14 kwietnia 2024, Niedziela🌷:
POST-TASIEMIEC ALERT!
Update'u z mojego życia ciąg dalszy!
Dostałam nowe leki na migrenę, na razie działają. W tym miesiącu miałam na razie tylko jeden dwudniowy atak, co jest całkiem niezłym wynikiem, bo bez nich dni migrenowych w miesiącu było średnio od 14 do 21. Wprowadziłam też dietę antymigrenową — w końcu. Wcześniej trochę się przed tym wzbraniałam, ale uznałam że frekwencja nie pozwoli mi na więcej nieobecności. Bałam się tej diety, bo wyklucza baaardzo dużo produktów: wszystkie sery, fermentowany nabiał, wędliny, wywary mięsne, owoce morza, soję, suszone i bardzo dojrzałe owoce, cytrusy, pomidory, czosnek, paprykę, banany, awokado, kapustę, szpinak, truskawki, ananasa, kiwi, cebulę, chilli, imbir, ocet, kakao, drożdże, zakwas chlebowy, glutaminian sodu, aspartam, czerwony barwnik, kofeinę, kiszonki i wszystkie orzechy z wyjątkiem migdałów. Także trochę tego jest. Jak się jest na recovery i to takim które nie idzie zbyt dobrze, taka restrykcyjna dieta mocno triggeruje i potrafi naprawdę siąść na psychikę. Na razie sobie radzę. Dieta polega na tym, że na tydzień odstawia się wszystkie te produkty, a potem wprowadza po jednym raz na trzy dni (wszystkie "przetestuję" do około połowy lipca) — jak dostanie się ataku, to pewnie przyczyną jest to konkretne jedzenie i trzeba go unikać. Na razie wprowadziłam już kofeinę (w rozsądnej ilości 300 mg dziennie nic mi nie było) i dzisiaj zaczęłam z bananami. Na razie jest okej. Bardziej mnie ta dieta irytuje niż wywołuje chęć Edziowego okultyzmu — to chyba dobry znak. Nawet jak czuję, że atak się zbliża, to wystarczy że wezmę kilka Ibupromów albo pójdę spać (bez leków, jak szłam spać z początkiem migreny oznaczało to, że kiedy się obudzę to przechylę się przez łóżko i zwymiotuję na podłogę z bólu — innej opcji nie było), więc leki w połączeniu z tą dietą przynoszą efekty.
Byłam też z Nicolasem u weterynarza, bo miał zapalenie ucha i na badania krwi, bo zaczął więcej pić. Ogólnie kosztowało mnie to 400 zł (a i tak miałam zniżkę po znajomości bo klinikę prowadzi kolega mojego taty z dzieciństwa) + i kilka minut kociego focha po każdym zakropleniu uszu (przynajmniej dopóki nie ogarnął że potem zawsze dostaje jeść). Zauważyłam że coś jest nie tak dość szybko, dzięki temu że po prostu dzielimy poduszkę i miałam niepowtarzalną okazję poczuć smrodek wydobywający się z jego uszu, poza tym zaczął się częściej drapać. Do weta trafiłam z nim na szczęście zanim zaczęło go boleć przynajmniej od środka, bo drapał się tak intensywnie że rozdrapywał sobie skórę przy uszach. Chciałam mu obciąć pazurki z tylnych łapek żeby nie zrobił sobie krzywdy, ale zaczynał mnie kopać xD.
Kolejna kwestia! Dzięki moim wspaniałym, wspierającym rodzicom zaczęłam się zastanawiać czy na pewno dostanę się na studia, a nawet jeśli, to czy nie wywalą mnie po pierwszym semestrze 🙂. Fajnie, co? Nie że coś, ale mogliby nie dissować mnie tylko dlatego, że chciałabym czegoś innego niż oni; zmęczonej życiem mamy-korposzczura z depresją i zespołem lęku uogólnionego albo taty-alkoholika po technikum mechanicznym, bez matury, bezrobotnego przez pół życia i rzucającego każdą pracę po roku. Chciałabym być szczęśliwa i spokojna, a nie mieć wciąż nawracające myśli, że życie jest bez sensu, skoro harujesz przez 40 lat w "porządnej pracy" której nienawidzisz, za psie pieniądze, a potem umierasz na zawał albo zbyt późno zdiagnozowanego raka bo twoje ciało nie wytrzymało takiej ilości stresu, a nie było cię stać żeby iść do lekarza prywatnie, podczas gdy na NFZ następny termin był za rok. A nawet jeśli żyjesz, to siedzisz całymi dniami w nieogrzewanym mieszkaniu, w którym światło zapalasz tylko do czytania, bo nie stać cię na prąd, i z którego wyściubiasz nos tylko na zakupy, bo szkoda ci wychodzić, skoro tyle płacisz za czynsz. Tak, taka jest moja wizja dorosłości i starości — przynajmniej takiej, jaka myślę że czeka moich rodziców, i jakiej chciałabym uniknąć. Chciałabym pójść na studia, na które będę chodzić z przyjemnością, a nie jak za karę i znaleźć taką pracę, żeby to nie był obowiązek, tylko przyjemność. I chciałabym być samowystarczalna, a nie — jak moi rodzice — polegać na rodzicach/teściowych, mieszkać w ich mieszkaniu i wisieć dziesiątki tysięcy, których nawet się nie ukrywa, że nie zamierza się oddać. I chciałabym nie czuć się samotna — ale ten problem już rozwiązałam adoptując Nicka i jego towarzystwo w pełni rekompensuje mi relacje międzyludzkie, czy raczej ich kompletny brak. Do tej pory nie poznałam nikogo z kim dogadywałabym się wystarczająco dobrze, żeby nawiązać jakąkolwiek relację koleżeńską, nie licząc katechety i historyka z liceum, ale czy da się to zakwalifikować do relacji? No nie wiem, już sama różnica wieku dodaje dziwności kiedy się o tym opowiada (jeden ma z 60 lat, drugiemu niedawno stuknęła 40-stka), ale nie zliczę ile razy spędziłam z którymś przerwę albo zostałam godzinę po lekcjach bo się zagadaliśmy. I wiem że to może dla niektórych brzmieć niezbyt dobrze — bo jak to tak, nastolatka urządza sobie pogaduszki z nauczycielami?! W dodatku z facetami?! — ale naprawdę nie ma w tym nic niewłaściwego. Łatwiej mi się z nimi rozmawia niż z ludźmi w moim wieku. Ci, których znam gadają ciągle o tym ile to ich rodzice nie mają pieniędzy (snoby zasrane), o imprezach, o randkach, związkach, znajomych, o celebrytach i ciągle plotkują (a ja nienawidzę plotek, bo sama wielokrotnie byłam ich ofiarą — i wciąż zdarza mi się być). Nie mam o czym z nimi rozmawiać. Mam nadzieję, że miałam do tej pory pecha do ludzi, bo jeśli nie, to boję się co to dla mnie znaczy. Przynależność do Klubu Seniora, bo gdzie indziej spotkam ludzi, z którymi znajdę wspólny język? Randki z ludźmi z pokolenia moich rodziców? Błagam, LITOŚCI. Oczywiście biorąc pod uwagę, że kiedykolwiek pójdę na jakąś randkę. Na razie się nie zapowiada (ludzie nie są zainteresowani mną, mnie nie obchodzą ani ludzie, ani wymagające relacje z nimi, a tym bardziej jakakolwiek fizyczna zażyłość; od trzymania za ręce, przez całowanie, aż po szeroko pojęte "coś więcej" — wszystko to mnie odrzuca, ale tylko ze względów sensorycznych. Gdybym nie miała czucia, chyba nie miałabym nic przeciwko. Powiedzmy, że jestem osobą do przytulania, ale nie za długo i na moich zasadach). Może jestem niedojrzała, a może boję się czegoś, czego nigdy nie doświadczyłam. A może po prostu coś jest ze mną nie tak.
Chyba trochę zgubiłam wątek. Rozgadałam się. Mówiłam o studiach. Rodzice mnie zniechęcają, sama zaczęłam się zastanawiać czy to na pewno dobry pomysł, ale to nie ma absolutnie żadnego znaczenia, bo nie mam innego planu. Koniec, kropka. Jadę. Kij wam w oko, skurczybyki. Ze mną nie ma tak łatwo.
Zastanawiam się nad odkupieniem samochodu od kuzynki — fiat 500 z 2008 roku za 13.000 zł. Na razie nie mam jeszcze nawet prawa jazdy i brakuje mi czterech tysięcy, ale może uda się namówić rodziców żeby sypnęli trochę grosza na kurs. Argumenty są po mojej stronie: "niepowtarzalna okazja", nic od nich nie dostałam ani na 18-stkę, ani na Boże Narodzenie, no i fajniej będzie zwiać z domu pierdząc im tłumikiem na odchodne niż ładować siebie, kota i marny dorobek swojego marnego życia do TLK, próbując nie spierdolić się z peronu na tory. Natomiast ich jedyny kontrargument to że nie mogę prowadzić, skoro mam ADHD (nie dociera do nich, że biorę na nie leki od ponad 11 miesięcy) i że młodzi prowadzą nierozważnie (kiedy przypomniałam im że to oni jeżdżą 80 km/h w terenie zabudowanym, podczas jazdy siedzą z nosem w telefonie: tata ogląda shorty na YouTubie, mama czyta artykuły — "ale tylko nagłówki!", i w dupie mają tak prozaiczne rzeczy jak sygnalizacja świetlna, i to ja jestem osobą, która się na nich drze, że prowadzą jakby prawa jazdy znaleźli w chipsach, zaczęli się burzyć, że jestem bezczelna). W każdym razie jeśli się zgodzą, to pójdę sobie do pracy na miesiąc do Burger Kinga (klientów mają z 10 razy mniej niż McDonald a płacą podobnie) i jak zdam prawko będę miała samochód, yay!
Na koniec wrzucam zdjęcie drzewa za oknem bo wiosna jest super i Nicolasa obczajającego lampę bo wygląda wtedy jak ślimak
To nie koniec update'u, po prostu wiem że zbyt długie posty nie są tak dokładnie czytane xD. Update vol. 3 już wkrótce!
32 notes
·
View notes
48. 🩸 🏥 🐕🦺
🩸 Bierze/brała któraś z was tabtetki anty? Pomagają na PMS? Mi terapeutka to poleciła, bo serio jest nie do wytrzymania... Puchnę, cycki jakby miały mi wybuchnąć (rozmiar skacze do E o.O), jestem leniwa, markotna i ZŁA. I ostatnio to jedyny powód przez który sięgam po opioidy.
🏥 Spełniam pierwsze postanowienie noworoczne i robię kurs KPP, dobra powtórka przed powrotem na studia. Łączę z tym też drugie postanowienie - nie jestem płochliwą pizdą. ;) Zgłaszam się, odpowiadam na pytania (wcześniej nawert gdy znałam odpowiedzi doskonale i byłam ich pewna to i tak milczałam z lęku), biorę najtrudniejsze role, by je przećwiczyć, nie zamykam się w sobie. Jestem zadowolona i nie jest to o dziwo takie straszne. :) Jakieś 3 lata temu przez mój irracjonalny lęk i wycofanie między innymi nie dokończyłam tego kursu.
🐕🦺 Przyszła paczka od mamy dla Walterka! Na kocyku jakoś leży, poczekam trochę i dam mu go do legowiska. Frisbee odpakował sobie sam, potem wziął się za wyciąganie woreczków z kostki. XD Jak tak dalej pójdzie to sam będzie wyciągał, pakował i wyrzucał haha.
40 notes
·
View notes
Kiedy poradzę sobie z przełamaniem jakiegoś lęku albo pozbędę się jakiegoś nawyku, nie mam nikogo, kto cieszyłby się ze mną. Wiem, że jestem dorosłą osobą i fakt, że w końcu pozwalam sobie przerwać ciszę w samochodzie lub nie zmuszam się do zjadania wszystkiego, co mam na talerzu, to nic nadzwyczajnego, ale dla mnie to ważne. Lista takich rzeczy, których ludzie nie zrozumieją i określą jako "bzdura", jest długa.
73 notes
·
View notes
[13.12.2023]
Dobry wieczór moje miłe Motylki! 🦋
Od chwili przetarcia rano powiek planowałam aby ten wpis gryzł sztucznym optymizmem. Pomyślałam ile możecie znosić moich skrajnych nastroi wiecznie nieszczęśliwej damy w opałach. To męczące. Lecz wiecie co? Ambiwalencja stanowi moją pogmatwaną codzienność, rozdzieliłam siebie na "Rozsądną Thalie" oraz "Autodestrukcyjną Thalie" byle tylko trzymać się w ryzach. Te dwa skrajne indywidua tworzą składową jaką jest autorka tego bloga. Czemuż miałabym zakłamywać rzeczywistość? Nawet wprawnie nałożona maska kiedyś opadnie, nie zakryje makamentów. Oto więc przychodzę kolejnego dnia z kolejnym bałaganem. Tym właśnie jestem. Napisałam niedawno jednej z Was, że przebyta droga, nawet ciężka powinna przynosić glorię zamiast okrywać nas kocem zawstydzenia, pora zacząć słuchać siebie. A ku temu poczyniłam dzisiaj kroki. Mimo, że zgłębianie zakamarków mojego umysłu porównywalnym jest do rozplątywania zmąconych słuchawek podczas stania na mrozie innej drogi nie ma. Rozsądna Thalia wyjawiła całą prawdę za konfesjonałem szkolnego gabinetu. Przyznała, iż dystrykcje kaloryczne mogą stanowić powolnie zabijającą truciznę. Tydzień wcześniej ściśnięta między kolcami żelaznej dziewicy zaprzeczałabym szaleńczo myślą o zakończeniu "Balu" (w odniesieniu do genialnego tekstu Agnieszki Osieckiej). Racjonalna Thalia sardonicznie żartuje, że na święta prosiła Mikołaja o wagę a dostała psychologa, mimo lęku szuka pomocy. Męczy się widząc jedzenie nawet podczas nocnych lęków. Tęskni za utraconą pewnością siebie, liderowaniu grupie oraz krzykliwym strojom o dorównującym ekstrawagandzie makijażu. Tamta Thalia mimo większej cyferki na wadze porywała ludzi czymś o czym obecna wydmuszka zapomniała, pasją. Zaś zła, masochistyczna siostra bliźniaczka niczym rozwydrzony pędrak napędza spirale szaleństwa podszeptując okropieństwa czy zakupując wszystko reprezentujące motyw motyla. Infantylnie, czyż nie? Lecz ona taka jest, uparta nawet wbrew sobie samej. Szuka bodźców prowadzących do chaosu, jedynej rzeczy jaką zna. Na wzór Biblijnego węża czychającego w konarach drzewa zakazanego poszukuje utraconego ciepła w bluszczu z którego wylatują motyle. Ja jestem tymi dwoma światami! Pragnę któregoś dnia zapobiec wojnie wpychając kwiatek w lufę własnego pistoletu wymierzonego do lustra. Pisząc o gwałtownej zmianie skłamałabym. Nos zapewne wydłużyłby mi się do tego stopnia, iż godnie zastąpiłby palce w pisaniu. Raz zakodowany do "motylkowej matmy" mózg przechowuje informacje w chmurze czekając ze swym Trojanem aż oprogramowania ochronne chwilowo osłabną. Czuję dumę i nienawiść ponieważ pozwoliłam sobie zjeść kanapkę bazowaną na końcówce chleba zamiast ułożyć pomidora na płótnie mniej kalorycznego wafla ryżowego. Kajdany psychicznego głodu zardzewiały krusząc się u mych stóp dając jeden dzień pozornej normalności. Czemu więc znów chcę poczuć dyby wokół przegób? Kontrola, słodka kontrola której pozory sobie wmawiam. Jedzenie posiada władzę, ja tylko iluzję. Proszę internauto, strzępek mego umysłu. Oceń własną miarą jego wartość. Znajomi często wymagają abym rozrysowała im mapę życia lecz czy osoba błądząca między własnymi powiatowymi drogami powinna rzucać się ku wielkim metropolią? Moje przeżycia - wszystko i nic, innej opcji w menu nie oferuję. Jestem jedynie ziarenkiem wśród innych tworzących plażę naszej ziemi. Niejednokrotnie wpadnę komuś do buta powodując irytację oraz dyskomfort aż delikwent wytrzepie obuwie ze zbędnego ciężaru. Innym razem posłużę dorastającej duszyczce do tworzenia najwcześniejszych szczęśliwych wspomnień budowania piaskowych zamków w których Bóg jeden wie jak wystawny bal właśnie trwa. Zaburzenia odżywiania są czymś więcej niż cielesna powłoka, szyją plandekę dla naprawdę różnych historii. Odważysz się zerwać swoją?
Spożyte kalorie: 180kcal na 300kcal.
Spalone kalorie: 357kcal.
Bilans: -177kcal.
Szczęśliwej nocy Motylki! 🦋
34 notes
·
View notes
Narzekanki cacanki ✧・゚: *✧・゚:*
Jest mi tak ogromnie smutno. Mam też w sobie od groma uczucia zazdrości, bezsilności, lęku. Co dziwne, nie mam ani malutkiego ziarenka złości.
Stoję w miejscu. Dookoła mnie jest pustynia. Przez jakiś czas szłam nawet nie wiedząc w jakim kierunku. Później zaczęłam częściej już zatrzymywać się. Czasami robiłam jeszcze jakieś parę kroków, ale teraz od pewnego czasu stoję i nie ruszam się ani o milimetr. Nie widzę sensu iść dalej.
Powinnam znaleźć pracę, jakąkolwiek. Skończyć szkołę średnią, nie wiem, skończyć kursy jakieś - COKOLWIEK. Jednakże nie potrafię się zmusić do żadnego kroku. Po co mam iść do pracy jak i tak zaraz z tego zrezygnuje? Po co mam kończyć szkołe? Po co robić jakieś głupie kursy skoro i tak nigdy nie będę w niczym dobra nawet jakbym spędzała 100% swojego czasu na staranie się by stać się chociaż odrobinę lepsza.
Mam poczucie osamotnienia, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić, bo nie potrafię do siebie nikogo dopuścić, nie potrafię zaangażować się w relacje, męczą mnie strasznie.
Czekam, ale kompletnie nie wiem na co. Powinnam wziąć się w garść, ale nie mam na to siły. Terapia też wymaga ode mnie okropnie dużo siły, której nie mam. Nie potrafię się wziąć do kupy i spiąć pośladki. Nie chcę nawet.
W dodatku Ana...kurwa...nawet to mi nie wychodzi. Nie jem więcej niż 500 kcal na dzień a ja zamiast chudnąć z prędkością światła to co chwilę waga mi tylko wzrasta.
Ja pierdole, mam ochotę tylko płakać, ale nawet tego nie mogę, bo zawsze za to dostaje ochrzan.
18 notes
·
View notes