Tumgik
#kucając
wi-ktos · 10 months
Text
AU IDEA
Tumblr media
I Kirishima przybyłby na oddział cały zapłakany nie pozwalając się dotknąć nikomu, ani sam siebie
I Aizawa by przyszedł nie
"Musisz pozwolić doktorom się obejrzeć" powiedział kucając przed chłopcem.
"Niech pan nie podchodzi, skrzywdzę pana!" Krzyknął chłopiec, a łzy spływały mu po twarzy aż w pewnym momencie poczuł, że jego ciało mięknie i już nie czuje się jak skała.
Chłopiec spuścił zdziwiony mokry wzrok na swoje dłonie, które znowu były małe i mięciutkie, a potem uniósł wzrok na mężczyznę klęczącego przed nim. Jego włosy lewitowały, a oczy świeciły się złotem.
"Czy dasz się zbadać doktorom teraz gdy już nikogo nie skrzywdzisz?"
Chłopiec przełknął ślinę "skąd mam pewność, że nikogo nie skrzywdzę?" Spytał ostrożnie i trochę sceptycznie. Krew z jego oka pokrywała pół jego twarzy, co sprawiało, że rana wyglądała na znacznie bardziej makabryczną niż w rzeczywistości była.
"Mój quirk wymazuje cudze quirki" wytłumaczył mężczyzna i położył dłoń na głowie Ejiro. Chłopiec się wzdrygnał, ale mężczyźnie nic się nie stało.
"Dopóki nie mrugnę nie będziesz w stanie uaktywnić mocy, nawet przypadkowo."
"A jeśli pan mrugnie?"
"Nie mrugne"
No i potem kiripima daje się zadbać, dostaje szwy i bandaż
Tumblr media
2 notes · View notes
madaboutyoumatt · 1 year
Text
Omegaverse - Matt
Zdecydowanie Josh mógł zakończyć swoją wypowiedź trochę wcześniej i nie dodawać tego, że nie miałby jego. Matt miał nadzieję, że jeżeli wszystko w rozmowie wyjdzie dobrze i będą chcieli być razem, że to będzie już koniec jego udręki, męki i niewygody. Teraz pozostanie tylko tryskać szczęściem i wkurzać swoją miłością innych. Zamiast tego dostał tylko więcej niepokoju w swoim sercu i nakaz nie robienia niczego i nie wychylania się. To chyba naprawdę nie powinno być tak kiedy dwie kochające się osoby wyznają sobie uczucia i chcą być z sobą.
Jak się okazało już za chwilę miał jeszcze bardziej poczuć się niewygodnie z powodu testów i reakcji przyszłego partnera. Może właśnie to był ten pierwszy moment, w którym miała uaktywnić się ich różnica wieku? Panika może i była tutaj wskazana, w końcu to było prawie niczym wpadka po jednorazowej przygodzie, ale mimo wszystko kochali się i mieli być razem. I chociaż wiele miedzy nimi się zadziało przez ostatnie lata to chyba żaden mogąc być z tą drugą stroną nie wyobrażał sobie ich rozstania, więc o co chodziło? Że nie planowane? Naprawdę byłoy to jedynie wzięciem odpowiedzialności?
- Pomiędzy omegą i alfą szanse zawsze są. – trochę jakby na przekór robił Brandowi i chciał go faktycznie doprowadzić do chociaż palpitacji serca, z drugiej jednak strony tyle to powinien wiedzieć z lekcji biologii, nawet jeżeli miał indywidualne nauczanie. – Tym jednak razem nic z tego nie będzie. Sześć negatywnych testów z różnych firm, moja recesywność, brak rui i antykoncepcja temu zapobiegły. – właściwie jakby na to spojrzeć to on skupił modela, ale to też on najwidoczniej chcąc czy nie chcąc zadbał o to aby dziecka z tego nie było. – Aż tak straszną myślą jest posiadanie dziecka ze mną, że dostałbyś wrzodów? – kucając rękoma objął swoje kolana. Ewidentnie było mu smutno z powodu takiej myśli. Josh tego wprost nie powiedział, ale taki tok myśli nie był też jakimś bardzo zmyślonym. – Ja bym chciał mieć z tobą dziecko. Bardzo. Taką twoją małą wersję, tak samo piękna, niesamowita i energiczna.
Matt miał chyba jakiś przedziwny czas otwarcia się i szczerości. Najwidoczniej był bardzo późno rozkwitającą omegą, do której w końcu uderzyły hormony. Z drugiej strony miał na takie i inne przemyślenia prawie dwa lata, gdzieś pomiędzy nauką a samotnym spędzaniem wieczorów w pustym mieszkaniu. W takich chwilach ludziom potrafią przychodzić różne myśli do głowy.
Tak, ten dzień zamiast owocować w dużo bliskości i radość powoli spełniał Evansowi tylko więcej igiełek w sercu. Dobrze, że nie jest w ciąży. Nie są gotowi. Niezależnie od decyzji. Regularne badanie się. Brak pieprzenia się bez gumek. Już dwie ostatnie rzeczy, które brzmiały jakby nie wiadomo z kim, gdzie i ile razy to robił były dobijające a nie uspokajające co na pewno też odbiło się na jego twarzy.
- W przyszłości, cokolwiek by się nie stało nie będzie niezależnie od decyzji. Urodzę nasze dziecko cokolwiek by się miało stać. – szczerze mówiąc to nigdy nie myślał o samym porodzie, co najwyżej o posiadaniu dziecka jak już było trochę większe, ale decyzja była dla niego jasna od samego początku. Do reszty raczej nie chciał się już odnosić, ale tą sprawę chciał mieć jasną. Wyprostował się i wstał. – Możesz wsadzić to wszystko z powrotem do śmieci i umyć ręce? Mieliśmy wychodzić. – poszedł aby przyciągnąć walizkę do drzwi i sprawdzić czy na pewno niczego nie zapomniał.
0 notes
bitter-sweet03 · 1 year
Text
(...) kucając króliczą ścieżką życia, napotyka się wiele nieoczekiwanych zakrętów.
-Stephen King, Billy Summers
0 notes
viviaanx · 2 years
Text
Nie jestem twoim wrogiem | Lance
❄ Rozdział 25.2 Skąd znasz tę kołysankę?
Ashkore
Przez co najmniej godzinę słuchałem, jak drewno na ścianach mojej kabiny skrzypi z każdym uderzeniem fal o liniowiec w nieznośnym dźwięku, na tyle słabym, że nadstawiam uszu, ale tak uporczywym, że musiałem użyć całej swojej samokontroli, aby własnymi rękami nie oderwać listew, które je zakrywały.
A Wyrocznia wiedziała, że ​​nie miałem jej wiele.
Mimo wszystko doskonale wiedziałem, że jeśli przez tak długie minuty trzymałem się tego cholernego hałasu, to nie był to tylko czysty masochizm: ten piekielny dźwięk nie pozwalał mi dryfować w labiryncie mojego umysłu. Siedząc na skraju tego, co służyło za moje zapasowe łóżko, moje oczy pozostawały zdecydowanie utkwione w zaciśniętych palcach, gdy próbowałem powstrzymać prawie niewidoczne - ale mimo to bardzo obecne - wstrząsy. W tej zgiętej pozycji, z rozstawionymi nogami, musiałem zaoferować bardzo żałosny widok.
Ostrym ruchem, ale niestety nie tak pewnym, jak bym chciał, zdjąłem czarne rękawiczki z czerwonymi symbolami i ze złością rzuciłem je na brudną podłogę. Doskonale wiedziałem, co się wydarzy. Moja stara przyjaciółka - udręka, jeszcze bardziej zdradliwa i przebiegła ode mnie, po raz kolejny postanowiła nie pozwolić mi oddychać, ze złośliwą przyjemnością torując sobie drogę do zagłębienia moich wnętrzności.
Wznosząc się nade mną jak zły cień, owinęła swoje duże dłonie, te nawet zimniejsze niż mój własny lód, zanim podeszła, by zacisnąć je na mnie.
Jak zawsze oddech uwiązł mi w gardle.
W przypływie paniki mocno wbiłem łokcie w mięśnie ud, zwijając się w sobie, prawdopodobnie oferując rozkoszny widok na moje żałosne ja, gdy moje palce gorączkowo wplątały się we włosy. Z szeroko otwartymi oczami pociągnąłem za kołnierz w daremnej nadziei uwolnienia się z jego uścisku, moja klatka piersiowa puchła tak gorączkowo, że doprowadzała do szału.
Ale nagle nieśmiały dźwięk, stłumiony przez grubość drewna, zmonopolizował całą moją uwagę; znacznie bardziej melodyjny niż poprzedni. Blokując małe powietrze, które próbowało dostać się do mojej klatki piersiowej, dźwięk mojego ciężkiego oddechu nagle przestał zanieczyszczać moje uszy.
Zanim zostawił mnie oniemiały.
« - Mój mały smoku, posłuchaj mego serca. »
Moje ciało wydawało się mieć sześć ton, kiedy moje ręce prawie puściły, przez co zginałem się tak blisko butów, że przez chwilę myślałem, że mam ciężar na plecach.
«- Podążaj za jego głosem, który delikatnie cię prowadzi. »
To było niemożliwe.
Skąd do diabła mogła znać tę kołysankę?!
Pospiesznie wyprostowałem się z twardego materaca z tępym chrzęstem. Otwierając drzwi po cichu, miałem tylko dwa duże kroki do zrobienia, zanim znalazłem się przed jej drzwiami.
« - Jeśli kiedykolwiek zgubisz drogę, pamiętaj o refrenie. »
Stop!
Nie zastanawiałem się ani przez chwilę, zanim przekręciłem klamkę, wbiegając w to, co było jej najbliższe pozorów osobistej przestrzeni.
Głos natychmiast zamiera.
Zamiast tego natknąłem się na dwoje dużych fioletowych oczu, które migotały, gdy mnie obserwowały, a delikatne różowe usta tworzyły wyraz zaskoczenia.
- Gdzie... - zacząłem bez kontynuacji.
Cholera, dlaczego nie mogłem znaleźć swoich słów?
Pewnie zdając sobie sprawę, kto to był, młoda kobieta spojrzała na mnie ze strachem, a jej długie rzęsy nie pozwoliły mi dostrzec pozorów ciekawości, która ją ożywiała.
Wciąż czekała cierpliwie, aż skończę zdanie, pozostając w tej samej pozycji, w której ją zaskoczyłem: kucając przed starym urządzeniem, które faeries przywiozły z misji na Ziemi. Czas ciągnął się bardzo długo, zanim udało mi się odzyskać spokój.
- Skąd znasz tę kołysankę?
Pod moim pytaniem i moim dociekliwym spojrzeniem, graniczącym z dezaprobatą, brunetka zamrugała kilka razy, zanim w końcu zrozumiała.
- To nie dotyczy ciebie. - powiedziała do mnie kategorycznym tonem.
Pozostałem osłupiały.
Przepraszam?
Czując wzbierający we mnie gniew, chwyciłem ją mocno za nadgarstek, aby zmusić ją do stawienia mi czoła, wkładając w to więcej siły, niż chciałem.
- Nie waż się tak ze mną bawić, mały człowieczku, nie powtórzę tego. Skąd znasz tę kołysankę?!
Pod skórą jej zwykle bladej twarzy mogłem dostrzec, jak mięśnie jej szczęki drgają, gdy jej policzki stopniowo nabierają różowego odcienia, prawdopodobnie w wyniku narastającego w niej gniewu.
- Jeśli tak bardzo chcesz to wiedzieć, to Valkyon mnie tego nauczył. Często ją nuci.
Moja krew tylko się zagotowała. Powinienem był się domyślić . Jakby ta informacja właśnie mnie spaliła, uwolniłem ją zwinnym gestem, powodując jednocześnie, że się cofnęła.
Niczym idealna idiotka, nie mogłem powstrzymać się od łapania jej nagle, wkładając rękę między jej lędźwie. Po raz kolejny ustabilizowała się na nogach, pchnęła mnie szorstko.
Zachowałem się, jakbym niczego nie zauważył.
- Nigdy więcej tego nie śpiewaj.
Najwyraźniej nie spodziewając się tego rozkazu, poderwała głowę w moim kierunku, uświadamiając mi, jak bardzo nad nią góruję.
- Przepraszam?
Nadeszła moja kolej, by zacisnąć zęby. Dlaczego ciągle próbowała mi się przeciwstawić? A jednak doskonale wiedziała, że ​​jednym pstryknięciem palców mogę skrócić jej dni. Była taka krucha.
Czy ludzie nie mieli instynktu przetrwania?
To mnie rozwścieczyło .
- Mówię ci, żebyś nigdy więcej tego nie śpiewała. - warknąłem głośniej. - Cholera, jesteś głucha czy robisz to celowo?
Jej policzki zarumieniły się znacznie jaśniej, tak bardzo, że zacząłem się zastanawiać, czy była zła, czy po prostu gorąca.
- Więc nie mam już tutaj do niczego prawa? - nagle straciła panowanie nad sobą, zaskakując mnie. - Porywasz mnie, zmuszasz do pójścia za tobą, trzymasz mnie przy słupie, a teraz, kiedy mam prawo do odrobiny prywatności, pozwalasz sobie tu wejść i kazać mi przestać śpiewać?
To oczywiście nie był upał.
Niespodziewanie dwie dłonie z długimi, cienkimi palcami, graniczącymi z gracją, mocno przycisnęły się do mojej klatki piersiowej, powodując cofnięcie się ze zdumienia. Nie spodziewając się, że się cofnę, zauważyłem nutkę zaskoczenia w jej wyjątkowo kolorowych tęczówkach.
Szyderczy uśmiech wyciągnął moje usta. Gdyby tylko chciała w to zagrać...
Polubiwszy to nowe wyzwanie, pochyliłem się niebezpiecznie nad nią, by owinąć palce w jeden z jej jedwabistych loków, szepcząc do niej jednocześnie ospałym głosem:
- Nawet jeśli muszę przyznać, że jesteś wręcz podniecająca, kiedy się denerwujesz, to ostrzegam Cię, żebyś nigdy więcej nie mówiła do mnie w ten sposób, ryzykując zmiażdżenie tej wspaniałej twarzy pod stopami, jak tylko nie będzie już potrzebna.
Przez ostatnią chwilę rozkoszowałem się uczuciem strachu, które spływało po jej kręgosłupie, a może także słodkim zapachem jej skóry tak blisko moich ust, po czym szybko się wyprostowałem. Rozbawiony tym małym nocnym wywiadem, posłałem jej krzywy uśmiech, zanim odwróciłem się na pięty, zatrzaskując drzwi, nawet nie oglądając się za siebie.
Pomimo moich gróźb, ta idiotka wznowiła śpiewanie tej przeklętej kołysanki każdej następnej nocy. I chociaż nigdy tego nie przyznam, słuchałem jej co noc z rękami założonymi za głowę. Nie wiem, jaka magia; myślę, że uspokajający głos Andrasty w końcu przegonił udrękę; moją ukochaną przyjaciółkę, ponieważ dopóki niestrudzenie nuciła te słowa, o których do tej pory zapomniałem, nigdy nie wróciła do mnie.
Ta dziewczyna zdecydowanie miała swój własny sposób.
Ale myślę, że to właśnie najbardziej w niej podziwiałem.
Lance
Nigdy nie przyznam się Andraste, że obserwowałem ją przez tak długie minuty, gdy spała. Na pewno by się przestraszyła, gdyby się dowiedziała i nie mógłbym jej za to winić.
Ponieważ było to wręcz przerażające.
Mimo to nie mogłem oderwać oczu od jej twarzy, nawet z całą wolą świata. Podnosząc do niej palce, zawahałem się przez chwilę, zanim ostrożnie odepchnąłem ciemny lok, który założyłem za jej ramię.
Jej skóra była tak blada obok mojej.
Ostatnio wiele wspomnień przeżywam w snach. Wspomnienia, które moja pamięć sama wymazała, prawdopodobnie próbując zaakceptować ideę, że potwór taki jak ja może nadal żyć.
Wielokrotnie te wspomnienia były nieszkodliwe, ale czasami były tak żywe i realistyczne, że znowu straciłem oddech. Ale ten... nie mogłem przestać się zastanawiać, czy Andraste pamięta tę kołysankę.
Ponieważ, wychodząc z jej ust, była to niezaprzeczalnie jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałem.
Pochylając się nad nią, leniwie pocałowałem jej skroń, po czym cofnąłem ramię i wstałem. Czeka mnie dużo pracy. ---- Enjoy! V.
1 note · View note
koebi-czan · 3 years
Text
Familiar Feelings - 2 - Włamywacz? W Moim Domu? Naprawdę?
Historia należy do: @sophiethewitch1
Liczba slotów: 1,6k
Tumblr media
Przygryzasz wargę, rozglądając się po domu pogrążonym w ciemności. Nigdy nie miałeś/aś większego problemu z ciemnością. Wracałeś/aś do domu późno tak wiele razy, że czułeś/aś się bardziej komfortowo będąc pod osłoną nocy niż śmiałym światłem dnia. Ale oczywiście przez większość dni było tam cicho, więc skąd ten hałas?
Spoglądasz na Stripesa z nerwowym uśmiechem na twarzy.
„Może mama wróciła do domu nie mówiąc mi o tym?” mruga na ciebie, a kiedy kolejny trzask odbija się echem w twoim domu, odwraca głowę, otwiera szerzej oczy i stawia uszy.
„…Też mi się wydaje, że nie”, mruczysz do siebie.
Stripes wyskakuje z twoich ramion, a ty próbujesz go złapać, ale jest już za późno. Wbiega w głąb domu, gdzie po chwili jego ogon znika w ciemności. Przeklinasz, zrywając się na równe nogi. Musisz zadzwonić na policję i dorwać tego przeklętego kota, zanim-
Błysk błękitu eksploduje przed tobą, a następnie mężczyzna zostaje wyrzucony z ciemności u twoich stóp. Krzyczysz, gramoląc się z powrotem pod drzwi. Mężczyzna jest poparzony, popiół pokrywa jego twarz.
„Nie chciałem jeszcze Ci się pokazywać… ale chyba muszę”, twoja głowa unosi się na te słowa, a potem…
Z cienia wychodzi dwuogoniasty kot, otaczają go niebieskie płomienie.
Twoje usta opadają, a klucze uderzają o ziemię. 
„Ja, Wielki Grim, wykończę cię za to, że odważyłeś się wejść do siedziby mojego Mistrza”, mówi kot, z każdym słowem błyszczą się jego małe kły. Porusza uszami, w których znajdują się niebieskie płomienie. Dwa ogony przemykają z boku na bok, te same niebieskie płomienie znajdują się na końcach wspomnianych ogonów. Kot idzie naprzód pewnie, patrząc na zdobycz przed nim.
Słyszysz jęk i patrzysz w dół. Mężczyzna powoli próbuje odciągnąć się od kota w kierunku ciebie i drzwi. Zamarzasz, gdy chwyta cię za kostkę i krzyczy.
Jego dłoń natychmiast otoczona jest niebieskimi płomieniami, a on zawodzi, cofa ją i przytrzymuje do piersi. Potykasz się do tyłu, przyciskając się do drzwi, starając się jak najlepiej otrząsnąć się z niebieskich płomieni, ale zatrzymujesz się, gdy zdajesz sobie sprawę, że cię nie palą. Wszystkie pozostawiły miłe ciepło.
Wpatrujesz się w swoją kostkę, ogień powoli znika.
Mężczyzna znów krzyczy, a twoje oczy kierują się na niego.
Kot stoi przed nim, ze zmrużonymi oczami przygląda się spokojnie, jak się pali. Mężczyzna wije się, skręca i obraca, próbując ugasić płomienie.
Rzucasz się do przodu, od razu pomagając mu ugasić płomienie. Ale one nie gasną i z jakiegoś powodu nadal nie robią ci krzywdy. Robisz się coraz bardziej histeryczny, gdy płomienie nie chcą zgasnąć, a krzyki mężczyzny stają się coraz głośniejsze. Nie obchodziło cię kim on był, obchodziło cię tylko to, że ktoś umierał w twoim domu. Twoja mama by cię zabiła.
„Cholera, cholera, cholera, cholera. Cholera przestań!” wołasz i ku twojemu zdziwieniu tak się dzieje. Płomienie znikają w niecałą sekundę w nicości i pozostawiając jedynie resztki mężczyzny.
Mrugasz, wpatrując się w mężczyznę, który zemdlał z bólu.
„…Ciągle uważam, że powinienem go zabić”, mówi ten sam głos z dołu, a ty schylasz głowę, by spojrzeć na kota.
"Ja… Ty… mówisz. Jesteś w ogniu. Ty- masz dwa ogony”, jąkasz się, wymieniając listę wszystkich rzeczy, które są niewiarygodnie w tym kocie. 
„Tak, to prawda”, mówi kot, kiwając głową. Te duże niebieskie oczy wpatrują się w ciebie i wydają ci się znajome-
I wtedy wszystko klika w twojej głowie, twoje oczy rosną do rozmiarów spodków.
„S-Stripes?!” co do diabła, twój zabłąkany koci przyjaciel może mówić!
Stripes przewraca oczami, odwracając się, by lepiej spojrzeć na ciebie, z dala od chrupiącego, smażonego domowego intruza obok niego.
„Rozgryzłeś/aś to, myślałem, że to potrwa dłużej”, krzywisz się na jego słowa, twój Stripes był… niegrzeczny! Wydawał się tak dobrze wychowany, kiedy nie mógł mówić.
Czekaj, może mówić. Jak on może mówić. Nie powinien móc mówić.
„Jak… jak ty mówisz. Jesteś dzikim kotem" mówisz, mając nadzieję, że przypomnienie mu po raz kolejny, że łamał wszystkie prawa natury, sprawi, że się zamknie. 
"Mogę mówić, bo jestem nekomatą, wiesz? Mam dwa ogony. Nie mów mi, że twoi rodzice ci o nas nie opowiadali, czy coś." mówi, machając przed tobą dwoma ogonami, ty cofasz się, unikając ognia na ich końcach.
„Uhm… moja mama mi mówiła, ale ty… nie jesteś…” powoli tracisz wolę mówienia, po prostu wpatrując się w Stripesa.
"Prawdziwy? Cóż, to może być trochę szokujące, ale my youkai jesteśmy bardzo prawdziwi."
Po prostu stoisz tam, wpatrując się cicho w samozwańczą nekomatę, nie będąc w stanie połączyć kropek w swojej głowie.
"Ach, to musi być sen, a ja mam gorączkę. Oczywiście ostatnio zbyt ciężko pracowałem/am i to jest moja kara. Prawdopodobnie wkrótce się obudzę i pójdę do szkoły, a wtedy Stripes przestanie mówić”, mówisz sobie, wciąż wpatrując się w Stripesa.
Czekaj, powiedział, że ma na imię Grim, prawda? Koty się nazywają? Czekaj, to nekomata. Czekaj! To nie jest kurwa prawdziwe!
Po prostu napotykasz jego spojrzenie, w którym widzisz zmartwienie. Jego kocie oczy zawsze były tak wyraziste, pewnie dlatego.
„Okej, naprawdę nie radzę sobie zbyt dobrze z tym całym zaprzeczaniem”, mówisz mu, masz zwyczaj mówienia kotom o wszystkim co myślisz, nie uciekając, nawet gdy odpowiedzą.
"Widzę" mówi Grim i ledwo słyszysz jego komentarz.
Mówię do kota. Rozmawiam z… kotem. Mówię do kota!
Czekaj, co powiedział ten mały dupek?
Kolejne zmarszczenie brwi.
„Stary, czy mógłbyś przestać być taki bezczelny? Całe moje rozumienie życia zostało złamane i naprawdę nie wiem, jak zareagować”, mówisz, wskazując rękami na wszystkie jego… nienormalne cechy. 
Kręci głową, wzdychając i odwracając się do Pana Chipsa. Ciało, jeśli zastanawiałeś się, kim był Pan Chips.
„Cóż, na razie nie martwmy się tym. Zamienię tego faceta w popiół, a resztę jego szczątków wrzucimy do rzeki" mówi, trącając faceta łapą.
Czekaj, co powiedział kot?!
"Co!? Nie! Bez popiołu! Żadnego wrzucania do rzek!” mówisz, gwałtownie kręcąc głową.
„Cóż, nie możemy go tu tak po prostu zostawić” mówi Grim, rzucając ci kolejne rozczarowane spojrzenie.
„My- nie możemy zabić faceta!” jąkasz się, wskazując na nieprzytomne ciało intruza. 
"Dlaczego nie? Włamał się do twojego domu. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś Ci coś zrobił, Mistrzu" mówi, jego dwa ogony podskakują z irytacją. Huh, nadal ma te same oznaki emocji, co każdy inny kot. Myślałeś/aś, że to trochę zabawne.
„On… ja… Nie! Żadnego morderstwa! Nie w moim domu!" nalegasz, histeria narasta z każdą mijającą sekundą. Nie wiedziałeś/aś, jak sobie z tym wszystkim poradzić, włamywacz, nekomata i nieprzytomne ciało.
Zerka z ciebie na ciało i narzeka, przewracając oczami.
��Dobrze, on żyje. Ale wciąż musimy coś z nim zrobić, mógłbym po prostu pogrzebać go żywcem, gdyby…" zaczyna, ale przerywasz mu kolejnym przeklętym piskiem.
"Nie! Nie, nie pochowamy go żywcem, cholera! Jasna cholera, o mój Boże”, przykładasz dłoń do swojego czoła, kilka razy uderzając się w bok twarzy. Dobra, możesz to zrobić, poradziłeś/aś sobie z gorszymi rzeczami… nie zdecydowanie dziwniejszymi.
"…Dobrze, dobrze. My… zadzwonię na policję, powiem im, że się włamał, a ja…” oboje patrzycie na mężczyznę, ślady przypalenia zaśmiecają jego ciało. Jak do diabła miałeś to wyjaśnić?
„Jak zamierzasz im to wyjaśnić, co, Mistrzu?” mówi Stripe- Grim, brzmiąc jakby nadal był zirytowany, że nie pozwoliłeś mu zabić faceta.
To właśnie chcę wiedzieć, ty kłamliwy-koci draniu.
Czekaj, mam!
Pstrykasz palcami i uciekasz do kuchni. Łapiesz zapalniczkę, a potem biegniesz do głównej łazienki, grzebiąc w szafkach. Wydałeś/aś małe „aha!” i chwytasz puszkę, której potrzebujesz.
Wracasz na korytarz, a Grim podnosi wzrok z ciała na ciebie. Potrząsasz puszką z aerozolem i zapalniczką w stylu jazzowych rąk, uśmiechając się do niewzruszonego kota.
"Co to jest?" – pyta, przechylając głowę. Och… on nie wie.
Unosisz brwi, wciąż się uśmiechając. Otwierasz zapalniczkę i przygotowujesz puszkę z lakierem do włosów. Grim patrzy na ciebie niepewnie. Założę się, że teraz wyglądasz źle i na pewno coś za chwilę się wydarzy.
"Booo."
*gwizd*
Lakier do włosów może rozprzestrzeniać płomienie, a Grim wrzeszczy, podskakując w powietrze. Śmiejesz się, niezwykle dumny ze swojego prowizorycznego miotacza ognia. Grim siada, drapiąc się w nogę i jęcząc.
„To było takie podłe, Mistrzu! Dlaczego to zrobiłeś/aś?!" Grim piszczy, a jego futro się jeży. Wciąż spogląda na przyrząd do podpalania domowej roboty, najwyraźniej się tym martwi. Nie sądziłeś/aś, że powinien, biorąc pod uwagę, że dosłownie płonął w wielu miejscach.
Twój śmiech cichnie, a ty puszczasz lakier do włosów, pozwalając płomieniom wygasnąć. 
"To dobra wymówka, prawda? Poza tym zawsze chciałem/am spróbować”, mówisz, kucając obok Grima i szturchając ciało.
Ponury wzdycha, unosząc łapy w powietrze, wzruszając ramionami. To było urocze. Drapiesz go pod brodą, a on natychmiast wtapia się w twój dotyk, tak samo jak Stripes, którego znałeś/aś. 
"Cóż, przynajmniej wróciłeś/aś do normy" mruczy, przyciskając głowę do twojej dłoni, zamykając oczy w czystej błogości.
Lekko marszczysz brwi na jego słowa. Zawsze byłeś/aś dobry/a w powrocie do normy, ale nie wiedziałeś, czy tym razem rzeczywiście wrociłes/aś. To wszystko było przytłaczające i nie wiedziałeś/aś, czy w ogóle możesz się od tego odbić.
Ponownie analizujesz Grima, przechylając głowę. Niebieski ogień nadal migotał wokół jego uszu i ogonów, ale głównie był to twój Stripes. Rzeczy tak bardzo się nie zmieniły, mówisz sobie. Może to kłamstwo… ale czasami kłamstwo było w porządku. Czasami ludzie potrzebowali małych kłamstw.
"Jak Mikołaj" mamroczesz, a oczy Grima otwierają się na twoje słowa.
"…Co? W każdym razie byłoby o wiele łatwiej, gdybym go po prostu zabił, wiesz" mówi Grim z poważnym wyrazem twarzy, jakby nie sugerował morderstwa.
„…Morderczy Mikołaj”, mówisz, kręcąc głową i cofając rękę. Pochyla się dalej, próbując zdobyć więcej poklepań.
„W porządku, pójdę zadzwonić na policję, a kiedy tu przybędą…” Twoje oczy przezkakuja między jego potwornymi rysami i nagle znikają, pozostawiając dziwnego kota z problemami z postawą.
Przewraca oczami, przechodząc z korytarza do salonu i siadając na kanapie.
Wzdychasz, kręcąc głową, będziesz musiał/a umyć włosy, zanim mama wróci do domu. Zastanawiałeś/aś się, czy będziesz w stanie udawać, że jesteś przy zdrowych zmysłach, dopóki nic nie zauważy. Cóż, jest tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć…
-
Następny rozdział
20 notes · View notes
conscieus · 3 years
Text
@karvina asked:  what are you  -  what are you throwing at me ?   what ?  hey ! SOURCE ┆ still accepting
        始 « Nocne zmiany zawsze były dla Gabriela najnudniejszym elementem jego pracy. Podczas późnych godzin nigdy nie było zbyt wiele do roboty, jednak ktoś musiał czuwać w razie nagłej awarii, kiedy następowały wszystkie aktualizacje systemów. Najlepszym atutem takich zmian było to, że mógł pilnować wszystkiego z domu. Skoczna muzyka, zestaw przekąsek i piwo bezalkoholowe odwracały jego uwagę co jakiś czas, jednak nie sprawiały, że nuda była mniej dobijająca. 
To był dopiero początek jego zmiany, zegarek nie wskazywał nawet dwudziestej trzeciej. Przeglądanie mediów społecznościowych, oglądanie głupich filmików i ciągłe odświeżanie stron nie było wymarzoną formą rozrywki. Stopa wystukiwała rytm lecącej w tle piosenki, a wzrok Gabriela utkwiony był w suficie. Mężczyzna nagle drgnął i gwałtownie zmienił swoją pozycję, jakby coś go opętało, kucając na krześle obrotowym. Agresywnie sięgnął po pendrive’a, który leżał gdzieś na biurku, i podłączył go do laptopa. Na ekranie pojawiło się czarne okienko do kodowania, wypełniające się różnymi znakami, kiedy Gabe energicznie uderzał palcami w klawiaturę. Po kilku minutach transu nacisnął enter i na ekranie wyskoczyło okno aplikacji kakaotalk. Kilka stuknięć w klawiaturę i otworzył się chat z randomowo wybranym użytkownikiem aplikacji. 
                /  U N K N O W N  /
                                             [ ? ] (photo has been sent)
Tumblr media
[ KARINA ] kim jesteś?
                                             [ ? ] (photo has been sent)
Tumblr media
[ KARINA ] co ty… co ty mi wysyłasz? co? hey! [ KARINA ] kim jesteś?
                                              [ ? ] nudzi mi się. poklikajmy razem
1 note · View note
niechec-blog · 7 years
Quote
Każdego ranka wychodzę na taras i patrzę, jak podnoszą się mgły. Pojawia się słońce i drzewa stają w czerwonych i złotych płomieniach. Nie ma piękniejszego światła niż światło jesieni. W nieruchomym powietrzu blask zaciera kontury rzeczy i zostawia jedynie barwy. Nawet dźwięki są wyraźniejsze, oddzielone od siebie i trwają na dłużej. [...] Ten blask i ta cisza wydają się w jakiś sposób nieuchronne. To jest prawdziwy koniec pór roku, koniec życia i tak, jeśli będziemy mieli szczęście albo łaskę, będzie wyglądał koniec. Tak sobie myślę, stojąc na tarasie i patrząc w ognisty bezmiar październikowego dnia.
Andrzej Stasiuk, Kucając
0 notes
panikea · 5 years
Quote
Tłok. Przecisnąć się nie można. Kibice na mecz jadą. Szanse na dostanie się do kibla równe zeru. – Zaraz się zesram – wrzeszczy facet, żeby przemówić społeczeństwu do wyobraźni, ale społeczeństwo tylko patrzy na niego jak krowa na pociąg. A, co by nie mówić, gdyby zrobił w spodnie, to owszem, luźniej by się zrobiło, ale jakby wstyd. Więc krzyczy jeszcze raz błagalnie: „Ludzie, błagam, zaraz się zesram!”. Starszy człowiek koło okna lituje się i mówi: „Dam panu reklamówkę, pan załatwi potrzebę, a potem wywalimy to przez okno. Innego wyjścia nie ma”. I podaje mu (z trudem) reklamówkę. Gościowi jest już wszystko jedno, ugina kolana na tyle, na ile to możliwe, i zaczyna srać do tej reklamówki. Ludzie patrzą na niego różnie. Jedni z oburzeniem. Inni z rozczarowaniem. A jeden kolo po długiej walce wyciąga z kieszeni papierosa i odpala. Facet, kucając i robiąc kupę, patrzy na niego z dołu z oburzeniem i cedzi: „Przepraszam, ale to przedział dla niepalących”. Więc ten facet w pociągu stawiający klocka, to wypisz wymaluj ja. Cały czas na musie. Cały czas na siłę. I wszyscy patrzą na mnie jak na idiotę.
Piotr C. Nowa powieść o emocjach: “# To o nas”
30 notes · View notes
watercomma83 · 2 years
Text
Antonina Domańska, Historia żółtej Ciżemki :: Wolne Lektury
Jest więc wyjątkowo przydatne, kiedy musisz wysyłać poufne informacje, takie jak hasła czy dane bankowe. •Drugi były premier, człowiek światły i odpowiedni, gdy stracił władzę, oświadczył, że pojawi się problem: czyja właśnie będzie Polska. Temat: Polska artystę modna natomiast jej mieszkańce. Temat: Ciasto murzynek - przepis. Temat: Koktajl owocowy- przepis. Temat: Instrumenty strunowe smyczkowe. Temat: Instrumenty strunowe uderzane. Temat: Chodzi w kręgle na nowym powietrzu. Temat: Gra na nowoczesnym powietrzu - chodzi w podchody. 1. Zabawa muzyczno- ruchowa „Podaj proszę… 6. Zabawa ruchowa „Muzyczna kraina” - zaczarowanie dzieci w ludzi zaczarowanej krainy. 13.„Powrót muzyki do zaczarowanej krainy”- szczęśliwe zakończenie opowiadania. Jak w zaczarowanej krainie rozbrzmiewały dźwięki z instrumentów wróciły kolorowe nutki, które jak jednak rozpoczęły swój taniec po niebie. Jako opisem etnicznej, słowo „joruba” (lub dużo poprawnie, „Ya Raba”) był pierwotnie w odniesieniu do Imperium Oyo natomiast jest głównie nazwa hausa dla Oyo ludzi jak zauważył Clapperton Hugh; Lander, Richard (1829) . Wyd. jako dokument elektroniczny: Kr.: WL 2012, pliki w stylu MOBI, EPUB.
Chodzili po okolicy szukając nutek, które pomogłyby, wydobyć piękne dźwięki z instrumentów. Magnetofon, płyta CD, emblematy „Buziek” wyrażających określony nastrój, apaszki, papier pakowy, instrumenty perkusyjne: tamburyna, drewienka, tarki, bębenki, emblematy instrumentów muzycznych oraz nutek, pudełka po jogurtach, wiaderka po serkach, kapsle, sznurek, groch, kasza, ryż itp., kolorowy papier samoprzylepny, lizaki. 14.Ekspresja plastyczna „Czarodziejskie instrumenty”- wykonywanie niekonwencjonalnych instrumentów. Zdanie jest stroną karty wycieczki , tylko pewno żyć podpisane i na samodzielnym piśmie. Nie wyszło również wokalu naszych małych uczennic! Czytanie sylab, wyrazów i założeń z dwuznakami: cz, Cz . Temat: Pisanie wyrazów z dwuznakami cz, Cz. Temat: Pisanie wyrazów z dwuznakami sz, Sz. Czytanie sylab, nastrojów i pojęć z dwuznakami: sz, Sz . Nauka czytania - układamy zdania z wyrazów. rozprawka , lecz będąca liczba badaczy uważa, iż może zatem być znacznie konkretny model rzeczywistości, do którego dotarła nauka współczesna. Wiosenne plątaninki literowe - usprawnianie projektowania oraz szukania. Układanka - godziny, zegar - usprawnianie percepcji wzrokowej. Temat: Instrumenty strunowe szarpane. Nauczycielka prosi dzieci, by nabyły do rąk instrumenty zgodnie z emblematami wylosowanymi przed miejscami i udowodniły Małgosi, że nie miała racji.
Widziała i mimowolne pochylenia postaci, i wielkie tęsknoty rąk skazanych na stałą rozłąkę. Wspólna biesiada przy stolikach, wspólne śpiewanie znanych biesiadnych produktów będzie idealnym elementem udanej zabawy. Temat: Sztuki i gry ruchowe z tematami mini piłki ręcznej. Temat: W maju dbamy o naszej Matce Maryi - nabożeństwa majowe. Temat: 3 maj- Uroczystość Maryi Królowej Polski. Temat: Impreza w chowanego. 10. Zabawa skuteczna w postaci abstrahowania „Co aby było, jeśli na świecie nie było gry”? 3. „Samolot” - zabawa integracyjna. Temat: Ćwiczenia wzmacniające siłę mięśniową. Ćwiczenia wzmacniające różnicowanie wzrokowe, koordynację oko - ręka, sprawność grafomotoryczną. Ćwiczenia poprawiające świadomość i koncentrację uwagi. Temat: Ćwiczenia ze skakanką. Temat: Światowy dzień Dziecka. Temat: Gitara instrument strunowy szarpany. Żaden sprzęt nie zadźwięczał, nikt nie miał ochoty tańczyć ani śpiewać. Małgosia długo sprzeczała się z Jasiem, iż na ostatnich znakach nikt się nie zna i, że znaki te nigdy nie zastąpią prawdziwych nutek. 15. Ewaluacja. Notowanie na emblematach nutek uśmiechniętych bądź szczęśliwych twarzy i przypięcie ich do pięciolinii.
Tumblr media
11. Usprawnia pamięć wzrokową, oraz pomysłowość. Nie pozostają one długo, są bezpieczne, nie wymagają profesjonalnego przygotowania oraz umożliwiają szybki efekt i powrót do zdrowia, co przy dzisiejszym trybie bycia ma szczególne znaczenie. Kucając przed wózeczkiem lub cmokając nad czyjąś nieletnią główką, upraszczają swe opinie do minimum, w przekonaniu, że istota niższa z nich zajmuje również i środek drobniejszych rozmiarów, o niedoskonałej przy tym zdolności. Opanowując wszystkie kursy wprowadzone w pakiecie językowym poznasz 5000 słów i pozwalasz przy tym etap C2. Ułóż dania z danych słów. Jesteśmy realizować podstawę programową zatem przejdziemy właśnie do działu „Matematyka i my”, gdzie szukają się zagadnienia z którymi sobie na pewno poradzicie. Ino sobie stańmy pod Sukiennicami, naprzeciw Brackiej ulicy, toż się napatrzymy do woli. Temat: Ciało człowieka - projekt człowiek. Temat: Ciasto murzynek - zajęcia praktyczne. Temat: Układ ruchu mięśni. Temat: W ziemi muzyki. Kto z was chciałby siedzieć w tej okolicy i dlaczego? Duzi w współczesnej krainie całymi dniami wykonywali na instrumentach i śpiewali, a dzieci całymi dniami słuchały gry i tańczyły.
Nagle Jaś wszedł na plan, że ciż mogliby wymyśleć znaki, które posłużą im zagrać na instrumentach. Ona dysponowała na imię Małgosia, oraz on Jaś. Temat: Zadania tekstowe - cd. Temat: Uczucie zaś jego praca. Temat: Co oni polecają? Temat: Porównywanie liczb naturalnych. Temat: Kartka dla Mamy. Pamiętamy - wyrazy z niewiadomą (x) powinny znaleźć się na fałszywej stronie równania, a po prawej winnym być wyłącznie liczby. Postaci z konkretną nadwagą i otyłością , i kobiety, które zamierzają kolejne ciąże nie powinny być wykonywanej abdominoplastyki. 22/12/2008) jest wprowadzona przekonują­ca analiza oraz wielki cykl wypowiedzi Ojców Kościoła o Judai­zmie. Są zatem uwadze dość wieloznaczne, a wyraz „piekło” w interesującej wersji Credo nie jest użyty. 11. Próba wymyślenia szczęśliwego zakończenia opowiadania- swobodne wypowiedzi dzieci. Zaczynam od szkicu - przelaniu na papier koncepcji - wizji tego, co jest sumą wiedzy, doświadczenia artystycznego z planem i myślą. Stwórz czas do rozmów : czyli jak o chęci i zmianach klimatu debatować w szkole? Ci, którzy korzystają tę technologię, rozmawiają o bardzo ważnych zmianach w ich mieszkaniu: ofertach pracy, poprawie zdrowia czy atmosfery w kontaktach. Dlaczego wszystkim mieszkańcom powtarzało się, że przebywają w „magicznej krainie”? Wczoraj widziałem wpisy u znajomych, krytykujących dwie godziny religii tygodniowo, potem media podchwyciły temat, a teraz nawet dowiedziałem się, że są akcje zachęcające do likwidacji tego przedmiotu i wydania pieniędzy na bardziej szczytne cele.
1 note · View note
kocham-kamienia · 6 years
Text
Tied and twisted
oryginał 
Według prompta od Thad: "Skrępowanie! Może zacząć się od małego problemu w warsztacie. Tony – lub Steve –  utyka w czymś i potrzebuje pomocy, żeby się wydostać..."
... i NAJWYRAŹNIEJ istnieje tag "Przypadkowe Skrępowanie" \O/
“– JARVIS, jestem zaplątany w kable i potrzebuję wsparcia. Wezwij Dummy'ego. – Przyjrzał się wąskiej ścieżce pomiędzy stojakami – Nie, zapomnij o tym. Nie ma tu wystarczająco dużo miejsca do manewrowania. – Spojrzał w górę na swoje uwięzione nadgarstki. – Ani wystarczająco precyzyjnej kontroli sterowania. Potrzebuję przeciwstawnych kciuków.
– Może zadzwonić na 911? – spokojnie zapytał JARVIS. - Będzie potrzebna siekiera? Kleszcze do przecinania metalu?”
Tony starał się złapać oddech, po czym zacisnął dłoń w pięść i na próbę pociągnął za gniazdo kabli, które więziło jego nadgarstki. Bez skutku. Jedną, opancerzoną nogę miał wolną, ale to nie pomagało, skoro druga utknęła w trzech zawiązanych na supeł kablach, w jakiegoś rodzaju przypadkowym shibari* odbywającym się w pierdolonym pokoju serwisowym.
Tak się kończy bieganie po wywoskowanej podłodze w swoich butach ze zbroi, pomyślał Tony. Potknął się, poślizgnął (czy są jakieś statystyki o liczbie straszliwych wypadków, które miały miejsce w domu, w pracy, w odległości dwóch mil od tych miejsc czy coś takiego?) i złapał pierwszą rzecz w zasięgu ręki, żeby zachować równowagę, ale spanikowany przekręcił swoje dłonie i pod wpływem naprężenia szarpnął kablami, czego rezultatem było... to.
Mimo to nie wyrwał żadnego złącza w sprzęcie, więc można to uznać za zwycięstwo. W pewnym sensie.
Półleżał na jednym biodrze tylko w bokserkach, ręce miał wyciągnięte nad swoją głową i ściskał kurczowo szafę serwerową, która niekomfortowo wrzynała się w jego ramię. Ponadto pętla kabli zwisała parę centymetrów pod jego szyją. Jedną wolną nogę trzymał na kafelkach, zaś druga była zawieszona pół metra nad podłogą na oplatających ją kablach. Tony mógł prawdopodobnie wyrwać swoją uwięzioną nogę jednym dobrym szarpnięciem, ale nie mógł stąd zobaczyć etykiet, którymi były opatrzone kable, a naprawdę nie chciał zerwać czegoś ważnego, bo na samych maszynach w warsztacie działało siedemdziesiąt siedem (w większości) niezbędnych programów. W dodatku wyciągnięcie nogi mogło spowodować, że jego głowa opadnie niżej, przez co przewody znalazłyby się pod jego brodą i zostałyby stryczkiem.
Ta. Było wspaniale.
– No cóż. Cholera – mruknął Tony, delikatnie przesuwając środek ciężkości na jedną stronę. - Ostrożne ruchy.
– JARVIS – krzyknął, chociaż z technicznego punktu widzenia było to niepotrzebne.
– Tak, panie Stark? – odpowiedział uspokajającym i niewzruszonym głosem.
– Mam tutaj mały problem, jak zresztą możesz zobaczyć.
– Kamery nie są zainstalowane w sektorze drugim – zwrócił mu uwagę JARVIS.
Tony spojrzał na sufit, przypominając sobie, że jeszcze ich nie zainstalował, tak samo jak zestawu lamp sufitowych. Inne rzeczy były bardziej istotne, takie jak przygotowanie kwater dla Avengersów.
Nie żałował. W większości.
– JARVIS, zaplątałem się w kable i potrzebuję wsparcia. Wezwij Dummy'ego. – Przyjrzał się wąskiej ścieżce pomiędzy stojakami – Nie, zapomnij o tym. Nie ma tu wystarczająco dużo miejsca do manewrowania. – Spojrzał w górę na swoje uwięzione nadgarstki. – Ani wystarczająco precyzyjnej kontroli sterowania. Potrzebuję przeciwstawnych kciuków. – Może zadzwonić na 911? – spokojnie zapytał JARVIS. – Będzie potrzebna siekiera? Kleszcze do przecinania metalu?
– Nie! – krzyknął Tony – Boże, nie. Jest ktoś w pobliżu? Proszę, powiedz mi, że ktoś jest w budynku. – Był piątek, gdzieś około północy. Nie ma szans.
Po chwili przerwy, JARVIS odpowiedział.
– Wygląda na to, że pracownik konserwacji Glend Bullard opróżnia kosze na drugim piętrze, a Kapitan Rogers przebywa w swojej kwaterze.
– Śpi?
– Nie.
Tony wziął głęboki wdech i przygryzł wargę. Cap będzie się śmiać.
– Wezwij Rogersa – westchnął. – Skieruj go tutaj i uznaj dostęp do chronionej strefy.
– Dobrze – powiedział JARVIS, a Tony czekał. Swędział go nos. Potrząsnął niecierpliwie swoimi dłońmi.
– Kapitan Rogers jest w drodze. Ubiera się.
– Ubie... – Tony zacisnął usta. Czy Cap właśnie relaksował się w bieliźnie? W ręczniku? A może nago? – Zrozumiałem, JARVIS.
Tony sprawdzał alert o awarii 42U w serwerowni w swoich butach ze zbroi i parze czerwonych, jedwabnych bokserek. Naprawdę nie zamierzał komentować.
Po sześciu minutach, które wydawały się być sześćdziesięcioma, Tony usłyszał otwarcie się drzwi z końca pokoju.
– Tutaj – powiedział. Popatrzył w górę, jako że odgłosy kroków się nasiliły i ucichły, a długi cień padł na wąską przestrzeń pomiędzy stojakami.
Jego wybawca, w szarej bluzie i granatowych szortach, włosach wilgotnych po prysznicu, skinął głową do niego. Przejechał dłonią po swoim policzku i zapobiegawczo przycisnął palce do ust, jednocześnie badając otoczenie.
Tak, zdecydowanie próbował się nie śmiać.
– Mógłbym, uch, skorzystać z pomocnej dłoni, Cap.
– Przepraszam. Jesteś ranny? – zapytał Steve przykucając, palce owinął wokół uwięzionych butów ze zbroi Tony'ego. – Co się stało?
– Nie – Tony potrząsnął głową. – Sprawdzałem usterkę, potknąłem się i... złapałem coś i utknąłem w tym... wszystkim.
– Piłeś?
– Naprawdę ? – Tony zmarszczył brwi. – Nie. Tak. Jednego. I niepoliczalną ilość filiżanek kawy.
– Od czego mam zacząć? – Steve westchnął z anielską cierpliwością, jakby rozplątywał Tony'ego więcej niż tej jeden raz.
– Rąk – powiedział Tony, kołysząc anemicznie nadgarstkami – Jeśli mógłbyś uwolnić moje dłonie, to byłoby świetnie.
Steve wsunął się w ciasną przestrzeń.
– Zrozumiałem.
– Spróbuj nie wyrwać żadnych z kabli, Charlesie Atlas. Mam istotne programy, działające przez tę stertę.
– Będę ostrożny – Steve zapewnił go, stając rozkrokiem nad ciałem Tony'ego. Pochylił się, żeby grzebać w plątaninie otaczającej nadgarstki Tony'ego, ale zauważył kable okręcające jego dekolt. – To najpierw. Rany, mogłeś się udusić. – Steve podniósł pętlę i z powodu braku miejsca, w którym mógłby to umieścić albo wolnej dłoni, która mogłaby pracować nad uwolnieniem rąk Tony’ego, po chwili zawahania wsadził je w górną część swoich nylonowych szortów.
– Wiem – narzekał Tony, wpatrując się w winny kabel wiszący tuż przed jego oczami, jak i w mały trójkącik gładkiej skóry - i krzywiźnie wystającej kości biodrowej - ukazującej się zza niego.
– Trudno to stąd zobaczyć – Steve wymamrotał i delikatnie dopasował ramiona Tony'ego, kiedy przesunął się do przodu. Tony zacisnął oczy i opuścił głowę. Odkrył, że wstrzymuje oddech, więc uwolnił go w jednym, gorącym wydechu. Ręce Steve'a znieruchomiały. Tony otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że wypuścił powietrze na jego krocze.
Steve spojrzał w dół, a Tony pośpiesznie odwrócił wzrok.
Pauza.
– Masz latarkę? – zapytał.
Tony przytaknął, po czym szybko wycofał swoją głowę, kiedy jego nos musnął przód szortów Steve'a. Pachniał świeżą stokrotką, jak Irish Spring i środki zmiękczające.
– Uch... Tak. Na tej dalszej ścianie. Jakaś powinna wisieć na haku obok drzwi.
Steve ostrożnie wyswobodził swoje nogi i zanim puścił jego związane nadgarstki, uścisnął je krótko.
– Nigdzie nie idź – powiedział szeroko uśmiechnięty, a Tony przewrócił oczami.
Po powrocie Steve znowu usytuował się nad Tonym, włączył światło i zaczął grzebać w poskręcanych przewodach. Kiedy Tony spojrzał w górę, zobaczył Maglite ściskaną w jego zębach.
– Jak hy ho sobie zlobiłeś. Ho są supły.
– Myślę, że to tylko moje szczęście – Tony wzruszył ramionami. Kiedy Steve wysunął kawałek poluzowanego przewodu, otwarty koniec zadrapał czuły punkt na jego nadgarstku przez co wzdrygnął się, uderzając czołem w złączenie nóg Steve'a.
– Auć! – Steve lekko się pochylił i wypuścił Maglite spomiędzy zębów. Uderzyło ono głośno w czubek głowy Tony'ego z głuchym odgłosem.
– Jezu! – Steve schylił się do jego poziomu, kiedy Tony zaskomlał. - To musiało boleć. Cholera, jesteś ranny? - Steve zacisnął oczy i przygryzł swoją wargę. - Skrzywdziłem cię?
Jego ramiona trzęsły się i Tony czuł się okropnie, dopóki Steve nie podniósł głowy i zaczął się śmiać. Przykrył głowę Tony'ego swoją dłonią, po czym podniósł ją i się jej przyjrzał.
– Myślę, że możesz mieć po tym małego guza, ale nie krwawisz.
– To było ciężkie. Myślałem, że masz lepszy refleks. – dąsał się Tony.
– Przynajmniej nie uderzyło cię w jądra – podkreślił Steve.
– Super-żołnierz – odpowiedział – Przetrwasz.
– Dzięki – powiedział Steve oschle i potrząsnął głową.
– Poważnie, wszystko w porządku?
– Tak – Steve powiedział z chrząknięciem, znowu stojąc na nogach z Maglite w dłoni. Tony spojrzał w jasny snop światła. – Jesteś pewien, że nie mogę po prostu... przeciąć przewodów?
– Ha ha. Nie.
– Warto było zapytać – odpowiedział. – Czekaj. No to zaczynam. – Pociągnął ostrożnie dwa z kabli, dzięki czemu Tony był w stanie wyślizgnąć jeden nadgarstek, po czym drugi. Kiedy obniżał swoje dłonie, Steve złapał jedną i wciąż kucając, potarł jego skórę kciukiem. – Wygląda na to, że nic ci się nie stało – powiedział, a Tony mógł wyczuć pastę miętową w jego oddechu. Zadygotał.
– Ale jest ci zimno – dodał.
– Ta – odpowiedział, ponieważ pewnie, to klimatyzacja wywołała w nim to uczucie tańca podróżującego w górę kręgosłupa. – Trzeba utrzymywać sprzęt komputerowy w odpowiedniej tempera-
– ... i jesteś w swojej bieliźnie.
– Mam jakieś żrące coś na moich ciuchach. Moczą się w warsztacie.
Steve potrząsnął głową.
– Żadnych chemicznych oparzeń? Tej nocy jesteś chodzącą katastrofą, prawda?
– Przeżyję – powiedział Tony, kiedy Steve wstał i ściągnął swoją bluzę, po czym rzucił ją na jego podołek. – Nie potrzebuję...
– Po prostu to załóż, Tony. – Steve rozkazał zirytowany, a Tony wślizgnął szarą część garderoby przez ramiona. Mimo wszystko wciąż była ciepła od niemałej temperatury ciała Steve'a. To było dobrze uczucie.
Steve odwrócił się, zbliżył się do buta od zbroi i zsunął grube, poplątane kable wokół tego, wyraźnie pokazujące zarys mięśni napinających się wzdłuż pleców, podczas gdy on pracował nad uwolnieniem jego kończyny.
– Chyba już wszystko gotowe.
Tony przytaknął, żeby wstać chwycił uchwyt szafy serwerowej, po czym potknął się, ale Steve był tam, żeby go złapać i, z bluzą czy bez, jego klatka piersiowa była ciepła .
– Stopa mi zdrętwiała – sapnął Tony, a Steve pomógł mu się wyprostować i stanąć, podciągając spadającą bluzę i znowu go nią owijając. Tony złapał jego rękę dla równowagi i potrząsnął sprawiającą kłopoty nogą.
– Pomóc ci ściągnąć zbroję?
– Nie, potrzebuję elektrycznego śrubokręta. Nic mi nie jest. Po prostu wrócę do warsztatu i um, zrobię to teraz.
Steve przytaknął, jego ręka wciąż spoczywała na ręce Tony'ego.
– Czekaj. Coś jeszcze chciałeś zrobić?
Tony spojrzał na niego, w te niebieskie oczy, szczere i badawcze.
– Tak – powiedział miękko, po czym przesunął rękę za kark Steve'a, przyciągając go do siebie. – To. – Przycisnął usta do tych Steve'a. Czuł, jak jego ramiona sztywnieją, jednak po chwili rozchylił wargi, bardzo delikatnie. Tony skorzystał z odpowiedzi, pozwalając swojemu językowi się wsunąć - tylko, żeby poczuć jego smak. Czuł, że ręce Steve'a wisiały w powietrzu po obu stronach Tony'ego, po czym lekko osiadły na jego biodrach, więc Tony pogłębił pocałunek.
Tony cofnął się, patrzył na mieniące się oczy Steve’a.
– Miałem na myśli – mówił powoli, kącik jego ust unosił się, – czy skończyłeś robić, po cokolwiek przyszedłeś to robić... z... – Zerknął na szafy serwerowe, po czym znów na Tony'ego.
– Och – powiedział Tony, śledząc wzrok Steve – Tak... Raczej tak. Uhm.
– Dobrze – Steve przytaknął.
***
Godziny później, kiedy Tony się przeciągał, oświetlony przez poranne promienie słońca wpadającego przez okno, ręka Steve'a owinęła się wokół jego pasa, przyciągając go do ciaśniejszego uścisku, podczas gdy przyciskał ciepłe wargi pod jego uchem.
– Następnym razem, kiedy będziesz pakować dla mnie prezent – mruczał – po prostu użyj wstążki.
*Shibari , czyli wiązanie liną stosowane w celach erotycznych.
2 notes · View notes
cngking-blog · 6 years
Text
✗ starter || @yeoorvm
     Uniki i zwinne ruchy miał opanowane do perfekcji dzięki tańcu, ale kto by pomyślał, że przydadzą się w najbardziej absurdalnych sytuacjach. Jedna truskawka ocalona przed podeszwą jego buta, druga, trzecia, a to i tak dopiero zalążek tego co kotłowało się na ziemi. Poprawił zasłaniającą usta czarną maseczkę i wcisnął puszkę napoju energetyzującego pod pachę. 
Tumblr media
❛ Widzę, że ktoś tu miał poważny wypadek.❜ zaśmiał się pod nosem, kucając obok młodej dziewczyny, która nerwowo i pospiesznie zbierała owoce do siateczki, jednocześnie plując drobnymi przekleństwami na tę drugą- rozerwaną. ❛ Nie przejmuj się, każdemu się zdarza.❜ dodał widząc jak frustracja potęguje na jej twarzy. Po uporaniu się z katastrofą, upewnił się czy zebrali wszystko, by ktoś przypadkiem nie wpadł na niespodziankę i stanął za dziewczyną w kolejce. Oczywiście całe zajście nie obyło się bez komentarza i dwie młode dziewczyny niby szeptem zaczęły narzekać na to ile czasu straciły. Changkyun spojrzał tylko na nieznajomą przed sobą i pokręcił powolnie głową, chcąc jej przekazać, żeby nie dała się sprowokować i po prostu to zignorowała.
1 note · View note
madaboutyoumatt · 2 years
Text
Omegaverse - Josh
- Och, skarbie. Możesz go dalej potrzebować, skoro przyniosłem gorąc ze sobą – uśmiechnął się szeroko, wiedząc jak beznadziejnie i sucho to brzmiało, co wcale nie powstrzymało go przed powiedzeniem tego. Może dlatego Matt nigdy nie brał go na poważnie. – Poważnie. Mam placki z chilli i imbirem. Mama z Ellie robiły, według jakiejś pradawnej receptury, więc nie zatrujemy się. Iiiii….  Dbanie o siebie też jest seksowne – Josh trochę się nabijał, ale przy tym był zupełnie szczery. Wolał Matta pod pierzyną i z plastrem, niż siedzącego na dworze, ignorujące znaki dawane przez ciało. – Jeśli ci to pomoże, to mogę założyć jakiś na czoło. Znając Twoją siostrę, to mów mi Elsa – pokazał na siebie palcami, wyginając wargi w uśmiech. Do tej konkretnej postaci było mu bardzo daleko, zaczynając od płci, a kończąc na kolorze skóry.
Smród spalenizny nie był aż taki zły. Stabilny jak na standardy Josha, który o kuchni nie wiedział nic. Nie miał czasu gotować, a łatwo dało się to załatwić gotowym jedzeniem. Trzymając dietę i tak musiał spożywać określoną liczbę kalorii, jeśli nie chciał się wypalić na siłowni. Podwójna ekonomia czasu.
- To może coś, co oglądaliśmy dawno. Harry Potter?  – zaproponował, nie zastanawiając się długo. To były lekkie filmy, ale można było je oglądać wiele razy. Przezornie Josh nie prowokował anime czy podobnych, azjatyckich produkcji. Co prawda ostatnio zaczął amerykańską bajkę, ale to było anime w jakimś stopniu, a Matt momentami wydawał się irracjonalnie… Zgaszony.
Dyskusję na temat filmów lub seriali przerwali rodzice, zbierające się na imprezę życia, przynajmniej patrząc na poziom odstawienia.
- Cały szampan dla mnie? Rzuca mi Pani wyzwanie – Josh zaśmiał się, odchylając do tyłu, aby na nich spojrzeć, zanim nie podniósł się energicznie z kanapy. – Wyglądacie naprawdę dobrze! Zrobię zdjęcie! Zanim na drugiej imprezie też pojawi się rękawica w postaci butelki – zażartował, wyciągając swój telefon, już otwierając aparat. – Prześlę do Pani na Whatsapp, dobrze? Może bliżej ściany – ustawił ich, kucając aby zrobić perspektywę i uczynić ich wyższych, dłuższych. Parę trików podczas swojej kariery łapał. – Mattem zajmę się osobiście. Do waszego powrotu wypoci przynajmniej połowę zarazków – zapewnił, robiąc zdjęcie jeszcze dziewczynce, zanim nie wyprostował się.
Po ich wyjściu obaj rozłożyli się na miejscach – Josh fotelu, a Matt na kanapie oddychając tak ciężko, że gdyby Josh miał natręctwa, przerwałby imprezę na tym etapie.
- Tak Ci smakuje? – spojrzał na tą nietęgą minę z rozbawieniem. - Chciałem zrobić grzańca, ale dorwałeś się do niego zanim w ogóle pomogłem z butelką. Byłeś ostatnio trochę grzeczniejszy, zanim wyjechałem – on solidarnie też spróbował kieliszek wina, ale czekała na niego butelka szampana. Weźmie ją na klatę. – Nie zostawię przecież swojego najlepszego przyjaciela, a Max jest taki obrotny, że on się wkręci wszędzie. 
0 notes
chojraczek · 7 years
Text
Your Guardian Angel - Rozdział Czwarty
Nazajutrz, Harry przywiózł z mieszkania do pracy swój drogi garnitur od Gucciego, mając w zamiarze zabrać Michelle do eleganckiej restauracji. Dzień mu się dłużył, a przez cały poranek i popołudnie zdążył wypić już trzy espresso. O czwartej ubrał w końcu przygotowany przez siebie strój za zasłoną, gdzie zazwyczaj kobiety mierzyły suknie ślubne i podczas przeczesywania swoich włosów szczotką, do pomieszczenia wpadł Carlo.
- Harold - przywitał się, chyba po raz piąty dzisiejszego dnia. Zwykł jednak powtarzać tak, gdy się mijali, co było niesamowicie zabawne.
- Muszę wyjść wcześniej - oznajmił, wodząc za nim spojrzeniem.
- Randka - stwierdził.
Harry zaśmiał się dźwięcznie, kręcąc głową na znak protestu.
- Nie, idę z Michelle.
- W takim razie, życzę miłego wieczoru. Ale nie ukrywam, że szkoda.
- Jak chcesz mnie zaprosić na randkę, to po prostu spytaj - zażartował Styles. Były to tylko po części żarty, ponieważ Carlo był gejem, ale poza modą nie widział świata. W przeciwieństwie do Harry'ego, lubił jednak od czasu do czasu porandkować, ale nigdy nie angażował się w poważne związki, nawet jeśli był już sporo po trzydziestce.
Zaledwie godzinę później już schodził na dół, żegnając się ze wszystkimi. Po wyjściu ze sklepu zatrzymał się przy swoim czarnym volvo i podczas szukania kluczyków w spodniach od garnituru, odwrócił głowę, aby rzucić okiem na sklep. Ponownie dostrzegł zieloną czapkę z pomponem i jej właściciela, który wspinał się właśnie po schodach.
Pierwszym odruchem Harry'ego było odwrócenie się i pójście za nim, ale wiedział, że bardzo się spieszył. Pozostawiając więc na nim swoje ostatnie spojrzenie, wsiadł pospiesznie do auta i odjechał. Całą drogę zastanawiał się, dlaczego mężczyzna wrócił. Może zamówił kwiaty znowu, ale Harry był zbyt zajęty, aby zerknąć w spis zamówień? Może przypomniał sobie o zapłacie? A może po prostu przyszedł... bo tak?
Zabrał po drodze Michelle, przy której jego myśli natychmiast zostały rozwiane. Dotarli na miejsce bardzo szybko i nim się obejrzeli, siedzieli już naprzeciwko, przy jednym ze stolików w odosobnionej części pomieszczenia.
- Bardzo pięknie wyglądasz. - powiedział szczerze zachwycony.
Włosy miała ciasno upięte w kok z tyłu głowy, a jej długa, skromna, ale elegancka sukienka zapierała dech w piersiach swoją prostotą.
- Dziękuję. Ty za to wyglądasz źle. - odparła, spoglądając na jego ubiór z małym uśmiechem.
Gdyby Harry jej nie znał, nie spostrzegłby się, że żartowała.
- Ostatnio spotkałem się z Peterem, pogadaliśmy trochę.
- Naprawdę? - udała zaskoczoną.
- Wiem, że dobrze o tym wiesz. Ale ja po prostu nie rozumiem tej troski.
- Nie rozmawiamy o tym przecież cały czas, ale odkąd zacząłeś się przepracowywać. Zawsze dzieje się tak zimą i wiosną, pracujesz mimo tego, że kapie ci z nosa i kaszlesz. Może powinieneś wyjechać na wakacje?
- Wakacje? Mam zostawić to wszystko?
- Ufasz swojemu zespołowi, ufasz tacie i mi - spojrzała mu głęboko w oczy. Nie umiał znieść jej spojrzenia. Za bardzo przypominała mu mamę.
- Ale lubię mieć wszystko pod kontrolą. Boję się, że się posypie.
- Nic się nie posypie. Nie mogę się doczekać dnia, w którym zrozumiesz, że są rzeczy ważniejsze, niż twój salon. Że ktoś kiedyś pozwoli Ci to sobie uświadomić.
Tego bał się najbardziej. Co jeśli pewnego dnia ktoś uświadomi mu, że były rzeczy ważniejsze i wszystko, nad czym tak ciężko pracował okaże się bezużyteczne? Co jeśli pewnego dnia się zakocha, a uczucie to zawładnie nim i sprawi, że zapomni nawet, że żyje?
- Może masz trochę racji. Ale nie teraz. - odrzekł po chwili, wpatrując się swój talerz pełen jedzenia. Stracił apetyt, ale mimo wszystko wciskał w siebie kolejne kęsy, aby nie wzbudzić niepokoju siostry.
- Cóż... Jeśli już tak rozmawiamy sobie szczerze... Wiesz może już chociaż, kto będzie twoją osobą towarzyszącą na moim ślubie? - spytała ciekawa, opierając brodę na dłoni. Wbiła w niego swoje spojrzenie, doszukując się odpowiedzi.
Harry prawie zakrztusił się jedzeniem i pospiesznie wytarł usta serwetką.
- Nie - wykrztusił, sięgając po szklankę wody. - Przyjdę sam. Może wezmę Kim.
- Kim ma męża.
- To Amber.
- Naprawdę? Naprawdę, Harry? - westchnęła cicho. - Dobrze wiesz, że oni również są zaproszeni. Przyjdą z kimś, kogo już zaprosili, przyjaciół, drugie połówki, nie powinieneś myśleć tylko o sobie.
- Nie myślę tylko o sobie - powiedział stanowczo.
Mógłby zarzucić sobie wiele, nawet żądzę pieniędzy. Ale zawsze stawiał na pierwszym miejscu uczucia innych ludzi, nawet wyżej niż swoje. Jego uczucia nie wchodziły nawet w grę i nie mógł znieść tego, że ludzie tak uważali. Nie chciał po prostu zanudzać nikogo swoim towarzystwem. Był szczęśliwy, że był sam, dlaczego ludzie nie potrafili tego zaakceptować?
- Mam jeszcze dużo czasu na to, nie martw się. I proszę. - dodał, kiedy już otwierała usta, aby coś powiedzieć. - Skończmy ten temat, Michelle. Naprawdę mnie to męczy.
Michelle przypatrywała mu się jeszcze chwilę, po czym zacisnęła wargi w wąską linię. Spuściła głowę, aby skupić całą swoją uwagę na jedzeniu. Nie była zła. Była smutna. Dobrze o tym wiedział.
Zrobiło mu się głupio, że tak na nią naskoczył. Ignorował pomocną dłoń wszystkich wokół, kto chciał mu tylko pomóc. Zapierał się rękami i nogami, że jest dobrze tak, jak jest. I choć głęboko w to wierzył, czy bliskie mu osoby miały powody, aby się martwić? Może widziały wszystko to, czego on nie był w stanie dostrzec?
***
Harry obudził się z bólem głowy i wiedział, że to nie będzie dobry dzień. Z niewiadomych mu powodów budzik zadzwonił zbyt późno, przez co miał spóźnić się do pracy (choć wcale nikt by się o to na niego nie obraził). Wyszykował się w niespełna dwadzieścia minut, na szybko dopinając ostatnie guziki bladoróżowej koszuli i wbiegł do windy, w środku której niecierpliwił się jeszcze bardziej, bo miał wrażenie, że umyślnie jechała aż tak wolno.
Gdy w końcu wybiegł z budynku wprost na parking, o mało nie porysował lakieru na drzwiach swoimi kluczykami, ponieważ jego dłonie drżały ze zdenerwowania. Nic nie mógł jednak na to poradzić - spóźnienia zdarzały mu się rzadko, bo był zorganizowanym człowiekiem. Ale był tylko człowiekiem i wycieńczenie w końcu dało o sobie znać.
Harry był uważnym kierowcą. Zawsze przestrzegał zasad ruchu drogowego, znał wszystkie znaki na pamięć i zawsze przepuszczał pieszych w miejscach, w których nie było świateł, jak na uczciwego kierowcę przystało. Tak było i tym razem. Nie spodziewał się jednak, że zdarzy mu się zamyślić kilka razy tak bardzo, że dopiero dźwięk klaksonu z tyłu musiał powiadomić go o tym, że było zielone.
Harry nie mógł tego przewidzieć. Za trzecim razem, zapatrzył się na guziki w jego płaszczu, więc gdy tylko usłyszał klakson, automatycznie wcisnął pedał gazu. Nie zdążył wówczas spojrzeć na drogę przed sobą, a gdy już to się stało, zderzył się z czymś ciężkim, w ostatniej chwili hamując, nim mógłby pojechać dalej. Jego ciało wbiło w się w fotel, gdy gwałtownie zatrzęsło jego autem.
Zacisnął palce na kierownicy, wpatrując się w z szeroko otwartymi oczami w drogę przed sobą. Przez moment miał wrażenie, że był świadkiem jakiegoś nagłego trzęsienia ziemi, ponieważ aż zakręciło mu się w głowie. W życiu by nie przypuszczał, że mógłby tak po prostu potrącić człowieka.
Ale otrzeźwienie przyszło szybko.
Właśnie potrącił człowieka.
Oddychał ciężko i głęboko, przez pierwsze kilkanaście sekund pozostając w bezruchu. Jego nogi były jak z waty, przez co nie potrafił się poruszyć. Jego mózg nie chciał pracować, nie potrafiąc przetworzyć informacji o tym, co właśnie się stało, chociaż dobrze o tym wiedział.
Potrącił, kurwa, człowieka.
Kiedy w końcu się otrząsnął, zalał go zimny pot. Odpiął pas bezpieczeństwa i wypadł z samochodu, prawie potykając się o własne nogi. Z narastającym strachem zmierzał w stronę pasów. Nie wiedział, jak osoba mogła mu się nie rzucić w oczy, był przecież całkowicie skoncentrowany na drodze. Nie zrobił nic złego, to nie była jego wina.
- O, mój Boże - wymamrotał pod nosem, niemal od razu kucając przy poszkodowanej osobie. Na całe jego szczęście, nie była nieprzytomna - siedziała, trzymając się za nogę. - Nic ci nie jest?
Dotknął jej ramienia. W tym samym czasie osoba odwróciła swoją głowę, spoglądając na niego z dołu.
Harry momentalnie zbladł. Nie mógł uwierzyć, że osobą, którą potrącił był jego klient, Louis Tomlinson. Tym razem jednak, na jego ustach nie malował się uśmiech. Jego twarz wykrzywiała się w grymasie bólu.
Przypadkowo spotkali się już trzeci raz, choć w nie najlepszych okolicznościach. Co za ironia.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam! - wydukał z niedowierzaniem. Granatowy rower, prawdopodobnie należący do mężczyzny, leżał nieopodal. W wyniku zderzenia z maską samochodu cały był poobijany i powykrzywiany, bez łańcucha. Maska auta Harry'ego nie była za to mocno uszkodzona, jedynie lekko zarysowana w kilku miejscach, ale w tym momencie było to jego ostatnim zmartwieniem.
- Nic mi nie jest, tylko... tylko noga - wydusił z siebie, dając tym samym znać, że to na pewno było coś poważnego, chociaż starał się zachowywać pozory.
Dobiegł ich dźwięk klaksonu zza samochodu Harry'ego, ponieważ przez wypadek, zdołał utworzyć się już niemały korek, co przysporzyło tylko stresu.
- Zadzwonię po karetkę - roztrzęsiony Harry wyjął komórkę z kieszeni swojego płaszcza, gotów, aby wykręcić 999.
- Nie - Louis natychmiast złapał go za dłoń, powstrzymując przed wykręceniem numeru. Jego skóra była w tym momencie chłodna i blada. - N-Nie potrzebuję, daj spokój. Żyję.
Jego błagalny wzrok wiercił Harry'emu dziurę w głowie. W normalnych okolicznościach sam oddałby się w ręce policji i zadzwoniłby na pogotowie, ale nie umiał mu odmówić.
- Co powinienem zrobić? Potrąciłem Cię, tak bardzo przepraszam. - ponownie spojrzał na jego nogę. Pod kolanem na jego prawej nodze, materiał jasnych jeansów przesiąknięty był brunatną krwią, a Harry na ten widok prawie zemdlał. Po raz pierwszy w życiu tak panikował. - Krwawisz.
- Dostanę się do szpitala, ale sam. To nic, łańcuch otarł mi się o nogę, gdy upadłem. - dodał, widząc spojrzenie Harry'ego. Być może wyczuwał, że mężczyzna był o krok od omdlenia.
Jego gęste włosy roztrzepane były na wszystkie strony, a Harry zmarszczył swoje brwi na ten widok. Dopiero po chwili w oczy rzuciła mu się czapka z pomponem, która leżała obok. Podniósł ją i złapał Louisa pod ramię. Na całe jego szczęście, był drobny i szczupły, więc bez problemu pomógł mu stanąć na nogi.
- Pomogę dostać ci się do szpitala.
- Nie dzwoń na policję, odbiorą ci prawo jazdy.
Styles jedynie przytaknął mu i poprowadził do swojego samochodu, wciąż cały drżąc. Był prawdopodobnie bardziej przejęty tą sytuacją, niż sam Louis, który mimo wszystko potrafił zachować trzeźwość umysłu. Bał się, że świadkowie, który widzieli całe zajście zdążyli już zadzwonić na policję.
- Zostaw rower, nie będzie mi już potrzebny - odezwał się Louis, już spokojniejszy, zaciskając palce na swoim udzie i wbijając w nie swoje paznokcie. Na zewnątrz wyglądał na zupełnie spokojnego, choć w środku prawdopodobnie zwijał się z bólu.
Harry pokiwał swoją głową jak w transie, ale dla bezpieczeństwa, wysłał wiadomość tekstową do kilku osób z prośbą, czy nie mogłyby się tym zająć. Nie powinien zostawiać po sobie jakichkolwiek śladów. Czuł się z tym okropnie.
- Mam apteczkę w samochodzie, może powinienem...
- Do szpitala - przerwał mu Louis, co jakiś czas spoglądając na swoją nogę. Naciągnął na uszy czapkę, którą Harry wcześniej mu podał. - To moja wina, już było czerwone, mogłem zaczekać.
- Nie, nie, to ja się zamyśliłem. Nie powinienem był, nigdy mi się to nie zdarza. - Harry wyjaśnił pospiesznie, starając się tym razem jechać ostrożniej, niż poprzednio. Było to jednak trudne, ponieważ jego myśli zaprzątał Louis oraz konsekwencje, które prawdopodobnie za to poniesie. - Bardzo boli?
- Nie - pokręcił swoją głową chłopak. - Do zniesienia.
W ciągu dziesięciu minut znaleźli się w końcu pod szpitalem. Harry zapłacił za parking trochę więcej, niż powinien, ale nie miał czasu, aby przebierać w banknotach. Objął Louisa w pasie, trzymając go przy sobie ciasno, aby nie upadł i ruszył z nim do recepcji.
Zdziwił się, gdy jedna z pielęgniarek oznajmiła, że Louis może wejść od razu. Co dziwniejsze, dowiedział się, że Louis bardzo dobrze znał tych wszystkich ludzi, w tym lekarza, który przyjął go do swojej sali. Harry nie wiedział, co ze sobą zrobić, więc po prostu usiadł na jednym z krzesełek na korytarzu, podrygując nerwowo swoimi nogami. Czuł się za niego bardzo odpowiedzialny w tym momencie.
Chociaż Louis prosił go, aby nie dzwonił na policję ani pogotowie, czuł wobec niego poczucie winy. Nie potrafił tego tak zostawić. Był w stanie zapłacić każdą sumę w formie odszkodowania, wszystko, byleby chłopak poczuł się lepiej. Ale tak naprawdę pieniądze niewiele się miały. Były zbędne, bo nie mogły cofnąć tego, co się dzisiaj stało.
Podniósł się na nogi, gdy ten w końcu wyszedł z gabinetu.
- I jak?
- To nic takiego - zaśmiał się cicho mężczyzna, jak gdyby nigdy nic, wskazując na swoją nogę. - Mam tylko bandaż. To naprawdę nic takiego, już prawie nawet nie boli.
- Na pewno? - spytał dla pewności. Wcale nie było mu do śmiechu. - Prawie bym umarł ze strachu tutaj na korytarzu. Potrzebujesz czegoś? Wody? Herbaty?
- Zjadłbym babeczkę.
- Babeczkę - Harry powtórzył za nim głupio, kiwając swoją głową. - Jasne, będzie babeczka. Usiądź i poczekaj tu na mnie.
Zostawił go samego, aby zejść do bufetu piętro niżej i kupić dla niego babeczkę. Nie wiedział, jakie lubił, czekoladowe, czy może zwykłe. Były też takie z różowym lukrem, ale stwierdził, że sam wybrałby czekoladową.
- Dziękuję, lubię czekoladowe babeczki - podziękował mu, a Harry w duchu odetchnął z ulgą.
Usiadł obok, przez chwilę go obserwując. Zastanawiał się, co Louis powiedział swojemu lekarzowi - wyznał mu prawdę, czy może skłamał? Nie miał jednak odwagi, aby zapytać. Byłoby to bardzo nieodpowiednie.
- Naprawdę cię przepraszam. Mogło stać się coś poważniejszego, nawet nie chcę o tym myśleć...
- To nie myśl - Louis zachichotał z pełną buzią, co natychmiast zatkało Harry'emu usta. - I nie przepraszaj tyle.
Milczał przez chwilę.
- Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?
Mężczyzna zamyślił się, podczas jedzenia w ciszy swojej babeczki.
- Wiem - odezwał się nagle Harry. - Kupię ci nowy rower. Nie możesz się sprzeciwić, to sprawiedliwy układ.
- Skoro nalegasz - westchnął, ale z jego twarzy nie schodził delikatny uśmiech. Jego wąskie i różowe usta pobrudzone były czekoladowymi okruszkami.
- Już trzeci raz wpadliśmy na siebie, zupełnie przypadkiem.
- Przypadki nie istnieją.
Otrzymawszy zaskoczone spojrzenie Stylesa, sięgnął wgłąb swojej kurtki, aby wyjąć z niej po chwili wizytówkę.
- Upuściłeś ją, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. To znaczy wpadliśmy na siebie. Jak wyszedłem, to leżała przed sklepem, więc podniosłem, znów prawie upuszczając swoje leki.
Harry rzucił na nią okiem. Była to wizytówka jego salonu, ale za nic w świecie by nie wpadł, że wypadła mu akurat wtedy, i to dlatego Louis zjawił się w jego salonie zaledwie kilka dni później. Myślał, że to czysty zbieg okoliczności.
- Ale to dobrze - kontynuował Louis, przypatrując mu się. - Masz naprawdę piękny salon.
- Ja... Dziękuję. Cóż, w takim razie już się znamy - Harry pozwolił sobie na mały uśmiech. Nie szczędził sobie spojrzeń na nogę Louisa, a jego uwagę przykuwały plamy zaschniętej krwi na nogawce spodni. Ponownie zalało go poczucie winy, jeszcze większe, niż dotychczas. - Często tutaj bywasz? Wszyscy cię tu znają.
- Tak - odparł i zgniótł papierek po babeczce w dłoni. - Jestem chory.
- To coś poważnego? - Harry zmarszczył swoje brwi.
- Chłoniak.
Jego pogodny wyraz twarzy prawie go zmylił i przez pierwsze kilka chwil sprawił, że ten nie odebrał tego poważnie. Do głowy mu nie przyszło, że to coś poważnego, ponieważ jego beztroski uśmiech łagodził powagę sytuacji. Ale Harry szybko zrozumiał.
Natychmiast zrobiło mu się go żal. Gdy skonfrontowali się po raz pierwszy, nawet by nie pomyślał, że mógłby być poważnie chory. Wyglądał całkiem zdrowo i często się uśmiechał.
- Przykro mi.
- Nie, to nic złego. Pogodziłem się z tym. - uśmiech wciąż rozjaśniał jego twarz. - Jedyne, czym naprawdę się teraz martwię, to jak będę dojeżdżał do pracy.
- No tak - Harry poczuł się jak idiota. Nieważne, że odkupi mu ten głupi rower, jego noga nie pozwalała mu na korzystanie z niego przynajmniej przez najbliższe kilka dni. - Może nie powinienem ci tego oferować, bo nawet się nie znamy. Ale jestem ci to winny. Mam drugi samochód, który...
- Nie, nie - Louis od razu mu przerwał, a na jego policzkach wykwitły dwa rumieńce. - Lubię rower. A jak nie rower, to będę chodził na pieszo, to tylko dwadzieścia minut.
Tylko dwadzieścia minut? Harry umarłby, gdyby miał przemierzać drogę do swojej pracy tyle czasu, i to na dodatek pieszo. Pieszo!
- Poza tym, ruch to zdrowie. Powinienem zażywać jak najwięcej ruchu, aby z nogą nie było najgorzej. - z tym wskazał na swoją stopę. - Zbiłem sobie palec u stopy.
Louis coraz bardziej go zaskakiwał. Ale nie w ten negatywny sposób, wręcz przeciwnie. W ten sposób, który sprawiał, że chciał poznać go bliżej, choć sam jeszcze tego nie rozumiał. Zapomniał przez chwilę, w jakich okolicznościach się tu znalazł, dopóki znowu nie zaczął przypatrywać się zadrapaniu na jego policzku.
- Odwiozę cię - zasugerował, gdy chłopak już dawno zjadł zakupioną przez niego, czekoladową babeczkę.
Bez sprzeciwu pokiwał swoją głową i wstał, a Harry doskoczył do niego, jakby w obawie, że stanie mu się krzywda. Zbyt wiele mu jej dzisiaj wyrządził.
W aucie panowała już zupełnie inna atmosfera, niż gdy znaleźli się w nim zaledwie godzinę temu. Louis rozglądał się zainteresowany po wnętrzu samochodu, a Harry błagał w myślach, aby niczego nie dotykał.
- Co się stało z moim rowerem? - zapytał ciekawie, spoglądając na profil twarzy Harry'ego. Spojrzenie to było tak intensywne, że jego policzki zaczęły piec i musiał ugryźć się w język, aby powstrzymać się przez powiedzeniem mu, żeby przestał się gapić.
- Poprosiłem kogoś, aby po niego przyjechał. Nie chciałem, aby ktokolwiek zobaczył, że... um, eee...
- Rozumiem - odparł miękko Louis. - Mogę wysiąść przy twoim salonie? Chcę trochę pospacerować.
Salon. Praca. Kompletnie zapomniał.
- Cholera - przeklął cicho pod nosem. - Oczywiście, akurat zmierzałem do pracy. Kompletnie o tym zapomniałem.
- To świetnie. Gdybym jechał dziś do pracy, byłoby naprawdę źle, bo moi współpracownicy cenią sobie czas.
- Ja również cenię sobie czas.
- Serio? - zaśmiał się cicho mężczyzna, zdając się być rozbawiony jego słowami. - Głupie trochę.
Harry zmarszczył brwi w konsternacji.
- Każda minuta jest ważna, nie lubię tego marnować.
- Ale kto powiedział, że robiąc coś innego marnujesz swój czas? Czasu nie da się zmarnować.
Kompletnie się z nim nie zgadzał. Chciał zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Nie chciał wdawać się z nim w kłótnię, nie chciał zrazić do siebie nowo poznanej osoby, bo nigdy nie wiedział, jak ich znajomość potoczy się dalej. Nie ukrywał, że poczuł do niego nić sympatii, nawet jeśli ich znajomość zaczęła się w niecodzienny sposób. Jak stwierdził Louis, nie była przypadkiem. Czym więc była?
Poczuł się dość niekomfortowo, gdy Louis zaczął wiercić się na swoim siedzeniu. Milczeli, głównie dlatego, ponieważ Harry był z natury małomówny, a już szczególnie w towarzystwie obcych. O czym mogli porozmawiać? Czy powinien coś powiedzieć? Wątpił, że w wielu sprawach mogli mieć podobne poglądy, więc nie widział sensu, aby dzielić się z nim swoimi przemyśleniami.
- Nie zmarnowałem z tobą swojego czasu - Louis odezwał się ponownie, kiedy Harry zatrzymał już samochód pod salonem sukien ślubnych. - Szczerze mówiąc, to było całkiem zabawne. Może boli mnie trochę noga, ale to nie ma znaczenia.
Harry wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wewnątrz jednak, toczył sam z sobą wewnętrzną walkę. Był na granicy, między wyznaniem, że nie było mu do śmiechu i Louis jest idiotą, że uważa dzisiejszy wypadek za coś zabawnego, a między stwierdzeniem, że ten chłopak był naprawdę szalony.
Był tak bardzo szalony, jak jeszcze nikt. Dotąd nikogo takiego nie napotkał na swojej drodze.
A przypadki nie istnieją.
Harry zdał sobie sprawę, że wciąż milczał, gdy Louis odpiął swój pas bezpieczeństwa i przed wyjściem z auta, naciągnął na uszy swoją czapkę. Pomyślał, że czuł sympatię również i do tej czapki, choć była tylko czapką. Ale była ładna.
- Do widzenia! - rzucił jeszcze.
To było najmniej chciane do widzenia, jakie Harry ostatnio mógł usłyszeć. Pompon mignął mu przed oczami i zniknął równie szybko. Musiał się odwrócić, aby odprowadzić go wzrokiem przez tylną szybę w samochodzie.
Harry również był pewny jednej rzeczy. Zaczynał naprawdę lubić pompon w jego czapce.
1 note · View note
Note
Hej! Chciałabym się zapytać czy poleciłabyś mi jakieś książki? Obojętnie jakie. Wypisz te, które najbardziej ci się spodobały!
Hm, to może zacznę od Olgi Tokarczuk, bo w książkach tej pani zakochałam się od pierwszej strony. Świat kreowany w jej powieściach jest tak magicznie odrealniony, że czasami przywodzi mi na myśl poezję Leśmiana, którego osobiście kocham. Polecam szczególnie "Biegunów" i "Prawiek i inne czasy" oraz króciutkie, ale moim zdaniem świetne opowiadanie "Szafa".Z polskich książek bardzo podobał mi się zbiorek opowiadań Stasiuka "Kucając"; coś na pograniczu poezji i prozy oraz "Mroki" Borszewicza. Do tej drugiej książki mam ogromny sentyment i czytałam ją już tyle razy, że znam chyba na pamięć.Nie wiem jak Ty, ale ja jestem ogromną fanką horrorów i tym podobnych, więc doposuję również "Opowieści niesamowite" Poe'go oraz opowiadania Lovecrafta (szczególnie "Szczury w ścianach")."Orlando" Virginii Wolf zachwycił mnie od pierwszych stron. Książka łamiąca łomem stereotypy i role społeczne. Cudowna."Portret Doriana Graya" Wilde'a to też jedna z tych powieści, które czytałam już tyle razy, że pani w bibliotece obrzuca mnie pobłażliwym uśmiechm, kiedy wypożyczam egzemplarz po raz kolejny. Z francuszczyzny polecę Ci "Niebezpieczne związki" de Laclosa. Nie przepadam za romansami, ale tutaj - przynajmniej dla mnie - sama fabuła schodzi trochę na drugi plan, bo prowadzenie narracji w tym utworze to dzieło sztuki. Nadal jestem pod wrażeniem. "Jaszczur" Balzaca tak mnie zachwycił pod względem językowym, że przeczytałabym z wypiekami na twarzy nawet i książkę kucharską od tego autora. No i jeszcze moja absolutna perełka, którą kocham całym sercem i do której nie przestanę wzdychać nigdy, czyli "Sezon w piekle" Rimbauda. Obiecałam sobie, że kiedyś przeczytam oryginał rozumiejąc każde słowo. Wlaczę. No i jeszcze, z racji, że przepadam za mitologią i filklorem, polecam "Demonologię ludową" Pełki (rejony słowiańskie) oraz książkę, którą właśnie czytam: "Yokai. Tajemnicze stwory w kulturze japońskiej"  Michaela Dylana Fostera. Do tego dochodzi jeszcze cała masa poezji, ale to już temat na osobny post.Mam nadzieję, że znajdziesz coś dla siebie :)
1 note · View note
Text
Home sweet homeless- 3
Tumblr media
Opis: Harry ma 20 lat, pstro w głowie i drobne problemy z alkoholem. Ale ma też mały ośrodek weterynarii ojca do prowadzenia, mimo braku odpowiedniego wykształcenia. Kiepsko, prawda? A co, jeśli dodam, że w krótkim odstępie czasowym stracił rodziców i siostrę, zostając z dwuletnią siostrą i kilkumiesięcznym siostrzeńcem? Cóż, właśnie tak jest. A Louis ma 25 lat i nie ma nawet tożsamości. Urodzony we Francji, oskarżony o serię morderstw na swojej rodzinie i poszukiwany listem gończym, wydaje wszystkie pieniądze na ucieczkę do Holmes Chapel i ląduje tam na ulicy. Harry mija go wiele razy, zawsze wykazując się dobrym sercem, jednak dopiero po tym, jak niemal staje się świadkiem brutalnego gwałtu, przyjmuje go do swojego domu. W ten sposób wzajemnie zmienią swoje życie.
beta: Aga Xx.
Ode mnie: Ktoś ze mną porozmawia?
MASTERPOST
Louis chodził bez celu po małym parku, chowając się w cieniu drzew w pełnym rozkwicie. Słońce prażyło tego dnia niemiłosiernie, a on nigdy nie był odporny na upały, więc zrezygnował z przesiadywania na chodniku w tłoczniejszych częściach Holmes Chapel. A Teddy wyraźnie spodobał się spacer po jedynym zielonym placu w tej miejscowości, więc nawet nie żałował tej decyzji. Cieszył się, że tym razem nie dręczyły go jeszcze zawroty głowy, które od zawsze były częścią jego życia, jednak od czterech lat stały się wręcz rutyną. Wbrew przekonaniu, że zima jest najgorszą porą roku dla ludzi bezdomnych, to lato było dla niego najcięższym okresem w roku. Podczas mroźnych dni mógł okryć się kocem, pani Bolton dawała mu również ciepłą kurtkę, dlatego też jakkolwiek mógł zatrzymać przy sobie ciepło. Gdy nadchodziły upały, jego organizm wariował; za dnia miał ochotę rozebrać się niemal do naga, czasami był to dla niego przymus, do którego nie mógł się zastosować i kończyło się to omdleniami.
Takie już było poczucie kultury osobistej w Holmes- gdy normalny mieszkaniec chodził po ulicy bez koszulki, wszystko było w porządku, a jeśli zrobiłby to bezdomny, natychmiast zostałaby powiadomiona policja i uznano by to za publiczne obnażanie się. Koszulki, które Jane podarowała mu po swoim wnuku, nie były wykonane ze zbyt dobrego materiału, przez co nie przepuszczały powietrza i Louis po prostu się w nich gotował podczas bardziej upalnych dni. Jednak to nie było jego jedynym zmartwieniem w sezonie letnim; dręczyły go też skutki stałych zmian temperatury, bo po ciepłym dniu przychodziła chłodna noc, którą Louis musiał spędzać na cienkim kartonie lub opierając się o zimne kontenery. Rok w rok zmagał się przez to z przeziębieniem, bólami w stawach i ogólnym wyniszczeniem organizmu. O ile mógł znieść bóle głowy i górnego odcinka pleców, tym razem cierpiał katusze, ponieważ przewiało mu nerki i to promieniowało do podbrzusza, nie odpuszczając, niezależnie od tego czy stał, siedział lub leżał. Pomimo wysokiej temperatury, miał dodatkowo sweter owinięty wokół delikatnego wcięcia w talii, bo czytał kiedyś, jak groźne mogą być konsekwencje zignorowania tego przeziębienia. Już wystarczył mu ten ból i ciągła chęć oddawania moczu, które przez ten stan było najgorszym w jego życiu, bo za każdym razem czuł się, jakby coś rodził. Wolał nie ryzykować.
Szlajając się między drzewami, podziwiał przepiękną, wszechobecną zieleń, niezliczoną ilość motyli  i fontannę w samym środku parku. Delektował się śpiewem ptaków nad nim, z uśmiechem na ustach obserwując, jak Teddy biega wesoło w jego pobliżu, uganiając się za co większymi owadami, których i tak nie mogła złapać. Czas jakby zwolnił, a ciężkie brzemię stresu schodziło z jego ramion, pozwalając mu odetchnąć z ulgą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wydawać się mogło, że nie musiał się o nic martwić, chociaż przez chwilę. Nawet ból w nerkach został jakby zrzucony w jeden z głębszych zakamarków umysłu, nie ciążąc mu tak bardzo. Było dobrze.
I wtedy usłyszał szloch. Dziecięcy płacz, który złamał mu serce na pół. To przywołało go z powrotem do rzeczywistości, zmarszczył brwi i rozejrzał się wokół siebie, by znaleźć małą dziewczynkę, stojącą samotnie z zaciśniętymi w piąstki rączkami przy buzi. Miała mocno zarumienione policzki, jej zagubione oczy szukały czegoś w głębi parku, a nóżki krzyżowały się w mocnym ścisku, na zmianę uginane w kolankach i rozprostowywane. Louis wiedział już dokładnie, co się stało i miał ochotę rzucić się na pomoc, ale na krótką chwilę zatrzymała go obawa przed pojawieniem się innej osoby i złym odczytaniem jego intencji. Obcy mężczyzna, zaczepiający dzieci nie jest czymś, co dobrze kojarzy się społeczeństwu, a on naprawdę nie chciał mieć styczności z policją; nie mógł.
Przygryzając niepewnie wargę, upewnił się, że w pobliżu nie ma nikogo innego, kto mógłby pomóc, a potem podszedł do dziewczynki, kucając tuż przed nią z przyjaznym uśmiechem na ustach.
-Cześć, kruszynko.-Odezwał się, zwracając tym na siebie jej uwagę. Z bliska mógł zauważyć, że miała naprawdę piękne, duże oczy i maleńkie piegi, niechlujnie rozsypane na nosku i jego okolicach. To wszystko wydawało mu się takie znajome, jednak zignorował ukłucie w sercu na myśl o najstarszej ze swoich młodszych sióstr. - Gdzie masz mamę?
-Nie mam. Zgubiłam nianię.- Wyjąkała przez czkawkę, już nie płacząc, a patrząc na niego z zaciekawieniem.
-A dlaczego tak przebierasz nóżkami? Musisz siku?
-Yhym.- Westchnęła cicho, kiwając główką w potwierdzeniu. Louis spuścił na to głowę i przymknął na moment oczy, bijąc się z własnymi myślami.-Baldzo.- Dziewczynka dodała tylko i to ostatecznie wpłynęło na szatyna.
-Pomogę ci, zgoda? Zrobimy siusiu i poszukamy twojej niani, co ty na to?
-Sybko.- Usłyszał i już sekundę później był ciągnięty za rękę, więc z trudem podniósł się z kucek, chwycił ją w ramiona i niemal wbiegł między drzewa, jak to zawsze robił ze swoimi siostrami, gdy nie mogły wytrzymać podczas spaceru. Poczuł ostre ukłucie w nerkach, gdy pochylał się, by zsunąć majtki dziewczynki i podwinąć nieco sukienkę, ale zignorował to i przytrzymał ją ostrożnie, z jednym ramieniem pod jej kolankami, a drugim owiniętym wokół niej dla asekuracji. Po wszystkim sięgnął do kieszeni po chusteczkę higieniczną i wytarł jej pupę, zaraz naciągając bieliznę z powrotem na swoje miejsce i opuszczając sukienkę w dół.
-Teraz lepiej, co?- Zapytał, a gdy mała pokiwała główką w odpowiedzi, pstryknął jej nosek, żeby choć trochę ją rozweselić. Zachichotała na to cicho, co uznał za dobry znak, po czym wstał i wyciągnął do niej rękę, żeby razem mogli poszukać jej mamy. Teddy kroczyła dumnie tuż obok niej, co chwila szturchając ją zaczepnie, na co ta głaskała ją wolną rączką po szyi.
-Patrz uważnie, słoneczko i powiedz mi, gdy zauważysz swoją nianię.- Louis poprosił ciepłym tonem i uśmiechnął się, gdy poczuł jak blondyneczka zaciska uchwyt na jego dłoni i przytakuje zgodnie, zaraz potem rozglądając się po całym parku. To nie trwało długo; już kilka minut później jakaś spanikowana kobieta szła do nich szybkim krokiem, a dziewczynka krzyknęła, że to Ellie, więc Louis puścił ją i pozwolił jej podbiec do opiekunki.
-Chodź, Livi, nigdy więcej mi nie uciekaj, słyszysz?- Długowłosa szatynka mruknęła stanowczo do swojej podopiecznej.-I nie zbliżaj się więcej do tego pana.
-A-ale- Zdążył wyjąkać w szoku, zanim kobieta zamaszystym ruchem ramion usadziła dziecko na swoim biodrze i odeszła, rzucając Louisowi jedynie pogardliwe spojrzenie. Długo jeszcze wpatrywał się w jej plecy, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Co prawda, nie oczekiwał żadnej nagrody czy jakichkolwiek cieplejszych słów, jednak to zawsze bolało, gdy ludzie traktowali go jak wroga publicznego, tylko dlatego, że był bezdomny.
Ze spuszczoną głową znalazł ławkę w zacienionym miejscu, usiadł na niej, podkulił nogi i objął kolana ramionami, układając na nich głowę tak, by wzrok skierować na odległy plac zabaw dla dzieci. Widział matki bawiące się ze swoimi pociechami i sam nawet nie wiedział, kiedy wrócił pamięcią do czasów, gdy w takie miejsca zabierał swoje rodzeństwo, bo jego matka nie była do tego zdolna.
Wjechał na podwórko przed południem, zadowolony z faktu, że na uczelni odwołano mu ostatni wykład, więc mógł wrócić do domu wcześniej. Torbę zostawił w samochodzie, przywitał się z Teddy i wszedł do domu, witając się głośno już w korytarzu przy ściąganiu butów. Zmarszczył brwi na widok czerwonych trampek, w których jego siostra codziennie chodziła do szkoły, ale szybko o tym zapomniał, gdy usłyszał płacz bliźniaków.
-Mamo?-Zawołał, jak tylko wszedł w głąb domu, jednak zamiast Jay, w salonie zobaczył Lottie ze łzami w oczach, stojącą nad najmłodszym rodzeństwem w kojcu. -Lotts?
-Louis, oni ciągle płaczą, już nawet nie wiem, ile to trwa. Mają czyste pampersy, Ernie tylko trochę nasikał, więc go przewinęłam, ale wciąż nie chcą się uspokoić…
-Zapewne są po prostu głodni. Gdzie mama?
-W swoim pokoju.
-Zostań z nimi jeszcze przez moment, przyprowadzę ją.
-Powodzenia.
Louis wszedł do sypialni rodziców, gdzie Jay leżała w łóżku, a dźwięki telewizora zagłuszały płacz dzieci, jednak ona go nie oglądała, po prostu leżąc na plecach i wpatrując się w sufit, jakby świat dookoła niej nie istniał.
-Mamuś…- Szatyn mruknął cicho, uprzednio wyłączywszy telewizor. Podszedł do łóżka i oparł ręce na materacu po obu stronach jej ciała, schylając się nieco, by wycisnąć całusa na jej czole. Na to jakby wróciła do rzeczywistości, jej wzrok nie był już tak nieobecny, a na twarz wpłynął cień uśmiechu na jego widok.
-Louis…
-Mamo, bliźniaki są głodne.- Z chwilą wypowiedzenia tych słów, jej mina zrzedła. Przewróciła się na bok, plecami do swojego syna, dłonie kładąc pod policzkiem, a nogi uginając lekko w kolanach.
-I co z tego?
-Musisz je nakarmić.
-Nie chcę. -Powiedziała stanowczo, a Louis westchnął ciężko, jednak spróbował ponownie.
-Proszę, nie chcą przestać płakać…
-Nie obchodzi mnie to.
-To twoje dzieci.
-Nie.-Pokręciła przecząco głową.-Tylko ty jesteś moim dzieckiem.
-Nie mów tak. Mamuś, obiecuję, że zacznę ich przyzwyczajać do mleka z butelki. Kupiłem już nawet specjalne smoczki. Zrób to dla mnie, ten ostatni raz.
Jay spojrzała na niego przez ramię i zmarszczyła podejrzliwie brwi.
-Obiecujesz, że to ostatni raz?
-Tak. Chodź, pomogę ci to zrobić.- Szatyn zachęcił z uśmiechem, po czym pomógł swojej mamie wstać i zaprowadził ją do salonu, gdzie została przez niego posadzona na kanapie.- Lotts, idź do bliźniaczek.
-Ale jestem głodna…
-Daj nam chwilę, w porządku?-Poprosił głosem nieznoszącym sprzeciwu, więc Lottie nie próbowała już dyskutować, tylko potulnie zamknęła się w pokoju z bliźniaczkami. Louis ułożył pod biustem Jay poduszkę w kształcie rogala, na niej ostrożnie położył trzymiesięczne dzieci i zsunął ramiączka bluzki swojej matki.- Miałaś nosić staniki sportowe na czas karmienia piersią, mamo, specjalnie kupiłem ci kilka…
-Nie chcę już karmić.
-Tak, to już wiem.-Mruknął słabo, a potem stanął tak, by jakkolwiek ochronić własnym ciałem niemowlaki przed upadkiem z poduszki, odpiął stanik kobiety  i zaraz go zdjął. Delikatnie przystawił Ernesta do prawej piersi, a Doris do lewej i objął mamę, trzymając w ten sposób całą trójkę. Nie przeoczył momentu, w którym Jay zaczęła płakać, ale nie mógł nic na to poradzić.
-Louis, ja nie mogę… To boli.
-Wiem, mamuś, ale proszę, wytrzymaj jeszcze troszkę. Muszą się najeść, pozwól im na to.
-Nie chcę ich.- Wychlipała, kręcąc przecząco głową, więc Louis oparł swoje czoło o jej, dłonią lekko gładząc jej plecy w próbie pocieszenia. Naprawdę zrobiło mu się jej żal, ale potem zmarszczył brwi, czując coś dziwnego w jej oddechu.
-Piłaś?-Spytał z szokiem wymalowanym na twarzy, gdy odsunął się od niej gwałtownie, jednocześnie modląc się w duszy, by to okazało się nieprawdą.-Mamo, czy ty piłaś?- Powtórzył, już bardziej stanowczym tonem.
-Może trochę…
-To niemożliwe.-Tym razem to on kręcił głową, w niedowierzaniu. Natychmiast zabrał rodzeństwo od piersi matki i odłożył je do kojca, po czym wbił wstrząśnięte spojrzenie w kobietę, która w żaden sposób nie ruszyła się, wciąż siedząc na kanapie z odsłoniętym biustem.-Nie jesteś słaba, jesteś pijana. I pozwoliłaś, żeby Ernie i Doris pili twoje mleko…
-Prawie nic nie wypiły…
-Ale mogły!- Warknął, w akcie desperacji zasłaniając twarz dłońmi.- Mamo, co się z tobą dzieje?
-Nie chcę ich…
-Przestań tak mówić.-Błagał między głębokimi oddechami.- I ubierz się.-Rozkazał, ale zaraz sam naciągnął jej bluzkę z powrotem na biust i kucnął między jej nogami, dłonie opierając na jej udach.-Mamo… Boże, tata wróci niedługo do domu, jeśli zobaczy cię w takim stanie-
-Znowu mnie zbije?-Jay przerwała mu, a jej głos pozbawiony był emocji, podobnie jak mimika twarzy. Jedynie łzy w oczach zdradzały jej prawdziwe uczucia. A przynajmniej tak myślał Louis.
-Nie pozwolę na to, przecież wiesz. Mamusiu.- Szatyn zajęczał boleśnie, chwyciwszy dłonie rodzicielki w swoje i przycisnąwszy do nich usta. Złożył długiego całusa na jej knykciach i spojrzał na nią błagalnie, a płacz dzieci na nowo zaczął torturować jego uszy.- Pomogę ci się wykąpać i położysz się do łóżka, tak? Powiem tacie, że źle się poczułaś. Zrobiłaś obiad?- Spytał jeszcze, przypominając sobie o głodzie Lottie, i uśmiechnął się lekko, gdy Jay kiwnęła głową.
-Zrobiłam ci zapiekankę.
-A co z resztą?
-Nie.
Louis przymknął oczy i westchnął z niemocy, podczas gdy jego mama wpatrywała się w jakiś punkt za nim.
-Zabiorę dzieciaki na obiad na miasto, a potem na spacer na plac zabaw, tak?-Zapytał, nawet nie oczekując odpowiedzi. Po prostu wstał i podniósł kobietę, jednocześnie wołając do siebie siostrę, a gdy ta przyszła do salonu, miał już mamę na rękach.- Lotts, w szufladzie pod lekarstwami jest paczka mleka w proszku i dwie butelki. Proszę cię, wyparz je i zrób to mleko zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Do tego czasu powinienem zdążyć pomóc mamie w kąpieli. Jak wrócę, nakarmimy bliźniaki i pójdziemy coś zjeść. Och, zawołaj Daisy i Phoebe, niech mają oko na maluchy, kiedy będziesz w kuchni.
I gdy już objaśnił wszystko nastolatce, zabrał swoją mamę do łazienki, gdzie spiął jej włosy klamrą i rozebrał ją niemal do naga, po chwili wahania decydując się na pozostawienie jej bielizny, w której skład dodał stanik sportowy z jej sypialni. Sam zdjął z siebie wszystko, poza bokserkami i delikatnie przeniósł kobietę do kabiny prysznicowej, zostając tam z nią, tak na wszelki wypadek.
-Za zimna…- Jay mruknęła, wzdrygając się na temperaturę wody, jednak on niewiele sobie z tego zrobił, dalej mocząc jej ciało.
-To ma cię choć trochę orzeźwić, gdybym użył ciepłej, zasnęłabyś mi tutaj.
-Przecież i tak pójdę spać.
-Ale przynajmniej nie będziesz śmierdzieć wódką, a i kac powinien cię ominąć. Zostawię ci leki przeciwbólowe i sok na stoliku przy łóżku.
-Dlaczego aż tak zimna?
-Bo piłaś.-Odparł prosto. Przyparł Jay do ściany, namoczył miękką gąbkę zimną wodą i zaczął delikatnie okładać kolejne fragmenty jej twarzy, przyglądając się jej z czystą troską wypisaną w oczach.-Lepiej?-Spytał po chwili, jedną ręką nakierowując słuchawkę prysznicową na ciało mamy, drugą zaś trzymając ją mocno przy sobie.
-Trochę. Zimno mi.- Odpowiedziała cicho i Louis widział, że drżała, więc zakręcił kurek i postawił ją na podłodze w łazience, by zaraz potem zdjąć z niej mokrą bieliznę i okryć ją puchatym szlafrokiem. Na szybko wytarł i ją, i siebie, a potem zaniósł ją do sypialni, gdzie założył jej pierwszą lepszą bluzkę i dresowe spodnie i położył ją w łóżku pod kołdrą. Wszystko musiał zrobić sam, bo Jay nie potrafiła znaleźć w sobie siły i tylko patrzyła nieobecnym wzrokiem w przestrzeń.
Kolejny raz pocałował ją w czoło z należytą czcią, powiedział, jak bardzo ją kocha i zapewnił, że przejdą przez to razem, a potem zamknął za sobą drzwi do pokoju rodziców, natychmiast zabierając się za karmienie bliźniaków, których cały ten czas posłusznie pilnowały starsze siostry.
-Dziewczynki, gotowe?-Zapytał, gdy układał już Ernesta i Doris do wózka, najedzonych i ciepło ubranych. Sam również był już ubrany, a Lottie stała przy nim i pisała do Fizzy, że zamierzają odebrać ją wcześniej ze szkoły, więc pozostało im tylko poczekać na Phoebe i Daisy.
A kiedy już byli w komplecie, Louis zabrał ich wszystkich do pizzerii, w której dorabiał w weekendy i miał specjalne zniżki pracownicze, przez co obiad dla pięciu osób nie uderzył tak bardzo w jego studencki portfel. Potem Lottie pilnowała najmłodszych malców wraz z Fizzy, ponieważ uważały się za „zbyt stare na zabawę na planu zabaw”, a Louis ganiał za bliźniaczkami, łapał je po zjazdach na ślizgawce, przytrzymywał je na drabinkach i kręcił się z nimi na karuzeli. Razem z nimi ujeżdżał drewniane zwierzęta na sprężynach, nie bacząc na to, że ledwo się na nich mieścił.
Słyszał śmiech swoich sióstr, radosne piski wypełniały całą jego przestrzeń osobistą i widział szczęście wypisane na ich niewinnych buziach. Tak było za każdym razem, gdy je tam zabierał. Nie musiały wiedzieć, że to przez fakt, że ich mama nie chce się nimi zajmować. On sam nie chciał wtedy w to uwierzyć, myślał, że to się zmieni, że to widocznie jakiś rodzaj szoku po porodzie w tak dojrzałym wieku. Do samego końca myślał, że w końcu będzie inaczej. Niestety nie doczekał się tego.
Myśląc o reakcji opiekunki dziewczynki, którą znalazł, uznał, że potrafił to zrozumieć. Kiedy kochasz, chcesz chronić przed każdym zagrożeniem, nawet tym potencjalnym. Nie myślisz o drugiej stronie medalu, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo. To instynkt. Jego mama zrobiłaby dla niego to samo, wierzył w to. Dlatego on zawsze robił to dla niej. Oddał je serce tak, jak ona oddała swoje jemu. Tak działała rodzina. Pamiętał o tym, mimo tego, jak to się skończyło- on pamiętał.
Wspomnienia o dziewczynkach sprawiły, że uśmiech wpłynął na usta szatyna, wciąż wpatrującego się w dzieci na placu zabaw oraz ich rodziców, marzącego o tym, by jego rodzice byli tacy sami. Gdyby tak było, wciąż miałby rodzinę.
-Nie patrz tak tam, bo uznają cię za pedofila.
Louis wyrwał się z własnego świata, słysząc to, i spojrzał w bok, gdzie siedział nieznany mu mężczyzna. Nawet szczerze się zdziwił, bo zwykle ludzie trzymali się od niego z daleka, krzywiąc się przesadnie na widok brudu, który czasami gościł na twarzy szatyna oraz nieprzyjemnego zapachu. Często twierdzili, że śmierdział alkoholem i Louis nie mógł zdecydować, czy go to śmieszyło, czy raczej powinno mu być żal tych ludzi, zważywszy na to, że w całym swoim życiu nie tknął żadnego alkoholu, więc wychodziło na to, że oni po prostu myśleli stereotypowo. A teraz siedział przy nim jakiś mężczyzna, całkiem blisko niego i nawet uśmiechał się do niego. Louis nie rozumiał.
-I tak daliby mi jakąś krzywą etykietkę. Jak nie pedofil, to pijak. Seryjny morderca czy coś… Lub zwierzę. Nie jestem dla nich człowiekiem.- Odpowiedział po chwili namysłu, a słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.
-Jesteś. Po prostu dla większości jesteś tym gorszym sortem.
-To faktycznie ogromna różnica.
-Zawsze coś. Zwierzę można zabić i raczej nikt nie zauważy. Śmierć człowieka-
-Śmierci bezdomnego też nikt nie zauważy.- Louis wtrącił się, a brunet w podeszłym wieku wzruszył ramionami i wyciągnął do niego rękę.
-Dwayne.
-Connor.
-Nie jest tak źle, Connor. Śmierć bezdomnego również zostanie zauważona, jeśli będzie chodziło o zabójstwo.
-Spędziłem na ulicy cztery lata. Nie zliczę nawet ilości pobić, które mnie w tym czasie spotkały. Niejedno z nich miało miejsce wśród innych ludzi. A oni nie robili nic, żeby mi pomóc. Spuszczali wzrok, odwracali głowy, udając, że tego nie widzą. Nagle każda rozmowa stawała się dla nich znacznie ciekawsza, zaczęli zwracać uwagę na sklepowe gabloty lub na to, że ktoś przejechał na czerwonym świetle. Mógłbym umrzeć na ich oczach i nikt by się tym nie przejął. Może nawet by im ulżyło, bo jestem tu jedynym bezdomnym i dla nich to chyba o jednego za dużo. Już nikt nie zaczepiałby ich na ulicy, prosząc o jedzenie. Nie musieliby tłumaczyć swoim ciekawskim dzieciom, że nie mam domu. Chociaż nie, to im się akurat podoba.- Louis dodał nieco entuzjastyczniej, zaskakując rozmówcę nagłą zmianą tonu. W roztargnieniu opuścił nogi na ziemię, pozwalając swojemu psu położyć pysk na kolanach i jego palce automatycznie wplotły się w gęstą sierść na szyi zwierzęcia.- Za każdym razem, gdy jakieś dzieci pytają, dlaczego siedzę taki brudny i mam przed sobą pusty kubek, zaraz spieszą z odpowiedzią, że nie mam domu i zbieram na jedzenie, a jeśli te dzieciaki nie będą się dobrze uczyć w szkole i słuchać rodziców, to skończą jak ja. I są tacy dumni, widząc ich przerażenie taką wizją przyszłego życia…
-Sporo złych słów, jak na miejscowość z tak dobrą opinią.- Dwayne pokiwał głową w geście zrozumienia. Potem obaj milczeli. Sekundy zamieniały się w minuty, podczas których Louis myślał nad tym, czy może powiedzieć coś więcej; czy ten mężczyzna chce usłyszeć więcej. Ale on nie ruszył się ze swojego miejsca przez cały ten czas, więc szatyn zaryzykował. I tak nie miał nic do stracenia, a chciał zrzucić z siebie ciężar.
-Nigdy nie lubiłem być sam.- Zaczął niepewnie i spojrzał na starszego mężczyznę, chcąc upewnić się, że mógł kontynuować.-Od zawsze miałem kogoś przy sobie. Rodzeństwo, przyjaciół… Zagadywałem nawet obcych ludzi na przystanku autobusowym czy w metrze, bo po prostu lubiłem rozmawiać, lubiłem poznawać nowe osoby. Kiedy byłem sam, czegoś mi brakowało, czułem się źle, niekomfortowo. Życie przyzwyczaiło mnie do słuchania o sobie dobrych słów, bo właśnie taki starałem się być- dobry. Dla każdego. Nauczono mnie, że to, co dajemy od siebie, zawsze wraca. Teraz wiem, że to bujda. Oczywiście są wyjątki, tylko dlatego jeszcze żyję. Ale ja byłem dla każdego, a teraz nikt nie jest dla mnie. Jestem sam, to jak spełnienie moich koszmarów…
-Jesteś francuzem, skąd się tutaj wziąłeś?
Louis otworzył szerzej oczy, wpatrując się mężczyznę w oniemieniu. Nagle zaschło mu w gardle i z trudem powstrzymywał żuchwę od drżenia, jednak przełknął głośno ślinę i skierował wzrok przed siebie, nie chcąc zdradzić swojego zdenerwowania.
-Skąd wiesz, że jestem francuzem?
-Masz mocny akcent. Nie wiem, jak bardzo katowałeś swoją szczękę, by go złagodzić, ale wciąż jest wyczuwalny. Więc?
-Moi rodzice zginęli w ataku terrorystycznym w Bostonie cztery lata temu. Przyjechałem tutaj, bo mieszkała tu moja ciotka i myślałem, że będę mógł z nią zamieszkać, ale okazało się, że nie żyje już od jakiegoś czasu. Poza nią nie miałem żadnej innej rodziny, a wszystko wydałem na podróż, więc… Tak się stało, że zostałem bez niczego.
-Nie masz rodzeństwa?
-Byłem jedynakiem, moja mama n-nigdy nie chciała więcej dzieci.- Wypalił prosto, zająknąwszy się dopiero na końcu wymyślonej na szybko historyjki, ponieważ to była jedyna prawdziwa rzecz. Jay chciała tylko pierwszego syna.
-I od czterech lat szlajasz się po ulicy.-Dwayne mruknął sam do siebie.-Dlaczego jesteś tutaj cały ten czas? Było tu już kilku bezdomnych, wiesz? Jedni zbierali drobniaki na podróż do większych miast, jak Londyn, inni na gapę jechali do Chester. Wśród bogatszych ludzi łatwiej im było żyć, a jeśli nie spotykali się z ich uprzejmością, korzystali z przytułków dla bezdomnych. Tutaj takiego nie ma, to praktycznie wieś. Nieco bardziej rozwinięta od tych typowych, ale wciąż wieś. Po co tu siedzisz?
-Bo sam nie radzę sobie tutaj, a co dopiero w większym mieście?  Wstydzę się prosić o jedzenie ludzi, którzy mijają mnie na co dzień i kojarzę ich, mniej lub bardziej. Niektórzy już wiedzą, że nie chcę alkoholu, więc starają mi się jakoś pomóc, a ja jestem im za to bardzo wdzięczny. W większym mieście zaraz zabraliby mojego psa do schroniska, bo uznaliby, że nie jestem w stanie zapewnić mu warunków do życia. Poza tym, wiele słyszałem o ludziach, którzy wykorzystują bezdomnych do wyłudzania pieniędzy. Każą im żebrać w najbardziej natarczywy sposób, wręcz wymuszając od ludzi pieniądze, a potem zabierają wszystko, zostawiając im tylko grosze na suchą bułkę. Tutaj nic takiego się nie dzieje. Przytułki dla bezdomnych?- Zapytał retorycznie, kręcąc przy tym głową.- Są dobre dla starszych mężczyzn, którzy potrafią zadbać o własne bezpieczeństwo. Miałem okazję rozmawiać z młodymi ludźmi i kobietami, których los wcześniej potraktował dokładnie tak, jak mnie. Co prawda, dotyczy to ludzi we Francji, ale nie sądzę, by Wielka Brytania jakoś specjalnie się pod tym względem różniła. Wybrałem mniejsze zło. Zginąłbym sam w wielkim mieście.
-Jesteś taki pewny wszystkiego, co mówisz…
-Jestem. Bo temat jest mi dobrze znany. Nigdy nie byłem ślepy na krzywdę innych. Wiesz, jak wiele razy widziałem, jak straż miejska wygania bezdomnych z dworców? Często z użyciem siły. Gdy spotykałem takiego człowieka i pytałem, dlaczego nie pójdzie do noclegowni, śmiał się ponuro i mówił, że właśnie stamtąd jest, ale prawo powrotu dostaje dopiero pod wieczór. Dziwisz się, dlaczego ja jestem tutaj. Na początku, gdy nie radziłem sobie na ulicy, spróbowałem taktyki ludzi, o których mi wspomniałeś. Przez kilka dni jadłem wyłącznie to, co znalazłem na śmietniku, a zebrane pieniądze wydałem na bilet do Chester. Była wtedy okropna zima, sądziłem, że takie schronisko dla bezdomnych będzie dobrym rozwiązaniem. Na miejscu poznałem prawdę. Ludzie leżący na piętrowych pryczach, ciasno ściśnięci, wokół po podłodze spacerowały robaki. Możliwość prysznica, owszem, ale w zimnej wodzie, same łazienki też nie grzeszyły czystością. W dodatku niebezpieczeństwo, bo niestety, przyjmowani są tam wszyscy, co często skutkuje zatargami z byłymi przestępcami, którzy wcale nie dostali nauczki podczas odsiadki. Fakt faktem, można tam przebywać cały dzień, jest dostęp do kuchenki, a nawet telewizor. Ale wielu ludzi nie wytrzymuje presji obawiania się o własne życie. Spędziłem tam dwa dni i zdążyłem oberwać, bo nie chciałem oddać jednemu facetowi jedzenia, które sam zdobyłem i sam sobie przygotowałem. Uciekłem, bo w łóżku obok mnie spał mężczyzna po wyroku za zabójstwo. Cały czas rzucał mi dziwne teksty o tym, jak bardzo lubi widok krwi. Nie wytrzymałem nerwowo i wróciłem tutaj. Jest mi ciężko, ale są jeszcze dobrzy ludzie, w końcu wciąż żyję, prawda? Możesz powiedzieć, że jestem po prostu niewdzięczny, bo takie schroniska i noclegownie są utrzymywane z podatków ludzi pracujących, a ja i tak wybrzydzam. Jednak ci ludzie nie wiedzą, jak tam jest. Wystarczy im świadomość, że istnieją takie miejsca i gdy widzą bezdomnego, tylko marudzą, że roznosi smród i wyłudza pieniądze na alkohol, zamiast skorzystać z tego, co oferuje mu państwo. Nie liczy się dla nich to, że niektórzy bezdomni nie upijają się do nieprzytomności, a po prostu piją, żeby jakkolwiek się ogrzać. Mylą człowieka w potrzebie ze zwykłym pijaczkiem spod sklepu. Myślą stereotypowo. A nie zawsze czarne jest czarne i białe jest białe. Mimo wszystko staram się ich zrozumieć, bo to nie jest tak, że bezdomni nie mają brudów za uszami i korzystają z pomocy innych w sposób właściwy. Chodzi mi tylko o to, by spróbować dostrzec człowieka w człowieku, zamiast tworzyć margines społeczny i wpychać tam każdego, kto ma jakiś większy problem. Nikt nie jest idealny, różne rzeczy przytrafiają się różnym ludziom, nawet jeśli tego nie widać. I ja, j-ja… Ja przepraszam, ale muszę już iść.
Louis zakończył swój wywód, gdy tylko poczuł, że mógłby powiedzieć coś niewłaściwego. Gwałtownie podniósł się z ławki, ignorując ból w plecach, i żwawym krokiem ruszył w stronę wyjścia z parku, ale parę sekund później poczuł szarpnięcie za ramiona i został zatrzymany przez Dwayne’a, który wciąż uśmiechał się do niego przyjaźnie.
-Jesteś inteligentnym chłopakiem, Connor. Nie zmarnuj swojego potencjału, żyjąc na ulicy. Walcz. Ale najpierw popracuj nad sobą. Pięknie mówisz o sytuacji innych, ale ty również się w niej znajdujesz. A porównujesz się do zwierzęcia. Ludzie nie będą cię traktowali jak pełnoprawnego człowieka, dopóki sam tego nie zrobisz. Nie znam cię, ale widzę, że możesz odbić się od dna. A gdy już to zrobisz, jestem pewien, że będziesz wspaniałym przykładem dla innych oraz wzorem zachowania dla tych, którzy nie rozumieją, jak wielkim problemem jest życie na ulicy.
-To nie jest takie łatwe.
-Wiem. W końcu sam żyłem w ten sposób przez dziesięć lat. Ale udało mi się, więc tobie z pewnością również się uda.
Potem odszedł, zostawiając Louisa samego z zupełną pustką w głowie i w sercu.
Do wnęki pod jednym z bloków wrócił okrężną drogą. Potrzebował czasu na przemyślenie rozmowy z nieznajomym mężczyzną, ale też na ochłonięcie po wspomnieniu swojej rodziny. Długo czuł na sobie dotyk drobnej dłoni uroczej blondyneczki o dużych, wręcz granatowych oczach, która tak bardzo przypominała mu jego siostrę. Gładkość i ciepło dziecięcej rączki przywodziły mu na myśl resztę rodzeństwa i po prostu nie mógł tego znieść. Przechodząc obok cmentarza, zatrzymał się na chwilę i po prostu patrzył na groby, zastanawiając się, gdzie została pochowana jego rodzina. Jednak wtedy przed oczami stanął mu widok martwych ciał, więc potrząsnął głową i spuścił wzrok na swoje stopy.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Lottie.- Mruknął cicho.-Mam nadzieję, że jesteś teraz w lepszym świecie, maleńka. Mam nadzieję, że przebaczyłaś i nie pamiętasz już krzywdy, na którą pozwoliłem.-Dodał jeszcze, uczynił znak krzyża na piersi i poszedł do pani Bolton, bo ona traktowała go jak człowieka, mimo tego, że on siebie nie do końca.  Ale zamierzał nad tym popracować. W końcu miał potencjał.
<- 2  4 ->
29 notes · View notes
willowcole · 7 years
Text
City of Love ~ Rozdział 3
Pandemonium nie zmieniło się ani trochę, odkąd rudowłosa była tam po raz ostatni. Nadal było tłoczno, głośno i dość ciemno, bo - nie licząc lamp nad barem - jedyne oświetlenie stanowiły kolorowe światła, tańczące po parkiecie i ścianach.
Nagle Clary naszła olbrzymia fala wspomnień związanych z tym miejscem - to tu po raz pierwszy spotkała Jace'a, Alec'a i Isabelle. Powstrzymała ją jednak, bo tym razem nie przyszła tu, żeby się bawić. Może dla Izzy i Jace'a zabijanie demonów było rozrywką, ale dla niej i Simona nie bardzo. Za jakiś czas to z pewnością ulegnie zmianie, ale póki co było w nich jeszcze zbyt wiele z Przyziemnych. Nawyki Nocnych Łowców przychodzą z czasem.
-Przynieść ci drinka?- Jace musiał wręcz krzyczeć jej do ucha, żeby Clary cokolwiek usłyszała. Muzyka była tak głośna, że stapiała się w jedno z biciem serca.
-Myślałam, że mieliśmy polować!- odwrzasnęła Clary. Chociaż wokół było pełno ludzi, nikt ich nie usłyszał, ani nie zwrócił na nich uwagi. Uroki runy niewidzialności.
Jace uśmiechnął się promiennie i znów się do niej odezwał. Wyłapała z jego wypowiedzi tyle, że czasami można - a nawet trzeba - połączyć pracę z zabawą oraz, że Izzy na pewno powiadomi ich, jak zauważy coś niepokojącego. Clary rozejrzała się. Faktycznie, nie widziała nigdzie w pobliżu Simona i czarnowłosej. A skoro oni już "wtopili się w tłum" to czemu by nie pójść ich śladem. Wzruszyła ramionami i pociągnęła Jace'a w stronę baru.
-Clary często ciągała mnie do tego klubu.- powiedział Simon.- Nadal nie wiem dlaczego, to zupełnie nie w jej stylu.
Isabelle, pokręciła głową. Odkąd Simon odzyskał wspomnienia często miewał takie filozoficzne nastroje. Izzy to rozumiała i nie robiła mu wyrzutów, ale czasem ta melancholia bywała męcząca. Mimo to dała się wciągnąć w rozmowę o rudowłosej, bo czemu by nie.
-Może nie znasz jej tak dobrze, jak ci się wydaje.
Simon zastanowił się chwilę, po czym, ku jej zdziwieniu, przytaknął.
-Może masz rację. Clary bardzo się zmieniła, ostatnimi czasy.
-Wszyscy się zmieniliśmy.
To była prawda. Wiele przeszli przez ostatnie miesiące, ale jeśli porównać ich sprzed powrotu Valentina oraz obecnie... różnica była widoczna jak na dłoni. Alec stał się bardziej otwarty, Jace mniej opryskliwy, Simon zyskał na odwadze, a dziewczyny... Clary z nieśmiałej Przyziemnej stała się wspaniałą Nocną Łowczynią - zdolną do poświęceń i oddaną. Natomiast Izzy w końcu uwierzyła, że miłość istnieje naprawdę. Wiele stracili przez Morgensterna i jego syna, ale także wiele zyskali.
-Izzy, po lewej.
Delikatny dotyk Simona na ramieniu otrzeźwił ją. Spojrzała w miejsce, które jej wskazywał i dała sobie mentalnego kopa za tę chwilę nieuwagi. Niecałe dziesięć metrów od nich stała oparta o ścianę piękna dziewczyna o kruczoczarnych włosach przyozdobionych różowymi pasemkami. Była ubrana w spódniczkę mini i ciemny top. Rozglądała się po tłumie jakby oceniała wartość poszczególnych osób i zastanawiała się, za kogo się zabrać.
-Brawo, Simon.- pochwaliła Izzy.
-Tak zgrabny kamuflaż, że po prostu nie dało się nie poznać.
-Już się tak nie chełp.- Wykręciła oczami. Jeszcze raz obrzuciła demonicę uważnym spojrzeniem.- Idę po Clary i Jace'a. Nie próbuj zgrywać bohatera i działać w pojedynkę, jasne?
-Jak słońce.- przytaknął.
Izzy nie wydawała się przekonana. Nie chciała jednak tracić jeszcze więcej czasu, rzuciła więc tylko krótkie: "Nie zgub jej" i sama zniknęła w tłumie.
----------
Jakimś cudem demonica musiała domyślić się, że jej rola z myśliwego zmieniła się w zwierzynę, bo krążąc pomiędzy ludźmi wyszła z Pandemonium i szybkim krokiem zaczęła oddalać się od klubu. Simon przez cały ten czas siedział jej na ogonie, a niedaleko za nim szli pozostali.
-Dokąd ona tak pędzi?- zapytała Clary. Byli na tyle daleko, że mogli sobie pozwolić na przyciszoną rozmowę.
-Diabli wiedzą.- westchnął Jace.- Może spieszy się na randkę.
-Wyjątkowo nie śmieszne.- wtrąciła Izzy.
Jace wzruszył ramionami.
-Chyba nie jestem dziś w formie.
Idąca przed Simonem demonica skręciła w jedną z bocznych uliczek, a Isabelle, Clary i Jace przyspieszyli, żeby dogonić chłopaka. Dalej szli już razem, stale zwiększając tempo, żeby nie stracić z oczu dziewczyny. Co rusz skręcała i wyglądało na to, że była jak najbardziej świadoma pościgu, ale nie starała się go zgubić.
-Coś jest nie tak.- wymamrotał pod nosem Jace, ale nie zdążył rozwinąć myśli, bo właśnie znaleźli się w ślepym zaułku.
Demonica zatrzymała się przodem do ściany budynku i powoli odwróciła w ich stronę. Jej oczy błyszczały czerwienią, paznokcie wydawały się równie ostre jak uśmiech, który wykwitł na jej twarzy.
-Coś cię bawi?- Izzy przymrużyła oczy.
-Wy.- odparła, rozbawionym tonem. Potem pstryknęła palcami i wokół Łowców pojawiło się z dziesięć innych postaci. Co więcej, tylko część z nich była demonami.
-Wampiry?- Simon rozejrzał się zdezorientowany.
-Co tu robią Dzieci Nocy? Obowiązują was przecież Przymierza.- przypomniał Jace, piorunując wzrokiem wysokiego wampira z ogoloną głową. Przez środek jego czaszki ciągnął się tatuaż z wężem, który zaczynał się na łuku brwiowym i znikał na karku za koszulą.
Wampir prychnął.
-Kogo obowiązują, tego obowiązują.
-Brać ich!- rozkazał jeden z demonów i wszyscy na raz skoczyli do ataku.
-Mamy kłopoty?- zapytał Simon.
-Pff! Jakie to kłopoty!- zdążył odpowiedzieć Jace, po czym rzucił się w wir walki.
Dobrze, że zdążyliśmy narysować sobie wcześniej runy., pomyślała Clary, dobywając Hesperosa i tnąc nim szyję czarnowłosej demonicy z różowymi pasemkami. Tej samej, która sprowadziła ich do tej marnej pułapki. Clary poczuła lekki opór przy zderzeniu ostrza z jej kręgosłupem, ale poza tym miecz wszedł w nią bez problemu i głowa dziewczyny potoczyła się po ziemi. Chwilę później już jej nie było. Wyparowała razem z resztą ciała.
Walka z demonami nie była trudna, a gdyby nie chlapiąca na około posoka, przyprawiająca o lekkie pieczenie, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że była dość przyjemna. Gorzej szło z wampirami. Z powodu braku odpowiedniej broni musieli się nieźle nagimnastykować, żeby zabić kogoś, kto praktycznie już nie żyje. Zwłaszcza, że było sześciu przeciw czterem.
Wampir z wężowym tatuażem wytrącił Izzy sztylet z dłoni i pchnął ją na ścianę, przyciskając do muru za rękę, na której miała bicz z elektrum, żeby nie mogła go użyć.
-Heh, szkoda mi zabijać taką ślicznotkę.- powiedział, uśmiechając się obleśnie.- Może mały układzik, co? Ja pozwolę ci żyć, a ty w zamian przyjdziesz do mnie na małe co nieco.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, wampir już dawno uległby samozapłonowi przez przeszywający wzrok Isabelle. Najwyraźniej to i jej mina wyrażająca skrajne obrzydzenie, udzieliły mu jasnej odpowiedzi, bo wzruszył ramionami i zacisnął dłoń na jej gardle. Izzy wyrywała się jak mogła, ale przestała, gdy wzrok zaczął jej się zamazywać.
Nagle wszystko ustało, a dziewczyna upadła na kolana łapczywie chwytając powietrze. Uniosła lekko głowę. Wampir, który ją dusił osłupiał z czystym szokiem wymalowanym na twarzy, kiedy seraficki nóż został mu wbity od tyłu, prosto w serce. Simon obrócił ostrze, a następnie wyrwał je z ciała wampira, który w tej sekundzie runął na ziemię.
Chłopak odetchnął głęboko.
-Wszystko w porządku?- zapytał, kucając przed czarnowłosą.
Isabelle spiorunowała go wzrokiem, ale gdy chciała się odezwać z jej ust wydobył się tylko niezbyt przyjemny dla ucha charkot.
Przed chwilą prawie zmiażdżono mi tchawicę, ale tak, Simonie, wszystko w porządku., zdawały się mówić jej oczy. Simon poczuł jak oblewa go zimny pot. Nawet w takiej chwili Izzy potrafiła być przerażająca.
Clary dopadła do nich w następnej chwili i zaczęła rysować znaki na szyi przyjaciółki. Jace również się pojawił. Zdecydowanie najbardziej zadrapany i zalany krwią z nich wszystkich, ale żywy.
-Są jeszcze jakieś poważniejsze uszkodzenia, poza gardłem Izzy i moim wybitym ramieniem?
-Wybitym ramieniem?- powtórzył Simon.
Teraz zobaczył, że Jace zaciska palce na drugiej ręce, wykrzywionej pod dość nienaturalnym kątem.
-Uderzyłem w ścianę. Dość mocno.- wyjaśnił, jako odpowiedź na ich pytające spojrzenia.
-Wracamy do Instytutu.- wycharczała Isabelle. Siniak w kształcie dłoni na jej szyi zaczął już blednąć, ale nadal miała problemy z krtanią.
-Mogę otworzyć bramę.- zaproponowała Clary.
-Tak będzie szybciej.- Jace przytaknął.- Do dzieła.
------------
Kiedy Maryse zobaczyła w jakim stanie wróciły jej dzieciaki, złapała się za głowę i pogoniła wszystkich do izby chorych. Chwilę później zjawiła się tam razem z Robertem, który zabrał się nastawianie Jace'owi ramienia.
-Nie wierzę, że załatwiła was tak grupa demonów.- powiedziała Maryse, podając Isabelle kubek z jakimś parującym napojem.- Pomoże na gardło.
-Właściwie, to my załatwiliśmy ich.- przypomniał Jace. Zamierzał dodać coś jeszcze - pewnie stwierdzenie, że rany to tylko część ich przeznaczenia, albo coś w tym guście -, ale zamiast tego krzyknął głośno.- Mogłeś... mnie chociaż ostrzec.- wystękał przez zaciśnięte zęby.
Robert tylko uśmiechnął się przepraszająco.
-Były z nimi wampiry.- Clary, którą wcześniejsza potyczka przysporzyła tylko o kilka siniaków, wzięła na siebie opowiedzenie, co się wydarzyło. Na koniec zapytała:- Czy coś się stało z Porozumieniami? Chyba nie zostały zniesione po pokonaniu Sebastiana?
-Nie, skąd.- Maryse pokręciła głową, a Robert uzupełnił jej wypowiedź:
-Zawsze znajdzie się dezerter, którego nie obchodzi prawo.
-Ale to nie był jeden dezerter.- zaprotestował Jace.- Wręcz przeciwnie, wyglądali na zorganizowaną grupę.
-Zastanawiam się...- Maryse przerwała, żeby zebrać myśli, po czym wymieniła z Robertem porozumiewawcze spojrzenia. Najwyraźniej tych dwoje miało jakiś sekret i właśnie rozważali czy informowanie nastolatków jest konieczne. W końcu skapitulowali po jace'owym "No wykrztuście to wreszcie".- To może mieć jakiś związek z ostatnimi atakami na Nocnych Łowców.
-Były ataki na Nocnych Łowców?- Simon wytrzeszczył oczy.
-Kilka pojedynczych jednostek zostało napadniętych na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy. Wszyscy zmarli na skutek odniesionych ran.- wyjaśnił zwięźle Robert.- Nie wiadomo kto ich zaatakował ani z jakiego powodu, ale to zaczęło się jeszcze za życia Sebastiana.
-Nic nie mówiliśmy, żeby was nie martwić. Należała się wam chwila spokoju po ostatnich wydarzeniach.
-Świetnie.- jęknęła Clary.- Po prostu cudownie.
4 notes · View notes