Tumgik
#dziwny świat
aleksandrasieczka · 1 year
Text
“Dziwny Świat”, bo bez uprzedzeń - recenzja animacji Disneya
Fioletowa, bardzo mocno nasycona paleta barw, neonowe pterodaktyle i niebieski glutek za przewodnika. Może ten świat faktycznie wygląda niezwykle dziwnie, ale brzmi zupełnie inaczej - normalnie. Tu mama może być pilotem, tata uprawiać pomidory, a syn czuć się dobrze ze swoją orientacją i bać się jedynie reakcji wybranka swojego serca. To właśnie ci, którzy myślą, że to dziwne, żyją w prawdziwie dziwnym świecie. 
Tumblr media
Planeta Skarbów 2.0   
Disney odchodzi na chwilę od księżniczkocentrycznych uniwersów, ale nie trzaska drzwiami. Ba, podstawia ociosane drewienko pod skrzydło, żeby przypadkiem nie zamknąć się w środku tego hipnotyzującego uniwersum i musi za to zapłacić bardzo wysoką cenę. Straty w dystrybucji kinowej szacuje się na ponad 100 milionów dolarów, a warto zauważyć, że koszty były około trzy razy większe. 
Przyczyn takiego stanu rzeczy bynajmniej nie należy upatrywać jedynie w samej postaci Floriana, którego homoseksualizm nie jest tematem tabu czy wykluczeniu niektórych rynków przez sytuację globalną. Z jakiegoś powodu Disney podszedł jednak do tematu niezwykle ostrożnie, jakby wstydził się swojej najnowszej produkcji, na którą wyłożył mnóstwo, ale to mnóstwo pieniędzy, i podjął decyzję podobną do tej sprzed ponad 20 lat. 
Zero marketingu, zero rozgłosu, praktycznie zero zwiastunów. Cisza jak makiem zasiał. Zresztą paralele między “Planetą Skarbów” z 2002 roku a “Dziwnym Światem” nie kończą się jedynie na tym, że w obu przypadkach Disney wyrzekł się animacji i chciał ją skazać na prawie-wieczne zapomnienie. I jedna, i druga umieszcza w centrum chłopców w wieku nastoletnim, którzy żyją w steam- i solarpunkowym otoczeniu. Być może dodatkowo w tym przypadku zasznurowane usta Disneya służyły za swoisty wentyl bezpieczeństwa, gdyby jednak produkcja zebrała zbyt wiele negatywnych opinii przez reprezentację LGBT.  
Wydaje się jednak, że nie będa musieli z niego korzystać. “Dziwny Świat” nie tylko zbiera niezłe opinie (wyłączając cały review-bombing), a Florian zdecydowanie nie jest sprowadzony do swojej orientacji seksualnej. Właściwie wręcz przeciwnie, bo temat jest potraktowany delikatnie, taktownie i w sposób niewymuszony - oczami chłopca w wieku nastoletnim, który co i rusz przeżywa małe końce świata. Disney pokazuje, że rodziny nie są i nie muszą być jednorodne, i to jest jak najbardziej w porządku. 
Jaki ojciec, (nie) taki syn 
“Dziwny Świat” może i nie zostanie uznany za najbardziej odkrywczą animacją Disneya, ale już jedną z najładniejszych - dlaczego nie! Choćby przez feerię barw, wysmakowane kadry i niesamowitą dbałość o szczegóły. Sama kanwa tej historii kręci się wokół legendarnego klanu Klanów - dziadka Jaegera, ojca Oskarda i syna Floriana. 
Tumblr media
Pierwszy przepadł ponad dwie dekady temu w wysokich górach i słuch o nim zaginął. Drugi, którego Jaeger nigdy nie mógł w pełni zaakceptować, z tych samych gór wrócił z tajemniczą rośliną, pando, jaka okazała się być zbawieniem dla ludzi - prawdziwą zieloną energią przypominającą uprawy winogron czy chmielu. Ostatni, Florian, mieszka z rodzicami na farmie i wiedzie całkiem spokojne życie do momentu, gdy pando zaczyna umierać, a on ładuje się po kryjomu na statek i wyrusza z ojcem do wnętrza ziemi, żeby znaleźć przyczynę problemu.
Od samego początku mamy zarysowane konflikty pokoleniowe i nie do końca przepracowane traumy. Oskard poprzysiągł sobie, że nigdy przenigdy nie będzie traktował syna w ten sam sposób, w jaki on był traktowany, ale przyrzeczenia lecą jednym torem, a rzeczywistość drugim. Z jednej strony nawet przez myśl nie przemknie mu kwestionowanie orientacji seksualnej syna czy wyrzekanie się go z tego powodu, ale z drugiej - co również nie przemyka mu przez myśl - nie decyduje się porozmawiać z Florianem na temat jego przyszłości. Jest w pełni przekonany, że syn przejmie po nim schedę, co jest w dużym stopniu powiązane z lękiem przed opuszczeniem. Oskard już raz został bez ojca i obawia się, że syn zrobi mu dokładnie to samo i stanie się Jaegerem 2.0. Towarzyszą temu iście upiorne wizje transformacji, które wywołują u niego zimny pot. 
Tumblr media
Wizje nieznajdujące żadnego pokrycia w rzeczywistości. Florian jawi się jako delikatny, ale ciekawy świata nastolatek, który jest wdzięczny za wsparcie, jakim obdarzają go rodzice, choć tego nie przyzna. A jeśli już, to bardzo cicho. To postać niesamowicie niewymuszona, prawdziwa, która z powodzeniem odnalazłaby się w niejednej fabularnej produkcji. Tak samo realne są jego emocje, m.in. strach przed tym, że Diazo nie odwzajemni jego uczuć. Florian zachowuje się niezręcznie, czuje się skrępowany, ma problemy ze złapaniem oddechu czy złożeniem składnego zdania. Co ciekawe, nawet kiedy ten straszny dziadek, który chciał zrobić z Oskarda odkrywcę, dowiaduje się o wybranku serca Floriana, również reaguje sympatycznie. Żadnej dezaprobaty, zawahania, uniesionych brwi. W “Dziwnym świecie” dziwna jest tylko otoczka, relacje są na wskroś normalne. 
Podróż do wnętrza ziemi 
Ale nie tylko relacje międzyludzkie są brane na warsztat w animacji wyreżyserowanej przez Dona Halla (“Raya i ostatni smok” czy “Wielka szóstka”). Twórcy eksplorują więź człowiek-natura w iście solarpunkowym stylu, który jest tutaj dominujący. Człowiek żyje w zgodzie z naturą i korzysta z odnawialnych źródeł energii. No, pando nie mogło być jeszcze bardziej zielone. 
Ale zaprawdę to “Dziwny świat”, w którym ludzie mają swoje własne sterowco-poduszkowce, ale nie korzystają z telefonów i preferują gry w planszówki przypominające “Osadników z Catanu”. W przypadku tej animacji również stwierdzenie “prąd w wiaderku” nabiera nowego znaczenia, bo gdy rozładowuje się ekspres, Oskard idzie na pole po kilka zielonych kulek, które mają zasilić maszynę i sprawić, że żona go nie zamorduje. W myśl idei - najpierw kofeina, później rozmowa. 
Tumblr media
Kiedy jednak schodzimy pod ziemię, przed naszymi oczami jawi się świat jakby żywcem wyjęty z prozy Juliusza Verne’a, czerpiący garściami z “Podróży do wnętrza ziemi”, a może i nawet “20.000 mil podmorskiej żeglugi”. Dominują fioletowe, bardzo mocno nasycone odcienie, a całość jest prawdziwą ucztą dla oka. Kiedy Jaeger wypala ukwiałopodobny twór porastający ziemię, żeby stworzyć sobie jakikolwiek szlak, zaraz z odsieczą przybywają pomarańczowe bloby, z których zaczynają wyrastać nowe czułki.
Tumblr media
Gdziekolwiek postawisz stopę, tam czeka cię niespodzianka. Podłoże może zamienić się w płaszczkę, która zrzuci cię ze swojego grzbietu na pożarcie neonowych pterodaktyli czy innych żarłocznych, mackowatych stworzeń. Na szczęście klan Klanów znajduje przewodnika - kapryśnego “glutka” w ten sposób ochrzczonego przez Floriana, który nawet bez wyraźnej twarzy, przez chwilę z karcianym okiem, jest wystarczająco uroczy (ex aequo z pieskiem bez łapki, Tajfunem). To właśnie on przeprowadza ich przez nieprzyjazne tereny tego nęcącego, ale i śmiercionośnego świata, w którym nic nie jest takie, na jakie wygląda. 
I chociaż “Dziwny świat” nie przeciera żadnych nowych szlaków (a jeśli to robi, to zarastają tak szybko, jak ukwiałopodobna trawa pod Avalonią), to zdecydowanie nie zasługuje na ostracyzm, na który skazał go Disney. To opowieść o życiu w zgodzie ze sobą i w zgodzie z naturą, o czym zapominamy w natłoku stresów codzienności. Przesłanie, że dobro wraca nigdy nie będzie za bardzo cliché, a świat, który odkrywa klan Klanów może i jest dziwny, ale ich uczucia i relacje już tak bardzo normalne, że każdy, kto myśli inaczej, żyje w swoim własnym, dziwnym świecie. 
1 note · View note
wieczorynka · 1 month
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Dziwny świat kota Filemona, odcinek 11. Poważne zmartwienie
1K notes · View notes
zaburzonyswiat · 2 years
Text
Siedzę znów na ławkach, w mych słuchawkach Niemen
Muszę się z nim zgodzić - bardzo dziwny jest ten świat
Meek och Why? ft Sarsa - Zachód
3 notes · View notes
niesforni · 2 months
Text
Skoro ty jesteś dziwna i ja jestem dziwny, to się wspaniale składa, razem zadziwimy świat
~Tomasz Różycki
142 notes · View notes
perfectlullabies · 1 year
Text
135 notes · View notes
ana-to-ksywa · 2 months
Text
Heyy, kiedyś już byłam w tej społeczności, ale dziwnie mi znowu zaczynać publikować tu posty.
Sobota - ogólnie dzisiaj było całkiem git. Do 15 byłam na kawie, suchej kromce i herbacie. Później niestety obiad i kolacja. Zjadłam, by mama nic nie podejrzewała. Ogólnie dzisiaj trochę chodziłam po sklepach od rana, ale kroków mam dość mało (ponad 4k), ale powoli wkręcam się znowu w świat motylków. Woda, cały czas ruszać się... Dam radę. Wkręcę się znowu w to. Będę tym żyła
Zjedzone kalorie - 1 050kcal
Na razie nie liczę jakoś bardzo spalonych kalorii, więc tego i bilansu nie ma, ale w poniedziałek wieczorem/wtorek rano z poniedziałku będzie
21 notes · View notes
lekkotakworld · 5 months
Text
Środa, 27 gru 23
Święta, święta i po świętach. Ja zawsze się śmieje, że mam je wydłużone o jeden dzień, bo urodzinki. W sumie przeleciało na spokojnie. Wczoraj chłopak został na noc, więc dzisiaj jeszcze pół dnia siedzieliśmy razem. Pograliśmy z bratem i jego dziewczyną w karty, obejrzeliśmy Piratów z Karaibów i jakoś przeleciało. Niedawno odjechała też ode mnie przyjaciółka. Teraz już chill.
Małe podsumowanie świat.
Słodycze zjadłam dopiero dziś, skusiłam się na toffifee, później z 5 kostek czekolady z orzechami. Do słodyczy nie zaliczałam tego kawałka czy dwóch jakiegoś ciasta, bo chodziło mi głównie o te kupne słodycze, tym samym wyzerowalam licznik
Tumblr media
Nie czuje pociągu do słodyczy ogólnie, mogą leżeć obok mnie ciastka, a ja nawet nie mam na nie ochoty
Jem zupełnie normalnie, choć zauważyłam, że muszę jeść małe porcje, bo inaczej cierpi mój żołądek, trochę to dziwne, ale w sumie się cieszę, bo jem trochę mniej
Waga przez święta stała w miejscu, a nawet wczoraj lekko spadła, także jestem bardzo zadowolona
Spędziłam super czas z bliskimi, choć wypiłam trochę za dużo alkoholu i myślę, że do sylwestra mi starczy 😂
Jestem bardzo zadowolona z całego przebiegu świąt, tak samo z prezentów
Niestety razem z M padliśmy ofiarą tekstów "kiedy ślub, już najwyższa pora" itd. Nawet dziś o tym rozmawialiśmy, że całe święta przewijał się temat ślubu. Choć ja nauczyłam się po prostu milczeć jak pojawia się ten temat, M. często stara się jakoś wybrnąć, mówiąc, że nam się nie spieszy. Ale wiadomo, i tak dalej ten temat się przewija. Gdzie akurat mi to do szczęścia zupełnie nie jest potrzebne. Jedynie babcia, która nas rozumie i cały czas powtarza, że teraz to mamy studia na głowie, a na resztę przyjdzie czas 🫶
Jestem zmęczona tymi kilkoma dniami, pragnę teraz trochę odpocząć, choć niestety, odpoczynek będzie przy biurku i projektach ehh
Już wczoraj czułam pieczenie w gardle i coś mi się wydaje, że teraz przyszedł czas na mnie i jakieś przeziębienie, bo wszyscy już przechorowali a ja się twardo trzymałam. Dziś lekki katar, dalej pieczenie w gardle, dziwny ból głowy. No cóż, trzeba odpoczynku przede wszystkim
Wracam do normalności, choć praktycznie nic się nie zmieni. Jestem super zadowolona z tego jak wygląda u mnie sytuacja z jedzeniem, naprawdę widać ogromną poprawę. Przestałam tak mocno skupiać się na tym co jem i ile jem, zaprzestałem liczenia kalorii i staram się nie bać jedzenia. Emocji nie zajadam, a przynajmniej się staram. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej.
31 notes · View notes
symfonia-o-pienknie · 5 months
Text
Nie chce wchodzić w szczegóły całej sytuacji aczkolwiek po sprawdzeniu jednego konta które skomentowało w bardzi specyficzny sposób mój post się delikatnie zażenowałem
Do nie motylków, od motylka
Ludzie proszę was zostawcie nas w spokoju. Rozumiem że możecie uważać iż jesteśmy "popierdoleni" "dziwni" wręcz "zjebani". No bo jak to bać się jedzenia? Co jak tak można?! A no można, niestey. Mój blog w żadnym wypadku nie zachęca innych do takiego samego postępowania. Moje treści są skierowane tylko do ludzi mojego pokroju czyli tak zwanych "motylków".
Tworząc konta hejtujace pro ane naprawdę nic nie zrobicie.
To że ten cały świat pro ana jest specyficzy to każdy wie, nie musicie nam przypominać. Zdaje sobie sprawę że nasze zwyczaje, zasady, dekalogi, alfabet, motywacje i wiele innych , są poprstu chore dla osoby która nie ma żadnej wiedzy na ten temat. To jest nasze życie, "nasz styl zycia" , nikt tego dla zabawy nie wybiera. To nie wyglda tak że TY napiszesz mi niemiły komentarz, zwyzywasz mnie i zgłosisz moje konto. To nic nie da . Tylko w niektórych przypadkach może pogorszyć nastrój bo jednak cóż ja mam już tego bloga równo rok.
Przestańcie się bawić w szeryfów internetu ! Dajcie mam spokój ludzie! Jeśli naprawdę chcecie się bawić w matkę Teresę to zapiszcie się na wolontariat. Nie chcę żaden sposób być niemiły, może niektórzy z was mają dobre intencje ale mam pytanie
- czy Przeziębienie da się wyleczyć przez internet, wyzywając druga osobę?
Nie? No widzicie. W żaden sposób zaburzeni odżywiania nie porównuje do przeziębienia tylko daje prostu przykład który tłumaczy absurd całej tej sytuacji
Z góry bardzo dziękuję za Przeczytanie tego posta. Mam nadziej że trafi on do ludzi którzy postępują w właśnie taki sposób który tutaj omówiłem.
26 notes · View notes
trudnadusza14 · 4 months
Text
9.01.2024
Obudziłam się o 8 siedziałam do 9 potem wróciłam spać jeszcze na dwie godziny
Miałam mega dziwny sen
Byliśmy na jakieś wyprawie w poszukiwaniu skarbów i nie wiem dokładnie kto to był ale tam na pewno byli osoby z podstawówki gimnazjum i liceum plus z półkoloni. Tyle że jako dzieci 🤔 i my szukamy skarbów i ja znalazłam bombę. Podeszłam do prowadzącej to zdarzenie i pochwaliłam się znaleziskiem a pani przerażona i mówi że to mam wyrzucić. Nagle pojawia się moja matka która na mnie krzyczy twierdząc że powinnam być zamknięta w domu bo świat jest za niebezpieczny i wszyscy mnie skrzywdzą a wtedy ja rzuciłam w matkę bombą i tą bomba wybuchła
I po śnie
Dziwne to było. Choć może ten sen znaczy że podświadomie jej nienawidzę. Bo to co mi gadała to prawda. Że świat jest niebezpieczny,wszyscy mnie skrzywdzą.
A prawda jest taka że ona mnie też krzywdziła
Nawet bardziej niż rówieśnicy
Potem jesscze sobie oglądałam
"Kraina lodu przygoda Olafa"
Poczekałam na kumpele i poszliśmy razem na zajęcia
Po drodze wstąpiliśmy do żabki po tymbarka
Wybraliśmy ten sam smak
I ruszamy na zajęcia
Było malarstwo
I dostałam propo że mam namalować obraz który będzie wisieć na korytarzu w szpitalu
Mam to zrobić w domu
Boże kolejna zajebbista rzecz w tym roku
Już się nie mogę doczekać aż będę to malować
Ma być motyw pozytywnych myśli
Już mam częściowy pomysł 😁
A dziś malowaliśmy ogólnie szron na szybie. Siedziałam z kumpelą i kolegą który jest niezłym żartownisiem
Jak mnie zdenerwował twierdząc że ma najgorszą pracę. Opieprzyłam trochę go 😂
Tak odnośnie samooceny. Nie pamiętam kiedy ja ostatnio sobie pomyślałam że czegoś nie umiem lub że w czymś jestem beznadziejna
Ostatnio to bardziej myślę że
- dam radę
- łatwizna
- jeszcze zobaczysz co umiem,aż szczęki ci opadną
Więc jest spory progres. Jeszcze parę lat temu miałam same myśli że jestem beznadziejna a teraz to już przeszłość
Jedynie w fazie depresyjnej zdarzają się takie myśli ale też rzadziej
Jedynie wtedy jak w tej fazie depresyjnej jestem bardzo głęboko
Tumblr media
A to mi wyszło na zajęciach. W realu wygląda jak prawdziwy bo dziś nieźle poeksperymentowałam
A powiem wam że pani mówiła że to będzie bardzo trudne zadanie
A ja se od razu pomyślałam :
"E tam trudne,dam radę,co z tego że będę malować coś takiego pierwszy raz "
Wszyscy byli zachwyceni
Naprawdę mi się udało
Na zdjęciu nie do końca widać efekty bo jeszcze było mokre a chciałam szybko zrobić zdjęcie
Poinformowałam terapeutkę o zmianie numeru i koleżanka mnie odprowadziła
Ogólnie będąc w sklepie pani w sklepie mnie straszyła że mnie ktoś porwie
Bo znowu wyszłam w sukience. Jeszcze jak wracałam wieczorem
Ale ja miałam wywalone 😆
W domu byłam taka senna że poszłam spać na parę godzin
A potem dalej czytałam książkę i później oglądałam szpital i bawiłam się z Kiarą
A Kiara kiedy się nudzi to leży tak :
Tumblr media
Takie : pobaw się ze mną 😆
Więc się pobawiłam. Ona mi zabawki przynosi ciągle żebym się z nią bawiła
I ogólnie zauważyłam że mi żółknie skóra w wielu miejscach i coraz częściej jestem blada
Nie wiem co jest grane ale na nadchodzącej wizycie powiem to lekarce
Może ta wątroba się pogarsza,ten guz może urósł nie wiem
Próby wątrobowe mam dobre ale wiem że mam tam jakiegoś guza
Może to tego wina. Lub wątroba jeszcze bardziej urosła
Okaże się
Na razie skupię się na projektach które mam do zrobienia i dam sobie odpocząć
Także to tyle
Do zobaczenia
Trzymajcie się kochani 💜
7 notes · View notes
Text
Mam słabą pamięć do skomplikowanych aspektów filozofii, która mimo wszystko podobno przyda mi się na maturze. Jednakże mam też niebywale świetną pamięć do mojego durnego shitpostingu. Oto więc kolizja dwóch światów, Nadia-cannot-think-straight prezentuje rating filozofów na podstawie wszystkiego co przeczytałam przed chwilą w podręczniku ☺️
Będzie z tego więcej postów, jak ktoś to w ogóle przeczyta to zajebiście. Jak nie, to dla mnie i lepiej, bo będę mieć świadomość, że moje głupoty w internecie pozostają niezauważone. Uwaga post zawiera durne i uproszczone opinie 19-sto latki, jest spora szansa, że pomijam ważne niuanse. Idę za tym co mi podręcznik mówi haha >:)
Anyway:
1. Sokrates 9/10
"wiem, że nic nie wiem" to klasyk, choć fakt, że znaczenie bardziej opiera się na "prawdziwą mądrość znajdziesz w sobie samym" niżeli "nigdy nie poznam wszystkiego co mi ten świat oferuje" mnie trochę zdziwiło, ale tak na plus. Sposób myślenia Sokratesa jest naprawdę spoko. Ja sama jestem za kwestionowaniem wszystkiego, i jego mentalność bardzo zachęca do lepszego wgłębienia się w swoje opinie. I to nie w taki sposób, że wszystko nagle staje się niewiarygodne. Po prostu chodzi tu o lepsze zrozumienie tematu swoich przemyśleń. Przedstawianie mądrości jako z definicji dobrej i sprawiedliwiej nieco mi się gryzie, ale to jest bardziej związane z moją percepcją na współczesny świat. Choć coś w tym jest, poprostu wydaje mi się, że moralność jest bardzo indywidualnym aspektem naszego życia.
2. Platon 4/10
Tok myślenia strasznie przekombinowany, czytając o jego doktrynach mam wrażenie jakby bazowały one na zmyślonych konceptach które mają brzmieć mądrze. W rzeczywistości jednak jak się o nich pomyśli trochę dłużej to nie mają zbytnio sensu. Na przykład, gdzie jest konotacja z światem idei-ludzkim konceptem-z rzeczywistością ziemską? W tym, że według Platona rzeczywistość w ogóle nie istnieje? Szczerze, nie potrafię zrozumieć tej perspektywy. Śmieszne jest to, że poglądy ucznia Sokratesa wydają się bardziej przedawnione od jego nauczyciela. Sposób w jaki opisywana jest dusza jest poprostu dziwny? Też koncept "człowiek postępuje źle z powodu niewiedzy" jest bardzo naiwny. Trochę podobny mam problem jak u Sokratesa. Ludzie źli będą wybierać zło, rozumiejąc, że wybierają zło. Są często tego świadomi, ale zyski są ważniejsze. Platon jednak nie jest całkowicie bezpodstawny, jestem pewna, że dla wielu osób ten ciąg wydarzeń jest zgodny z prawdą. Też znowu rozum jako kierownik celujący ku dobru i pięknu, już pisałam czemu mi się to gryzie ze sobą.
3. Arystoteles 10/10
Odrzucenie wniosków Platona? Baza. Chłop zobaczył pierdolenie o szopenie nauczyciela i zapytał: ej skąd to w ogóle wziąłeś? I dostał shrug emoji jako odpowiedź. Ale teraz na poważnie, śmieszy mnie fakt, że właśnie na tym opiera się jego filozofia: na poznawaniu poprzez wnioski z doświadczeń. Nic dziwnego, że pod względem praktycznym Arystoteles osiągnął najwięcej, chłop ma sporo osiągnięć naukowych jak na antycznego filozofa. I szczerze bardzo bazowe podejście. Chłop też wydaje się odrzucać hedonizm, wyznaczając zasadę złotego środka czyli dosłownie wszystko fajnie ale z umiarem. Harmonia, szukanie szczęścia etc. Całkowicie zrozumiałe, miłego dnia życzę.
Część druga jutro ze szkół filozoficznych i może jeszcze pyknie się średniowiecze baj baj
4 notes · View notes
fairycruenta · 5 months
Text
Leżąc wśród traw dzikich na łące
Spośród liści przedzierało się słońce
Ten dziwny czas
Gdy coś zakwitało wewnątrz nas
Nic namiętnego
A jednak coś niezwykłego
Rozwijał się czerwony kwiat
Kwiat róży w mym sercu
Lecz opiany był kolcami
Jakże piękny byłby świat
Gdyby nie pozostawione przez niego krwawe plamy
Było coś między nami
Nawet nie aż tak bolesnego czasami
Były w nas cierniste słowa
Których nie pojmie najmądrzejsza głowa
Choć burzliwe to ciche
Krzyk donośny
A jednak nie głośny
7 notes · View notes
wieczorynka · 2 months
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Dziwny świat kota Filemona, odcinek 9. Poobiednia drzemka
236 notes · View notes
myslodsiewniav · 11 months
Text
OMG 2023 co za rok...
Jakoś dziwnie reaguję na te wczorajsze wydarzenia.
Zupełnie inaczej jest znaleźć się w tak chujowej sytuacji będąc singielką, a będąc osobą w związku.
Czuję, że jest chujowo, ale jednocześnie czuję się bezpiecznie. I jestem strasznie senna. Siedam przed ekranem co jakiś czas próbując ruszyć z pisaniem - bo wiem, że mi to pomoże - a jakoś... Nie wiem co pisać. Tego wydaje się być tyle i zarazem wydają się być rzeczy ważniejsze niż moje odsiewanie myśli, wyłapywanie istotnych wątków itp. Muszę zrobić pranie po powrocie z wyczepującej podróży, rozpakować bagaże i ogarnąć na bieżąco na przykład rozsyłanie CV na ogłoszenia. Dopiero teraz, po wzięciu tabletki na ADHD jakoś słowa płyną... Blokada puściła... Przedtem siedziałam taka DZIWNIE spokojna przed ekranem i nie wiedziałam co pisać...
Po namyśle: może wcale nie chodzi o to "związek/bycie singielką", bo przecież byłam w podobnej sytuacji szukając pracy te 8 lat temu, będąc nota bene w związku i czując się samotna, obciążona i przestraszona. Chodzi o TEN związek. Czuję się spowolniona i czuję, że ogarnę, nie tak, jakbym sobie tego życzyła, ale ogarnę i wyjdziemy na prostą, tak bezpiecznie.
Ech.
Od rana skupiłam się na działaniu: umówione 2 spotkania z radcami prawnymi, próbuję się dodzwonić do PIPu (trudno), uruchomiłam kontakty najpierw - niech najbliższe otoczenie wie, że szukam pracy "na teraz", kilka osób poprosiło mnie o CV i już poszło w świat w systemie poleceń. W tym mój Szwagier dostał moje CV i pochwalił je tak bardzo, że mi ego wypączkowało <3 (powiedział, że jedno ze schludniejszych i bardziej przejrzystych jakie widział, a widział dużo przez ostatnie lata, do tego doświadczenie moje robi wrażenie) - wzięłam też pod uwagę jego uwagi odnośnie procesu rekrutacji w jego firmie i firmach współpracujących. Typ jest super, uwielbiam jego niezastąpiony spokój - przetłumaczył mi (trochę zabawnie, bo tłumaczył mi podczas noszenia części i skręcania mebelków do pokoju niebawem przychodzącego na świat syka) ten moim zdaniem stresujący żargon korpo-IT na ludzki, a przynajmniej na bardziej znany mi z innych branż :P. Podpowiedział mi w jaki sposób mogę zaprezentować swoje umiejętności by były atrakcyjne dla jego branży IT, podpowiedział co z własnego CV lepiej wyrzucić - to bardzo doceniłam xD (bo miałam jedną rzecz, która by mnie wjebała na minę). Inna sprawa, że czuję się TOTALNIE GŁUPIA jak on mi mówi taskami i innymi żargonowymi rzeczami, których nie znam z doświadczenia w mojej branży i nie rozumiem. Po tej rozmowie przerobiłam nieco CV i wysłałam mu poprawione jednocześnie czując w środku STRACH (większy niż przed bezrobociem i brakiem środków do życia) po prostu nie wiem czy to praca dla mnie - podjęłam z połową zeszłego roku decyzję, że wolę w sztukę przecież, miałam nie być już więcej wbrew sobie "rybą, która dostosowuje się do życia w koronach drzew", ale sytuacja jest podbramkowa, więc doceniam każdą pomoc. Zobaczymy, sprawdzę. Najwyżej ja zrezygnuję z nich - albo oni ze mnie.
I zarazem dodam, że wysłałam Szwagrowi CV po prawie 4 latach wzbraniania się przed wysyłką CV do jego korpo. Jakoś w zeszłym roku przestał mnie cisnąć o to CV, a cisnął dotąd regularnie przez te 3 lata i nie przyjmował mojego wyjaśnienia - że nie chcę narazić się na kontakt z psychicznym triggerem, który powoduje u mnie koktajl emocji zamraczających mózg, a w konsekwencji wstyd i ból. Tym czasem wczoraj zadzwoniłam i on pomógł. Czuję się z tym zaskakująco spoko - a te 4, 3 i 2 lata temu byłam bardzo nie-spoko, czułam strach. Tym czasem teraz czuję, że jestem w innym miejscu. I to też jest zaskakujące i zarazem czuję SIŁĘ. Czuję, że gdybym spotkała mojego ex (bo chłopaki pracują w tym samym korpo: mój ex przed lata podczas sporadycznych spotkań, gdy się pojawiał by mi przez moment nasmrodzić w życiu i emocjach ZAWSZE przyznawał, że stalkował mojego Szwagra, wysokość jego wynagrodzenia, zakres kompetencji - i wykpiwał go oczywiście, ech, sukunks, sprawiał mi tym przykrość i budził niepokój, że ma dostęp do takich delikatnych danych jako pracownik o niższym szczeblu i z innego działu) to na pewno wywarłoby na mnie reakcję, pewnie tą znaną: ból brzucha, silną potrzebę wymiotów i zarazem kosmiczne podniecenie, jakbym w rui była, ALE tym razem nie miałoby to znaczenia, bo za nic nie zmieniłabym mojego obecnego związku na tamto wspomnienie, na tamto uczucie. Pewnie bym przeżyła te odczucia od ciała jak dziwną chorobę po-toksynie, ale na ten moment czuję, że odzyskałam zaufanie do siebie - nie pójdę za tamtym koktajlem uczuć. Nie czuję na myśl o tym ekscytacji czy strachu, jedynie zmęczenie, że tak smrodził. Mam w domu lepszy. Jest mi teraz inaczej - nie do porównania, bo to zupełnie inna skala, jednak zarazem mogę spokojnie stwierdzić, że jest lepiej niż w najlepszych momentach tamtego związku. Poczucie bezpieczeństwa i wsparcia, grania do jednej bramki i zarazem wolności to coś moim zdaniem w naszej kulturze niedowartościowanego. Za mało jest o tym baśni, za mało książek z takim wątkiem. A za dużo toksyny.
Przyjaciel Programista nie mógł spać całą noc o czym mi pisał rano - doceniam i przykro mi, bo ja zaskakująco dobrze spałam. Chociaż właśnie: tkwiłam w takim zamrożeniu od rana, jakby w niedowierzaniu: że jest bezpiecznie, że działam racjonalnie, ale w emocjach jest... bardzo dziwny i nieznajomy spokój. Anyway zaalarmowany Programista dziś poszedł w mojej sprawie do szefa-szefów w swoim korpo. Opowiedział o mnie, o mojej sytuacji. Szef mówił, że teraz niestety więcej zwolnień niż naborów mają zaplanowane w firmie, ale mam wysłać CV i zobaczą co da się zrobić. Więc też idę przez wewnętrzne polecenie. To już coś. To chyba więcej niż przez ostatni rok...
Wujek mojego chłopaka (O. zadzwonił do niego wczoraj) akurat podobno szuka PMa do swojej firmy... albo do firmy w której sam pracuje? Nie wiem. O. też nie wie. xD Zadzwonił do wujka, a wujek walnął "Nie mam czasu, wyślij CV i coś wykombinujemy, zobaczymy co się da zaproponować, polecenie pójdzie do haerów". Nie mam pojęcia czy to branża dla mnie xD Nic nie wiem! Ale wysłałam - no bo dlaczego nie?
Bliscy chłopcy skupili się na pomocy z zapewnieniem dochodu, a "na później" polecili odłożyć ogarnianie prawnych aspektów tej sytuacji.
Natomiast bliskie dziewczyny wszystkie skupiły się na "DZWOŃ DO PIPu!" i podawaniu mi namiarów na znajome i znajomych, którzy swoją kasę od nieuczciwych pracodawców odzyskali xD Zaskoczyło mnie, jak dużo takich historii mamy wokół siebie - dlaczego ludzie oszukują?
To też był mój pierwszy kierunek - PIP wczoraj wieczorem już zamknięty, a dziś próbuję się dodzwonić do nich od 7 rano. Ech. Wczoraj też, takim pierwszym odruchem wybrałam numer do koleżanki, która jest prawniczką, radczynią prawną. Ona się urodziła po to by walczyć w sądzie xD - jak się na coś wkurzy, szczególnie na łamanie prawa, to odpala takie przemówienie, że scenarzyści z Hollywood by ją ozłocili. xD I nota bene to jest specjalistka, która już mi pomogła, gdy te kilka lat temu potracił mnie samochód na pasach (nie wspominając, że była przy tym obecna i wydarła się na sprawce wypadku tak merytorycznie, że gościa poskładało). Mam zaufanie do niej. Mankament jest taki, że urodziła dzieciaczki, jakoś tak rok-po-roku, obydwa malutkie i wczoraj odebrała tel ode mnie, ale nie mogła rozmawiać. Miała oddzwonić, jak dzieci uśpi, ale niestety usypiała tak długo, że sama zasnęła (napisała mi to rano). Powiedziała, że mogę ją łapać dziś około 15stej. Więc to jedna droga. Druga droga: umówiłam się do radcy prawnego świadczącego dyżur bezpłatnych porad prawnych na czwartek, za dwa dni.
Kolejna sprawa - jestem zatrudniona trochę na dziele i troszkę na zleceniu. Dzieło mam podpisane do końca roku kalendarzowego, a zlecenie kończy się w czerwcu. Szef wszystkie informacje przekazał mi TELEFONICZNIE, bo sprytnym jest rekinem biznesu. Zaznaczył, że z końcem miesiąca się wyklaruje czy ogłaszają upadłość czy nie (tj. nie wyjśnił czy i co to dla mnie znaczy) i uspokajał, że postarają się wypłacić mi wynagrodzenie w częściach, a potem powiedział to co powiedział i co opisałam w poprzednim wpisie: że nie wie co mi powiedzieć i nie wie co miałby z tym zrobić, bo już o tym myśleli - mogliby wyłożyć na moje wynagrodzenie z własnych kieszeni, ale cytuję "po co dokładać z własnego budżetu, skoro i tak mają ogłosić bankructwo"?
Więc oficjalnie jestem wciąż zatrudniona.
Obadałam stronę PUPu - gdybym była bezrobotna mogłabym się starać o zapomogę na realizację studiów o ile nie mam wykształcenia wyższego. Czyli się łapię. I po podjęciu studiów, nawet jeżeli będę miała dochód (tj. jeżeli w związku z podjęciem studiów aktywnie będę szukać pracy i ją znajdę), mogę ten grant dostawać przez kilka mc na opłacenie studiów wyłącznie w trybie zaocznym (oczywiście mnie interesują wyłącznie studia w trybie zaocznym). Więc to jest jakaś szansa dla mnie. Ale do końca tygodnia czekam na info od szefa...
No i wreszcie nie wiem co robić i na co będę miała przestrzeń i pieniądze.
Najgorsze, że mam kredyt... Świeży... JPDL.
Moje przyjaciółki wskazują taką drogę: może to jest świetna okazja do tego na co nie miałaś czasu!? Może to jest okazja do tego, aby nagrywać ten podcast, aby zainwestować w drukowanie plakatów i ich sprzedaż, by prowadzić zajęcia plastycznie - przecież DOPIERO CO zrobiłam uprawnienia. No i... mam teorię, mam wiedzę, mam narzędzia, ale z tego nie będzie ani solidnej pensji od razu, ani nie będzie pensji pozwalającej przeżyć w przyszłym miesiącu. Rozwijanie takiej działalności TRWA. A ja nie mam na to środków i czasu. I zarazem czuję, że znowu zdradzam siebie - bo zamiast iść w to co mi wychodzi i przychodzi łatwo, co płynie z serca, to szukam pracy tam, gdzie czuję, że potrafię dostosować, ale kosztuje mnie to dużo więcej energii i trudu. Ech. Ale nie mogę przeżucić na mojego partnera takiej odpowiedzialności - on sam jest w pierwszej swojej pracy i jest tą sytuacją zestresowany równie mocno jak ja, chociaż twierdzi, że jeżeli TO wybiorę to będzie mnie wspierał. Jestem bardzo wdzięczna. Serio. Ale czuję się jak skrajnie nieodpowiedzialna osoba próbując wejść na drogę o której marzę, ale której nie znam, bo dotąd nie zaryzykowałam zarabiania w tej branży.
Miałam w tym tygodniu do końca zrobić tylko dwie rzeczy, aby w końcu odpocząć: miałam ogarnąć zajęcia z behawiorystą dla psinki i dokończenie formalności przy zapisie na studia. A poza tym mieliśmy z O. dokonać REFORMY podziału obowiązków, REFORMY i REWIZJI tempa naszego życia, abyśmy faktycznie żyli szczęśliwie - bo ja się czuję ostatnio wypompowana.
A teraz filar podstawy bezpieczeństwa jest zachwiany - nie mam pensji. Bez bezpieczeństwa w postaci wpływu wynagrodzenia trudno o kreatywność. Póki co opłaciliśmy mieszkanie z oszczędności. Póki co nasz piesek jest zdrowy, więc nie zostawiamy tygodniowo 700zł u weta. Póki co mam już wykupione leki na dwa miesiące do przodu. Ale mam kredyt. I potrzebuję urlopu - takiego prawdziwego urlopu.
Najlepsze jest to, że w poniedziałek (WCZORAJ) rano byliśmy w biurze podróży by zapytać o urlop wypoczynkowy. Dostaliśmy 3 oferty, wybraliśmy jedną... Po południu dostaliśmy jeszcze jedną. A ja czekałam z decyzją o zapłacie zaliczki na przyjście wynagrodzenia - dlatego tak intensywnie monitorowałam sytuację na swoim koncie. W końcu po 17-stej napisałam do Szefa i Zarządu smsy z pytaniem o co chodzi (bo telefonów nie odbierali - i to nie odbierali od zeszłego tygodnia). Szef oddzwonił wieczorem no i wiadomo... urlop wypoczynkowy odkładam... Nie na zawsze, bo pracę znajdę, bo znaleźć muszę, ale nie mogę wykupić tego urlopu TERAZ.
Więc to był dzień WIELU skrajnych emocji.
I wydarzyło się coś fajnego - wygrałam w konkursie książkę kulinarną. Bardzo się jaram, bo wygrałam ją swoim pisaniem. Opisałam na konkurs część losów rodziny. Jurorzy wczoraj odpisali z info, że powinnam spisać te losy i wydać jako książkę, bo są fascynujące! :D Miło to słyszeć, tym bardziej, że faktycznie chodzi mi to po głowie od lat, tylko czasu lub/i weny brakuje. Niebawem wyślą mi książkę, to wypróbuję przepisy. :D
Ech.
Nie czuję teraz czy mam czas na spisanie tego, co wczoraj czułam, że muszę wyrzygać, bo wszystkie emocje teraz wydają się TAKIE NIEWAŻNE, TAKIE MAŁE I NIEISTOTNE w obliczu kryzysu egzystencjalnego jaki się rozwarł pęknięciem pod moimi stopami wczoraj po telefonie szefa.
Może jakoś tak schematycznie?
Mój chłopak ma swoją pasję i w związku z nią jeździ na rajdy pasjonatów takich, jak on.
Dwa lata temu, jak zaczynaliśmy się spotykać, pojechał na ten doroczny rajd charytatywny wraz z ojcem ich zabytkowym samochodzikiem. Razem z nimi pojechali kumple jego taty - nie pamiętam czym oni jechali wtedy. To znaczy ja chyba nawet nie widziałam zdjęć ich auta, po prostu dowiedziałam się, że kamper, którym jechali rok później pierwszy raz bierze udział w rajdzie. Tam poznali na jakimś postoju innego ojca z synem (aka Muszkieterem, bo image miał jak z okładki powieści płaszcza i szpady) - "moi" panowie byli zachwyceni samochodem tamtych panów i vice versa xP w rezultacie zgadali się, że pochodzą z tego samego regionu i za rok pojadą na ten rajd wspólnie. Anyway - wtedy to był wypad 4 facetów w góry i spontaniczne spotykanie różnych innych pasjonatów. Nie mieli ogarniętego noclegu, więc wszyscy nocowali w bacówce (serio), na hali w tatrach, a rano obudziły ich krowy na wypasie i bajeczny krajobraz. :D Chłopaki byli zachwyceni, a O. przywiózł z tego wypadu dla mnie oscypka, którego ugrillowaliśmy kilka dni później na plaży w Gdyni (bo musiałam uciekać z domu na 24-42h z powodu dezynsekcji silnie trującymi środkami). Miło.
Rok później na ten rajd O. zaprosił mnie. Jego mama "doprosiła" nam do ekipy swojego bratanka, a sama chociaż bardzo ciała nie mogła pojechać ze względu na pracę. W rezultacie teściu pojechał z tymi dwoma kumplami kamperem, po drodze dosiadł się do nich bratanek - kamper nie przyjechał na miejsce STARTu, bo coś-tam (nie pamiętam), łapaliśmy się w pół drogi. Tym czasem, a ja i mój chłopak jechaliśmy zabytkowym autkiem O. i jego taty od startu wraz z tą ekipą ojca Muszkietera i syna (Muszkieter)a, którego "moi chłopcy" poznali rok wcześniej. Tamci jechali z przyjaciółmi i jakimś zespołem, kilka samochodów w ogonku, komunikacja przez walkie-talkie. I to była katorga. Bo ta ekipa to KOSZMAR nieogarniaczy. Hałas, jazgot i morze pretensji do mojego chłopaka (i do mnie, że na niego nie wpływam by robił to, co oni chcą by robił) o coś na co on nie miał wpływu (o drogę jaką wybiera bo nie pasuje komuś, że nie wyszukuje na tej drodze otwartych w Boże Ciało restauracji i sklepów, bo przecież oni są głodni, prowiantu nie mają i zapomnieli, że w dzień wolny od pracy mogą być zamknięte restauracje, a na wyjaśnienie "to sami poszukajcie, my mamy prowiant, nam nie potrzeba gdzieś stawać, jemy w drodze, spieszymy się by spotkać naszych przyjaciół. Poza tym nie wiem co lubicie. Wyszukajcie, sprawdźcie sobie menu i wyślijcie pinezkę to was poprowadzimy" - spotkały się z oburzeniem i zaskoczeniem, bo "dlaczego my mamy prowiant i nie będziemy jeść z nimi" JPDL; jak im się zepsuły stare samochodu okazało się, że nie wzięli części zamiennych - mój chłopak akurat miał i jeszcze im samochody pomagał naprawiać; potem zamawiali na stacjach benzynowych hotdogi na kilogramy, a droga, która miała nam zająć 4h zajmowała dzięki tym postoją 6-7h). Oczekiwali też, że mój chłopak będzie im rozpalał grilla (naszego grilla, naszą podpałką), że będzie ogarniał noclegi - a wszystko dlatego, że prowadził ten korowód ileś-tam samochodów na drodze, chociaż wcale nie był organizatorem. Na koniec okazało się, że jedyny postój na drodze, który mojego chłopaka i mnie interesował (dojechanie do jego własnego ojca i jego ekipy) to za dużo do zniesienia dla tych głosicieli chaosu i po prosu nas zostawili (a mój chłopak nie chciał ich wcześniej zostawić, chociaż mnie doprowadzali do szału - było mu bardzo przykro, bo dotąd stawał na rzęsach by ich zachcianki spęłniać, a gdy doszło do spełniania jego potrzeb to usłyszeliśmy "za dużo czasu to trwa, my lecimy do noclegu", a na noclegu czekali, aż mój O. im pomoże załatwić dobre miejsca, bo "nie wiemy jak najlepiej się ustawić").
To był pierwszy dzień rok temu i potem już było ok. Tylko jeszcze spanie w namiocie chujowo wyszło dla mnie, babysiting młodego kuzyna O. też nie był idealnym sposobem na spędzanie czasu w urlop, ale miło się nam rozmawiało jak akurat rozmawialiśmy (bardzo barny człowiek, po prostu średnio tak mieć przyzwoitkę na urlopie), ale jak się odłączaliśmy od tej wielkiej grupy, a potem czasm przyłączaliśmy do reszty "naszych" to całkiem odpoczęłam. W dodatku poznałam fantastyczną babeczkę - partnerkę jeszcze innego kolegi mojego teścia. Po prostu miałam na nią krasza. Czyli na 5 dni podróży - 2 niezbyt, 1 znośny, 2 fantastyczne.
Dlatego nauczona tymi doświadczeniami w tym roku jeszcze zimą zaczęłam wraz z O. planować tegoroczny wyjazd. Opisałam mu co mi odpowiada, a co nie. Wydawało mi się, że się rozumiemy, ale... no zaraz opiszę. Wtedy wypunktowałam co i jak mi się podobało, pytam mojego partnera o to co dla niego jest istotne w tym wyjeździe i szukaliśmy gruntu, który nam obydwojgu zapewni frajde i komfort na tym rajdzie.
Wyjaśniłam, że z kolegą Muszkieterem z przyjemnością się spotkam, bo sobie od zeszłego roku regularnie piszemy DMy, bardzo spoko ziomeczek. Ale spotkam się na starcie lub na mecie, bo w drogę z nim nie zamierzam jechać, bo pierdolca dostanę od tego ich nieogaru i braku odpowiedzialności. Zimą też O. potwierdził chłopaków: chętny był jego tata, jego dwa kumple (których rok temu nazwaliśmy X-meni, odpowiednio Dr Xavier i Magneto) oraz kuzyn O., bratanek jego mamy. Czyli ta sama ekipa co rok wcześniej. Spoko, bo z nimi było spokojnie, przewidywalnie, trochę babysiting kuzyna mnie irytował, ale w sumie polubiłam typa, był bardzo przyjemny i inteligentny chłopak, chętnie się z nim spotkam na tych samych zadawach do rok wcześniej (czyli widzimy się 2 z 5 dni rajdu). Mieliśmy do zapewnienia sobie 4 noclegi - obadaliśmy trasę, szukaliśmy fajnych noclegów jeszcze w styczniu i lutym. To troszkę trwało i było fajne. :D Fajnie się planuje wyjazdy z O., to świetny chłopak. Wiedziałam mniej-więcej czego się spodziewać: że wyskoczymy na nieśpieszne zakupy, że tata O. i jego kumple pewnie wyskoczą gdzieś na miasto na piweczko jak rok temu, a my w tym czasie będziemy się mogli pograć w gry, pogadać o filach, wyspać w domkach ZE ŚCIANAMI (bo wiadomo, po tamtym zeszłorocznym rajdzie już NIGDY w życiu nie pojadę w takich okolicznościach pod namiot - doświadczenia z zeszłego roku i bezsenność mnie załatwiły, jeżeli znowu spróbuję spania pod namiotem to tylko na jakimś odludziu, nie na polu namiotowym w szczycie sezonu), żeby rano wcześnie wstać i o świcie udać się na spacer.
Ekscytowało mnie to. Tym bardziej, że po pierwsze miałam wyobrażenie tego, jak może być (dzięki doświadczeniom), a po drugie - będę w trakcie fascynującej przygody! Z moim świetnym O.!
Do tego tata O. poprosił syna, aby zarezerwował mu też nocleg na łóżku - bo nie czuje się już na spanie w namiocie, jest za stary na to. Co rozumiem i co tym bardziej się zgrywało ze mną i moimi potrzebami.
I tak na pierwszy postój zarezerwowaliśmy nocleg w domku campingowym, a na dwa kolejne w domku holenderskim. Czwarty nocleg rezerwowaliśmy tylko dla naszej dwójki, bo reszta miała szybsze, młodsze samochody, którymi ostatniego dnia dojechali po prostu do domu.
I luz.
W teorii.
Bo w maju mój chłopak po naszym urlopie zabrał od rodziców (za ich zgodą) ten stary samochód do nas. Tutaj go naprawiał. Antyk jest oficjalnie jego. Nasz.
Natomiast już w Wielkanoc teściu mi wyznał, że na myśl o tym, że w tym roku po pierwsze spłacił kredyt na dom, po drugie dziecko mu się usamodzielniło, po trzecie prawdopodobnie zmieni pracę, a po trzecie będzie miał pusty garaż - planuje kupić samochód sportowy. Też takiego starusza z sercem.
Jak wspominałam: kiedy w maju O. zabrał samochód, to jego tato na spontanie dokonał zakupu: nim O. dojechał do naszego domu jego tata już zasypał chat rodzinny zdjęciami nowego cacka na przydomowym podjeździe. xD
Ale jedyną informacją jaką dodał do tych zdjęć była wiadomość do córki: "córuś, mamy czym jechać na rajd w czerwcu xD!". Dla mnie to była nowość, bo siostra O. nie wykazywała zachwytu samochodami (jak ja, lol xD), ani zainteresowania w ogóle pasją ojca i brata. Nie byłam przynajmniej nigdy dotąd obecna przy rozmowach z których by wynikało, że ona też chce jechać na ten rajd, że w jakikolwiek sposób jest zainteresowana.
No i potem był ten weekend majowy w który wraz z rodziną O. byliśmy w Krakowie i czułam na różne sposoby takie "uwieranie" mojej niezależności. Zauważyłam jaki rodzaj noclegu i z kim powoduje we mnie dyskomfort. Jeszcze nie zdążyłam się z tym ułożyć, przeanalizować jakie granicę chcę w związku z tym postawić i jak to zrobić, a już nasz pies najpierw był chory i wszystkie popołudnia i zupełnie moje myśli zawładnęło jej zdrowie, a potem od razu wszedł temat kolejnych planowanych zmian - studiów, które są olbrzymim finansowym zobowiązaniem, więc zaczęłam research, do tego dzień matki, odwiedziny mamy, wizyty u lekarzy, bejbiszałer mojej siostry, szkolenia, aż tu NAGLE czas się skurczył i planujemy już wyjazd na rajd, który ma się odbyć lata dzień! Wszystko na wariackich papierach!
I tu kolejne problemy... bo pytam mojego chłopaka, już zaniepokojona, wytracona z równowagi na którą się szykowałam (że ten wyjazd będzie przewidywalny), gdzie jego siostra będzie spać? A on na to odpowiadał zbywczo (bo to dla niego niezbyt ważne, gdzie ona będzie spać), że pewnie w namiocie, że dla niej to normalne. We mnie rosło napięcie...
Jakoś jeszcze chyba w maju mój O. wyskoczył z propozycją, żeby w środę przed Bożym Ciałem, zaraz po naszej pracy przyjechał do nas jego kuzyn, na noc, żeby w tym roku mógł uczestniczyć w rajdzie od startu. Znowu mnie zmroziło... bo w zeszłym roku miałam ból dupy o to w ogóle, że ten kuzyn został zaproszony, że nie na taki urlop się szykowałam, ale jak w praktyce wyszło, że spędziliśmy z nim łącznie 2 dni i w dodatku odbieraliśmy go w pół trasy, a odstawiał do domu teściu, to się zgodziłam i na to właśnie nastawiałam - na 2 dni z "przyzwoitką" i miłym człowiekiem przy tym. A nie na prawie 3... Tym bardziej, że w środę po pracy byłam zmęczona, wolałabym się wyspać, wyciszyć, naładować socjalne baterię przed tak intensywnym festiwalem fanów motoryzacji. W takich sytuacjach wolę rozpieścić mojego wewnętrznego introwertyka, tym bardziej, że szykowałam się na 5 dni z MASĄ NOWYCH BODŹCÓW, w bardzo głośnym starym samochodzie, w gronie bardzo głośnych ludzi, a już i tak byłam przebodźcowana i zmęczona. Dlatego poprosiłam O. byśmy zrobili tak samo jak rok temu - bo po prostu będę zmęczona. A gość w domu to dodatkowy stres. O. zgodził się, chociaż był rozczarowany, bo chciał spędzić z kuzynem czas. A ja byłam sfrustrowana... I tu już się niedogadaliśmy. Mam wyrzuty sumienia. Mój komfort to może być jego problem.
Potem jakoś, na początku czerwca zadzwonił teściu pytając czy dzień przed wyruszeniem na Start może u nas nocować, bo musi jakoś dotrzeć od siebie, po pracy ze Śląskiego, a X-mani w kamperze wyjadą wcześniej i będą spać bezpośrednio pod metą. No i co? No i rozłożyłam ręce - no i tak mieliśmy razem od Startu jechać... Poza tym ja tyle razy u teścia w nocy nocowałam, zapraszam go, chociaż kosztem własnego poczucia komfortu - gość w dom jest, muszę ten dom wysprzątać (tj. spakować się po pracy, przygotować prowiant I WYSPRZĄTAĆ wszystko, w tym wyprać sikane pokrowce na kanapę zutylizować inne szkody na estetyce pomieszczenia poczynione ząbkami mojego pieska). No i stres był. Ale czułam, że odmówienie w tej sytuacji teściowi to byłoby chamstwo - spoko facet jest, nieba by przychylił. No po prostu ta ich rodzina jest bardziej ekstrawertyczna niż ja potrafię być i niż potrafię znieść na dłużą metę...
Ale w Krakowie pod koniec maja dowiedzieliśmy się NAGLE dwóch rzeczy: że siostra O. owszem, jedzie ze swoim tatem samochodem, ale jej chłopak Szwagier nr 2 też jedzie - z tymi naszymi ziomkami w kamperze. I szok. Jak to? Ale teściu uspokaja, że w porządku, oni tak tam mają wolne miejsce. Na co O. przypomina ojcu, że przecież tam z tyłu kampera miał jechać jego kuzyn, jak rok wcześniej, że wszystkie noclegi są ogarnięte z myślą o naszej czwórce: ojciec i syn, ja i kuzyn oraz miejsce postojowe obok nas dla kampera. Na co ojciec zdziwiony pyta "SERIO!? Młody też miał jechać!? Od kiedy!?", a podekscytowany tym zamieszaniem Szwagier nr 2 oznajmia "będzie zajebista impreza!", zaś siostra O. wyjaśnia, że ona i jej chłopak i tak śpią w namiocie, więc spoko.
Okazało się, że od stycznia do maja ojciec O. i X-mani zapomnieli, że mieliśmy jechać w takim składzie jak rok wcześniej. W ogóle zapomnieli o bratanku mamy O. W rezultacie trzeba było do chłopaka zadzwonić z informacją, że nie ma dla niego miejsca i odwołać jego przyjazd. Było chłopakowi bardzo smutno.
I tak z ekipy 6 osobowej na którą się szykowałam, takiej cichej, z trzema osobami, które lubią wyjść sobie na piwo do późna i z 3, które raczej aktywnie spędzają czas, albo leżą na kocach czytając książki, albo robią sobie grilla rozmawiając o Gwiezdnych Wojnach zrobiła się ekipa 7 osobowa, z czego 5 osób późno chodzi spać, chce się upić, narzeka na aktywność.
Zupełnie inna ekipa. Zupełnie inny sposób spędzania wolnego czasu.
Ojca O. najbardziej jarał fakt, że będzie jechał szpanerskim sportowym samochodem z młodą, piękną dziewczyną na miejscu pasażera i wciąż rzucał moim zdaniem niestosownymi i seksistowskimi żartami "co ludzie pomyślą, stary facet i wyrwał se młodą dupę!". Mój ojciec za taki tekst dostałby suszenie głowy i w łeb od każdej z nas (mamy, mnie i sis) - a u nich w rodzinie tylko śmiech. Noż cholera... nie pojmuję. To nie jest zabawne! Ale zdecydowałam za każdym razem, że odpuszcza - nie mój ojciec, nie mój cyrk, nie moje małpy.
No i teraz wszystko się zmieniało... wszystko co było dla mnie komfortowe i przewidywalne NAGLE stało się rozchwiane i nieprzewidywalne. Inni ludzie, inna dynamika. Miało być spokojnie, bo w zeszłym roku było, a teraz będzie element chaosu i imprezy, czyli siostra O. i jej chłopak. Nagle z wyjazdu kilku osób zrobił się znowu wyjazd rodzinny. Z osoby niezależnej, podmiotowej, znowu wylądowałam w zależność, w partnerkę O. Nie w członkinię zespołu, tylko w osobę, która musi się dostosowywać do większości. Nikt mnie nei pytał czy to-siamto-owamto mi odpowiada...
Do tego pojęcia "wyjazd rodzinny" jeszcze wrócę, bo podobno w napięciu go powtarzałam od tygodnia mówiąc o swoich obawach mojemu partnerowi, a on nie rozumiał dlaczego uważam to za wyjazd rodzinny.
Bałam się, że znowu będzie problem z łazienką - dlatego chciałam domek wynająć, aby nikt mi nie wchodził, abym miała komfort i mniej krwi w kale ze stresu i bólu podczas załatwiania potrzeb. O. mnie uspokajał, że rozmawiał z siostrą: mówił, że jego siostra zamierza z partnerem spać na polu namiotowym i korzystać z ogólnodostępnej toalety. Spoiler: do własnej łazienki z pełnym pęcherzem czekałam nie raz, i nie krótko. :( Spoiler: kiedy w końcu udało mi się wychillować i dorwać wc solo to do domku wbił Szwagier nr 2 i miał masę pytań do mnie "przez drzwi" o to co jest w lodówce, dopytywał też czy będę w ubikacji długo i czy on może wejść, bo musi wziąć papier toaletowy (ofc nie załatwiłam się, ze stresu tak się spiełam, że nawet parcie nie pomogłoby, tylko bym krwawiła). Gdy go poprosiłam by mnie zostawił w spokoju po prostu kręcił się pod drzwiami, tak 2 metry od drzwi do wc szukając czegoś w lodówce... Komfortu żadnego. Braku komfortu 100%; Spoiler: znowu wychodząc z własnej sypialni budziłam ludzi, którzy nie mieli spać w naszym domku tylko na polu namiotowym. :( Spoiler: nikt mnie nie pytał o zdanie czy mi to odpowiada - pytania były kierowane do taty, bo to on decydował.
No masakra.
Ale do początku.
W zeszłym tygodniu, gdy najpierw sprzątaliśmy balkon, potem znowu balkon i lekarz, bejbiszałer, pakowanie, potem znowu sprzątanie i załamka z płaczem, bo całe mieszkanie znowu było do prania i sprzątania (bo pies rozrzucił sadzonki po mieszkaniu), praca przez pół dnia, chory piesek z chorym pęcherzem i masę wyjść na spacer, wizyty kontrolne u lekarzy, research dotyczący studiów, wizyta mamy i załatwianie formalności w zawiązku z tą wizytą: wtedy zadzwoniła siostra O. z info, że ona i jej chłopak też przyjeżdżają do nas, aby wsiąść do sportowego i do kampera i pojechać na Start. Że mieli spać u brata Szwagra nr 2, ale ten brat baaaaardzo daleko i zupełnie nie w tę stronę co trzeba mieszka, że aby dojechać do nas, a potem na Start musieliby wstać o 4 rano i czy w związku z tym mogą tez u nas nocować.
Wiedziałam, że tak będzie.
Wiedziałam.
Byłam TAK KURWA ZMĘCZONA i TAK BARDZO nie miałam siły przy tym tempie życia, bez chwili wytchnienia... O. nim coś odpowiedział siostrze spojrzał na mnie pytająco. Kiwnęłam głową, bo kurwa i tak będę miała przecież w głównym pokoju naszego mieszkanka ich ojca. I tak jedziemy razem. I tak się w środę nie zresetuję. Chuj. Trudno. Tak wtedy myślałam.
Zamiast się cieszyć na spotkanie czułam się zmuszona do tego.
Najgorsze jest to, że ja ICH LUBIĘ. Ja naprawdę bardzo chcę się cieszyć na spotkania z nimi. Ale nie na takich warunkach. Nie na kupie i bez przerwy. Nie tak. Tak się czuję ZŁA. Zmuszona. Przekroczona. Postawiona pod ścianą. To nie jest ok. Jednocześnie trudno odmówić, że jednak dzwoni z pytaniem, nie? Tylko czemu na ostatnią chwilę, a nie w styczniu do cholery, kiedy to planowaliśmy.
Miało być inaczej.
No i w środę O. widząc, że jestem wykończona wziął się za robienie jedzenia: takiego na drogę i kolacji dla gości. Ja się dopakowywałam. Czułam dyskomfort bo chociaż na pierwszy rzut oka było w naszym domu czysto, to jednak widziałam tu masę bałaganu, którego nie zdążyłam ogarnąć przez psa, który co chwilę brudził tą przestrzeń, którą poprzedniego dnia posprzątałam.
Wolałabym, aby jednak nikt nie przyjeżdżał ale było za późno...
Przyjechała sis O. i Szwagier nr 2 i wtedy odpalił się pies. Nie wiem co się stało. Czy to skok rozwojowy czy co... Nie wiem. Ujadała ZE STRACHU tak zaciekle, tak wrogo, tak JAZGOTLIWIE i ROBIŁA TO GODZINAMI. Wwiercała się w mózg, własnych myśli nie słyszałam. Nie pomagało nic, co do tej pory pomagało - nawet jeden z jej ulubionych ludzi, Szwagier nr 2 nie pomógł, ba! Był przedmiotem jej zaciekłego ujadania. Teścia próbowała ugryźć. Wszyscy próbowali ją ogarnąć. Od 19 do 23. Cały środowy wieczór. Sąsiedzi następnego dnia pytali co się stało - pytali z troską, ale też informowali, że spać nie mogli i w sumie zastanawiali się czy ktoś policji do nas nie wezwie. Ja w nocy, gdy światła pogasły po prostu nie wytrzymałam, tamy puściły i się rozpłakałam. Tym bardziej, że szczeniak około 3 nocy mnie obudził - tak sobie gryzła kurtkę O., odgryzła troczki. Przypuszczałam, że psina się obudziła, bo była spragniona (jej miski zostały w pokoju, w którym spali teściu, szwagierka i szwagier) - a mi się chciało siusiu jak już się obudziłam o tej zbójeckiej porze. Wstałam, ale wtedy znowu okazało się, że nie mogę wyjść z sypialni do własnej łazienki, bo Szwagier 2 rozłożył się tak, że zastawił nasze drzwi xD. Więc byłam uwieziona we własnym domu. Bez komfortu. Jak w potrzasku. Napięcie we mnie rosło. Wkurwiona przecisnęłam się przez szparkę - Szwagra nie obudziłam, ale obudziłam siostrę O., która kolejnego dnia wyjaśniała mi, że takie chodzenie po nocy ją budzi (noł shit). Okazało się, że ani ona, ani ja już do rana nie mogłyśmy spać (dowiedziałam się już rano w drodze). A jak wróciłam nie mogłam zasnąć, bo było DOKŁADNIE tak jak się stresowałam, że będzie. Dokładnie tak, jak nie chciałam by było. Mój płacz obudził O. - pytał o co chodzi. Wyjaśniłam mu to najlepiej jak potrafiłam. Prosił, abym wytrzymała do jutra. A ja miałam flash back do zeszłorocznego tego samego wydarzenia: bezsenna noc w mój wolny dzień, urlopowy dzień, w namiocie, wokół HAŁAS, a ja płaczę z bezsilnej złości, bo JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE MÓJ URLOP TAK WYGLĄDA!?
Bo tak miało być.... jeden wieczór dyskomfortu i urlop. Reset.
Nie było.
Byliśmy w pięknych miejscach i z przyjemnością to lepiej opiszę później, naprawdę. Były momenty super. Ale przeszkadzało mi CHOLERNIE to, że to był wypad rodzinny. Że to nie były osobne komórki, dorosłe dzieci z osobami partnerskimi i ich ojciec z kolegami, którzy mają biwak w jednym miejscu. Oni jeszcze są na etapie wypracowywania tej dynamiki relacji. Dopiero co sami wkraczają w dorosłość. A ja jestem DOROSŁA, KURWA! Nie chcę tak spędzać czasu z moimi rodzicami, a tym bardziej z cudzymi!
Mówiłam to mojemu chłopakowi... i teraz wiem, że chociaż mówiłam on tego nie rozumiał.
Pierwszego dnia w samochodzie, po odstawieniu psa do moich rodziców myślałam o tym, że to naprawdę TURBO dziwny czas w moim życiu: dzieją się same spoko rzeczy w sumie, ale w taki sposób, że moje granice są przekraczane i jestem przez to nieszczęśliwa.
Np: przyjechali do mnie na noc, w gości. Do mnie i O. Ale to my jesteśmy hostami, to na nas spoczywa odpowiedzialność organizacji. Nie umawialiśmy, że będzie inaczej. Więc wieczorem - kiedy mój O. wraz z ojcem, siostrą i Szwagrem rozpuszczali się nad słodyczą naszego WŚCIEKLE ujadającego pieska, kiedy miło spędzali czas automatycznie wchodząc w ten swój żargon, czując się "jak u siebie", ja wtedy robiłam tartę.
Rano, jak oczywiście wszyscy goście poszli do ubikacji przygotować się przed podróżą ja poszłam do kuchni (zagraconej, miałam ją sprzątać i przejrzeć co wyrzucić w zeszłym tygodniu, zanim goście przyjadą) dokończyć nam tartę. Tarta z różowego ciasta kruchego (wegańkie, bez cukru) i z pianką z ubitych jajek, serka qwark i cytryn (dodałam tu żółtego barwnika), a górę ubrałam bezikami i kilogramem truskawek. Niskokaloryczne, kolorowe. A u ojca rodziny widok ciasta wywołał zdziwienie - bo przecież on przywiózł śniadanie od swojej zony: upiekła nam półtorej metra chałki, zrobiła ulubioną pastę Szwagra nr 2, jakieś jeszcze pasty wegańskie dała. Noż cholera, ja się wkurzyłam (nie okazałam tego mam nadzieję), bo przyjechali do mnie przecież. Jestem przekonana, że teściowa w dobrej wierze te żarcie podała, ale ja to czuję jak zagarnianie mojej przestrzeni zwyczajami ich rodziny. Nie mówili, że te jedzenie chcą zjeść dzisiaj - myślałam, że to prowiant dla teścia i dla Szwagra nr 2 na kolejne dni. A okazało się, że to miało być jedzenie na ten poranek - tylko nikt mi tego nie tylko nie powiedział, ani nie zapytał czy taką pomoc chcę przyjąć. Takie "jak gdzieś jadą moje dzieci i mąż to niech mają jedzenie jak w domu". Ale to mój i O. dom! :( I najzabawniejsze i najsmutniejsze jest to, że to półtora metra chałki wróciło z nami po 5 dniach do domu nietknięte, nikt jej nie zjadł, a jakieś 500ml pasty jajecznej dla Szwagra nr 2 tenże zapomniał spakować i leży w naszej lodówce do dziś...
Niemniej moja tarta wyszła obłędnie pyszna, pozmywałam, posprzątałam, spakowaliśmy się w samochodzik i ruszyliśmy (mijając po drodze tych wszystkich sąsiadów zaniepokojonych wściekłym, bezustannym ujadaniem naszego psa poprzedniego wieczoru...)
Rano złapaliśmy się z ekipą z kampera i ruszyliśmy.
Było spoko, ja też myślałam o tym, że najgorsze już za mną. Były takie chwile, że byłam bardziej napięta - i trudno mi było ocenić czy to napięcie wynikające z nieprzespanej nocy i zmęczenia, hałasu, upału, czy napięcie które czuje bije od innych członków ekipy. O. był super. Serdeczny, kochany. Trochę bezradny, bo teraz wiem, że nie rozumiał... myślał, że potrzebuję "bardziej odpocząć po ciężkim tygodniu". A to nie o odpoczynek chodziło tylko o granice - o to, że we własnym domu, we własnej przestrzeni czułam się jak intruz, nie miałam swobody, nie odpodiwadało mi to, że podejmuje gości w tak bardzo rozpieprzonym domu, że zamiast odpocząć jestem spięta, piekę ciasta, zabawiam... No nie naładowałam baterii by móc się komfortowo cieszyć z towarzystwa po prostu.
Pierwszy nocleg wywołał małe... tym. Napięcie. Ja byłam bliska płaczu znowu. Potrzebowałam się odłączyć od ludzi, od kontaktu, od brania innych pod uwagę. Proponowałam mojemu chłopakowi, że pójdę gdzieś sama - powiedział, że woli iść ze mną. Proponowałam, aby został z chłopakami i siostrą i chłonał atmosferę festiwalu na którą czekał cały rok. Wolał iść ze mną. Ale w wyniku chaotycznej rozmowy pod domkiem (okazało się, że ubikacja i tak jest w innym obiekcie, a w naszym domku są 4 posłania na łóżkach piętrowych i jeden stolik xD) mój chłopak zaproponował, żebym się z jego ojcem dogadała jakie ma plany i żebym "postawiła granice tak, abym potem nie miała do niego pretensji, że moje granice są przekroczone" - bo on tego nie rozumiał, chociaż mówił, że rozumie. ARGH. No i podchodzę do teścia i pytam jak robimy z kluczem do domku, bo ja i O. teraz wychodzimy. Jakie on ma plany i jak ewentualnie wymienimy się kluczem. A teściu wychodzi przed domek i zastanawia się. Pyta córki jakie ona i Szwagier nr 2 mają plany. Córka zainteresowana przerywa rozbijanie namiotu i mówi, że chce się wykąpać. A na to ojciec jej proponuje, że może chce iść z bratem i ze mną na miasto bo my teraz planujemy wyjść, a on i X-mani później wybiorą się do miasta pochillować. OMG, jak ja się WKURWIŁAM. ZNOWU moje granice były przekraczane. Wcięłam się mu w słowo, głosem drżącym od płaczu czającym się w gardle, że ja chcę pomyć sama dlatego wychodzę. Na co teściu wybucha śmiechem "jak to SAMA? To czemu idziesz z O.?". Odparłam, że on chciał dołączyć. I teraz jak to piszę to sama nie wiem czy dodałam jakieś wyjaśnienie typu "jego obecność zniosę" czy coś - co dla osoby z boku może brzmieć niemiło, ale chodzi o moją potrzebę... No nie wiem. Mam wrażenie, że wtedy mój ton i złość z jaką spiorunowałam siostrę O. i ich ojca mogła być... no cóż, namacalna. Ja jednak mam emocje wypisane na twarzy i potrafię zabijać spojrzeniem. Wiem. Ale w tamtym momencie byłam na GRANICY, bałam się, że zaraz się ze mnie wyleje i się rozszlocham. I zacznę krzyczeć po prostu. Potrzebowałam być sama. Potrzebuję niezależności. Kurwa, mam 34 lata! To idiotyczne, że na własnym urlopie mam się tłumaczyć z tego jak spędzam czas...
No i poszliśmy i było super.
Zregenerowałam się.
Ból głowy minął. Nabrałam humoru. Apetytu. Nawet przynieśliśmy reszcie coś pysznego z miasta, ale chyba od tamtego momentu siostra O. i Szwagier mieli rezerwę wobec mnie... Wobec O. byli serdeczni, wobec mnie zachowawczy.
X-mani, teściu i sis&Szwagier nr 2 potem dali odczuć, że słabo robimy, że wracamy do campingu, kiedy oni dopiero wychodzą na miasto. Dali tez odczuć O. że teraz najlepsza impreza będzie. Rozmawiali o tym, jakiego alko chcą spróbować... No... Czułam się jak Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy i uśmiechów dzieci. I zarazem czułam się zła, bo mam prawo mieć swoje potrzeby, swoje granice i mam prawo oczekiwać, że będą brane pod uwagę i respektowane.
:(
Oczywiście w naszym domku ładowały się telefony i laptop siostry O. oraz jej partnera. Zajęli wszystkie gniazdka. Potem O. nad ranem podpioł swój telefon, ja swój później, ale za jakiś czas odkryłam około śniadania, że ekipa młodsze-rodzeństwo odpięła nasze telefony by przypiąć swoje. Znowu. No szlag mnie trafił, bo MÓJ DOMEK! Nikt nie pytał czy to okay, czy my nie potrzebujemy. No i jeszcze teściu musiał podpiąć się gdzieś - pewnie go córka pytała.
Mieliśmy ruszać w dalszą drogę rano. Tak, jak poprzedniego dnia, najlepiej o 7, a najpóźniej o 9. Więc dla własnego zdrowia psychicznego wstałam o 5:30 i poszłam pobiegać. To pomogło. Jak zawsze. Bieganie to najlepszy sposób na skuteczne pozbywanie się napięcia i wietrzenie głowy... Ale jak wróciłam około 7 - wstał tylko mój partner. Poszliśmy na plac zabaw się powygłupiać, a potem przygotowywaliśmy śniadanie. O 8 byliśmy gotowi do drogi. Dosiadła się siostra O. i w zasadzie prowadziła sympatyczną konwersację z bratem - nie to, że mnie ignorowała, co po prostu wspominała z nim jakieś wydarzenia z dzieciństwa. Spoko. Zjedliśmy razem śniadanie. Potem zaczęła wstawać reszta. Dopiero...
Ale wyruszyliśmy w drogę po 11, bo reszta ekipy okazało się, że leczyła kaca i nie mogli się zebrać. Ech. Z pobłażliwymi uśmieszkami typy komentowały moje biegańsko rano "ja takich sportów ekstremalnych to nie uprawiam" - niby było sympatyczne to-to, ale czułam jeszcze mocniej, że odstaję, nie pasuję. Kiedy kamper się zbierał pomyślałam, że wrócę do chłodnego domku i jeszcze pośpię, ale wbiła siostra O., jej chłopak i O., zaczęli sobie rozmawiać przy ładujących się komórkach "bo tu jest przyjemny chłodek". No i co? W teorii normalna sytuacja. A mnie to już drażniło. Zakładano, że skoro innym mieszkańcom domku jest okay z takim ciągłym przebywaniem razem, to mii też. I to ja musiałam się wciąż dostosowywać. I się czułam winna, że mam takie potrzeby, że z ich perspektywy moje potrzeby bycia w odosobnieniu to jest zachowanie wymierzone w nich - odepchnięcie, obrażenie się, znielubienie. Oni są rodziną i tak funkcjonują, a ja jestem wcielona do rodziny i musze się dostosować do nich... A to przecież mój urlop też jest... :(
No i resztę opiszę może jutro.
Generalnie dopiero w niedzielny wieczór mój O. załapał o co mi chodzi. Co jest dla mnie tym "za dużo", którego on nie czuje i nie rozumie, bo jest dla niego normalne.
W niedziele byliśmy z odwiedzinami u moich przyjaciół, dosłownie na godzinę, jak nam się zepsuł samochód w Poznaniu. Zarówno J. jak i V. mówili do mnie z troską o tym, że troszczą się o mnie, bo widzą i słyszą, że ostatnio zbyt wiele na siebie biorę. Mówili łagdnie o odpuszczaniu, rezygnowaniu. Ja do nich mówiłam moim zdaniem dokładnie to samo co do mojego partnera: że czuję, że za dużo się dzieje, że moje granice są przekraczane i czuję, że jako jedyna mam tak te granice ustawione i że nie potrafię jeszcze znaleźć balansu w żonglowaniu między tym, jak ułożyć swoje życie z całym dodatkowym ambarastem, jaki wiążę się z byciem w związku i jak znaleźć w tym po prostu poczucie szczęścia, a nie rozpaczy, że jestem bezustannie przytłoczona WSZYSTKIM.
O. tego słuchał. Powiedział mi, że było mu przykro, że do niego nie mówię tak, jak mówiłam do przyjaciół.
Okazało się, że są błędy komunikacyjne po mojej i po jego stronie.
Dlatego cały niedzielny wieczór spędziliśmy na balkonie rozmawiając... To była bardzo trudna rozmowa. Bardzo się denerwowałam, bałam. I oprócz tego, że nazwaliśmy nasze potrzeby i lepiej rozumiemy się, to obiecaliśmy sobie, że jeszcze do tego wrócimy: bo stan, który ja uważam, za komfortowy wywołuje w moim chłopaku dużo sprzeczności. Powiedział mi "ja nie jestem gotowy postawić tak granic, bo tak rzadko ich widuję, że czuję się obecnie w swojej rodzinie jak obcy człowiek" - i mówi, że to jak jest teraz, czyli "intensywnie przez kilka dni raz na jakiś czas" jest dla niego obecnie wielkim wyzwaniem związanym z budowaniem życia rodzinnego ze mną i naszym pieskiem. A ja jeszcze nie wiem jak to rozegrać bym mogła się cieszyć i O CO KONKRETNIE chodzi - bo jak jestem ich gościem to mogę się podporządkować rytmowi ich rodziny (np: w świeta), ale jak jestem na urlopie to w żadnym wypadku nie chcę tego robić.
Na razie tyle... Jeszcze muszę rzygnąć tekstem, ale najpierw obiad.
14 notes · View notes
Text
"nie znasz składu powietrza którym oddychasz to powietrze Cię zabija”
“ moimi przyjaciółkami są żyletki ! mają ostre języki”
"masz cierpieć, Ty masz cierpieć , jak jeszcze nigdy nie cierpiałaś , masz wyć z bólu"
"do wszystkich,którzy czytają ten list
nie chcieliśmy takiego zakończenia[?] chcieliśmy żyć, ten świat nie ma miłości , ten świat umiera , ten świat na nas nie zasłużył , dla tego musimy odejść , nasza historia już została opowiedziana , my odchodzimy ,a wt zostaniecie , zabijacie się powoli samo o tym nie wiedzą c to wy jesteście salą samobójców"
“ból już nie sprawia mi przyjemności,przesunęłam granicę, tak ?trzeba iść dalej.To jest decydujący moment, chcemy przejść przez śmierć bezboleśnie i godnie.Ja marzę ,żeby opróżnić całe opakowanie tabletek , napić się alkoholu trochę i zasnąć.”
“ - lęk , boisz się. boisz się boisz się. widzę lęk.[...] boli Cię rzeczywistość, bo jesteś wrażliwy, tak jak ja, ja też jestem wrażliwa, bardzo.Oni nas nie rozumieją, zobacz jacy są słabi, boją się nas. Jesteśmy dziwni, odstajemy od normy. Dominik, jesteś inny.To jest skarb, wiesz wszystko co odstaje od normy, wszystko , jest zagrożone i możemy się bać [...] masz ich przestraszyć, bądź terrorystą , jesteś terrorystą.”
Sala samobójców
2 notes · View notes
wiking0 · 1 year
Text
Przygotowania do świąt na promie trwaja :))
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Od rana kazdy zapiernicza, żeby przyjać jutro rodziny członków załogi. Ubieranie choinek, nakrywanie stołów, pranie wykładzin, odkurzanie. Fajnie ciesze sie, że spedze święta właśnie tutaj, a nie w domu. Normalnie w domu dzisiejszy dzień pewnie bym przeleżała. Moje urodziny to jeden z gorszych dni w roku. Okropnie ich nie lubie, jakoś łapie mnie taki dziwny nastroj, a że dzisiaj było aktuwnie to moge powiedzieć, że to były moje 1 wesołe i najlepsze urodziny. Nikt o nich nie wiedział i obyło sie bez niezręczności.
Jutro wigilia i rowniez czeka nas duzo pracy. Boje sie jedzenia. Ostatnio wytrzymałam 4 dni bez brania Dulco. Tak jakos sie zmotywowałam i to chyba moj rekord od kilku miesiecy, wiec pewnie jutro nie obedzie sie bez i zostanie na tych 4 dniach, no cóż.
Życze wam spokojnych świat, bez kłótni i w gronie osob, których kochacie, bo to jest najważniejsze. Szcześcia z jedzenia i miłości do siebie i swojego ciała. Oby nowy rok przyniosł wam wiecej sukcesów niż porażek. Walczcie o siebie.
Trzymajcie sie 🌸
30 notes · View notes
antypoezja · 3 months
Text
Dziwny jest ten świat
Nie rozumiem nic
Poświęcasz czas
Długie rozmowy
To o związek się ociera
A jednak rezygnujesz
Boisz się
Na śmierć jesteś gotowy
A na miłość nie
Wybierasz samotność
I w sobie problemu szukasz
Że chwilę kochałeś
A potem nic
Dlaczego tak jest?
Kryształowa róża
Zakwitła w sercu
Niechcący strącona
Posklejana nieumiejętnie
Bo przecież nie umiesz w miłość
I żyjesz w tym świecie
Zawiścią pałasz
Do ludzi w parze
Bo im się udało
A tobie wcale
Ale nie masz im za złe
To nie ich wina
Że miłość dla Ciebie
To tylko chwila
4 notes · View notes