Słońce nad Red Grave City
Uwaga: baw się dobrze.
Wdech, wydech. Zaczynamy...
Prawdziwe słońce jest nie do pomylenia z niczym innym. Z żadnym ognikiem oświetlającym twój wymiar, choćby był silny i świecił niezmordowanie przez eony. Słońce tutaj, w świecie ludzi, jest miękkie, ciepłe, przyjemne. Od razu wiesz, że trafiłaś do właściwego miejsca.
Przeciągasz się, aż skrzypi w stawach, wciągasz do płuc powietrze – pełne dymu i odległej woni miasta. W tym konkretnym miejscu, w którym zostałaś zesłana, widzisz tylko ruiny kamienic i rozerwaną ulicę, jest pusto. Ale Twoje czułe ucho wyłapuje dźwięki ludzi. Słyszysz nawet rozmowę, coraz głośniejszą.
Zamiatasz nerwowo ogonem. Najwidoczniej zostali tu jeszcze jacyś ludzie. Trzeba się schować, zanim Cię zobaczą, nie chcesz teraz się z nikim konfrontować. Rozglądasz się – niedaleko widzisz ruiny budynku, w którym ostała się prawie cała frontowa ściana. Przeskakujesz przez wybite okno i przywierasz do muru.
Głosy zbliżają się. Dwóch mężczyzn, rozpoznajesz po barwie. Wychwytujesz dziwne, obco brzmiące nazwy – Klifot, Dante. I Urizen, czyli dokładnie to, czego szukałaś.
-Myślisz, że Dante jeszcze tam jest? – pyta jeden z nich, po głosie poznajesz, że jest stosunkowo młody. Słyszysz nadzieję i niepokój w jego słowach. Jego rozmówca parska kpiąco. Głos ma niski, mówi wolno, prawdopodobnie jest nieco starszy od rozmówcy.
-Jeśli Urizen zwyciężył, Dante zmienił się już pewnie w pyłek Klifota.
Klifot... ta nazwa też coś Ci mówi, ta nazwa wzbudza strach. W czasie gdy mężczyźni rozmawiają, Ty przemykasz na tyły domu i, używając pazurów, błyskawicznie wdrapujesz się po ścianie na dach. Stąd nie powinni Cię zauważyć, a Ty masz dobry widok na miasto. Obejmujesz spojrzeniem wschodnią część miasta, jeszcze spokojną, ale stopniowo przechodzącą w ruiny, ze słupami dymu unoszącymi się gdzieniegdzie. Im dalej na zachód, tym gorzej. Zmienia się też barwa nieba, z błękitnej na coraz bardziej upiorną, czerwonawą.
I dopiero teraz je zauważasz. Olbrzymi twór, tylko przez wzgląd na kształt nazywany drzewem. Obrzydliwy, nawet jak na Twoje demoniczne gusta. Pulsujące czerwienią zgrubiałe węzły, ni to żyły, ni to konary, wznoszą się, tworząc wielki pień, aż do dziwnej konstrukcji na szczycie, zwanej koroną. Przeraża Cię te widok. Tego tu nie powinno być. Kiedy to paskudztwo zdążyło się tak rozrosnąć?
Twoje rozmyślania przerywa dźwięk klaksonu. Przechodzisz na drugą stronę dachu i chowasz się za gzymsem. Do mężczyzn dołączyła jakaś kobieta, słyszysz jej podniesiony głos. Potem do Twych uszu dochodzi dźwięk uruchamianego silnika. Wyglądasz na dół i widzisz dużego vana, który z piskiem opon odjeżdża. Ale nie w stronę tej części miasta, która jest cała, a głębiej między zryte uliczki, rozbite place i zawalone kamienice.
Dziwne, spodziewałaś się, że opuszczą to miejsce, ale oni pchają się dalej, tam, gdzie żaden śmiertelnik długo nie pożyje. Między wystające z ziemi maski wielkiego drzewa, między krążące po zgliszczach demony.
Co za dziwni, głupi, nierozsądni ludzie.
Co za wspaniała okazja, by zapolować.
Nie jest trudno ich zlokalizować. Dzielnica jest cicha, więc bez pośpiechu podążasz za nimi, co i raz przystając i łowiąc uchem dźwięk silnika. Przeskakujesz przez dachy, traktując tę przebieżkę jako przyjemny trening, jako przypomnienie, jak to jest mieć na powrót fizyczne ciało. Przystajesz, gdy zapada nagła cisza. Oho, zatrzymali się. Docierasz do nich w momencie, gdy się rozdzielają. Wciąż bojąc się wychylać, zdajesz się tylko na swój słuch. Z cichej rozmowy wnosisz, że planują się rozdzielić, zniszczyć jak najwięcej tworów Klifota i spotkać się przy jego korzeniach.
Uśmiechasz się z politowaniem. A więc to jest ich celem? Oczyścić miasto z korzeni i konarów? Robota głupiego. Tam, gdzie pada jeden korzeń, wyrastają kolejne. Zwykłe niszczenie ich zbyt wiele nie da. Trzeba zlokalizować wrażliwy węzeł, coś w rodzaju serca pompującego krew. Ludzie nie powinni nawet wiedzieć, jak coś takiego wygląda.
W jednej chwili dociera do Ciebie, że zginą. Ich ciała zostaną skonsumowane, krew przetłoczona do jednego z serc, a dusze zesłane do któregoś z demonicznych wymiarów. Nie nakarmisz się nimi. Chyba że wcześniej ich przechwycisz.
Wiesz, gdzie powinni teraz iść. Twój szósty zmysł zlokalizował pobliskie skupisko korzeni Klifota. Nie zwlekając, pędzisz w tamtą stronę i szukasz odpowiedniego miejsca, by zastawić pułapkę. Po kilkunastu minutach widzisz rozległe gruzowisko, prawie płaskowyż, z cudem ocalałym kościołem i fragmentem cmentarza. Wygląda ponuro i odpychająco, ale wiedzie do niego prosta, wygodna droga – musieliby być masochistami, by z niej nie skorzystać. Kiwasz z zadowoleniem głową.
Pora na magię.
Mężczyzna wyłania się zza budynku, lekko stukając laską o ziemię. Rozwiane, czarne włosy zakrywają prawą część twarzy, jest wysoki, chudy i wygląda na osłabionego, gdy tak przystaje i wspiera się ciężko na lasce. Rozgląda się badawczo i jego wzrok zatrzymuje się na kościele. Widzisz zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
Chodź. Zobacz, jak tu pięknie. No chodź.
-Jakim cudem...? – z jego ust wydobywa się ledwo szept, ale Ty doskonale go słyszysz. Kościół i otaczający go różany ogród zrobił na nim wrażenie. Groby są ledwo widoczne, przewalone posągi poukrywałaś w krzakach. Drobna sztuczka ze światłem wzmocniła efekt żywej zieleni liści i czerwieni kwiatów. Dla niepoznaki zostawiłaś zniszczone ogrodzenie, nie może być za pięknie. Mężczyzna podchodzi bliżej, nie odrywając wzroku, jak oczarowany. Uśmiechasz się. Teraz najważniejsze to dobrze odegrać swoją rolę.
Z jego perspektywy nie widać studni, więc to przy niej się pojawiasz. W skromnej, brązowej sukni, z rozwianymi, miodowymi włosami, zebranymi na karku i przewiązanymi ciemną wstążką. Chwytasz za sznur i wciągasz do góry wiadro, ciche skrzypienie kołowrotu i chlupot wody przelewającej się przez brzeg powinny być doskonale słyszalne.
Chrzęst łamanej gałązki i szelest liści alarmują Cię o tym, że ktoś się zbliża. Udajesz, że nic nie zauważasz. Stawiasz wiadro na krawędzi studni i sięgasz po kubek, chcąc zanurzyć go w wodzie.
- Co ty tu robisz? – słyszysz jego głos, raptem kilka metrów od siebie.
Z cichym okrzykiem odwracasz się w jego stronę, potrącając wiadro, które z pluskiem wpada do studni. Kubek upada na ziemię i toczy się w jego stronę. Mężczyzna unosi ręce w uspokajającym geście.
-Nie bój się, nie chcę ci zrobić krzywdy. – z bliska widzisz czarne, wijące się jak węże tatuaże na jego odsłoniętych ramionach, czarny, pozbawiony rękawów płaszcz o gorsetowym wiązaniu. Co za dziwny człowiek. Co za interesujący śmiertelnik.
Cofasz się, ale za plecami natrafiasz na mur studni. Obchodzisz ją tyłem, kuląc się jak szczenię na widok czarnej pantery.
-Proszę, nie uciekaj... – mężczyzna nie spuszcza z Ciebie intensywnego spojrzenia zielonych oczu. Rzucasz zlęknione spojrzenie na metalową laskę w jego prawej dłoni. Człowiek zerka na nią i odrzuca ja daleko. – Widzisz? Nie jestem uzbrojony. – i jakby chcąc Cię przekonać, że nie ma złych zamiarów, uśmiecha się krzepiąco. Dochodzisz do wniosku, że podoba Ci się ten uśmiech.
Zagryzasz wargi, z zakłopotaniem odwracając wzrok.
Mężczyzna podnosi z ziemi kubek. Podchodzi i stawia go na krawędzi studni. Sięga po sznur i kilkoma mocnymi szarpnięciami wyciąga wiadro. Patrzysz na mięśnie grające pod jego wytatuowaną skórą i starasz się ocenić jego siłę. Z satysfakcją odnotowujesz, że nie ma z Tobą szans.
-Proszę. – czarnowłosy podaje Ci kubek wypełniony wodą. Podchodzisz ostrożnie, sięgasz po niego i upijasz łyk, zostawiając w wodzie kroplę esencji, kolejny magiczny składnik, uruchamiający ostatni element pułapki. Po czym przekazujesz mu naczynie z powrotem.
-To dobra woda. Zdrowa. – mówisz zachęcająco, modulując głos, by był jak najcichszy, jak najdelikatniejszy. Ma być uosobieniem łagodności. Człowiek bez wahania bierze naczynie i wypija zawartość duszkiem, jakby nie pił od dawna. Powstrzymujesz chytry uśmiech.
Jeśli do tej pory męczyło go zwykłe pragnienie, to teraz powinien zacząć wić się jak piskorz. Przez jego twarz przebiega grymas, z sykiem wciąga powietrze, z zaskoczeniem uświadamiając sobie wypełniające go uczucie. Bezwiednie upuszcza kubek. Po jego dolnej wardze spływa kropla wody. Sięgasz dłonią i dotykasz jego ust, delikatnie, jakby motyl musnął go skrzydłami.
Widzisz, jak oczy zachodzą mu mgłą, a źrenice rozszerzają się. Widzisz w nich swoje odbicie, gdy mężczyzna przyciąga Cię do siebie i całuje mocno, rozgniatając wargi na Twoich zębach, niecierpliwie wpychając język w Twoje usta. Musisz stwarzać pozory, więc stawiasz lekki opór, próbujesz go odepchnąć, wyrwać się z objęć, chociaż po chwili zdajesz sobie sprawę, że drażnienie się nie jest potrzebne. Jest gotowy, jest Twój.
Przywiera do Ciebie całym ciałem, a Ty czujesz bijący od niego gorąc, prawie gorączkę. Jedną ręką podwija Twoją suknię, a drugą chwyta za włosy na karku, odchylając Ci głowę do tyłu, całując szyję, dysząc w nią z niecierpliwości. Jego dłoń powoli wędruje wzdłuż wewnętrznej strony uda i kiedy dotyka warg, nieruchomieje. Wykorzystujesz ten moment wahania, pociągasz go na siebie, przewracacie się razem na trawę, która amortyzuje upadek (tak naprawdę są to zimne, twarde kamienie, ale przyjmujesz cały impet na siebie, żeby nie zaburzyć iluzji).
Mężczyzna wspiera się jedną rękę na ziemi, drugą sięgając do paska u spodni. Słyszysz szczęk klamry i dźwięk rozpinanego suwaka. Chwyta Cię pod kolano, odchylając nogę, robiąc dla siebie miejsce, i z cichym westchnieniem wchodzi w Ciebie jednym silnym ruchem. Wydajesz z siebie głośny jęk, czując ból połączony z rozkoszą. Mężczyzna nieruchomieje, patrzy na Ciebie, napawa się widokiem Twojej twarzy, zroszonej potem, zarumienionej, z nabrzmiałymi, rozchylonymi ustami, ale ten moment nie trwa długo, żądzą jest zbyt silna, nie pozwala mu na kontemplację, na myślenie. Zaczyna Cię szybko i bez zastanowienia rżnąć.
Jego długie czarne włosy falują w rytmie jego ruchów, mokry dźwięk zderzających się ciał współgra z Twoimi jękami. Wasze ciała zlane są potem, ślizgają się po sobie, jak dwie idealnie dopasowane części mechanizmu pracujące w jednym rytmie. Wdech i wydech, pchnięcie i wycofanie się. Wiesz, że to nie potrwa długo, nie w stanie, do jakiego doprowadziłaś jego i siebie swoimi czarami. Czujesz narastające pulsowanie w swoim wnętrzu, swój nadchodzący orgazm. Twoja cipka zaczyna rytmicznie zaciskać się na jego członku, co powoduje, że jego ruchy przyspieszają. Obnaża zęby, z jego gardła wydobywa się warkot. Oczy ociekają mu do tyłu, tak że widać tylko białka, a czar zaciska się wokół niego niczym pętla. Jego energia przesącza się do Ciebie, zasysana przez miejsce, w którym wasze ciała są połączone.
Trochę się obawiasz, że go to wykończy.
Przymykasz oczy w oczekiwaniu na koniec, czując falę orgazmu, która wprawia Twoje ciało w drżenie. Przez na wpół zamknięte powieki widzisz, jak człowiek unosi lewą dłoń i sięga zębami do nadgarstka, zagryzając je na skórzanej bransolecie. Pomiędzy jedną a drugą falą orgazmu pojawia się porównanie do kobiety, gryzącej palec, by powstrzymać krzyk rozkoszy. Ty swojego nie tłumisz, uwalniasz energię, wyginając ciało w łuk. Mężczyzna dochodzi, wypełniając Cię nasieniem.To odpowiedni moment, by przypieczętować geas.
Układasz usta, by wypowiedzieć sentencję, kiedy nagle czujesz skórzaną obręcz zaciskającą się na Twojej szyi. Tracisz głos wraz z oddechem. W jednej chwili cała iluzja znika, a Wy leżycie na ziemi, pośród nagrobków i gruzu, pokryci pyłem i cmentarną ziemią.
-Ta iluzja była zbyt piękna, moja droga – mówi mężczyzna, wciąż leżąc na Tobie, jedną ręką dopinając bransoletę, która oplata ciasno Twoją szyję. Jego oczy wcale nie są zamglone, patrzą trzeźwo i badawczo. Poprawia obręcz, wypowiada szybko słowa w nieludzkim, demonicznym dialekcie i wiesz już, że tak łatwo się tej ozdoby nie pozbędziesz. Potężna moc nie pozwala Ci się ruszyć, nawet pisnąć słowa. Leżysz sparaliżowana.
I wściekła.
On wychodzi z Ciebie szybko i wstaje. Doprowadza ubranie do porządku, zapina spodnie i jakby od niechcenia przeczesuje dłonią włosy. Rozgląda się i na chwilę znika Ci z oczu. Nawet nie możesz podążyć za nim wzrokiem. Po chwili wraca, trzymając w dłoni metalową laskę.
Opiera jej końcówkę na twojej piersi. Jest ostra, tworzy małą rankę, z której cieknie krew. Mężczyzna zdaje się nad czymś zastanawiać. Po chwili kręci głową, zabiera ostrze i przysiada na jedno kolano, pochylając się tak, że jego twarz znajduje się ledwo centymetry od Twojej.
-Posłuchaj, Ty mała zdziro. – mówi cicho i powoli, ale każde słowo rozlega się w Twoim umyśle jak bicie dzwonu – Nie zabiję Cię, mimo że na to zasłużyłaś. Powinienem wyssać z Ciebie całą esencję i nakarmić nią swoje sługi, ale czuję, że jeszcze możesz mi się przydać. – Dotyka palcami bransolety zaciśniętej na Twojej szyi i w tym momencie czujesz, jak wszystko wokół zaczyna się rozmywać. – Znikaj do swojego wymiaru, przyzwę Cię, gdy będziesz mi potrzebna.
Jego usta rozciągają się w krzywym uśmiechu, gdy zauważa, jak z całych sił próbujesz utrzymać się w tym świecie. Dotyka dłonią Twych zanikających ust, jakby próbując powstrzymać protest.
-Następnym razem zrobimy to po mojemu.
3 notes
·
View notes
Witamy Rzym - dzień #1
We wtorkowy poranek stawiliśmy się na krakowskim lotnisku, gdzie rozpoczęła się nasza kolejna włoska przygoda. Lot linią WIzzair na trasie Kraków – Rzym Fiumicino trwał niecałe dwie godziny, a bilety udało nam się zdobyć w bardzo dobrej cenie 78zł/os. Naszej podniebnej podróży towarzyszyła piękna, słoneczna pogoda, dzięki czemu mogliśmy podziwiać kolejne kraje z powietrza. Chociaż niektórzy, tak jak Klaudia, wybrali relaks w formie snu 😊
W Rzymie przywitała nas równie świetna pogoda i temperatura około 17 stopni. Z portu lotniczego Fiumicino opcji dojazdu do samego miasta jest kilka. My wybraliśmy pociąg Trenitalia, który kosztował nas 8euro/os. Przejazd autobusem to wydatek 6euro. Po około 25 minutach wysiedliśmy na dworcu Roma Trastevere, aby przy okazji spaceru do miejsca naszego noclegu zobaczyć miasto od nieco innej strony. Wrażenie po opuszczeniu przystanku nie było imponujące. Przywitały nas stare, zaniedbane budynki oraz licznie rozłożone wzdłuż rzeki Tyber namioty bezdomnych, z którymi zdaje się nikt nic nie robi.
W tym jednak przypadku pierwsze wrażenie nie było najważniejsze. Już po kilkuset metrach spaceru Rzym zaczął pokazywać swoje imponujące oblicze. Po prawej stronie ukazało nam się wzgórze Awetyn, a na nim: Kościół pw. Najświętszej Marii Panny z XVIII wieku, Bazylika świętych Bonifacego i Aleksego oraz Giardino degli Aranci, czyli Ogórd Drzewa Pomarańczowego, z którego roztacza się cudowny widok na miasto.
Następnie udaliśmy się na Via del Circo Massimo. Z jednej strony ulicy zaobserwować można największy i najstarszy cyrk starożytnego Rzymu (Circus Maximus), a z drugiej powstały w 1950 roku Ogród Różany. Kolejne kroki skierowaliśmy w stronę Via Celio Vibenna. Po krótkim spacerze naszym oczom ukazało się słynne Koloseum, a więc amfiteatr, wzniesiony w latach 70-72 do 80 przez cesarzy Wespazjana i Tytusa. Budowla ma 48,5m wysokości i aż 524m obwodu. Co ciekawe, w okolicy Koloseum roi się od uzbrojonego wojska. W okolicy spotkać możemy kilka punktów, w których stacjonują żołnierze (przeważnie 4-6 osób) i do tego widoku trzeba się przyzwyczaić. Tuż obok amfiteatru znajduje się Łuk Konstantyna Wielkiego, który zbudowany został w 315 roku dla uczczenia dziesięciolecia rządów cesarza Konstantyna Wielkiego oraz jego zwycięstwa nad Maksencjuszem w bitwie o most Mulwijski w 312 roku. Do samego Koloseum nie weszliśmy ze względu na dość późną porę, jednak na pewno tam wrócimy.
Jeszcze długa seria wspólnych zdjęć i mogliśmy usatysfakcjonowani skierować się w stronę dzielnicy San Giovanni, gdzie czekał na nas gospodarz naszego noclegu Piero. Po drodze delektowaliśmy się zachwycającym zachodem słońca, z radością popijając włoskie białe wino.
Po zakwaterowaniu udaliśmy się na pyszną kolację do sympatycznej, mało turystycznej knajpki (szczegóły w osobnym poście), a nocnym rozmowom nie było końca. Pierwszy dzień był bardzo udany, pogoda idealna na zwiedzanie, a my z wyjątkową niecierpliwością czekaliśmy na poranek, by znowu podziwiać to niesamowite miasto.
PS. Marta dziękujemy za transport na lotnisko :))
0 notes