii, wrotyczu i ruty, ale niestety te dwa ostatnie mogą się okazać zupełnie nieosiągalne do wypielęgnowania w doniczce na balustradzie :( A ziółkami są świetnymi! Mam zamiar zasięgnąć w tej sprawie języka u Pani z Ogrodniczego, bo kto wie? Może to ja się mylę? Może są odmiany balkonowe? Zostawię to sobie na “po wypłacie” :P
Ostatnia sprawa to coś, co mnie trochę emocji wczoraj kosztowało...
Jakiś czas temu natknęłam się na książkę w Empiku o tytule “Teściowa kontra synowa czyli o trudnych relacjach między kobietami” autorstwa Iwony Golonko. Wtedy w pierwszym odruchu miałam “zapytam Szwagra, czy to nie byłby dobry prezent dla mojej siostry” (btw. Szwagier odparł, że pomysł cudowny, ale niestety wątpił, by jego żonie chciało się czytać, heh, normalka). A teraz sama zastanawiam się nad jej przyswojeniem. :/ Możliwe, że porusza problemy innego pokolenia niż te, które dotyczą mojej sytuacji i po prostu będą nieadekwatne - może tak być. ALE pewne konflikty i zachowania powiązane z obieraniem ról w rodzinie są niezmienne od wieków. Ech. Dodałam do listy, jak emocje mi opadną to na pewno odsłucham audiobooka.
Wczoraj miała miejsce sytuacja...
Problem nie był bezpośrednio do mnie, ale to był konflikt interesów matki swojego syna i planów tegoż syna względem jego ustaleń ze swoją partnerką.
Zaproponowano nam zmianę dawno temu ustalonych planów na opcję “nieco bardziej skomplikowane” - mój pierwszy odruch to pełne zaskoczenia pytanie “po co komplikować?”. Tym bardziej, że całość dotyczy wyjazdu z ekipą ziomków mojego faceta i jego taty na kilka dni. Dostatecznie dużo rzeczy będzie poza moją kontrolą (będę pierwszy raz od jakichś 20 lat spać w namiocie) i poczuciem bezpieczeństwa, będzie to dla mnie nowe i siłą rzeczy stresujące. Już kilka razy miały miejsce sytuacje związane z tym wyjazdem w których uznawałam, że ten shit to za dużo na moje nerwy (no kurwa, miało być kameralnie, miało jechać 7 osób, a nagle się okazało, że jeden typ -znajomy rodziców mojego O. - zaprosił do uczestnictwa w wyprawie orkiestrę... SERIO, orkiestrę! I wszyscy członkowie tej kilkunastoosobowej orkiestry zadeklarowali obecność: na biwakach będą grać! Brzmi super fun, nie? Ale mam obawy, to wszystko może się przerodzić w vibe osób po 50-tce, którzy próbują w imprezowanie w stylu studentów, ale naprawdę, ale to naprawdę nie chcę znowu wylądować z najebanymi alkoholikami i/lub ćpunami po ciemku przy ognisku w jakimś pipidowie mniejszym - ja chcę odpocząć! Dopiero teraz, kiedy do wyjazdu został miesiąc członkowie orkiestry zaczynają się wykruszać z projektu - ofc mój chłopak uspokaja, że gdyby tylko coś się złego działo to my dwoje spadamy, że on ma bardzo pozytywne wspomnienia z obcowania z tymi ludzi, że oczywiście, nie może odpowiadać za wszystkich uczestników wyprawy, ale przez lata nie doświadczył od tej grupy niczego poza serdecznością, odpowiedzialnością i apetytem na życie).
Wracając jednak do wczoraj: wydarzyło się i wciąż wydarza coraz więcej sytuacji na które nie mam i nie mogę mieć wpływu i które dla mnie są wielką niewiadomą, bo nie mam doświadczeń w przebywaniu wyjazdowym z tą grupą. Więc po co dokładać czynników powodujących stres? Nie podobał mi się ten pomysł. Natomiast mój chłopak próbował znaleźć wyjście będące kompromisem wobec planów mamy (i babci, bo pomysł wyszedł od babci) oraz naszym już i tak od kilku miesięcy mocno naginanym komfortem. W sumie to nie wiem na ile “naszym”, a na ile “moim komfortem, który mój chłopak bierze pod uwagę przy kalkulacji tej podróży”. Tworzył scenariusze zachowania i dopytywał czy taki, a taki model zachowania byłby dobry. A ja się gotowałam coraz bardziej i bardziej, bo NIE BYŁBY dobry. Ja samym tym wyjazdem jestem POZA swoją strefą komfortu, po co dokładać mi dodatkowych czynników stresujących? Z drugiej strony - przecież sobie sama poradzę, najwyżej się odłączę, wsiadę w pociąg i pojadę do domu: bo nie tylko towarzystwo, a sama forma, obecność tylu ludzi, może być dla mnie ZBYT męcząca, uciażliwa. Tak MOŻE być bez względu na wszystko - że po prostu będę tak niewyspana w tym namiocie i przez głowę przelecą mi wszystkie opowieści ze scenariuszy z podcastów kryminalnych, że po prostu nie ma opcji, wrócę do domu. Tak może być i ta myśl sprawia, że czuję się bezpieczna. Ale nie o to chodzi kurcze we WSPÓLNEJ podróży! Nie po to tyle czasu planowaliśmy to we dwoje (mają świadomość, że jego rodzice będą jechać drugim samochodem) by po prostu wrócić do domu.
Wczoraj dodatkowo podczas rozmowy: gdy ja się wkurzałam, że on nie widzi tego całego caseu tak, jak widzę go ja, że zamiast tego wciąż i wciąż pyta, jaki zakres komplikacji byłby jeszcze przeze mnie akceptowalny w ramach moich granic komfortu (aaaaaaa!!!! jestem zła, jak to spisuję! Wkurzał mnie strasznie) - wkurzało mnie jego zachowanie tym bardziej, że on oczekiwał, że to ja dodatkowo podejmę - że to ja mu powiem to, co ma powiedzieć swojej mamie TAK czy NIE.
Byłam tak zupełnie dla mnie samej nieadekwatnie wkurzona, że aby się z nim nie pokłócić powiedziałam, że muszę wyjść i to przemyśleć. Po prostu musiałam to wychodzić, bo miałam ochotę latać z wkurwu i zatracać tej spirali myśli “jak zapewnić sobie bezpieczeństwo” itp.
Wychodziłam.
Przegadałam z koleżanką - że nie mogę chcieć mieć kontroli nad moim partnerem, jest częścią komórki rodzinnej i musi sam sobie rozdzielenie tych ról zapewnić. Mogę jedynie wybrać w razie czego wsiąść w pociąg i wyjechać.
Wróciłam do mieszkania i wpadłam w drzwiach na niego z taaaaaak zaciśniętą szczęką i czerwonego na twarzy ze złości. Straszny był. Wyjaśniłam mu od razu nerwowo, że ja byłam zła, ale nie jestem, że nie mam zamiaru się kłócić, że poukładałam myśli i jestem gotowa do rozmowy, a on mi na to mówi z czułością, która tylko na chwilę zamaskowała tą potężną złość, że teraz on musi wyjść wychodzić złość, bo podczas, gdy my próbowaliśmy dogadać się na co możemy się zgodzić, a na co nie... jego mama po prostu podjęła decyzję za nas i podjęła kroki ku temu, co mocno komplikowało w moim odczuciu podróż i pobyt.
Był wkurzony na mamę i musiał to wychodzić.
Jak wrócił opowiedział ze szczegółami co zrobiła jego mama, jak się na niej zawiódł, jak ona przeprosiła (bo myślała, że robi dobrze, nie pomyślała, że niezbyt dobrze robi - ja to widzę tak: mama chciała jak za starych dobrych lat uszczęśliwić swojego synka, trochę akceptuje, że synek dorosły jest i ma partnerkę, ale jednak fajnie by było jakby został trochę jeszcze małym synkiem, więc go uszczęśliwiła w sposób, który dawał mu szczęście, gdy był nastolatkiem) - zaproponowała sytuację załagodzić i wziąć na siebie radzenie sobie z konsekwencjami własnego pochopnego zachowania (bo trochę już nie da się z tego wycofać, a przynajmniej nie bez robienia przykrości i zaostrzania innego rodzinnego konfliktu, ech).
Najgorsze jest dla niego, że mama zrobiła to znowu, chociaż obiecała, że nie będzie tego robić: podobno kiedyś się próbowała wtryniać mu się w związek. To go bardzo boli.
Cieszę się, że wieczorem jak ochłonął kończył rozmowę z mamą w czuły sposób, dogadali się, ale o ile wcześniej myślałam o niej “fajna babka, lubię ją, bardzo ciepła kobieta i cieszę się, bo ewidentnie lubi mnie też, póki co tarć nie ma i nie mam czego się obawiać, pewnie kiedyś niezgoda się pojawi i wtedy będę się martwić tym” tak teraz zastanawiam się czy na wszelki wielki nie poczytać książki o schematach działań i błędach w komunikacji między teściowymi, a synowymi?
4 notes
·
View notes