Tumgik
#siwe włosy
mortispbf · 6 months
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
37 notes · View notes
Text
Siwe włosy, co warto o nich wiedzieć?
Siwe włosy, co warto o nich wiedzieć?
Za przedwczesne siwienie może odpowiadać genetyka, jeśli odziedziczyliśmy tę cechę. Niekorzystnie również reaguje organizm na nadmiar stresu, poprzez nagromadzenie wolnych rodników w mieszkach włosowych, może dojść wówczas do zmniejszonej produkcji melaniny. (more…)
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
mrwickk · 1 year
Text
Moja babcia mówiła mi, żeby zakochać się w czyichś oczach. "włosy będą siwe, waga będzie się zmieniać stale, zęby będą wypadać, serce się rozpadnie, a my będziemy się kurczyć z wiekiem. ale oczy. oczy człowieka starzeją się razem z nim".
681 notes · View notes
pisanki-o-zyciu · 1 year
Text
Zestarzej się ze mną, pozwól bym mógł kiedyś rozczesać Twe siwe włosy i patrząc sobie w ozdobione kurzymi łapkami oczy, daj się pocałować.
50 notes · View notes
linkemon · 25 days
Text
Forger Loid x Reader
Resztę oneshotów z tej i innych serii możesz przeczytać tutaj. Zajrzyj też na moje Ko-fi.
Some of these oneshots are already translated into English. You can find them here.
Tumblr media
ʟᴏɪᴅ ᴘᴏsᴢᴜᴋᴜᴊᴇ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊɪ ɴᴀ ᴛᴇᴍᴀᴛ ᴀᴋᴀᴅᴇᴍɪɪ ᴇᴅᴇɴ. ᴢ ᴘᴏᴍᴏᴄᴀ̨ ᴘʀᴢʏᴄʜᴏᴅᴢɪ ᴍᴜ [ʀᴇᴀᴅᴇʀ] — ᴢɴᴀᴊᴏᴍᴀ ᴢ ᴄᴢᴀsᴏ́ᴡ, ɢᴅʏ ᴊᴇsᴢᴄᴢᴇ ᴛʀᴇɴᴏᴡᴀᴌ ʙʏ ᴢᴏsᴛᴀᴄ́ sᴢᴘɪᴇɢɪᴇᴍ. ᴘᴏᴍɪᴇ̨ᴅᴢʏ ᴛʏᴍ ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴍ ᴊᴇsᴛ ᴀɴʏᴀ, ᴄʜᴄᴀ̨ᴄᴀ ᴢᴊᴇśᴄ́ sᴡᴏᴊᴇ ᴏʀᴢᴇsᴢᴋɪ ɪ ᴘʀᴢᴇᴢ̇ʏᴄ́ ᴘʀᴢʏɢᴏᴅᴇ̨ ᴊᴀᴋ ᴡ ᴜʟᴜʙɪᴏɴʏᴍ sᴘʏ ᴡᴀʀs…
"sᴍᴏᴏᴛʜ ʟɪᴋᴇ ʙᴜᴛᴛᴇʀ, ʟɪᴋᴇ ᴀ ᴄʀɪᴍɪɴᴀʟ ᴜɴᴅᴇʀᴄᴏᴠᴇʀ ɢᴏɴ' ᴘᴏᴘ ʟɪᴋᴇ ᴛʀᴏᴜʙʟᴇ ʙʀᴇᴀᴋɪɴɢ ɪɴᴛᴏ ʏᴏᴜʀ ʜᴇᴀʀᴛ ʟɪᴋᴇ ᴛʜᴀᴛ" ʙᴜᴛᴛᴇʀ ʙᴛs
Anya posłusznie trzymała tatę za rękę, powoli dreptając przez słoneczne miasto. Dookoła niej działo się tyle rzeczy, że nie wiedziała, w którą stronę patrzeć. W sierocińcu rzadko wychodziła na zewnątrz. Jeśli już, to zwykle na zabrudzone podwórze. Budynki, które teraz oglądała, w niczym nie przypominały widoku z małego okienka starej kamienicy. Były wielkie i kolorowe. Uśmiechnęła się szeroko. To zdecydowanie był fajny dzień. 
— Gdzie idziemy? — spytała, ciągnąc lekko za rękaw garnituru. 
— Do kiosku. Po gazetę. — Loid poprawił kapelusz i skręcił w kolejną z wielu ulic. 
— [Reader] jest dobrą informatorką. Na pewno wyciągnie jakieś informacje o szkole.  
To nie tak, że Anya chciała podsłuchiwać myśli innych. Jasne, czasami naprawdę starała się to robić celowo i zwykle jej się udawało, ale zazwyczaj działo się to bez jej kontroli. Z tego też powodu nie lubiła tłumów. W wielkich skupiskach ludzi jej moc trochę wariowała. Zdarzało się, że słyszała za dużo naraz. Dlatego ucieszyła się, schodząc na mniej uczęszczaną ulicę. 
Popatrzyła na tatę. Zapytać go? Nie, nie mogła. Musiałaby mu wytłumaczyć, o co chodzi. Jeszcze by się skapnął, że nie jest do końca normalna, i oddałby ją z powrotem. Jeśli chciała z nim zostać, musiała się dostać do szkoły. To było ważne dla jego misji. 
Wytężyła głowę. Informator… Informator... Informator… Ktoś taki na pewno był w którymś odcinku Spy Wars. Tylko nie za bardzo mogła sobie przypomnieć w którym. Zazwyczaj skupiała się na tym, co robi Bondman. W końcu był najfajniejszym bohaterem ze wszystkich. Strzelał, pokonywał wrogów i ratował księżniczkę. 
— Dzień dobry. — Forger przekroczył próg niewielkiego sklepiku. 
Dzwoneczek przymocowany nad drzwiami brzęknął kilka razy, oznajmiając właścicielce, że zjawił się klient. Loid przez grzeczność zdjął kapelusz, rozglądając się po półkach. Popatrzył na Anyę znaczącym wzrokiem. Zmarszczyła czoło w zamyśleniu, ale dość szybko zrozumiała, o co mu chodzi. 
— Dzeń dobly! — krzyknęła. 
— Witam, witam stałego klienta! — Sprzedawczyni od razu przestała czytać książkę i jakby się ożywiła. 
Anya przyjrzała się jej dokładnie. Miała siwe włosy. Jej twarzy jeszcze nie dotknęły zmarszczki, jak w przypadku wychowawcy z sierocińca, ale co jakiś czas podpierała się na lasce. 
— Tato, skąd znasz starą panią? 
— Anya, to bardzo niegrzeczne. Nie powinno się tak mówić. Przeproś — westchnął Forger. 
— Nic się nie stało. — Pani znad lady zaśmiała się głośno. 
— To dobry znak. Moja przykrywka działa. A już myślałam, że z moją urodą nie dam rady udawać staruszki. Szach, mat, centralo!  
Anya wytrzeszczyła oczy w niedowierzaniu. To musiała być ta cała informatorka. Im dłużej jej się przyglądała, tym więcej drobnych szczegółów zauważała w jej przebraniu. Ręce miała bardzo młode. A w jednym miejscu nad uchem kolor włosów był leciutko inny niż siwizna królująca na jej głowie. Wcale nie była stara. Po prostu udawała. Mała poczuła przypływ dumy. Sama to rozpracowała. 
— Ty pewnie jesteś Anya? Pan Forger trochę mi o tobie opowiadał. — Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie. 
— Jestem Anya Foldziel. Mam tyle lat. — Zgrabnie uniosła palce do góry. — I bardzo lubię ozeski. 
[Reader] przyjrzała się małej. Musiała przyznać, że była urocza. Może nie tak całkiem idealna do tej misji, jeśli sądzić po raporcie Twilighta, ale powinna dać sobie radę z odrobiną pomocy. Do której to ona sama miała się znacząco przyczynić.  
Akademia Eden nie przyjmowała byle kogo. Znana ze swojego wymagającego toku kształcenia, oczekiwała od uczniów pokładów wiedzy, dobrego wychowania i elegancji. Niepasujące rodziny szybko eliminowała i nie było mowy o szansie na powrót. Miało się tylko jedną okazję, by spróbować się do niej dostać. Jej przyjaciel po fachu — Franky — powierzył jej pozyskiwanie informacji o szkole, a także głównym celu misji — Donovanie Desmondzie. Jakoś musiała je przekazywać, więc odkupiła niewielki budyneczek kawałek od centrum. Zabawa w kiosk była szalenie nudna. Ludzie zwykle wstępowali po gazety wczesnym rankiem. Potem miała wolne prawie przez cały czas. Widok Twilighta przypomniał jej jak zwykle o innych, ciekawszych czasach, kiedy jeszcze trenowała, by zostać agentką jak on. Czy żałowała zmiany profesji? Może czasami, gdy prawie zasypiała z nudów nad stronami powieści, by zabić czas. Nie miała jednak większego wyboru. Kontuzja w ostatnim roku szkolenia wyeliminowała ją z gry. Praca jako szpieg na dłuższą metę przeciążyłaby jej nogę. Tak więc przeniosła się na kurs na informatorkę. 
Twilight niewiele się zmienił od studenckich czasów. Już na pierwszym roku był obiecująco dobry. Im bliżej do zakończenia szkolenia, tym bardziej udowadniał, że jest idealny do tej pracy. Obecnie, pracując przy Strixie, stał się największą nadzieją na pokój wśród swojej profesji. Sporo osób zazdrośnie patrzyło na [Reader], że dostała szansę, by z nim współpracować. Część znajomych z pracy zawracała jej głowę, by prosiła go o autografy w ich imieniu. Nie zgadzała się, odpowiadając wymijająco. Nie przepadał za tym i nie miał zbyt wiele czasu. Nie chciała mu zawracać głowy takimi drobnostkami. Nawet jeśli przez to wychodziła na wredną koleżankę w oczach innych. 
Kobiety nadal za nim szalały. Zarówno te w terenie, w centrali, jak i te, które musiał wykorzystać do swoich misji. [Reader] wcale się im nie dziwiła. Miał w sobie swego rodzaju charyzmę, ale też potrafił być czuły, kiedy była taka potrzeba. Zwykle jednak widziano to w sprawach dotyczących czysto pracy. Miała wrażenie, że niewiele z nich naprawdę go znało. Pragnęła wierzyć, że stanowiła swego rodzaju wyjątek. Nigdy nie zapomniała, jak jednego z pierwszych dni nikt nie potrafił do końca przebiec toru przeszkód. Jako jedyni zostawali dłużej, by próbować dalej. Pewnego razu podczas egzaminu chłopak źle skręcił i prawie wpadł na zepsuty sprzęt. Może wyratowałby się przed zaostrzonym prętem, może nie — trudno było stwierdzić, na ile jego zmęczone ciało dałoby sobie z tym radę. Wtedy znikąd zjawiła się [Reader], podciągając go w górę. Przez długi czas nie mógł uwierzyć, że zawaliła swój prawie idealny wynik, by mu pomóc. Od tamtej pory zaczęli ze sobą rozmawiać. Czasem po głowie dziewczyny chodziły myśli, czy to, co jest między nimi, to wciąż przyjaźń, czy granica została przekroczona. Odpowiedź nigdy nie nadeszła, a na ostatnim roku relacja osłabła, bo [Reader] zmieniła swoja ścieżkę kariery. Co nie zmieniało faktu, że nadal naprawdę miło było go spotykać, choćby od czasu do czasu. Zazwyczaj pracowali z daleka od siebie, w różnych częściach kraju. Zdarzały się jednak wspólne misje, takie jak ta. 
— Coś tu się znajdzie. — [Reader] zaczęła grzebać w staromodnej torebce. — Orzeszki w maśle. Myślę, że ci zasmakują. 
— Dzienki! — Rozpromieniona twarz małej dała jej znać, że naprawdę musiała lubić ten przysmak. 
Mężczyzna od razu zorientował się, w czym rzecz. To była paczka o jej ulubionym smaku. Już od czasów studenckich nosiła ze sobą przynajmniej jedną. Nie była na sprzedaż. Przekręcił delikatnie głowę, jakby strofując ją za rozpieszczanie dziecka oraz oddawanie swoich rzeczy. 
— Dzisiejsze wydanie specjalne. — [Reader] wyciągnęła gazetę spod blatu. 
Delikatnie stukała palcami o jego powierzchnię i gdyby nie czytanie w myślach, Anya nigdy by się nie zorientowała, że przekazuje tajną wiadomość: 
— Połowa odpowiedzi do egzaminu. Na resztę musisz zaczekać — literowała kobieta w myślach .  
Dziewczynka wpychała do buzi orzeszki, czując narastającą ekscytację. Może to nie do końca było strzelanie z pistoletu, ale brała udział w prawdziwej szpiegowskiej pracy. Prawie jak w Spy Wars ! 
— Powinna pani nas kiedyś odwiedzić na podwieczorku. Najlepiej jak najszybciej. Może w tym tygodniu? — Forger podał Anyi chusteczkę do wytarcia buzi. 
— Mam dużo spraw do załatwienia, ale zobaczę, co da się zrobić. — Spojrzała na niego niepewnie. 
— Nie wiem, czy dam radę zdobyć te odpowiedzi tak szybko — wystukała znów paznokciem .  
— Nie chodzi o misję. Dawno się nie widzieliśmy — odstukał. 
Wbiła wzrok w półki, próbując zachować neutralną minę. Myślała, że po tak długim czasie jej uczucia wyblakły. Dlaczego więc aż tak bardzo cieszyła się z tego zaproszenia? Odpowiedź prowadziła tylko do jednego wniosku — wcale jej nie przeszło. Może łatwiej byłoby się z tego wyleczyć, gdyby się zmienił albo był mniej przystojny. Tymczasem miała wrażenie, że wciąż jest taki sam. Za każdym razem, gdy go spotykała. 
— Powinniśmy już iść. — Loid złapał małą rączkę klejącą się od orzechów. — Do widzenia. — Ukłonił się i założył kapelusz. 
Przed wyjściem rzucił [Reader] o sekundę dłuższe spojrzenie niż powinien. Wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie spojrzał na dziecko i zrezygnował. Wziął Anyę na ręce. 
— Pa pa! — pomachała dziewczynka, opuszczając sklep. 
Prawie od razu zachciało jej się spać. Potarła zmęczone oczy. To był dzień pełen nowych niespodzianek. Nie miała czasu, by się zdrzemnąć. Wtuliła się w tatę. Na granicy jawy i snu zdarzało jej się słyszeć ludzi nawet jeśli tego nie chciała. Tak było i tym razem: 
— Ile jeszcze mam czekać na tramwaj…  
— Co za nudy w tej robocie…  
— Cholera! Napad? Akurat teraz?  
Ta ostatnia myśl, wyłowiona spośród morza innych, skutecznie ją wybudziła. Wytężyła umysł, próbując ustalić, skąd dochodziła. Z przerażaniem odkryła, że chaotyczne słowa dobiegają z budynku na końcu ulicy, z którego nie tak dawno wyszli. Poczuła panikę. Jak miała powiadomić kogokolwiek, co się dzieje?  
— Jeszcze chwila i będzie po niej. Musimy mieć te dokumenty. — Nieznajomy głos brzmiał groźnie, rozchodząc się echem w jej głowie. 
— Chcę ozeski! — wypaliła najgłośniej jak umiała. 
Loid spojrzał na nią, unosząc brew. 
— Przed chwilą zjadłaś całą paczkę. Jeśli jesteś głodna, to kupię ci obiad. 
— Nie, nie, nie. — Tupnęła nogą. — Ozeski! — Odwróciła głowę w stronę kiosku, jakby to miało jej pomóc zorientować się, czy informatorka jeszcze żyje. 
— Posłuchaj. — Mężczyzna kucnął, zniżając się do poziomu jej wzroku. — Za dużo słodyczy szkodzi dzieciom… 
— Anya chce ozeski! — krzyknęła głośniej niż poprzednim razem. I zrobiła rzecz, którą podpatrzyła na ulicy od innych dzieci. Za każdym razem, gdy bardzo czegoś chciały, nabierały powietrza w płuca i zaczynały płakać. Podążyła za ich przykładem, zwracając uwagę wszystkich przechodniów. 
Nie za dobrze się czuła z zasmarkanym nosem i twarzą tonącą we łzach. Dlatego ucieszyła się, gdy dostała do ręki chusteczkę. 
— No dobrze, dobrze. Kupimy je po drodze do domu. Zgoda? — spytał Forger pojednawczo. 
— Nie. Ozeski od starsej pani! — To mówiąc, pociągnęła Loida za rękaw w stronę kiosku. 
Mężczyzna westchnął ciężko. Doskonale wiedział, że [Reader] nie ma więcej paczek. Miał już jednak serdecznie dosyć spojrzeń rzucanych mu przez przypadkowych przechodniów. Tak więc dał małej się poprowadzić, by choć na chwilę przestała płakać. 
Nie spodziewał się tego, co zobaczył w sklepie, gdy ponownie tego dnia przekroczył jego próg. Anya chyba też nie, bo stanęła jak słup soli, wpatrując się w mężczyznę za ladą. On zaś wpatrywał się we właścicielkę sklepu. [Reader] musiała zgubić perukę w ferworze walki. Policzek szpeciła świeża blizna. Musiała mocno oberwać. Porzuciła przykrywkę starszej pani, celując z broni do napastnika. Zza drzwi małego składziku dochodził stłumiony głos kogoś jeszcze innego. Prawdopodobnie miał knebel na ustach. 
[Reader] rzuciła szybkie spojrzenie do tyłu. Na widok Twilighta odetchnęła z ulgą. 
— Już myślałam, że będę musiała zastrzelić tego typa. Jak niby miałabym wyprowadzić stąd aż dwie żywe osoby i nie zepsuć przykrywki?  
— Przyszliśmy po orzechy. Nie chcieliśmy przeszkadzać w waszej zabawie w złodziei — oznajmił Loid, chcąc ratować sytuację. Mała nie mogła wiedzieć, że jest szpiegiem. To mogłoby zepsuć całą misję. 
— Żeby tylko Anya się nie zorientowała…  
Dziewczynka rzuciła mu szybkie spojrzenie. Teraz musiała trochę poudawać głupią. 
— Gracie w napad? Anya też chce się bawić. Mogę potsymać pistolet? 
— Jasne. A ja w tym czasie zajmę się drugim złolem, co ty na to? — zaproponowała kobieta. 
— Supel! — oznajmiła mała, przejmując broń. — Lence do góly! 
Napastnik popatrzył na nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknął usta. 
To było jak akcja z Bondmanem. Czuła, że prawie się trzęsie z ekscytacji. Oczywiście musiała udawać, że nie wie, o co chodzi, ale wciąż było jak w jej ukochanym serialu. Nie zawiodła się na tacie. Od początku wiedziała, że jeśli da się mu adoptować, to prędzej czy później doświadczy swojego marzenia. 
Twilight rzucił [Reader] lekko przerażone spojrzenie, dopóki jej usta nie poruszyły się w niemym przekazie: 
— Podróbka. 
Zaraz potem otworzyła schowek, ukazując mężczyźnie lekko pokiereszowanego człowieka. Agent, nie tracąc czasu, wybrał numer agencji. Ktoś musiał się zjawić i jak najszybciej ich zabrać. Biorąc pod uwagę, że zadzwonił w ramach operacji Strix, pracownicy powinni się znaleźć tu najszybciej, jak mogli. Wcale nie tak prosto byłoby informatorce wynieść po cichu tych dwóch wrogów. Szczególnie żywych. 
Wszedł głębiej do schowka i przyjrzał się mężczyźnie krytycznym okiem. Upewnił się, że nikt na niego nie patrzy, po czym przyłożył mu prawym sierpowym. Ciche jęknięcie skutecznie stłumił knebel. 
— To za [Reader] — wyszeptał w stronę już nieprzytomnego. Po wszystkim poprawił garnitur i jak gdyby nigdy nic dołączył do Anyi. 
— Byłem sprawdzić na zapleczu, ale [Reader] nie ma więcej orzechów — oznajmił, przejmując broń od przybranej córki. 
— Jakich oze… — zaczęła dziewczynka, która zdążyła kompletnie zapomnieć, po co rzekomo tu przyszła. — To znacy… skoda. Kupimy w innym sklepie. 
— Musimy już iść. Pożegnaj się ładnie. 
— Jestes supel! — Anya szybko podbiegła do [Reader] i objęła ją w pasie. — Mozemy się jeszcze kiedys tak pobawic? 
— Jasne — odparła kobieta, uśmiechając się lekko. Przytuliła małą mocno, patrząc, jak Twilight jednym ciosem nokautuje faceta, którego do tej pory miał na fałszywej muszce. — Wpadnę kiedyś na herbatę. I na pewno przyniosę maślane orzeszki…
2 notes · View notes
magazynkulinarny · 6 months
Text
Jajecznica z rydzami i serem brie na opieczonym chlebie
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Jesień - jak co roku - nie wiadomo kiedy zastąpiła lato. Liście przebarwiły się na żółto, rudo i brązowo, lśniące kasztany wysypały z łupin, ziemia zapachniała wilgocią, dzień skrócił się dotkliwie. Wrócił spokój, herbata z imbirem, cytryną i miodem, koc, a na kocu kot.
Jak zawsze próbowałam łapać każdą piękną chwilę ulubionych, ciepłych miesięcy, wchłonąć wszystkie promienie słońca, zakodować w pamięci lazury nieba, soczystość zieleni, feerię żywych barw maków, chabrów, irysów, kosmosów... żeby się nimi maksymalnie wypełnić, zabezpieczyć przed nadchodzącymi chłodami i szarzyznami.
I niezmiennie stwierdzam, że nie da się tego zrobić. Nie da się zatrzymać w sobie ulotnego piękna, które odchodzi. Trzeba wejść w każdą - również pociągającą, choć inaczej - porę roku i cierpliwie dotrwać do wiosennego odrodzenia.
To trochę jak z życiem. Dzieciństwo, młodość, dojrzałość i nie wiadomo kiedy jesień zastępuje ci lato. Niby czasu jest wciąż pod dostatkiem, ale on nieubłaganie płynie, jak rzeka. O dziwo, w tym wypadku jakoś prościej mi mówić: żegnaj! To takie naturalne! Siwe włosy nigdy nie wzbudzały we mnie paniki, choć skwapliwie je farbowałam, zmarszczki mimiczne po prostu lubiłam i wciąż lubię, wiotkość skóry i brak regularnej miesiączki (rzecz nowa) witam z ciekawością. Operacje plastyczne, botoksy i inne zabiegi oszukujące tykanie zegara nie są mi potrzebne.
Nie zazdroszczę młodym dziewczynom ciała, czasem jedynie westchnę za grubym plikiem białych stron do zapisania w ich zeszytach życia...
Tumblr media
Składniki:
2 garści rydzów 2 duże kromki chleba 3 jaja 2-3 łyżki mleka lub śmietany (opcjonalnie) 1/2 cebuli ząbek czosnku ok. 100 g sera brie 2 liście szczypioru 2-3 łyżki masła pół łyżeczki suszonego tymianku i rozmarynu sól i czarny pieprz do smaku
Wykonanie:
Grzyby oczyścić suchą szczoteczką do zębów, a jeśli są mocno zabrudzone ziemią, przepłukać na sicie pod bieżącą wodą. Osuszyć na papierowych ręcznikach. Większe okazy pokroić na mniejsze części, małe zostawić w całości.
Cebulę obrać i pokroić w drobną kosteczkę. Czosnek obrać, rozgnieść płaską stroną noża i maksymalnie rozdrobnić. Ser pokroić na niezbyt duże kawałki. Szczypior drobno posiekać.
Na patelni rozgrzać połowę masła. Wrzucić cebulę, a po chwili czosnek i całość zeszklić, mieszając od czasu do czasu. Dorzucić grzyby i obsmażać je do chwili, gdy nabiorą ciemniejszej barwy (5-7 min). Dobrze jest je lekko osolić, wówczas szybciej zmiękną.
W niedużej miseczce rozkłócić jaja. Można dodać odrobinę mleka lub śmietany dla rozrzedzenia. Posolić, popieprzyć, dodać zioła.
W tym czasie resztą masła posmarować chleb z obu stron i na drugiej patelni zacząć obsmażać na złoto.
Do grzybów dorzucić luźno kawałki sera, nie razem, bo się zbrylą. Wylać masę jajeczną i delikatnie smażyć, przesuwając po patelni zawartość szpatułką, uważając by jajecznicy nie przesuszyć!
Doprawić, jeśli trzeba, i wykładać na obsmażony z obu stron chleb. Obsypać szczypiorem. Pałaszować.
3 notes · View notes
chimerqa · 2 years
Text
My się z mamą świetnie dogadujemy XD
Prosi mnie, żebym jej tym sprejem brązującym włosy siwe przykryła, mówię, że spoczko, ok, się robi pani kierowniczko, i że głowa w dół...
Mama, nie wiedzieć dlaczego, głowę podniosła, a ja jej zamalowałam czoło.
20 notes · View notes
famousmusicstrangere · 10 months
Video
youtube
Siwe włosy znikną na zawsze w zaledwie 4 minuty, ze 100% skutecznością. ...
2 notes · View notes
moiclaudie · 1 year
Text
Czy to nie jest lekkie nieporozumienie, ze nie mam jeszcze 26 lat, a na głowie widzę już pojedyncze siwe włosy?
Ja się na to nie zgadzam :C a ze mam ciemne włosy, to widać te siwki doskonale.
Mama natomiast się nie dziwi, powiedziała mi, ze mniej więcej w moim wieku zaczęła farbować włosy. Hmmm.
5 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Spotkanie rodzinne, malowanie pisanek, włosing, pieski, nostalgia taka, że ryczę
Wróciłam z wczorajszego malowania pisanek przepełniona emocjami: mieszanką FOMO i nostalgii.
Brakuje mi mojej rodziny.
Mam wrażenie, że czas zapierdala i ja mam w tym gronie coraz mniej czasu do zaaranżowania wspólnie. Boję się ich odejścia. Czuję, że coś się zmienia - i rodzice, i ja starzejemy się. A jednocześnie tak pięknie potrafimy spędzać czas...
Mieszkanie osobno pozwala na zbudowanie dobrej, serdecznej relacji. I bardzo się z tego cieszę - to nauka powzięta doświadczeniem.
Tumblr media
Zaczęłam od wizyty u mojej siostry, która od... hymm... od października jakoś utrzymuje, że źle robię włosing, bo o ile loki utrzymują mi się z przodu, to z tyłu mam ledwie fale, chociaż WIEMY, że mam potencjał na osiągnięcie pukli jak u lalek.
Zrobiłam test na covid (czysto) i pojechałam do sis. Pracowałam sobie zdalnie podczas, gdy siostra eksperymentowała na moim skalpie.
To było bardzo przyjemne. I takie "normalne". Kiedy się na to umawiałyśmy czułam takie "a spoko, luz, zobaczmy, bo może masz rację, że coś mogę robić lepiej by mi służyło". Dopiero, gdy już siedziałam w salonie siostry, pijąc kawę, klikając po klawiszach i czując, jak sis (ubrana w legginsy i t-shirt z odciskami stópek na brzuchu i napisem "Wychodzę latem!" :D) przeczesuje mi włosy NAGLE wróciło do mnie wpomnienie dzieciństwa i czasu nastoletniego, studenckiego. To ona mi farbowała włosy (raz była zjarana i pofarbowała mi krzywo xD), wyrywała mi złośliwie, wbrew moim prostestą wszystkie siwe włosy, ona zaplatała mi warkocze dziecięcymi łapakami uczona wcześniej plecenia warkoczy na motkach wełny i muliny w pokoju u babci Gertrudy; ona potem wymyślała mi fryzury i aplikowała pianki i kolorową bibułę na włosy. Ona kręciła mi włosy na papiloty podczas seansów filmów z Johnnym Deepem... A ja byłam osobą od wszystkich zadań specjalnych na jej włosach na przestrzeni lat: balejaży, brokatów, podcinania końcówek, farbowania, warkoczykowana, papilotów itp itd.
Nostalgia mnie wzięła. Zaufane dłonie na moich włosach. Takie przyjemne zabiegi.
Coś, co mi się wydaje doświadczeniem bardziej zarezerwowanym dla kobiet, które mają siostry. Coś tak dziewczyńskiego... Młode kobiety spędzające wspólnie wieczór przed laptopem z "Supernaturals" lub "Pamiętnikami wampirów", z piwami pod ręką, tostami z serem na talerzach i wzajemnie zaplatające sobie włosy. Jedna siedzi na fotelu-workowej-puffie, a druga na ziemi między jej nogami.
To chyba bardzo wyjątkowe wspomnienie - tak do mnie to wczoraj dotarło. I się poryczałam przed klawiaturą (i teraz też ryczę ze wzruszenia). I to nie był jedyny raz, kiedy wczoraj płakałam ze wzruszenia.
Przywiozłam siostrze to, co pozwoliła mi kupić: matę do przewijania dziecka, taką składaną, przenośną i ciuszki: jeansowe ogrodniczki i sweter z wełny. Ona pokazała mi pierwsze ciuszki, które dostała od naszej najstarszej kuzynki. Bardzo się nimi jara, powtarzała "to niesamowite, że on będzie miał taką malutką główkę, a te czapeczki będą pasować!" - sama bym chyba nie zwróciła uwagi na to jak małe są. A rzeczywiście były małe, ale wciąż OLBRZYMIE jak się pomyśli o tym, że ta główka ma się zmieścić w szyjkę macicy, a potem pochwę. Brrr.
Sis mówi, że to jej nie jest straszne. Że za bardzo tęskni za byciem mamą by się tego bać. A ja chyba nie odpuszczę strachu dopóki sis nie urodzi i nie dostanę potwierdzenia, że przeżyła. Rodzić w tych czasach i w tym kraju to jak hazard. Uspokajała mnie, że była na drugich prenatalnych i że wszystko jest w porządku, że płód się rozwija prawidłowo. Z ulgi znowu mi się oczy zaszkliły.
Metody włosingu siostry i mojego różnią nie niuansami, przedyskutowałyśmy to, wymieniłyśmy się sposobami, wiadomościami o wykorzystanych kosmetykach itp. I faktycznie, wydobyła mi skręt z tyłu głowy, ale z przodu jej sposobem mam o wiele luźniejszy skręt.
W ogóle... ech. Sis ma włosy o skręcie średnicy pierścionka. Drobny całkiem, taki jaki osiągałyśmy kręcąc włosy na papiloty. A ja i tata mamy loki o średnicy tak około 2-3cm, pukle takie się robią, cała większa sekcja się układa w tunel jak w perukach dworzan Ludwika XVI. Babcia (mama taty) mówiła, że też miała loki, ale nie wiem jakie, bo robiłą trwałą, ale mówiła, że jej tata miał włosy takie same jak jej syn, tata, ten sam rodzaj loków. I bardzo te kręcone włosy w swoim tacie uwielbiała, wspominała jak je układał przed lustrem, jak lubiła na to patrzeć. I dlatego spośród swoich dzieci wyróżniała mojego tatę... Ciekawe czy synek siostry będzie miał kręcone włosy? Sis mówi, że ma nadzieje, że nie, bo to straszne utrapienie - no cóż, racja, nasze włosy są liczne, gęste, ale też słabe i wiotkie, łamliwe i wymagają sporo pielęgnacji by wyglądać ładnie...
---
Przeżyłam też wczoraj mały szok - w pół drogi z dworca odebrała mnie siostra z Lucynką. Zaznaczę, że Lusi nie widziałam jakoś od listopadowego wypadu w górki: w święta nie, bo byliśmy chorzy, w sylwestra też, a potem przy każdej okazji już była z nami mała i przez naszego malucha trzeba było inaczej rozgrywać spotkania. Więc mojego ulubionego pluszowego misia nie widziałam od kilku miesięcy. Strasznie tęskniłam! Widziałam je z daleka, machałam już z pół kilometra. A Lusia oczywiście nie widziała, bo zaczepiała wszystkich po drodze by głaskali, by spojrzeli jaki z niej cudowny piesek (moją siostrę to doprowadza do obłędu - twierdzi, że zazdrości mi, że mój szczeniaczek się ludzi boi, bo ona ma dość tego jak wiele ludzi dotyka jej psa podczas spaceru - zamiast się odpryskać to trwa audiencja za audiencją uwielbienia dla psinki). I NAGLE Lucynka mnie wyczuła i pociągnęła do przodu! A mnie trawiła świadomość JAK WIELKI Z NIEJ PIES. *o* Pozwolili jej na zimę zarosnąć jej naturalną szatą, bez podcinania. Zarosła. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam ją z taką ilością futra. Totalnie owczarek pikardyjski. MAAAAASĘ futra, szczególnie na karku i szyi, w okolicach kołnierza i łopatek - wygląda jakby miała grzywę jak u lwa! Jej czaszka to 3 czaszki mojego szczeniaczka. *o* Gdyby chciała to połknęła by moją Welesie ot tak. Taki nieco karłowaty niedźwiedź. Wydaje się o 15cm większa w każdym wymiarze przez to futro. I być może przytyła - sis nie wie, ale przyznaje, że Szwagier zaprzestał z nią biegania porannego, więc mogła przybrać na wadze.
Lucysia po przywitaniu ze mną pobiegła dalej, niuchając, a siostra po drugiej stronie smyczy śmieje się "tylko ciocia do ciebie przyjechała! Wujka nie ma!". Piesek spojrzał na moją siostrę z niedowierzaniem. Takim "R U sure?" i wróciła do mnie opierając zadartą głowę na moim udzie i patrząc Z TAKĄ MIŁOŚCIĄ w oczach. Pieski są cudowne...
Potem, wiele godzin później, na godzinę przed moim powrotem do domu do moich rodziców przyjechał mój kuzyn. Dowiedział się, że będę i miał nadzieję, że jestem z Welesią. Po prostu spontanicznie wpadł do rodziców z Hakim. Jego boarder colliem. I ZNOWU miałam dysonans poznawczy, bo czaszka Hakiego jest porównywalna do Lusi, czyli głowa mojego szczeniaczka zmieściłaby mu się spokojnie w paszczy. Czemu ja tego wcześniej nie zauważałam? *o* To dla mnie zawsze były takie "maleństwa", a przy nich moja niunia to jest mini-maleństwo!
Najlepsze jest to, że kuzyn wszedł do mieszkania, a za nim, jak taka CZARNA kulka futra z PISKIEM wleciał jego pies. Wbiegł najpierw prosto do cioci (mamy kuzyna i bapsi pieska) i usiadł tak blisko by przylgnąć całym swoim piszczącym z tęsknoty ciałkiem. Taki przytulas. A potem zrobił to samo wobec mnie. Roześmiany kuzyn wyjaśnił, że jest brudny jak siedem nieszczęść i może mnie pobrudzić, sorka, bo myli razem samochody. Nie mogłam. Rozpływałam z urzeczenia tymi wpatrzonymi we mnie czarnymi, pełnymi miłości oczętami osaczonymi w zaskakująco dużej czaszce xP - nie widziałam tego malucha prawie rok! A on mnie pamięta i z taką miłością i oddaniem w spojrzeniu mnie wita! Głaskałam gładkie futro (w dotyku przypomina mi futerko mojego szczeniaka) z powoli rozpoznając gdzie ją jasne plamki jego ubarwienia pod tym brudem. Rozkoszny typek. Moja niunia jeszcze tak na mnie nie patrzy... Ciekawe czy będzie?
Kuzyn chce się umówić na zapoznawczy spacer z pieskami. Troszkę się śmieje z mojej niuni - że taki pimek mały przy jego psie i Lucynce, ale na pewno będzie ciekawie. Ciekawe jaka wyrośnie i na ile ma charakter w typie boarder collie, bo umaszczenie bezsprzecznie na to wskazuje.
No fakt.
Cieszę się. Za kuzynem też tęskniłam. Rozmowa się ciężko kleiła, on był lekceważący i trochę ironiczny, ale gdy przestawał być "z góry" i pytał naprawdę z zainteresowaniem i z zaangażowaniem dział się własnym doświadczeniem miałam ochotę... nie wiem? Nie wiem jak to ubrać w słowa. Po prostu z nim wraca się do płynnego, bezpiecznego kontaktu w innym tempie niż np: z jego mamą, a czas jaki miałam do odjazdu do domu na to właściwe dla tej relacji tempo nie pozwolił. A byłam spragniona tego kontaktu po prostu. A mimo to tyloma fajnymi rzeczami się wymieniliśmy i się wstępnie ustawiamy na wybieg z pieskiem. Będzie ciekawie.
I to też mnie wzruszyło - ta tęsknota, to porozumienie odbudowywane, to spotkanie.
---
Po włosingu i skończonej pracy zjadłyśmy u siostry obiad i pojechałyśmy obydwie do rodziców.
Na rodzinne malowanie pisanek.
Mama trochę namieszała, naprzestawiała, ale ostatecznie się udało nam spotkać w czwartek 6 kwietnia 2023. Tylko jedna ciocia się wykręciła od przyjazdu - jej strata.
Mama przyszykowała miejsce pracy: stół okryła ceratą, na stole postawiła kominki (takie do aromaterapii). W nich rozpuściła wosk pszczeli. I narzędzia jakie nauczono ją robić na szkoleniu. Ja jeszcze poprzedniego dnia przeszukałam okoliczne plastyczne w celu nabycia pena do batiku - jakim kiedyś mój tata malował jajka woskiem - niestety nie jest osiągalny do kupienia od ręki, trzeba zamawiać. No trudno. A u rodziców w domu czekało mnie zaskoczenie: okazało się, że tata dowiedziawszy się, że mama organizuje babski rodzinny zjazd w celu malowania jajek postanowił SAM wykonać pena do batiku. Najpierw kupić - kiedyś kupował w Cepelii, a teraz takich sklepów nie ma. Nie pomyślał o plastycznych (dla niego to "przyrząd do malowania jajek", a nie "przyrząd do batiku"), ale pomyślał jak samemu taki pen wykonać. Zjeździł ponoć kilka powiatów szukając w sklepach odpowiedniej blach (!). Kupił blachę, zespawał i zrobił dwa przyrządy. Niestety bardzo nieprecyzyjne. xD Ale zrobił!
Ja wydrukowałam przykładowe wzory malowanych tradycyjnych ludowych pisanek, żeby czymś inspirować własne wzory. Wydrukowałam tego po kilka by dziewczyny mogły wybierać. Okazało się to być pomocne.
Usiadłyśmy w piątkę i malowałyśmy. Było świetnie. Ciocia - przyjaciółka mamy - miała jedno zastrzeżenie: brak tradycyjnych śpiewów (zgrywała się). :D Lubię jak mama spotyka się ze swoimi koleżankami ze studiów, tymi moimi przyszywanymi-ciociami. Mam zawsze w ich towarzystwie jakby młodnieje, jakby jakiś chochlik w ich oczach płonął i momentalnie dobywały z siebie jakieś niesamowite pokłady kreatywności. :D
Wczoraj na malowaniu pisanek byłam ja i siostra, mama, siostra mojej mamy i przyjaciółka mojej mamy o której myślę jak o członkini rodziny. Od zawsze. I tata xD
Chociaż tata spędził większą część spotkania w kuchni najpierw farbując swoje jajka w łupinkach cebuli, a potem smażąc nam wszystkim placki ziemniaczane i robiąc gulasz (to ostatnie z trudem, bo utrzymywał, że nie potrafi).
Siostra zaproponowała, aby farbowanie jajek stało się naszą rodzinną tradycją, bo to całkiem fajne! Wychodzi nam itp. Fajna okazja by spotkać się w gronie w którym nie ma szans by spotkać się w innych okolicznościach. Pomysł spodobał się wszystkim. Zrobiłyśmy każda po 4 pisanki. Niektóre krzywe. To nie było łatwe wbrew pozorom. Trudno się maluje tym woskiem, by nie wychodziły kleksy. A osiąganie kształtu to w ogóle spora trudność.
Potem dołączył na spontanie kuzyn, jak wspominałam. Ciocia co jakiś czas łączyła się ze swoją córką (i wnuczką) w Chicago - pokazywała dziewczyną nasze pisanki i co tu robimy. Szwagier dawał znać, mój O. się odzywał... w zasadzie było tak miło, że bardzo mi go brakowało w tym gronie. Rodziny.
I znowu się wzruszyłam.
Ech.
Pod koniec mojej wizyty tata zagadnął ciocię o kuzyna ich (w sensie, że tata zagadnął swoją szwagierkę o kuzyna mojej cioci i mamy). Atmosfera zgęstniała. Stasze pokolenie zaczęło wymieniać informacje, upewniać się wzajemnie, że wujek się tak łatwo nie podda. Moja o moim "obleśnym wujku", seksiście, mizoginie i osobie, która czyniła mi, siostrze, moim koleżanką (które się potem na to nam skarżyły) i starszym kuzynką (tez uważały, że wujek jest dziwny) w okresie dojrzewania komentarze, które dziś bez wątpliwości sklasyfikowałabym jako molestowanie, seksizm i naruszanie granic. Wujek do tego zajmuje w hierarchii społecznej wysokie stanowisko z racji wykonywanego zawodu i wiedzy, i sukcesów zawodowych - jest autorytetem. Mam w związku z nim mieszane uczucia - bo był czas, gdy mi pomógł, ale też było więcej sytuacji, gdy po prostu denerwowałam się na myśl o tym, że do nas przychodzi i co powie.
I teraz też mam mieszane uczucia: bo nie utrzymuję z nim kontaktu, jego synowie z którymi się wychowałam nie chcą najwidoczniej utrzymywać ze mną kontaktu pomimo podjętych prób.
A właśnie się dowiedziałam, że wujek ma raka. Zaawansowanego raka. Z naciekami. I to nota bene raka prostaty - czyli to samo na co zmarł mój dziadek, a jego wujek (w sensie, że genetycznie choroba wędruje).
I walnęła mnie jakaś taka doczesność... starość znajdzie każdego. Moi rodzice wylizali się nie bez szwanku z chorób, z których nie powinni wg. wujka wylizać się. A teraz on obudził się z nowotworem złośliwym i nie wiadomo czy wyjdzie z tego.
Wziął mnie strach. O moich rodziców, o siebie, o siostrę. O jej synka. Natychmiast wystrzeliłam do kuzyna z pytaniem czy się bada - a on wyznał, że nie. Ja mu przypominam o naszym dziadku. A tata zachęca by się przebadał, bo tata się w zeszłym miesiącu przebadał i jest zdrów jak ryba (tylko arytmia serca i padaczka pourazowa wciąż są grane). I tata dodaje, że to się bada z krwi! Na to obudzony jak z letargu "Z KRWII?" no tak, z krwi! Chłopaki się powymieniali informacjami. Tata powiedział, że on się badał wraz z bratem i bratankiem. Moja siostra od razu dodała, że jej mąż tez się badał. A ja - że mój chłopak też się bada, razem z tatem i dziadkiem, bo dziadek miał już stwierdzony nowotwór prostaty, wycięty, ale od tej pory bardzo tego pilnują.
To nie istotne co i kto powiedział... Chyba chcę napisać, że myśl o tym, że wujek być może umiera mnie przeraziła. I przeraża mnie myśl o tym, że mogłoby zabraknąć mojego taty i kuzyna - którego tak rzadko widuję, a za którym jak się okazuje tęsknię. Nie chcę stracić okazji do spotkań, do rozmów.
NA tak wiele rzeczy nie mam wpływu... jak na ten zapieprzający w zawrotnym tempie czas.
Wracając do domu płakałam i nie potrafiłam zgodzić się na jedną przyczynę: z tęsknoty, z nostalgii, ze strachu, z ulgi, ze wzruszenia, że chociaż życie płynie i na wiele jego poplątanych ścieżek nie mamy wpływu, a inne się zmieniają, ludzie dokonują wyborów, zmian, to spotykam się z najbliższymi w 2023 r by spędzić cudowne popołudnie malując pisanki woskiem?
Brakowało mi O.
Mówiłam mu, że chce pojechać sama, bo miał to być babski spęd, ale pojawili się panowie i jakoś tak... chcę, żeby uczestniczył w życiu mojej rodziny, by ją poznał i też się cieszył ich towarzystwem. By chociaż trochę rozumiał ten koktajl emocji z którym wracałam do domu.
Wróciłam do siebie, mój chłopak wyszeł z pieskiem mi na spotkanie - tak jak wcześniej siostra, aby zgarnąć mnie po drodze.
Pamiętam jak kiedyś rozpoznawałam z daleka F. po chodzie - szedł sztywno, szybko, z napiętymi barkami i zaciśniętymi pięściami. Zawsze wyglądał tak, jakby był w drodze spuścić komuś wpierdol i kiedyś mnie to bawiło (sama idea, że on komuś spuszcza wpierdol była zabawna i jakaś taka out of charakter), bo przez ten charakterystyczny sposób poruszania mogłam go rozpoznać nawet z daleka.
I dokładnie na tej samej zasadzie - aż sobie przypomniałam o F. - poznałam wczoraj w tłumie ludzi, na ulicy po zmroku mojego chłopaka. To była tylko jedna z dziesiątek sylwetek widocznych z daleka, ale szedł tak lekko, jakby podskakiwał z radości. Rozluźnione ramiona miękko pracowały przy każdym kroku, a fryzura powiewała. Rozglądał się na boki.
Wyszłam na przeciw im i zawołałam szczenię moje kochane, nie widziane całe kilka godzin. Nie od razu mnie poznała, najpierw zatrzymała się niepewnie, ale jak usłyszała mój głos - zapiszczała, ogon zamachał i rzuciła się w moją stronę. a potem skakała wokół mnie. Za nimi też tęskniłam. I też się poryczałam ze wzruszenia opędzając się przed psimi buziaczkami i próbując dać buzi człowiekowi.
Nie wiem co się ze mną dzieje! Dlaczego tyle wielkich emocji! Tyle wdzięczności za moich bliskich! Za to, że jestem kochana i kocham! Za to, że żyjemy!
Po prostu ryczę wzruszona od wczoraj.
A przed pujściem spać nie miałam przestrzeni - a mój chłopak chyba nie miał uważności (?) - by przekazać mu ten cały kołowrotek emocji i jak wiele ten dzień mi zrobił w emocjach i jak mi samej teraz trudno, bo NIE WIEM JAKA EMOCJA WE MNIE PRZEWAŻA. Ulga? Wdzięczność? Tęsknota? Radość? Smutek? Strach? Trwoga? Spokój? Poruszenie? Wszystko na raz!
A on mi już na tym nowym materacu, po zgaszeniu świateł i po długiej cieszy na wyciszenie wyznaje "Wiesz, nie mogę się doczekać, aż pojedziemy na święta do domu. Tęsknię za nimi. Bardziej niż myślałem, że tęsknię. Tak dawno ich wszystkich nie widziałem, aż 2 miesiące temu." I znowu się poryczałam. Bo rozumiem. Dla niego to jest nowe. On też się tego uczy. Do tej pory (przed związkiem ze mną) nie było po prostu w jego życiu miesiąca w którym by nie był w domu rodzinnym. A teraz... ech.
Ja tęsknię za kuzynem niewidzianym od roku, a on za rodzicami nie widzianymi od miesiąca (bo spotkaliśmy się w puszczy, ale byli chorzy, a wcześniej byliśmy wszyscy razem na koncercie). To jest to samo uczucie.
I bardzo rozumiem tę potrzebę bycia blisko z bliskimi, ale też budowania własnego życia.
---
A mam FOMO bo znowu mam wrażenie, że równi członkowie rodziny robią więcej i lepiej niż ja. Że ja źle zarządzam czasem itp.
A!
I jeszcze coś - jak byłam u siostry, podczas włosingu zadzwoniła pani. Zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną w związku z ogłoszeniem ze stycznia. xD Chyba zeszłego roku. xD No więc idę - najwyżej nic z tego nie będzie.
5 notes · View notes
mortispbf · 8 months
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
43 notes · View notes
poissonbizarre · 1 year
Text
zaskoczyłaś mnie
2 notes · View notes
xentropiax · 1 year
Text
No. 11
Pusto - myślę sobie, kiedy zamykam oczy, a kolce maty do akupresury wbijają się w mój kark. Kilkaset plastikowych ostrych zakończeń wbija się w moje plecy, próbując rozbić całe to wewnętrzne napięcie ostatnich miesięcy. 
Grudzień to nie jest i nie powinien być czas na nowe początki, wielkie projekty, gromadzenie siły i głębokie wdechy. To powinien być czas zimowania, utulenia samego siebie, wytchnienia, wydechu. Mimo to nie potrafię. Nie umiem efektywnie odpocząć. 
W tym roku zauważyłam pierwsze oznaki starzenia. Siwe włosy, zmarszczki, które już się do końca nie wygładzą. Bóle pojawiające się tu i tam, których mogłabym się pozbyć, jeśli aktywnie o siebie zadbam, ale które już same nie odejdą. 
Czas ucieka, zegar tyka, z każdą sekundą coraz bliżej umownego końca. Wiem, że jeszcze dużo przede mną. Być może, i chcę w to gorąco wierzyć, najlepsze wciąż jest w przyszłości. 
Jednak tu i teraz jest pusto.
Kiedy scrolluję bezmyślnie Instagram, odświeżam social media, choć nic nowego się na nich nie dzieje, ten krótki wyrzut dopaminy wystarcza parę razy dziennie, żeby się od niego uzależnić. Nie mogę się już skupić na czytaniu, nudzi mnie tekst, uwaga ucieka, wszystko się rozpływa, mam pamięć złotej rybki. Mózg pogrywa mi warstwa pleśni, szara masa jakby kurczy się w środku. Och, nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś mnie zastymulowało, zainspirowało. Są takie chwile, momenty, ale jest ich tak mało...
Uciekam w łatwe rozwiązania. Telefon, Internet, YouTube, kontent, kontent, kontent. Coraz mniejsza ochota by wyjść z domu. Ale zmuszam się, wychodzę, kiedy jest odrobina słońca. Uderza mnie jak przebodźcowana jestem, więc nie włączam muzyki, kiedy przechadzam się po parku. Puszczam sobie podcast, rozglądam się po świecie dookoła, obserwuję ptaki w karmniku, dzieciaki na górce, psy tarzające się w śniegu. Wtedy uderza mnie pomysł na historię.
Na razie nic z nim nie zrobię. Na razie będzie leżał w kącie głowy, bo już sama ta myśl, ta pierwsza, inicjująca, wymagać będzie ode mnie pracy. Jakichś rozmów, przeczytania kilku książek, poukładania sobie wszystkiego od nowa, przepisania tych 50-paru stron maszynopisu z czerwca. Teraz nie jest na to czas.
Kiedy w środku nocy trapi mnie bezsenność otwieram dokumenty z moimi tekstami. Po kolei, od tego największego, przyszłej książki. Czasem gdy patrzę na ten tytuł, paraliżuje mnie strach. Zupełnie jakby była szafą, z której po otwarciu wyskoczy bogin utożsamiający wszystkie moje lęki. Że tekst będzie za słaby, niespójny, kruchy, nudny i najgorsze... że nie będę wiedziała co napisać dalej. Mimo tych lęków jednak go otwieram. Czytam sobie ostatnie parę stron, przeglądam. Widzę, gdzie by można poprawić konstrukcję paru zdań. I kiedy dobijam do końca, do momentu w którym utknęłam, otwierają się drzwi, lekko, tak by wpadł przez nie mały snop światła. Oczywiście drzwi te są w mojej głowie, a światła starcza jedynie na pół strony, ale jest silne. Przynajmniej wiem, co na tym półstronicowym fragmencie wreszcie powinno się znaleźć. Później zamykam dokument i wiem, że następnym razem czeka mnie to samo. Ten paraliżujący lęk jak za każdym razem. Szczególnie kiedy ma się mózg taki jak mój - nieszczególnie ostatnio twórczo odżywiony.
Nie mam wątpliwości, że otępianie siebie w ten sposób w jaki ja to robię, to po prostu łatwe wyjście. Wiem, że nikt inny mnie nie spokłada za mnie, ale miło byłoby gdyby choć trochę...
Jego zdrowie też ma tu znaczenie. Drugą połowę roku przyćmiła jego choroba. Moje ogólne samopoczucie jest lustrzanym odbiciem jego, niestety. W ostatnich miesiącach nasiąknęłam masą negatywnej energii, frustracji, złości. To mnie niszczy, blokuje. Tkwię w jednym miejscu, w stagnacji, nie rozwijam się i brak mi motywacji, by wyjść z tego zamkniętego cyklu.
Coś mi mówi, że szczególnie teraz powinnam być dla siebie bardziej wyrozumiała. Odpuścić sobie ten rok, złagodnieć w środku, odpocząć, odetchnąć. A jednak to samo, co tak gnębi mnie od najmłodszych lat, nie daje mi spokoju. Sama biję się po głowie, a przecież, jeśli naprawdę nie ma nikogo innego, powinnam być swoją najżyczliwszą przyjaciółką. Albo zaopiekować się sobą jak dzieckiem. Przytulić się. Pogłaskać po głowie. Powiedzieć: wszystko o czym marzysz, przyjdzie do ciebie. 
2 notes · View notes
mariolaszyszkiewicz · 8 months
Text
AKT strzelisty- Intronizacja Chrystusa, Króla
Tumblr media
-O Jezu. -Pisz, co widzisz. -Jestem na ulicy. Nie widzę siebie na razie. To stare kamienice. Miasto. Wzrok kieruje się do przejścia , wyjścia z kamienicy, starej Warszawskiej, gdzie cały dom jest na planie kwadratu, z jednym wspólnym podwórzem . Nie wiem, ,jaki to czas. Jest późne popołudnie, słońce zachodzi, ale.. - Posmutniałaś. -Chyba zaczyna do mnie docierać rzeczywistość. -Widzisz gołębie? - Ale to jest inne miejsce? - To i nie to. Gołębie zbierają się przy tobie. Podchodzą do ciebie. Jeden kuśtyka. Ma zwichniętą łapkę. -Są oswojone , dlatego podchodzą.
Tumblr media
-No dobrze , nareszcie się uśmiechasz. Widzisz jak młoda Para, obrzucana jest pieniążkami, jak je zbierają? - Widzę, no i co z tymi gołębiami?, -Raz uciekają , furkają w popłochu i podrywają się gremialnie do lotu... - Uciekają? -Niee. Raczej wzbijają się do lotu . A raz są zziębnięte, struchłałe i podchodzą, wyciągają dzióbki, dziobną Cię w palec. Tam w tej kamienicy, przy wyjściu z podwórza na ulicę, młoda kobieta, idąca przede mną, odwróciła się. Zobaczyła mnie. A ja jestem stara , zgrzybiała, mam cienkie, siwe włosy . Reszta ludzi mnie mija. Kto by się chciał zajmować starą kobietą, żyję z jałmużny , Ktoś litościwy nieraz rzuci mi jakiś grosz. Z tego żyję. Dziękuję skinieniem głowy i dalej odprawiam swoje czary, swoje gusła, swoje zabobony. Oglądam swoje włosy , które są stare, oglądam swoje zmarszczki . Ubrania są zamierzchłe, ręce mam pomarszczone, zgrzybiałe. . Siedzę tutaj, na razie nikt mnie nie przegania. To dziwne, ale ta idąca młoda kobieta stoi i patrzy na mnie patrzy Zapatrzyła się na mnie. Tylko nie wiem, czy w moją starość, czy w moją nędzę. Patrzy na mnie. Zastygła. Tak jakby mężczyzna , niewidoczny dla moich oczu stanął za nią i odgarnąwszy jej włosy ramion, , delikatnie dotykał palcami jej zagłębienia w jej szyi i szeptał jej coś do ucha. Musi to być coś interesującego, Moja starość się zdegustowała. Nie ma sie czemu przyglądać. Próbuję si zakryć przed jej świdrującym spojrzeniem . Niech tak na mnie nie patrzy. Ale co mogę zrobić? Starość wypełza ze mnie jak zgnilizna, wszędzie ją czuć, jestem jak potwór z bagien. Wszędzie czuć ten odór starości.
Tumblr media
Ale mnie z tego powodu nie płynie łza po policzku . Niech tak będzie. Mnie wyschły łzy. Mój świat zaginął. Nie ma go ani w rzeczywistości, ani w filmie. Ani tym bardziej w roziskrzonym oku tej kobiety Czemu wciąż stoi i patrzy Jestem bezradna. Zaczynam znowu żyć swoim żebraczym. Może w końcu znudzi się i odejdzie. CDN
1 note · View note
marilynpalmer · 11 months
Text
świetliki
mówią wszyscy dookoła
że mają czas -
ale on ma już pojedyncze siwe włosy
ból i śmiech wydrążyły mu ścieżki pod oczodołami
i w kącikach ust;
jej czoło coraz bardziej pofalowane
żłobieniami skupienia
skóra pokryta tygrysimi pręgami
głos blaknie i ocieka zmęczeniem;
drżą między słowami i gestami
wibrują niedopowiedzeniami
stosem niedopałków i światłem latarni odgrzewani-
uparcie
toną w lepkiej smole nocy
jak ślepe świetliki;
karty nieprzychylne
wszechświat popycha ku sobie
i co
i nic;
te wszystkie zbiegi okoliczności
skrzyżowania dróg i sny
i co
i absolutnie n i c!
0 notes