WHAT ONCE WAS MINE/MOJ DAWNY SKARB - CHAPTER 1/ROZDZIAL 1 (ELSA'S POV)
(Please use Google Translate, it will help you to better understand the story ^^)
Biegła przerażona po zamarzniętym fiordzie, rozpaczliwie próbując złapać oddech w trudnej sytuacji, dopiero co po wydostaniu się z lochu, w którym została uwięziona za jej moce. Za odmienność i klątwę, którą od najmłodszych lat musiała ukrywać przed całym światem. Teraz, choć przez moment czując się wolna, a jednocześnie wciąż przerażona, biegła po lodzie i mimo, że wiedziała, że chłód nigdy jej nie przeszkadzał, w głębi serca trzęsła się na myśl o byciu odnalezioną przez ludzi, którzy tak bardzo chcieli pozbawić ją życia. W gruncie rzeczy, wiedziała jednak, że póki żyje, królestwo będzie w niebezpieczeństwie, więc być może jej własna śmierć byłaby jedynym słusznym rozwiązaniem w tej sytuacji.
Właśnie w tym momencie, kiedy z rozwianym warkoczem i bijącym sercem biegła przez lód, próbując odnaleźć drogę w śnieżycy, przez ścianę wiatru i chłodu, zobaczyła księcia Hansa z Nasturii - swojego wybawcę, który jako jedyny z całego Arendelle ufał jej bezgranicznie i ocalił ją przed śmiercią. Człowiek, który miał zaopiekować się jej ukochaną siostrą, jej Anną, gdy ona sama była zbyt słaba, aby to wykonać.
Elsa! - wykrzyknął, a na jej twarzy momentalnie pojawił się pełen nadziei uśmiech.
Hans… - szepnęła pełnym zaufania głosem, jednak wiatr wokół niej zagłuszył jej cichy głos, zwracający się do mężczyzny nie tytułem, a jego imieniem, które tak rzadko pozwalała sobie wypowiedzieć - Zaopiekuj się moją siostrą, błagam!
Jednak w tej chwili stało się coś, czego się nie spodziewała. Coś, co wstrząsneło nią do głębi i miało zostawić piętno na następne wiele lat.
Twoją siostrą?! Wróciła z gór zimna jak lód! - krzyknął Hans, a w jego oczach widziała wyraźny ból.
“Coś jest nie tak… Anna wróciła” - pomyślała, czując w swoim sercu jednoczesną ulgę i przerażenie.
Jak to? - szepnęła do samej siebie, wyraźnie skonfundowana.
Nie zdołałem jej uratować… zamarzła na kość, przez ciebie! TWOJA SIOSTRA NIE ŻYJE! - wrzasnął Hans, a ona sama poczuła, jak cały świat łamie się jej przed oczami. Jej Anna, jej mała, kochana siostrzyczka, zginęła przez nią. Była potworem, którego należało się bać, który krzywdził wszystkich dookoła. Była monstrum, które powodowało tylko zniszczenie. Była nikim.
Nie… - szepnęła, czując, że w jej sercu nastała pustka. Śnieżyca wokół niej, jaką wywołała, momentalnie ustała, a wokół zapanowała cisza. W jej głowie zapanowała cisza. Wielka żałoba nad siostrą, którą zabiła, jak najgorszy potwór.
Niespodziewanie, przez całą ciszę, jaka panowała w jej głowie, ostatkiem emocji zdążyła usłyszeć głos Anny. Jej Anny, która najwyraźniej żyła. Była jednak zbyt oszołomiona, aby powiedzieć cokolwiek, a co dopiero ją zawołać.
Usłyszała niespodziewane dźwięki - trzask miecza, krzyk jej siostry, oraz jęk Hansa. Przez następne parę sekund panowała cisza i właśnie wtedy, podnosząc się z ziemi, zobaczyła widok, który wstrząsnął nią na zawsze - jej siostra stała się martwym, lodowym posągiem, stojącym w obronnej pozie na środku fiordu.
A N N A N I E Ż Y Ł A P R Z E Z N I Ą.
***
Elsa, obudź się! Elsa, proszę… - w tej chwili, wyrwana ze snu królowa, usłyszała głos swojej młodszej siostry, budzący ją z głębokiego snu. Elsa obudziła się zdyszana, czując, jak po jej czole spływa zimny pot, wywołany wspomnieniami o koszmarze, jaki przeżyła już trzy lata temu, jednak który, wciąż pozostał żywy w jej umyśle i sercu. Królowa otarła pot z czoła, trzęsąc się ze strachu, jednak po chwili uspokoiła się, gdy Anna, z czułością i miłością wymalowaną na jej twarzy, usiadła na jej łóżku, chwytając ją za ręce - Spokojnie… to był tylko sen, nie musisz się bać…
Elsa wzięła głęboki wdech, rozglądając się po swojej komnacie, do której wpadało jasne światło letniego słońca. Mimo tak ładnej pogody, jaka panowała za oknem oraz dnia, który budził się do życia, dziewczyna wciąż nie potrafiła zapomnieć o tym, co stało się tak dawno, a jednocześnie tak blisko jej wspomnień i serca. W jej koszmarze, Anna ponownie zginęła, jako martwy, lodowy posąg, a ona nie potrafiła nic z tym zrobić. Wciąż miała do siebie ogromne wyrzuty, że w tamtej sytuacji nie zareagowała szybciej, pochłoniętą żałobą z powodu kłamstwa księcia Hansa, obecnie jej największego wroga i kłamcy, jakich mało, odesłanego do rodzinnej Nasturii krótko po próbie królobójstwa na niej samej, oraz Wielkiej Odwilży, która dała jej pozorną nadzieję na lepsze dni. Wiedziała też, że mimo faktu, że wszystko ostatecznie się ułożyło, a ona sama zyskała rodzinę lepszą, niż kiedykolwiek, nie mogła się pozbyć wrażenia, że w jej idealnym i piękniejszym niż wcześniej życiu czegoś brakuje. Czegoś, czego nie potrafiła określić, a czego podświadomie pragnęła, bardziej niż czegokolwiek.
Miała wszystko - ukochaną siostrę, z którą nawiązała ponowną więź po tylu latach, kochanego przyjaciela i jego renifera, oraz twór jej mocy, który żył własnym życiem, jednak wciąż nie potrafiła zrozumieć, dlaczego, mimo całego szczęścia, które niespodziewanie spłynęło na nią jak płatki zimowego, porannego śniegu, wciąż miała wrażenie, że coś w jej życiu czeka jeszcze na odkrycie. Coś, czego naprawdę potrzebowała, mimo szczęścia, jakie towarzyszyło jej w obecnym życiu.
Wiem, Anno, i… - Elsa nie wiedziała co powiedzieć siostrze, gdyż mimo wszystko, wciąż miała nieco problemów z mówieniem o swoich najskrytszych uczuciach, jednak dla Anny, którą tak bardzo doceniała za codzienną miłość i opiekę, nawet podczas przymusowej separacji, postanowiła przełamać się i powiedzieć jej o tym, co czuje. Nie musiała się przy niej wstydzić, jednak mimo wszystko, problemy z wyrażaniem uczuć wciąż pozostały w jej podświadomości - I dziękuję za to, że pomogłaś mi się uspokoić… naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, wiesz?
Nigdzie się nie wybieram, zawsze możesz na mnie liczyć… i prosić o pomoc, kiedy tylko zechcesz - odpowiedziała frywolnie Anna, siadając bliżej swojej siostry. Elsa zauważyła jednak, że Anna widzi jej smutek, oraz że jej rozmyślania, widoczne także na zewnątrz, szybko przykuły jej uwagę - Elsa, wszystko dobrze?
Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Ponownie przyszło jej mówić o swoich najskrytszych uczuciach, więc wzięła głęboki wdech i próbując się przełamać, zaczęła mówić.
Ja… po prostu boję się, że to, co mam, nie jest wystarczające… - rzekła Elsa, zwieszając wzrok, co nie umknęło uwadze jej siostry - Mam ciebie, Kristoffa, przyjaciół, królestwo, które mnie kocha… ale w dalszym ciągu czuję, że chcę czegoś więcej…
To znaczy wolności? - zapytała Anna lekko podejrzliwym, a jednocześnie zaniepokojonym tonem - Przecież obie jesteśmy wolne, dostałyśmy wszystko, czegokolwiek pragnęłyśmy… siebie, szczęście… po raz pierwszy od szesnastu lat czuję, że nie jestem tu sama… i ty chyba też…
Nie do końca… - odpowiedziała Elsa, a w morskich oczach Anny pojawiło się czyste zdziwienie - Kocham Arendelle i czuję, że tu jest moje miejsce, ale wiem, że tak naprawdę brakuje mi czegoś, dzięki czemu poczuję, że naprawdę żyję… czegoś, czego nie umiem pojąć.
Elsa… - Anna uśmiechnęła się wyrozumiale, a Elsa poczuła, jak w jej sercu następuje przyjemne ciepło - Na pewno znajdziesz to, czego tak bardzo szukasz… musisz tylko poczekać, a szczęście samo cię znajdzie… nieważne, jak długo będziesz musiała na nie czekać…
Elsa uśmiechnęła się, patrząc w oczy swojej siostry. Anna była jak chodzący promień słońca, nawet w najzimniejsze dni i zawsze potrafiła poprawić jej humor, oraz dodać potrzebnej otuchy.
Kocham cię, siostro… - rzekła Elsa, przytulając się do Anny, a przez następnych kilka chwil obie trwały w ciepłym, kochającym uścisku - Ty zawsze potrafisz sprawić, że jest mi lepiej na sercu…
Drobiazg - odpowiedziała Anna z uśmiechem, ale właśnie w tej chwili, jej uśmiech stał się jaśniejszy niż jeszcze chwilę wcześniej, a w jej oczach zalśniły iskry nadziei - Och, prawie bym zapomniała! Kristoff dwa dni temu zaprosił mnie na tajemnicze spotkanie w królewskich ogrodach… założę się, że ma mi do powiedzenia coś naprawdę ważnego, coś, czego na razie nie zdradzi! Muszę iść, do zobaczenia i miłej pracy!
W tej chwili Anna wybiegła z pokoju siostry, zaaferowana spotkaniem z ukochanym, a Elsa ze smutkiem popatrzyła na jasne, letnie niebo za witrażem okna.
“Skoro mam wszystko, czegokolwiek chciałam, dlaczego wciąż czegoś mi brakuje?” - pomyślała dziewczyna, wciąż zastanawiając się, co może być tą jedną rzeczą, która zmieniłaby jej życie na lepsze, a której kontekstu nie potrafiła rozszyfrować.
3 notes
·
View notes
Było zajebiście.
Jechałam na dosłownie ostatni gwizdek i to jeszcze tramwajem, którego motorniczy lekkomyślnie wjechał na niewłaściwy tor przez co poprowadził nam pojazd “offroadem” :P (był trochę stresik, ale wróciliśmy na właściwy szlak).
Byłam ciekawa co Taco zaprezentuje - bo bilet kupowałam 3 lata temu na trasę związaną z albumem “Pocztówka z WWA, lato ‘19″, ale wiadomo - wydarzyła się zaraza, koncert przekładano milion razy przez kolejne 2,5 roku, a artysta zdążył nagrać dwa kolejne albumy xD
Więc byłam ciekawa co usłyszę - czy “w piątki leżę w wannie” czy “Polskie Tango” - ale luz, najedzonam jestem muzycznie, bo usłyszałam obydwa. Mniam, dobrze mi. Był “deszcz na betonie” i mój ulubiony przewodnik po Warszawie “następna stacja”. Jestem zadowolona.
Ale było coś czego się absolutnie nie spodziewałam... Artyści zeszli ze sceny po koncercie, publiczność domagała się bisiu. Normalka. Oczywiście byłam pewna, że WRÓCĄ - no koncert i bis. Normalka. Ale TOTALNIE mnie zaskoczyło, że na scenę wbiegł również Quebo (!!) i chyba Bedoes (totalnie inaczej brzmiał na żywo i nie byłam pewna czy to on) i wykonali kilka piosenek z płytki Taconafide! Po prostu szaaaaał!
Wow!
I dopiero PO TYM jak zeszli ze sceny, a my dalej biliśmy brawa na scenę wrócił Filip z solo bisem. Po prosu... WOW!
---
ALE!
Mam takie rozkminki.
Bo bawiłam się super - przyszłam na ostatnią chwilę w myśl, że usiądę gdzieś z tyłu, nie będę nic widzieć, ale pochłonę tej koncertowej atmosfery. Tak by mieć blisko do wyjścia gdyby ból okazał się zbyt dokuczliwy. A okazało się, że miałam najlepsze możliwe miejsca siedzące - widziałam wszystko super wyraźnie, byłam w połowie wysokości trybun, centralnie na środeczku na przeciwko sceny! W innych warunkach zazdrościłabym osobą na płycie: bo aż chciało się do tej muzy bujać, ale w moim obecnym stanie zdrowa KAŻDY ruch nóg jest okupiony przeszywającym, szczypiącym bólem, więc wolałam w miarę sztywno siedzieć i chłonąć muzykę. Po prostu. Więc super się złożyło.
Podczas słuchania tekstów Taco wracałam wspomnieniami do sytuacji w których tych piosenek słuchałam np: “deszcz na betonie” to była moja piosnka w drodze rano do pracy w okresie po zerwaniu z moim exem. Taka trochę wyidealizowana wizja wyznania miłości. Gdy ją słyszę przed oczami mam fragmenty drogi między dworcem głównym, a moim biurem - brukowane chodniki, konkretne przejścia dla pieszych z sygnalizacją świetlną, zapachy rosących przy tej ścieżce krzewów na wiosnę. I w zasadzie wszystko co pamiętam jest okraszone porannym, łagodnym światłem wschodzącego słonka. Słuchałam też “deszczu na betonie”, kiedy faktycznie był ostatni dzień wakacji, 31.08 jakoś w 2018 r - kiedy się przeprowadziłam do mieszkania z którego miesiąc temu się wyniosłam. xD
A “Fiji” (aka “tak mnie wkurwia kiedy nie odbierasz” lol xP) to była piosenka tak mocno ze mną rezonująca chyba też w 2018r - dzieliłam się wtedy tą piosenką z kuzynka i obydwie taaaak doskonale się odnajdowałyśmy w tym tekście. Był taki “w punkt”.
I tak słuchałam sobie...
... i tak nawet czułam nostalgię czasem...
... ale jednak częściej taki sprzeciw: że to niekoniecznie są uczucia do których chcę wracać.
Kiedyś case z facetem, który mnie wkurwia tym, że nie odbiera telefonów, który tak mnie irytuje, gdy nie odpisuje na wiadomości wydawał się znajomy i w zrozumiały sposob budzący tyle “codziennej” frustracji i ciężkich uczuć, że można by o tym piosenkę/wiersz napisać. A teraz? No właśnie... teraz nie. I to jest perpsktywa, której kiedyś nie miałam, a której nie potrafiłam ogarnąć, że istnieje, bo wcześniej nie znałam mężczyzny dostępnego emocjonalnie (tata też taki nie był) - tu była potrzebna terapia. Nie dość, że mam inny mindset i z mniejszą ilością spraw czuję, że powinnam się bujać w kwestii swoich oczekiwań wobec związku (np: chociaż mam chęć wiedzenia wszystkiego o moim facecie, to czasem wybieram swoją dociekliwość po prostu porzucić - jak będzie gotowy to sam się tym podzieli, póki co cieszę się tymi sferami życia do których mnie zaprosił), chociaż jestem pewniejsza siebie (nie bywam zazdrosna - on mi nie daje powodów do zazdrości ofc, rzadziej bywam też przestraszona, że go stracę, że on kogoś innego wybierze, albo czy powinnam mieć jakieś poczucie zaalarmowania: wiem co on do mnie czuje, a w takich chwilach zwątpienia próbuję wrócić do faktów - że cokolwiek się stanie mam wpływ tylko na siebie i swoje decyzje, że nie umrę, nie zniknę, że po prostu będę solo i luz), to NAJCUDOWNIEJSZE jest to, że doświadczenie z moim O. mnie nauczyło, że jeżeli nie odbiera telefonu lub nie odpisuje na smsy to oznacza, że NIE MOŻE i że dopilnuje, aby do mnie zadzwonić/napisać w pierwszej “wolnej” chwilii. Mam absolutnie emocjinalnie dostępnego faceta. Chwilowa frustracja, kiedy nie odbiera telefonu nie jest ani tak długofalowa jaka bywała w moim poprzednim związku, nie budzi paniki i tworzenia czarnych scenariuszy z najokropniejszymi prawdopodobieństwami (cytując Taco z “Fiji” - “myślisz, że siedzę z kolegami i ciebie ignoruje”) - przeciwnie. Czuję wtedy takie... niezadowolenie, że nie odebrał, oczywiście, ale jednocześnie pewność, że wszystko jest okay, po prostu jest zajęty i oddzwoni później. Ba! Lepiej mu napisać “nie musisz oddzwaniać od razu, chciałam tylko zapytać jak ci dzień mija”, bo jak się zorientuje, że dzwoniłam to naprawdę zrobi wszystko by możliwie prędko oddzwonić. Słowem moje doświadczenia z O. nie budzą specjalnej frustracji w chwilach zwiazanych z kontaktem telefonicznym. Mogę o tym zapomieć przypadkiem, bo ta niewygoda stanowi taki ułamek w mieszanienie codziennie odczuwanych emocji. Natomiast moje wspomnienie związku z moim byłym i każda sytuacja nieodebranego telefonu, uników i niedostępności emocjonalnej, uciekania i odcinania - to była frustracja tak duża, że wyczerpująca! Po prostu kosmos.
I dlateo zaczęłam się przysłuchiwać dzisiaj inaczej, głębiej tekstą Taco... bo chyba przestały być dla mnie pod pewnymi wzgledami narzędziemi opisującymi moją znajomą rzeczywistość.
3 notes
·
View notes
Nie jestem twoim wrogiem | Lance
❄ Rozdział 20. Jeśli takie jest twoje życzenie, mój aniele
Powietrze uderzyło we mnie tak mocno, że nawet gdybym chciała, nie mogłam powiedzieć ani słowa podczas naszej podróży. Klif był już daleko za nami, ale Lance nadal machał skrzydłami, unosząc nas coraz wyżej.
Chwytając się z całej siły, zamknęłam oczy tak mocno, jak to możliwe. Nigdy nie byłam fanem kolejki górskiej, a ta najwyraźniej nie miała czego pozazdrościć wulgarnym przejażdżkom po wesołym miasteczku. Pomimo wszystkiego za mną Mathieu krzyczał na całe gardło.
Wyglądał, jakby miał najlepszy czas w swoim życiu.
Ku mojej uldze nasza wycieczka została nagle zatrzymana. Smok prawdopodobnie zdecydował, że jesteśmy wystarczająco wysoko, a może po prostu miał dość uczucia moich wbijanych paznokci w jego twardą skórę ze strachu przed upadkiem.
Tak czy inaczej, mój koszmar dobiegł końca. Dwa ogromne skrzydła, które nas otaczały, teraz ze znużeniem uderzały w powietrze, utrzymując nas w pozycji znacznie powyżej naszego punktu docelowego.
Za moimi plecami Mathieu krzyknął, by usłyszeć podmuchy lodowatego wiatru, który nas uderzył.
- To takie fajne! Lance, czy możemy też zrobić kilka pętli?
- Co?!
W panice mój wysoki głos zaatakował nasze biedne uszy. Mocniej wbiłam paznokcie.
Na pewno bym tego nie przeżyła.
- Nie, nie, nie, nie.. - krzyknęłam wtedy, mrużąc oczy na pustkę pod moimi stopami. - Wyobraź sobie, że się puścimy, co? Ziemia jest naprawdę daleko...!
- Daj spokój Andraste, nie codziennie możesz lecieć na grzbiecie smoka, skorzystaj z tego!
- Jak chcesz, żebym to wykorzystała, kiedy jestem bliska omdlenia? – mówię, skupiając się tylko na niebieskawych łuskach pod oczami. - Proszę Lance, chodźmy na dół!
Byłam pewna, że usłyszałam coś, co brzmiało jak szyderstwo, zanim zaczął schodzić zaskakująco niżej. Po przybyciu na ląd puściłam Mathieu pierwszego, a smok opuścił głowę w śnieg, żeby ułatwić nam zejście. Po raz ostatni spojrzałam na ranę na jego karku, zanim podążyłam za kolegą z drużyny.
We wspomnieniach Lance'a byłam świadkiem tego prawie śmiertelnego urazu, którego doznał, ale byłam zszokowana, widząc, jak nieporęczna wyglądała w tej formie. Po raz kolejny przyszły mi do głowy słowa Leiftana sprzed lat.
Kiedy się zmienia, Lance nie może ukryć rany na szyi. To jego jedyny słaby punkt.
Lepiej rozumiałam, dlaczego nienawidził tego pokazywać. Prawdopodobnie była to prawdziwa oznaka słabości w jego oczach.
Oddalając się od nas, smok ponownie przekształcił się, ustępując miejsca przywódcy Obsydianu.
Pomimo ulgi, że w końcu wróciłam na białe podłoże, nie minęło dużo czasu, zanim moje serce zamarło, kiedy Lance zatrzymał się tuż obok mnie. Poczułam, że moje policzki natychmiast odzyskują kolor, gdy jego oczy spotkały moje, a lekki uśmiech uniósł się na jego ustach.
Na Wyrocznię, dlaczego wciąż tak bardzo na mnie wpływał?
- Lance, to było niesamowite! - wykrzyknął Mathieu, a jego oczy błyszczały z podniecenia. - Myślisz, że możemy to powtórzyć w Eldaryi? To było szalone, też chciałbym być smokiem!
Oboje się śmiejemy słysząc jego słowa. Zbliżając się niego, Lance wyciągnął rękę, by pogłaskać brązowe włosy młodego mężczyzny. Nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Ten gest był prawie...
Ojcowski.
– Zobaczymy, jak wrócimy. – odpowiedział z uśmiechem.
Oglądałam tę wzruszającą scenę, gdy zaskoczył nas nieznany głos.
- Więc co tu mamy?
Nagle na naszych oczach pojawił się jasnowłosy kitsune, od niechcenia obracając laskę między palcami. Ze względu na swoje duże rozmiary wzbudzał prawdziwy szacunek, podczas gdy zły uśmiech przybrał harmonijne rysy na obrazie jego twarzy.
Towarzyszyło mu kilku jego ludzi, prawie nas okrążając.
Wydając się rozpoznać, kto prawdopodobnie był ich przywódcą, Lance ustawił się przede mną w ochronnym geście, zasłaniając mój widok szerokimi plecami.
- Tenjin, jestem Lance, ze Straży Eel. Nie zrobimy ci krzywdy, przyszliśmy tylko zbadać ten budynek. – wyjaśnił skinieniem głowy w kierunku budynku za nim. - Zgłoszono nam tutaj kilka niewyjaśnionych zdarzeń, jesteśmy winni sobie sami zadbać o bezpieczeństwo wszystkich.
Mężczyzna wybuchnął zimnym śmiechem, a jego wzrok nagle oszalał.
- Lance? Słynny Lance? - powiedział prawie teatralnie. - Czy Huang Hua naprawdę wysyła ostatnie smoki do mojej krainy, nawet mnie nie ostrzegając? Naprawdę nie wie, jak wybrać swoich przywódców w tej straży.
Robiąc kilka kroków do przodu, w końcu zauważył moją obecność. Mój obrońca napiął się, gdy kitsune pochylił się w moją stronę.
- Widzę, że starożytny uczeń feniksa miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby przysłać mi coś bardziej apetycznego niż niegrzeczny smok i wulgarny...
Pociągając nosem, skrzywił się, po czym dodał głosem pełnym obrzydzenia:
- Człowiek.
Następnie wznowił swój powolny spacer. Gdy zbliżał się niebezpiecznie w moim kierunku, Lance mocno wyciągnął ostrze z pochwy, a mięśnie nagle się napięły.
- Nie waż się jej dotykać. - powiedział lodowato.
Unosząc ręce w pokoju, Tenjin powoli cofnął się z błyskiem buntu w oczach.
Wydawał się rozkoszować sytuacją.
- Rozumiem... to nie jest zbyt mądre, że przyprowadziłeś tu swoją dziewczynę, wiesz? Nie możesz nie wiedzieć, że ukradłeś mi moją żonę.
- Dołączyła do nas sama i dobrze o tym wiesz.
Nagle wściekły kitsune uderzył brutalnie bronią w zaśnieżoną ziemię. Jego ludzie zajęli pozycje bojowe wokół nas.
- Nic nie mów, smoku. - zaprotestował ciemnym głosem. - Ta idiotka nie zasługiwała na całą tę moc, po prostu jej ulżyłem. Właściwie powinna raczej być mi wdzięczna.
Po cichu poczułam, jak Lance cofa się do mnie, prawdopodobnie po to, by upewnić się, że nie straci mnie z oczu. Pozostali członkowie naszej grupy przybyli w tym momencie, sprawiając, że lider kitsune skrzywił się.
Nie minęło dużo czasu zanim zauważył Koori. Młoda kobieta prawie podskoczyła, gdy jego zimny uśmiech ponownie wykrzywił jego twarz.
- Moja żono, wróciłaś do mnie? Wiedziałem, że się opamiętasz.
Wtedy Nevra wszedł między nasze dwie grupy.
- Tenjin, jestem Nevra, przywódca tej misji i prawa ręka Huang Hua. Koori jest teraz w naszych szeregach i dołączyła do nas z własnej woli, więc proszę, trzymaj ją z dala od tej historii.
Mężczyzna dosłownie wybuchnął śmiechem.
- Czekaj, jesteś szefem tej misji?
Zwracając się do Lance'a, dodał:
- A ty wykonujesz jego rozkazy?
Ten ostatni powoli skinął głową, nie do końca wiedząc, dokąd zmierza.
- Absolutnie.
- No cóż, to zaskakujące... W takim razie, o ile jesteśmy na wstępie. Twoja dziewczyna, kim ona jest?
Tenjin posłał mi kolejne głodne spojrzenie, powodując, że również się cofnęłam.
- Nie musisz wiedzieć kim ona jest. - powiedział szorstko Lance, stojąc obok mnie.
- Zrozumiałem, że jest twoją własnością, młody smoku. Ale tutaj, jesteś w moim domu i jeśli nie chcesz, żebym zaatakował twoją małą grupę, chciałbym uzyskać odpowiedzi na moje pytania. Ty.. – powiedział zwracając się bezpośrednio do mnie – ..czy mogę wiedzieć, kim jest piękno stojące przede mną?
Lance napiął się jeszcze bardziej.
Wymieniwszy kilka spojrzeń z innymi, odchrząknęłam.
- Jestem Andraste. - mówię wystarczająco głośno, żeby wszyscy mnie słyszeli.
Uśmiech kitsune zniknął natychmiast. W absolutnej ciszy zbliżył się do mnie. Cała nasza grupa była napięta, gotowa do odwetu w razie potrzeby. Kiedy Tenjin podszedł do mnie, złapałam Lance'a za ramię, zanim zdecydował się dosłownie na niego wskoczyć.
Stając przede mną, ostre szponiaste palce przywódcy kitsune chwyciły mój podbródek, unosząc moją twarz do jego.
- Andraste... Dużo o tobie słyszałem.. Ostatnia z aengeli.
Powoli pochylił się jeszcze trochę, żeby podejść i pogłaskać moje ucho kpiącymi ustami. Jego słaby głos wkradł się we mnie.
- Jesteś jeszcze piękniejsza niż to, co mówią. - szepnął do mnie. - W pełni rozumiem, co sprawia, że smok chce mnie zabić. Tak wspaniałej kobiety nie widuje się na co dzień.
Jego pazury pieściły czubkami moją bladą skórę, pozostawiając pieczenie w miejscu, w którym mnie naznaczyły.
- Ale powiedz mi, ostatnia z aengeli, co robisz z tym smokiem?
Zaciskając zęby, poczułam, jak kropla krwi spływa mi do gardła.
- Więc nie zamierzasz mi już odpowiadać, moja słodka?
- Nic ci nie jestem winna, Tenjinie. - powiedziałam przez zęby.
Nagle między nami pojawiło się silne ramię, odpychając kata i pozwalając mi znowu normalnie oddychać.
Lance wydawał się gotować w środku zbyt długo.
- Nie podchodź do niej tak, bo będziesz miał do czynienia ze mną. - wtrącił się pustym głosem.
- Dość. - interweniował Nevra, prawdopodobnie słysząc, jak sytuacja się nasila. - Tenjin, nadużywasz naszej cierpliwości. Bardzo nam przykro, że zapuszczamy się na wasze ziemie bez waszej zgody, ale mamy misję do wykonania. Obiecujemy, że znikniemy jutro wraz z pierwszymi promieniami słońca. Czy to ci odpowiada?
Zainteresowany wydawał się zastanowić przez chwilę. Odwracając się do nas plecami, zaskoczył nas, ponownie umieszczając swoją laskę w śniegu. Natychmiast kula ognia uciekła i skierowała się ku nam.
Bez zastanowienia instynktownie sięgnęłam przed siebie, odsłaniając świetlistą tarczę przed każdym członkiem misji. Element nagle rozbił się o szklaną ścianę. Śmiechy kitsune odbiły się echem w oddali, zanim zniknęły nam z oczu.
Ramiona Lance'a opadły, zanim odwrócił się do mnie. W jego oczach błysk dumy zmieszał się z troską. Przesuwając dłoń po moim policzku, zbadał smugi krwi, które pazury Tenjina utworzyły na mojej skórze. Powietrze między nami stało się ciężkie, kiedy kciukiem zaczął je powoli wycierać.
- Dziękuję, Andraste. - szepnął do mnie. - Widzę, że nasze ćwiczenia się opłacają, możesz używać swoich mocy.
- Ok, nie traćmy czasu i wejdźmy do budynku. - odezwał się Nevra. - Nie wiem, ile czasu dadzą nam kitsune, ale chciałbym, żebyśmy się stąd jak najszybciej wynieśli. Tenjinowi naprawdę nie można ufać.
Odwracając się do Koori, zobaczyłam, jak nerwowo pociera ramię. Byłam nieco zaskoczona, gdy zobaczyłam obok niej Leiftana, anioła, który czułym gestem prowadził ją do drzwi budynku. Nie miałam pojęcia, że ta dwójka tak dobrze się dogadywała.
W końcu wszyscy weszliśmy w milczeniu, sprawdzając każdy centymetr wielkiego holu wejściowego pod kątem bezpieczeństwa, ale nie znaleźliśmy oznak życia. To miejsce wyglądało bardziej jak..
- Hotelowe lobby. - Mathieu potwierdził mi głośno.
Pod naszymi pytającymi oczami dodał:
- Co? To wyraźnie lobby hotelowe. Wiesz, te miejsca, w których ludzie przychodzą spać.
- Masz na myśli gospodę? – zapytał Nevra.
- W zasadzie tak. Wchodzimy, pytamy o pokój, płacimy i tam śpimy. Tyle, że ten hotel jest naprawdę ogromny!
Faeries z naszej grupy wyglądały na zdziwione takim miejscem, co nas rozśmieszało.
Rozbawiona pozwoliłam, by moje spojrzenie przebiegło przez duży pokój. Wydawało się, że śnieg przejął tu kontrolę. Wszystkie zachowane przedmioty musiały być oczywiście bardzo drogie, a sztukaterie pokrywały ściany i sufit.
Nagle się zmartwiłam.
Ten budynek prawdopodobnie znajdował się w dużym mieście, jego zniknięcie niekoniecznie przeszło niezauważone. Co by się stało, gdyby ludzie dowiedzieli się o Eldaryi? Na ten pomysł podświadomie wykręciłam palce. Na pewno nie była to dobra wiadomość...
- Jak przeszukamy cały budynek? – zapytałam wtedy. - Tu musi być sto pokoi. Co więcej, ludzie musieli być w hotelu, kiedy się tu pojawił. Gdyby kitsune ich znalazły...
Miękka dłoń spoczęła na dole moich pleców, poza zasięgiem wzroku. Patrząc w górę, spotkałam wzrok przywódcy Obsydianu.
- Andraste, zobaczymy to wszystko w odpowiedniej chwili. Spróbuj się uspokoić.
Prawie nie przełknęłam śliny.
- W porządku, najważniejszą rzeczą w tej chwili jest trochę odpoczynku. - rozkazał wampir. - Jeśli armia Tenjina zdecyduje się wrócić i odwiedzić nas przed wyjazdem, będziemy musieli być przygotowani. To miejsce jest za duże i jest za ciemno, żeby wszystko teraz obejrzeć, a pożyczanie jednej z sypialni też jest zbyt ryzykowne. Najbezpieczniej jest rozbić nasz obóz tutaj, w holu. Zorganizujemy obchody strażników. Leiftan, Koori, pójdziecie razem ostatni, musicie spać, dodał dla kitsune. Lance i Andraste, wy zajmiecie się drugim, ja zajmę się pierwszym z Mathieu.
Cała grupa skinęła głową, zanim zabrała się do pracy, aby rozbić nasz obóz. Po rozpaleniu ognia pierwszą wartę objęli Nevra i Mathieu. Wyczerpany całym tym chodzeniem, niewyraźnie słyszałam urywki rozmowy, zanim zapadłam w głęboki sen.
**
- Andraste, obudź się.
Duża dłoń odgarnęła włosy z mojej twarzy i przez chwilę zatrzymała się na moim policzku. Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, że Lance pochyla się nade mną.
- Przykro mi, że cię budzę, ale teraz nasza kolej na wartę. Wszyscy już śpią.
Pocierając powieki, starałam się usiąść.
- Nie ma problemu, zaraz podejdę. - powiedziałam zaspanym głosem.
Smok bezszelestnie odszedł, by usadowić się w pobliżu ogniska. Rozciągając się, wyprostowałam się i chwyciłam koc, aby do niego dołączyć. Próbując stanąć twarzą w twarz z nim, owinęłam ramiona wciąż ciepłym materiałem z zaspanymi oczami.
Minęło kilka minut, a żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Nie byliśmy sami od dłuższego czasu, ale w tym momencie nie wiedziałem, jak rozpocząć rozmowę.
Otaczająca mnie cisza wkrótce mnie zdenerwowała.
- Więc... wszystko w porządku? Minęło dużo czasu, odkąd mieliśmy okazję trochę pogadać, ty i ja. - próbowałam.
Więc, zobaczmy. Super technika, dziewczyno.
Przez płomienie widziałam, jak jego pełne usta się wykrzywiają.
- To prawda. Tęskniłaś za mną?
Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Co? Tak, nie! Nie, po prostu...
Lance słabo wybuchnął śmiechem. Przynajmniej miałam dar zabawiania go.
- Nie śmiej się ze mnie, zaskoczyłeś mnie! To nie znaczyło, że w ogóle za tobą tęskniłam. Po prostu, nie wiem, przyzwyczaiłam się do bycia trochę bliżej, ty i ja.
Moje policzki były szkarłatne, wiedziałam o tym. Z rękami na kolanach unikałam jego kpiącego spojrzenia.
Bo to uczyniło go piekielnie seksownym.
- To prawda, przepraszam szczerze, nie chciałem cię skrzywdzić. - powiedział mi. - Powiedzmy, że w ogóle nie spodziewałem się tego, co mi ujawniłaś i potrzebowałem więcej czasu, niż się spodziewałem, aby się z tym pogodzić. Te wspomnienia nie są zbyt chwalebne. Wolałbym zachować je dla siebie, nawet jeśli są częścią mojej przeszłości i nie mogę niczego zmienić. Tylko... bez względu na to, jak bardzo się męczę, nie rozumiem, dlaczego miałaś do tego dostęp.
Mając całą moją uwagę, skupił na mnie swoje intensywne spojrzenie.
- Co może nas tak wiązać? Z Leiftanem to zrozumiałe, ale ty i ja? Rozwijasz niektóre z moich mocy, wchodzisz do mojej głowy... i oprócz fizycznego przyciągania, nie mogę też wyrzucić cię z moich myśli.
To ostatnie zdanie przybiło mnie do sedna. Co on właśnie powiedział?
- Cokolwiek robię, zawsze zaczynam o tobie myśleć, a przecież to ty za mną tęsknisz. – dodał ze smutnym uśmiechem
- Lance..
Nasza rozmowa została przerwana, gdy na górze rozległ się hałas. Nie ruszając się już, Lance i ja spojrzeliśmy na siebie pytająco. Strach mnie ogarnął, gdy wstał cicho, z jedną ręką na rękojeści ostrza.
- Zobaczę co to jest, a ty zostań tutaj, żeby popilnować innych. Jeśli będzie jakiś problem, natychmiast ich obudź.
Prostując się z kolei, chwyciłam jego wolny nadgarstek.
- Nie pozwolę ci odejść samemu! - wyszeptałam trochę za głośno. - Co jeśli coś ci się stanie, a nie będzie mnie z tobą?
Moje serce znów przyspieszyło, gdy pochylił się nade mną, zatrzymując się zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy.
- No cóż, zrobię tak, jak zawsze: wyjdę z tego.
Uchwyciłam jego spojrzenie, które przez chwilę zatrzymało się na moich ustach. Nie mogłam pomóc lecz jedynie zrobić to samo.
- Teraz proszę, kochanie, bądź grzeczna i zostań tutaj. - powiedział głębszym głosem.
Zirytowana słysząc, że tak do mnie mówi, podeszłam do niego trochę bliżej, moje spojrzenie było pewne.
- To wykluczone, kochanie. Idę z tobą, to wszystko.
Prowokacyjny uśmiech rozciągnął się na jego twarzy. Ten idiota wydawał się szczególnie doceniać moją odmowę wykonania jego rozkazów.
– Jeśli takie jest twoje życzenie, mój aniele, zwiedźmy razem te miejsce. – zakończył w końcu.
----
Enjoy!
V.
1 note
·
View note